Rozdział Dwunasty
Nie dane było mu długo spać. Zapomniał wyłączyć budzika tej soboty, więc z twarzą wciśniętą w poduszkę na oślep próbował wyłączyć swój telefon, który znajdował się gdzieś pod kołdrą. Gdy w końcu mu się to udało, próbował usnąć dalej, ale był zbyt rozbudzony, aby ponownie zapaść sen. Z westchnieniem więc przewrócił się na plecy i przetarł swoją twarz dłonią, ani na chwilę nie otwierając swoich oczu. Pozwolił sobie krótko pomarzyć, tuląc do piersi ciepłą pierzynę, że zamiast niej tulił do siebie kogoś innego. Kogoś znacznie cieplejszego i miękkiego.
Uśmiechnął się leniwie na samą myśl i w końcu uchylił powieki, spoglądając w sufit. Było jeszcze za wcześnie, aby wstać, więc leżał tak i gładził materiał pościeli, z towarzyszącą mu jedynie tęsknotą. Spojrzenie miał mętne, będąc w zupełnie innym świecie. W świecie, gdzie nie istniało cierpienie i zwątpienie, gdzie, gdy tylko miłość przychodziła, kochało się. Tak, jak mówił jeden z ulubionych cytatów Louisa.
Wiele o nim rozmyślał. Początkowo był przeciwny wszystkiemu, co głosił - temu, że miłość jest silna, że jest cierpliwa, a ludzie powinni po prostu kochać. Twierdził bowiem, że miłość to nie romans z książki, gdzie drogi wyściełane są kwiatami, a serca tańczyły wokół radośnie i pozwalały bohaterom tak po prostu się kochać. Przecież zawsze stawało na drodze coś, co nie pozwalało uczuciu istnieć. Czasami pojawiała się w nieodpowiednich sytuacjach, między niespodziewającymi się tego ludźmi i tkwiła tak, raniąc. Ale właśnie wtedy go olśniło.
Miłość nigdy się nie myli. Miłość przychodzi z czasem. Przychodzi wtedy, gdy najmniej się jej spodziewamy, więc nie powinniśmy spieszyć się, aby ją znaleźć - ona przyjdzie sama. A gdy już przyjdzie, mówi, aby po prostu kochać. Mówi, że ważny jest każdy dzień, każda godzina, każda sekunda, bo nigdy nie wiadomo, który dzień może być naszym ostatnim, dlatego trzeba kochać tak, jakby miało nie być jutra.
Bez wahania wyciągnął swój telefon spod poduszki, gdzie go wcisnął i wykręcił odpowiedni numer z szybko bijącym sercem. Nie zamierzał czekać. Nie zamierzał marnować ani jednego dnia.
- Czy jest powód, dla którego budzisz mnie tak wcześnie? - usłyszał zaspany głos Louisa po drugiej stronie.
Wyobraził sobie jego poburzone włosy i jak zatapiał się w pościeli tak, jak dwa dni temu. Zapragnął ujrzeć ten widok ponownie, ale nie tylko jeden raz. Mnóstwo razy. Przez całe swoje życie.
- Jest. Właściwie bardzo ważny. - odparł z powagą, chociaż wciąż się uśmiechał. Był wręcz pijany tym uczuciem, które wypełniało go całego. - Jest szósta, nie możesz tyle spać.
- Mogę. Mam wolne. Gdyby nie fakt, że mnie obudziłeś, to spałbym do czternastej i chodziłbym cały dzień w pidżamie, oglądając Dr.House'a i jedząc makaron z cynamonem.
- Cóż, może zmienię trochę twoje plany? Możesz wybrać się ze mną na śniadanie, a później wrócisz do rutyny swojego dnia dalej.
- Śniadanie?
- Tak, na mieście - wyjaśnił, zwilżając językiem swoje spierzchnięte wargi. - W tej kawiarni. Mają tam... rogaliki z dżemem.
- Chyba mnie nimi kupiłeś, Harold - westchnął cicho.
