Rozdział Dziewiętnasty

Czuł się, jakby latał, choć nigdy wcześniej nie latał. Nie umiał latać, ale jego stopy odbiły się od ziemi i wzbijały go ponad chmury, wyżej niż sklepienie nieba, przenosząc go do zupełnie innego świata. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale tak właśnie było. Do jego nosa docierał zapach świeżego powietrza i morskiej bryzy, a jego włosy targał wiatr. Natomiast usta sponiewierała niebywała miękkość i delikatność, jakby muskały je płatki róży, ale smakowały jak rumianek, a pachniały jak lawenda. Były wszystkim w jednym, ucieleśnieniem piękna i bałaganu, słodyczy i goryczy.

Zacisnął mocniej swoje powieki, gdy sen zaczął ustępować rzeczywistości. Początkowo miał wrażenie, że wszystko, co wydarzyło się tej nocy, to kolejny, nie mający swojego miejsca w świecie sen, jednakże bardzo realistyczny. Był bowiem pewien, że pod palcami czuł dotyk gładkiej, aksamitnej skóry, więc wielce przekonany, że była to kołdra, przesunął po niej jak po kartce papieru. Ze zdziwieniem jednak odkrył, że po drodze napotkał kilka wyżłobień i długą przepaść. Zatrzymał swoją dłoń na twardej górce i w końcu odważył się otworzyć oczy, ale to, co ujrzał, było niczym sen, z którego dopiero co się wybudził.

Jego serce zaczęło bić szybciej wbrew jego woli i z każdą, mijaną sekundą, podczas której wpatrywał się w anioła, spoczywającego u jego boku, przyspieszało. Upajał się widokiem jego lekko rozchylonych ust, rumianych policzków i włosów, rozsypanych na poduszce. Leżał na boku, przodem do Harry'ego, a kołdra zsunęła się do linii jego bioder, dzięki czemu miał dokładny wgląd na jego nagie ciało w świetle dnia.

Wydawało się być jeszcze bardziej kruche i blade, niż było. Lecz tym, co przykuło jego uwagę najbardziej, były opuchlizny na ramionach, nad obojczykami i na szyi. Były zdecydowanie większe, niż gdy zobaczył je po raz pierwszy, a na samo wspomnienie jego gardło boleśnie się zacisnęło. Nasunął pierzynę wyżej i pochylił się nad nim, przyciskając usta do jego czoła. Ku jego uldze, nie miał wysokiej temperatury, więc w czystym sumieniem mógł wstać i wyjść.

Poruszał się najciszej, jak potrafił, leniwie wciskając na nogi jedynie luźne dresy. Ubrał pierwszą koszulkę, jaka wpadła mu w dłonie i opuścił mieszkanie przed siódmą, nie wierząc, że właśnie to robił. Kroczył chodnikiem jak świeżo narodzony, posyłając uśmiech każdej, mijanej po drodze osobie. I choć niektórzy mogliby pomyśleć, że właśnie wygrał milion na loterii albo zaliczył jakiś ważny dla niego egzamin, nikt by nie przypuszczał, że był po prostu zakochany.

Najbliższa piekarnia była zaledwie dziesięć minut drogi od jego mieszkania, więc równie szybko wrócił, zanim Louis jeszcze się obudził. Pogrążał się we śnie nawet o ósmej, gdy Harry przekraczał próg sypialni, z pełnym skupienia wyrazem twarzy i tacą w dłoniach, zapełnioną rogalikami, posmarowanymi dżemem, półmiskiem malin i jagód, czekoladą i kubkiem świeżo parzonej kawy. Obok spoczywał kwiat róży, której płatki były jeszcze zamknięte.

Postawił to wszystko na stoliku obok, o mało nie strącając lampki i ponownie położył się obok Louisa, przyglądając mu się jeszcze kilka minut. Podziwiał jego delikatną urodę i każdy, najdrobniejszy szczegół. Każdy, najmniejszy pieprzyk, każdą wypukłość, każde przebarwienie i każdą doskonałą niedoskonałość. Ale bezlitośnie kuszony słodkimi, rubinowymi ustami nie umiał wytrzymać długo - bez wahania pochylił się i złożył na nich pocałunek ponownie, a później ucałował trzy pieprzyki na jego policzku. To właśnie wtedy Louis zaczął się przebudzać.