Harry mógł przysiąc, że oczami wyobraźni widział jego posklejane od snu powieki i poburzone włosy. Nigdy nie czuł chęci ujrzenia go tak, jak w tym momencie. Najchętniej wybiegłby z budynku w samej bieliźnie i pobiegł wprost do jego mieszkania, ale nie wiedział, gdzie mieszkał. Poza tym, widok jego nagiego ciała w środku marca mógłby niektórych przyprawić o zawał serca.
- Przyjechać po ciebie?
- Jest wiosna, wyjrzyj za okno. Świeci słońce i jest siedem stopni na plusie. Nawet rower nie będzie mi potrzebny, czuję, że chcę przejść się pieszo.
- Skoro tak... - w tym samym momencie tak, jak polecił mu Louis, rzucił krótkie spojrzenie w stronę okna. Przez nieodsłonięte rolety przebijało się nikłe światło, przez co sam nabrał ochoty, aby zrezygnować z samochodu i zrobić sobie krótki spacer. - Czy zdołasz rozbudzić się na godzinę dziesiątą?
- Tak. Ale teraz jeszcze godzinkę pośpię.
- Nie przeszkadzam więcej. Ale tylko godzinka, Louis.
Nie więcej niż kilka sekund później usłyszał jego miarowy oddech, więc był niemal pewien, że Louis ponownie zapadł w sen. Rozłączył się, cicho się śmiejąc i przeleżał tak jeszcze długi czas, myśląc o tym, w co się ubierze. Chociaż miał szczerą ochotę ubrać golf, uznał, że to mogła być spora przesada. Louis mógłby zauważyć, że odkąd przyznał, że podobają mu się golfy, Harry zaczął je coraz częściej nosić. Postawił zatem na beżową koszulę, którą jak zwykle wcisnął w swoje obcisłe jeansy i zapiął jej guziki pod samą szyję.
Godzinę przed dziesiątą zawahał się, czy nie zadzwonić do Louisa, aby upewnić się, że mężczyzna na pewno wstał i nie wcielił w życie swoich planów, jakimi było spanie do południa i oglądanie serialu. Doszedł jednak do wniosku, że na pewno przebudził się chociaż na chwilę w ciągu tych kilku godzin i uświadomił sobie, że był umówiony. Harry nawet rozważył to, czy mu się nie narzucał, ale tak szybko, jak ta myśl wpadła do jego głowy, tak szybko ją odrzucił. Powinien myśleć pozytywnie.
Tym razem to Harry na niego czekał. Stał przed kawiarnią i wpatrywał się w niebo. Przez gęste, śnieżnobiałe chmury przebijało się słońce, drażniąc jego wrażliwe oczy swoimi promieniami. Zasłonił oczy dłonią i to pomogło mu dostrzec sylwetkę, kroczącą szybkim krokiem w jego stronę. Jak na zawołanie uśmiechnął się szeroko, a mężczyzna odwzajemnił uśmiech, ciężko dysząc.
- Przepraszam za spóźnienie, nie mogłem znaleźć kluczy od mieszkania.
Nie wiedział, jak powinien się z nim przywitać. Bardzo chciał pochylić się i chociaż musnąć ustami jego rozgrzany do czerwoności policzek, ale był zbyt niepewny. W rezultacie po prostu uśmiechnął się i przepuścił do środka pierwszego.
- Nic nie szkodzi. Zamówię - zaproponował, odwieszając swój płaszcz razem z szalem na wieszak nieopodal.
Gdy stał przy ladzie i czekał na zamówienie, spoglądał na Louisa, który bawił się serwetką trzymaną w dłoni i wpatrywał się za okno. Wyglądał na głęboko zamyślonego. Harry również się zamyślił. Zdarzało mu się to od kilku dni, więc kiedy zdał sobie sprawę, że zdarzyło mu się to znowu, uśmiechnął się jedynie pod nosem i potrząsnął swoją głową.
- Rogaliki z dżemem, ale jagodowym. Pamiętam, że jak powiedziałeś mi, że nie widziałeś truskawek na tacy, to zacząłem się zastanawiać, że przecież masz alergię na truskawki.
Zajął miejsce naprzeciwko Louisa, który zwrócił na niego swój wzrok i uśmiechnął się lekko.
- To, że mam uczulenie, nie oznacza, że ich nie lubię. Ale to prawda, byłoby źle, gdybym je zjadł. Ale czasami można zginąć za to, co się kocha.