- Louis? Co robisz w moim łóżku? - udał zaskoczenie, odsuwając się na odległość kilku centymetrów od jego twarzy.

Mężczyzna zamrugał szybko oczami i uniósł się na łokciach, rozglądając się po sypialni Harry'ego ze zmarszczonymi brwiami. Po chwili jednak zdał sobie chyba sprawę z zaistniałej sytuacji i słów Harry'ego, więc uśmiechnął się leniwie i z powrotem opadł na materac.

- Nie wierzę, że mi to robisz - wymamrotał sennie i naciągnął kołdrę aż po czubek głowy. - Idę dalej spać.

- Ale Louis - Harry przysunął się bliżej niego i oparł podbródek o jego ramię. - Spełniłem jedno z twoich największych marzeń.

Dopiero po kilku sekundach spod kołdry wyłoniła się para błękitnych oczu, spoglądających na niego ciekawie i otoczonych wachlarzem długich i gęstych rzęs.

- Kupiłeś mi rakietę, którą mógłbym polecieć na Arktykę i zamieszkać wśród moich braci, pingwinów?

- Co? Nie. - pokręcił swoją głową rozbawiony. - To było twoje marzenie? Nie wiedziałem.

- Właściwie to nie. Wymyśliłem to właśnie w tym momencie.

- Szkoda. Mógłbym to dla ciebie zrobić. - odparł szczerze i usiadł prosto, sięgając po tacę ze śniadaniem.

Na ten widok Louis przetarł swoje powieki i również się podniósł, gryząc swoją dolną wargę. Jego wzrok był niedowierzający, jakby nie mógł uwierzyć w to, że Harry naprawdę to dla niego zrobił. Że zapamiętał z pozoru tak mało istotną rzecz, że pamiętał każde jego słowo. Być może nie wiedział, że każde jego słowo Harry chłonął jak gąbka i utrwalał sobie w głowie każdej chwili swojego życia.

- Jak się czujesz po wczoraj? - zapytał, układając ostrożnie tacę na jego udach. Louis chwycił ją w swoje dłonie, wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia.

- Czuję się naprawdę świetnie - znów uśmiechnął się, ale tym razem nieśmiało. - Nie musiałeś.

- Daj spokój. Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na maliny. - z tym sięgnął po jedną, zamoczył w czekoladzie i przyłożył Louisowi do ust. Obserwował z dumą, jak Louis śmieje się cicho i bez namysłu ją zjada.

- Nie, nie mam. Twoje usta są koloru malin. - wyznał, biorąc kubek z kawą w swoje dłonie. Zanim jej skosztował, zaczął oglądać kubek ze wszystkich stron. Był żółty i ozdobiony bladoróżowymi kwiatkami, ale najwidoczniej to mu się spodobało. - Czy ten kubek może być mój?

- Oczywiście - Harry odparł bez jakiegokolwiek zawahania. Jego serce zabiło szybciej na samą myśl, że Louis chciał posiadać swój kubek w jego mieszkaniu.

Natomiast jego usta były koloru rubinów, ale nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Zamiast tego palcami dotknął swojej dolnej wargi i zaczął pocierać ją, gdy po tak krótkim upływie czasu już zdążyło zabraknąć mu ust Louisa. Nie chciał maltretować go z samego rana, więc był zmuszony po prostu obserwować go, gdy jadł i popijał jedzenie kawą, a w między czasie wciskał Harry'emu do buzi kawałek rogalika albo malinę w czekoladzie.

- To też mam zjeść? - zachichotał i uniósł różę w dłoni, wciskając nos w jej delikatne płatki. - Jest piękna.

- Jeśli chcesz.

- Wsadzę ją sobie w... wazon - oznajmił i odłożył ją z powrotem na tacę, a następnie rozejrzał się po sypialni, pocierając dłońmi swoje nagie ramiona. - Zimno.

- Poczekaj, dam ci coś - Harry zerwał się ze swojego miejsca, gdy zorientował się, że zapomniał podkręcić ogrzewania. Kiedy to zrobił, wyciągnął z komody najwygodniejsze, najwyższej jakości ubrania i ułożył je na pralce w łazience.

Louis dołączył do niego, owinięty w kołdrę i ze swojego miejsca w progu drzwi obserwował poczynania Harry'ego, biegającego po całej łazience i przygotowującego mu gorącą kąpiel. Był tym tak przejęty, że kiedy pochylał się, aby zakręcić kran, łokciem strącił płyn do kąpieli wprost na swoje stopy.

- Spokojnie - Louis bardzo szybko podniósł go z ziemi, nim Harry mógł to zrobić.

- Przepraszam, jestem roztrzepany.

- Mógłbym przypisać tę cechę sobie - zachichotał cicho, kręcąc swoją głową. Jego łagodny uśmiech natychmiast ukoił skołatane myśli Harry'ego. - Dziękuję, nie musisz się tak dla mnie starać...

- Ale chcę. - Harry rzekł z powagą. - Ogrzej się, tutaj... tutaj są ręczniki, na suszarce, a na pralce leżą świeże ciuchy. Możesz użyć mojej szczoteczki. Potrzebujesz czegoś?

- Nie - Louis pokręcił swoją głową i stanął na palach, muskając ustami jego policzek. - Mam wszystko, co mi potrzeba, dziękuję.

Harry poczuł intensywny rumieniec, jaki oblał jego policzki z uczucia, jakie go ogarnęło. Pragnął przyciągnąć jego ciało do swojego, a później pozwolić, aby jego uta ponownie zwiedzały każdy zakamarek jego ciała, jednak wolał poczekać, aż Louis zazna zasłużonego mu relaksu.

Mimo zapewnień ze strony Louisa, że poradzi sobie sam, niepokój nie opuszczał go nawet na krok. Próbował zająć czymś swoje myśli, zmieniając poszewkę pościeli na czystą i pachnącą, a później, z braku zajęcia, zaczął odkurzać w całym domu, zajadając się ostatnim rogalikiem. W momencie, w którym składał odkurzacz, Louis wrócił do sypialni. Ku jego uldze wyglądał na odświeżonego i pełnego energii, więc nie było powodów do obaw.

- Zmieniłeś pościel? Może od razu ją wypierzesz? - zasugerował, pakując stertę brudnych poszewek w swoje ręce. - Wezmę je do łazienki.

- Zamierzałem oddać je do pralni. Nie jestem nawet pewien, czy umiem obsługiwać pralkę. - przyznał, śmiejąc się pod nosem.

Louis jednak go nie słuchał. Ruszył do łazienki, więc Harry był zmuszony iść za nim.

- Jak to nie umiesz obsługiwać pralki? Wkładasz brudne rzeczy, wsypujesz proszek, o tu. - wskazał palcem na dozownik po uprzednim wpakowaniu prania do bębna pralki. - Później ustawiasz program... To nic trudnego, masz instrukcję na proszku do prania.

- To chyba zbyt czarna magia dla mnie.

Oparł się o framugę drzwi, obserwując Louisa, który bez najmniejszego trudu wstawiał pranie. To było chyba pierwsze pranie w tym mieszkaniu, odkąd pamiętał.

- To historyczny moment. Zapiszę to sobie.

- Ja chyba też - Louis pokręcił głową rozbawiony i wstał, dumnie spoglądając na pralkę. - Gotowe.

- Dobrze, teraz pozwól, że teraz to ja przejmę łazienkę.

Harry zdał sobie nagle sprawę, że bardzo lubił widok Louisa w jego ubraniach. Rozpalał on jego serce i napawał go dumą, ponieważ Louis był jego. Z tego powodu nie było minuty, kiedy nie uśmiechałby się podczas porannej toalety, ale uśmiech zaczynał stawać się dla niego codziennością, choć jeszcze do niedawna był mu tak obcy.

Nie potrafił powstrzymywać się przed rzucaniem mu ukradkowych spojrzeń, gdy przygotowywał sobie upragnioną poranną kawę. Louis w tym czasie siedział na kanapie i owinięty w koc oglądał Dr.House'a oraz obierał mandarynki, co jakiś czas wrzucając sobie kawałek do ust. Choć mogło wydawać się to niezrozumiałe, Harry szybko przywykł do takiego widoku. Nagle stało się to tym, co oglądać chciał każdego dnia; chciał oglądać jego drobne ciało zaplątane w pościel na jego łóżku, słuchać jego melodyjnego śmiechu i czuć dotyk jego dłoni na swoim ciele. Był tego pewien jak niczego innego.

Gdy o drugiej po południu rozsiedli się wygodnie na pościelonym łóżku naprzeciw siebie i grali w scrabble, Harry był również pewien jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy. Podczas gdy Louis głowił się nad ułożeniem słowa z posiadanych literek, Harry wziął głęboki oddech i z pewnością w głosie rzekł:

- Wprowadź się do mnie.

Do Louisa chyba początkowo nie docierało to, co wypadło z ust bruneta, po wciąż wpatrywał się uparcie w klocki, a dopiero po chwili, po upływie kilku, milczących sekund, podniósł głowę.

- Ja... Nie myślisz, że to za wcześnie? - odezwał się w końcu, posyłając Harry'emu nieodgadnione spojrzenie. Kryło się w nim jednak tyle smutku i cierpienia, ile zdołało nagromadzić się przez cały ten czas, odkąd się poznali.

- Czy w takiej sytuacji na cokolwiek jest za wcześnie? - zapytał z wyrzutem głosie, ale natychmiast tego pożałował. Nie powinien był się tak unosić, naciskać, ale był wręcz zdesperowany. Na nic nie było za wcześnie. Harry obawiał się najbardziej, że pewnego dnia przekona się, że na coś było za późno.

Louis spuścił pełen poczucia winy wzrok, wbijając go w swoje dłonie. Jego nastrój uległ całkowitej zmianie i zmył z jego ust uśmiech.

- Jeśli nie chcesz, ponieważ nie chcesz, to nie. Nie chcę, abyś robił to, ponieważ naciskam. Przepraszam cię.

- Nie o to chodzi, Harry. Prosiłeś mnie, abym nie myślał o tym, gdy jestem z tobą, więc... staram się nie myśleć. Tu nie o mnie chodzi, tu chodzi o ciebie. - wyszeptał. - Myślę o tym, jak ty się z tym czujesz.

- Chcesz wiedzieć jak się czuję? Chcesz?

Zanim pomyślał, co dokładnie chciał zrobić, Harry zsunął wszystkie klocki z planszy gry, po czym zaczął układać odpowiednie literki, aby ułożyły się w odpowiednie słowa. Układał je z pełnym zaangażowaniem i gdy skończył, a przed oczami Louisa widniało „KOCHAM CIĘ, LOUIS", ten nie potrafił powstrzymać swojego szerokiego uśmiechu.

- Jesteś szalony, Harry Stylesie. Naprawdę, naprawdę szalony.

Jeszcze tego samego dnia, wpakowali z mieszkania Louisa wszystkie, najcenniejsze dla niego rzeczy do bagażnika w samochodzie Harry'ego. Może robili to zbyt pospiesznie - Harry nerwowo upychał wszystko na tylnych siedzeniach, aby niczego nie zabrakło, a Louis wciskał mu do ręki każde ubranie jedno po drugim - ale mimo strachu i niepewności, z całą pewnością oboje tego chcieli. Byli gotowi na siebie nawzajem w swoich życiach, nawet jeśli zostało im bardzo mało czasu. Chcieli go wykorzystać najlepiej, jak potrafili.

Louis milczał całą drogę powrotną, zaczytany w swoim dzienniku. Wcześniej, gdy Harry sprawdzał, czy na pewno nie zostawił niczego przydatnego w swoim mieszkaniu, w skupieniu namiętnie skrobał długopisem po kartkach dziennika. W pewnym momencie Harry mógł dostrzec kątem oka jego uniesione kąciki ust w górę, więc był pewien, że wszystko było już dobrze.

- Gdzie będę mógł to wszystko włożyć? - Louis zapytał, dźwigając średniej wielkości pudło z połową ubrań. Ujrzawszy to, Harry szybko je od niego przejął.

- Każda szuflada jest do połowy pusta. Po prostu ułożysz wszystko obok. - powiedział miękko, stawiając pudło u swoich stóp. - Pójdę po resztę.

Louis pokiwał twierdząco swoją głową. Być może zastanawiał się, dlaczego szuflady Harry'ego były do połowy puste, ale rozmyślając nad tym teraz, Harry nagle wszystko zrozumiał. Czekał na Louisa już dawno, od kilku, dobrych lat. Przez te wszystkie lata, samotny, wpędzał się w wir pracy i obowiązków, i być może dlatego, zbyt zajęty swoim salonem, nie dostrzegł miłości swojego życia, która była prawie że na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko chciał, gdyby otworzył swoje serce, kto wie, może poznałby Louisa w zupełnie innych okolicznościach, znacznie wcześniej? Może poznałby go kilka lat wcześniej i mógłby sprawić, aby nie zachorował i mieliby dla siebie kilkanaście następnych lat, aż do końca swojego życia?

Na samą myśl poczuł nieprzyjemny uścisk w gardle i musiał zatrzymać się w przedpokoju, zaciskając palce na trzymanym w dłoniach pudle. Nie chciał, aby Louis go takiego zobaczył.

- To wszystko? Nie zostawiłeś niczego?

- Nie, to wszystko... - westchnął cicho, po raz kolejny spoglądając na szuflady w komodzie, do której parę chwil temu chował ubrania. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko, gryząc dolną wargę. - Chyba już późno. Czas spać.

Tej nocy, gdy światła w końcu zgasły, w końcu ułożyli się w łóżku. Leżeli naprzeciwko siebie i przyglądali się sobie wzajemnie, a w ich głowach tliło się wiele myśli, w większości związanych z nimi samymi. Tyle się dziś wydarzyło, że Harry nawet, gdyby chciał, nie mógłby teraz zasnąć. Patrzył na Louisa z dołu, ponieważ oddał mu swoją poduszkę. Okazało się bowiem, że Louis kochał spać z głową jak najwyżej, podczas gdy jemu samemu odpowiadał jedynie wygodny materac. Była to kolejna rzecz, która ich różniła, ale udowadniała, że tak naprawdę się dopełniali.

- Śpisz? - szepnął Louis, choć widział, że oczy miał otwarte.

- Tak - odparł Harry z małym uśmiechem, a po chwili dłoń Louisa odszukała jego własną pod kołdrą i splotła ich palce.

Louis również się uśmiechnął, okryty kołdrą aż po brodę.

- Nie wiem, czuję, że muszę się z tobą podzielić swoimi myślami. Zazwyczaj trzymam je dla siebie, ale powiem ci wszystko, co w tym momencie czuję. Pierwszy raz śpię w innym łóżku, niż swoim ze świadomością, że spędzę tutaj już... całe swoje życie. No wiesz, czuję się tak, kiedy śpisz w jakimś obcym miejscu i nie potrafisz zasnąć. - jego uśmiech poszerzył się, a Harry słuchał w skupieniu. - Ale to nie jest złe. Ja po prostu... nie mogę w to uwierzyć. Pierwszy raz ktoś... ktoś chce mnie.

Harry go nie chciał. Harry go pragnął, a gdy nie było go obok, usychał z tęsknoty. Nie przerywał mu jednak i pozwolił, aby kontynuował.

- I wiesz co? Zdałem sobie sprawę, że robisz naprawdę dobre kanapki, Harry. Myślałem jeszcze o tym, że zrobię ci smoothie w domu, bo masz blender... To chyba wszystko, o czym dziś myślałem, przed snem. Trochę mało istotne rzeczy, wiem.

- Nie, nie są mało istotne - Harry w końcu zabrał głos, zwilżając językiem usta. - Lubię, gdy dzielisz się ze mną takimi informacjami. Cały ty jesteś dla mnie ważny.

- Cóż, w takim razie chciałbym podzielić się z tobą jeszcze jedną swoją myślą - dodał, a jego policzki oblał delikatny rumieniec. Przysunął się nagle bliżej Harry'ego i niespodziewanie wtulił się w jego ciało. - Myślałem o tym, jak bardzo jestem w tobie zakochany. I o tym, że zasługujesz na lepsze.

- Mam już „lepsze" - Harry wymamrotał w jego włosy, przyciskając usta do czubka jego głowy. Jego serce biło jak oszalałe i prawdopodobnie dlatego Louis tak intensywnie przyciskał ucho do jego lewej piersi. Harry pomyślał o tym, jak również był w nim bezgranicznie zakochany i w pierwszym odruchu chciał zatrzymać to dla siebie, ale postanowił nie trzymać tego w swoim sercu. Było ono w końcu tylko Louisa. - Kocham cię.

Niemal poczuł uśmiech Louisa na swojej skórze, gdy musnął ją czule ustami.

- I ufam ci bardzo. Chcę ci powiedzieć coś ważnego dla mnie, coś, czego nigdy nikomu nie mówiłem. Myślę, że chyba mogę ci się zwierzyć. Czy mogę okryć nas kołdrą, aby było mi łatwiej?

Louis skinął swoją głową i ku zaskoczeniu Harry'ego, usiadł, naciągając na swoją głowę kołdrę, jednak podążył w jego ślady i również usiadł naprzeciwko, również okrywając swoje ciało kołdrą. Niezręcznie położył płasko swoje dłonie na udach, pocierając je lekko.

- Gdy miałem niecałe dziesięć lat, zmarła moja mama. Od tego czasu minęły prawie dwie dekady, może powinienem już przywyknąć, otrząsnąć się z tego, byłem przecież chłopcem. Ale tak nie jest. - z trudem przełknął gulę, jaka utworzyła się w jego gardle, gdy boleśnie wspomnienia powróciły. Musiał pogodzić się ze śmiercią mamy i pozwolić jej odejść, po tak wielu latach cierpienia. - Byłem z nią bardzo związany, Michelle jej prawie nie pamięta, ale ja...

Gdy poczuł, że jego głos był blisko załamaniu się, urwał na chwilę. Louis był jednak cierpliwy i dał mu czas, którego tak bardzo teraz potrzebował.

- Nie wiem nawet, dlaczego ci o tym mówię. Po prostu... Ja do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Nie byłem gotowy na to, aby odeszła, a to się stało tak nagle. Może to dlatego zawsze zamykałem się na wszystko i na wszystkich.

Mimo spodziewanego bólu w sercu i łez napływających do oczu, Harry poczuł się nagle bardzo lekko, jakby ktoś ściągnął niewidzialny ciężar z jego ramion. Zmarszczył brwi i dla potwierdzenia swoich przypuszczeń, dłonią przejechał po swoim ramieniu.

- Ale od pewnego czasu zacząłem rozumieć, że nie powinienem myśleć o tym, co było kiedyś. Powinienem żyć tym, co jest teraz i oddychać świeżym powietrzem, bo te wspomnienia mnie duszą. Myślę, że powinienem zapomnieć.

- Wiesz... - zaczął cicho Louis, podciągając kolana do piersi. - Myślę, że nie powinieneś zapominać nawet w małym stopniu. Możesz czasami o niej nie myśleć, możesz pogodzić się tym, że odeszła z tego świata, ale nie odeszła z twojego serca. I nigdy, przenigdy nie pozwól temu uczuciu odejść.

Tak więc zamierzał zrobić. Nigdy, przenigdy nie pozwoli temu uczuciu odejść.

***

Gdy następnego dnia Harry pojawił się w pracy, towarzyszył mu zadziwiająco dobry humor. Wyjątkowo nie zadręczał się również obecnymi zmartwieniami i mógł w pełni skupić się na pracy, z wiedzą, że kilka ulic dalej Louis robił koktajle, a po pracy wróci do mieszkania Harry'ego. Teraz ich wspólnego mieszkania.

- Czy nie miałbyś ochoty wyjść z nami wieczorem? Ty i Louis, oczywiście. - zasugerował Carlo po trzeciej popołudniu, gdy wspólnie wybierali odpowiedni krój sukni dla jednej z klientek. - To ostatni raz, gdy możemy się wszyscy razem spotkać przed wyjazdem Petera i Michelle.

- Myślę, że to dobry pomysł - Harry natychmiast się zgodził, a kąciki jego ust uniosły się lekko. - Za dwa dni wyjeżdżają na Cypr. Nie zobaczę mojej małej siostrzyczki przez dwa tygodnie. Nie będę mógł mieć na nią oka, tak, jak robiłem to całe życie.

- Jest dorosła, Harry. Razem z tatą powierzyliście opiekę Peterowi, a to naprawdę świetny facet.

Szczerość w jego głosie sprawiła, że Harry natychmiast się uspokoił. Chociaż zdawał sobie z prawdziwości jego słów już wcześniej, to wciąż potrzebował zapewnień, że jego siostra była bezpieczna i nie potrzebowała go dłużej w swoim życiu.

Do jego głowy natychmiast powróciło wspomnienie Louisa, którego z samego rana wybudził serią pocałunków na ramionach i na karku, aby nie zaspał do pracy. Z początku robił to leniwie, aby móc napawać się zapachem jego miękkiej skóry, ale później, gdy Louis stawiał opór i wtulał się intensywniej w poduszkę, był zmuszony, aby przerwać jego sen, nieważne, jak niewinnie i krucho wtedy wyglądał.

Myślał o tym, co stało się poprzedniej nocy, gdy kochali się po raz pierwszy. Na samą myśl uśmiechał się i rumienił, ponieważ była to jedna z najlepiej spędzonych nocy w jego życiu, zaraz po nocnym spacerze z Louisem i incydencie, kiedy to aresztowała ich policja i wsadziła do aresztu na kilka godzin. Harry mógł śmiało przed sobą przyznać, że każda, spędzona z Louisem chwila była wyjątkowa, ponieważ dzielił ją razem z nim. Nie potrzebował fajerwerków, pragnął do końca swojego życia leżeć z nim ramię w ramię pośrodku parku i oglądać setki gwiazd, rozsypanych na niebie.

Harry wyszedł z pracy dwie godziny wcześniej, zahaczając po drodze o sklep jubilerski i kiedy wrócił do mieszkania, powiadomił Louisa o spotkaniu, na które dostali zaproszenie. W końcu wspólnie ustalili, że Harry przyjdzie po niego i wtedy razem udadzą się od razu do lokalu, w którym umówili się z Carlo i resztą.

Przybył na miejsce równo o osiemnastej, ale nie zastał Louisa za ladą, tam, gdzie zwykle. Już miał zacząć panikować, gdy Louis wyłonił się zza rogu sklepów i zapinał właśnie swoją kurtkę.

- Gdzie byłeś? - zapytał od razu, gdy znaleźli się na tyle blisko, aby móc porozmawiać.

- W łazience. Harry, chyba nie wyobrażałeś sobie, że miałbym pójść spotkać się z twoimi znajomymi w koszulce z logiem koktajli. - zaśmiał się cicho, a Harry w duchu przyznał mu rację. Był po prostu przewrażliwiony.

- A co masz teraz na sobie?

- To brzmi bardzo źle, Harry - wciąż się śmiejąc pociągnął go w stronę wyjścia z centrum handlowego.

- Nie to miałem na myśli. Chociaż...

Udali się wspólnie do pizzeri, gdzie czekali już wszyscy. Carlo pomachał im, zanim jeszcze weszli do środka. Harry pokręcił głową z małym uśmiechem i przepuścił Louisa pierwszego, a w lokalu od razu powitało ich gorące powietrze i zapach przypraw, sera i sosu pomidorowego.

Przywitał się z każdym z osobna uściskiem dłoni lub pocałunkiem w policzek. Ku jego zadowoleniu, każdy bez wyjątku przywitał się tak samo z Louisem. Wepchnęli się między Michelle, a Amber i już bez większych zahamowań, Harry złapał dłoń Louisa pod stołem.

- Świetnie, że już jesteście. To egzemplarz specjalny dla was. - odezwał się Matthew z dumnym uśmiechem i wyciągnął coś ze swojej torby, która leżała u jego stóp.

- Co to? - Harry zmarszczył swoje brwi, bo nie spodziewał się żadnego podarunku.

- Album ze ślubu Michelle. Jest tam każdy z nas.

Gdy wręczył im w końcu średniej wielkości album, wykonany z czarnego materiału, Louis od razu z zaciekawieniem zaczął przewracać strony. Pierwsze ich oczom ukazało się zdjęcie Michelle i Petera, wykonane przez fotografa ślubnego.

- To akurat jest denne, najlepsze robiłem ja - skomentował Matt, wywołując tym śmiech u wszystkich.

Harry pokręcił głową z rozbawieniem, pozwalając Louisowi przewijać kartki. Z małym uśmiechem oglądał utrwalone na fotografiach szerokie uśmiechy jego przyjaciół, pierwszy taniec ślubny siostry, aż w końcu... Zatrzymali się na jednej stronie z tym jednym, szczególnym zdjęciem, na widok którego jego serce zaczęło bić szybciej. Ujrzał Louisa, wtulonego w jego ciało, gdy tańczyli powoli do jednej z wolnych piosenek.

- Nie mogłem się powstrzymać. Nie dało się wam nie zrobić zdjęcia.

- To chyba jedyne zdjęcie, jakie mamy - rzekł cicho Louis i opuszkiem palca przejechał po śliskiej powierzchni w miejscu, w którym znajdowały się ich twarze.

Żaden z nich nie potrafił oderwać wzroku przez najbliższe kilka minut, a Michelle posyłała swojemu bratu ukradkowe spojrzenia. Może nikt by tego nie podejrzewał, nie była w końcu tak oczywista w okazywaniu uczuć, jak Harry w tym momencie był wobec Louisa, ale była niesamowicie dumna ze swojego brata. Spoglądała na niego z czułością, ale nie tylko na niego - darzyła miłością również Louisa. Była mu wdzięczna za uszczęśliwianie najważniejszej dla niej osoby, która zasługiwała na szczęścia najbardziej na świecie.

Tego wieczoru nikt nie myślał o zmartwieniach. Harry'emu zdarzyło się nawet żartować, ale to Louis był tym, który najgłośniej śmiał się z jego żartów. Byli tacy szczęśliwi i zdawało się, że nic ani nikt nie zburzy tego szczęścia przez najbliższy czas.

Było to coś więcej, niż żądza. Przekroczyli próg mieszkania ze złączonymi ustami i zaraz po zamknięciu drzwi, wpadli na ścianę, z Louisem przypartym do niej plecami. Palce swoich dłoni zaciskał na karku Harry'ego, który całował go tak, jakby jutra miało nie być, a jego dłonie błądziły po jego nagich plecach pod materiałem grubego swetra, zaraz po tym, gdy zsunął kurtkę z jego ramion. Jednak nim mieli szansę, aby doszło do czegoś więcej, Harry niespodziewanie przerwał pocałunek.

- Co robisz? - wyszeptał Louis z szerokim uśmiechem, próbując odszukać ponownie ustami ust Harry'ego, których łaknął jak powietrza.

Harry zanurzył drżącą dłoń w kieszeni swoich jeansów i gdy chwycił między palcami poszukiwaną rzecz... Właśnie wtedy kolana się przed nim ugięły.

- Louis - zaczął, spoglądając mu głęboko w oczy. Ton jego głosu zmienił się na bardzo poważny, ale był równocześnie chwiejny. Strach paraliżował go od stóp do głów i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić.

Louis również spoważniał, a uśmiech zszedł z jego twarzy.

- Tak, Harry?

- Wyjdź za mnie.

- C-Co?

Harry bardzo niepewnie chwycił jego dłoń w swoją i nasunął mu na palec serdeczny złoty pierścionek, ponieważ wiedział, że nie było czasu, aby zastanawiać się dłużej. Serce boleśnie tłukło się w jego piersi, a oczy prawie zaszły łzami. Był niemal pewien, że jeśli Louis nie powie nic w przeciągu kilku sekund, zemdleje tu i teraz.

Mężczyzna przeniósł w końcu swój wzrok na pierścionek, jaki właśnie ozdobił jego palec i zamrugał szybko, jakby nie docierało do niego to, co się właśnie działo. Po chwili jednak zaczął potakiwać głową jak szalony, a jego ciałem wstrząsnął szloch zmieszany ze śmiechem.

- T-Tak. Tak, Harry, tak.

Kiwał głową jak szalony, zanosząc się płaczem, ale w między czasie wciąż powtarzał „tak". Powtarzał to tak długo, dopóki do obydwóch to nie dotarło. Dotarło do nich, że właśnie deklarowali sobie miłość na wieki. Coś, co miało pozostać tylko między nimi, a Bogiem, ponieważ Bóg już dawno dał im błogosławieństwo.

Mieli kochać się, dopóki śmierć ich nie rozłączy, czyli na zawsze: ponieważ śmierć nie była na tyle silna, aby pokonać ich uczucie.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top