Harry zamarł z widelcem w dłoni, gotowy do zjedzenia swoich tostów. Louis za to bez wahania złapał rogalika w dłoń, palce drugiej dłoni zaciskając na filiżance z kawą.
- Będziesz kroił tosta nożem? - spytał rozbawiony, spoglądając na widelec i nóż, które Harry trzymał.
- Ja... tak - odparł nieco zmieszany. Po chwili jednak odłożył sztućce i poprawił się na swoim siedzeniu.
- Dobrze, że jest weekend. Zazwyczaj pracuję w soboty, ale dzisiaj mam wolne.
- Ja mam w weekendy wolne, ale wtedy pracuję, bo się nudzę.
- Naprawdę? Masz wolny czas i się nudzisz? Dla mnie to jak błogosławieństwo. - Louis powiedział z uśmiechem. Popił rogalika kawą i kontynuował: - Możesz przeczytać książki, które zawsze chciałeś przeczytać, obejrzeć filmy, które zawsze chciałeś obejrzeć, zrobić rzeczy, na które nigdy nie miałeś czasu. Masz czas dla siebie.
- Gdybym chciał zrobić jedną z tych rzeczy, po prostu wziąłbym wolne. Ale chyba nie mam szerokiego wachlarza zainteresowań.
- Masz, ale jeszcze o tym nie wiesz.
To akurat była prawda. Harry odkrywał, co naprawdę go interesowało z czasem, bo bez niczyjej pomocy sam nie wpadłby na tak absurdalne pomysły, na jakie wpadał Louis, tym samym pozwalając mu odkryć coś nowego. Odkrył na przykład, że spacery nocą nie były takie złe, jak myślał - widoki z najwyższych wzgórz zapierały dech w piersi, gwiazdy migotały nad jego głową, a zewsząd otulała go głucha cisza, kojąca wszystkie jego zmysły. Odkrył również, że lubił się śmiać. Nigdy nie śmiał się tak często, jak teraz, gdy poznał Louisa.
- Jak często chodzisz na spacery nocą? - spytał nagle Harry, opierając podbródek na dłoni. Wpatrywał się w Louisa z nieukrywaną ciekawością.
- Czasami. Ostatnim razem z tobą. Zasnąłeś wtedy na trawie. - Louis zachichotał, dopijając swoją kawę. Jego policzki zaróżowiły się lekko. - Spałeś z rozchylonymi ustami.
- To przez katar - obronił się natychmiast, a kąciki jego ust drgnęły. - Gdy śpię, zazwyczaj też chrapię, ale nie mogę nic z tym zrobić.
Jego wzrok padł na pustą filiżankę Louisa.
- Chciałbyś jeszcze? - zapytał uprzejmie, a mężczyzna skinął w odpowiedzi swoją głową. - Zaraz wracam.
Wstał i odszedł od stolika, mając wrażenie, że szczęście wypisane miał na twarzy. Nie miało ono jednak trwać długo. Gdy był już bardzo blisko lady, drzwi od kawiarni otworzyły się, a on ujrzał kogoś, kogo widzieć teraz chciał najmniej. Nieco zdenerwowany rzucił krótkie spojrzenie na swój stolik i znowu na Holley, która zauważyła go dopiero po chwili.
- Harry - uśmiechnęła się szeroko, podchodząc do niego tak szybko, jak tylko go zobaczyła. Przywitała się z nim pocałunkiem w policzek. - Co tutaj robisz tak wcześnie?
- Przyszedłem na śniadanie - wymusił krzywy uśmiech, mając nadzieję, że przyjaciółka jak najszybciej stąd pójdzie. - A ty?
- Przyszłam po kawę - wyjaśniła. - Nie spieszę się nigdzie, ale planowałam dzisiaj załatwić sprawy z moim mieszkaniem w związku z wylotem do Paryża. Dużo się właściwie u mnie nie dzieje. A u ciebie?
- Ja... - zawahał się lekko, oblizując swoje usta. - U mnie zawsze tak samo, przecież wiesz.
- Serio? Michelle mówiła mi, że kogoś poznałeś. Dlaczego ja nic nie wiem? - założyła ręce na piersi, uważnie mu się przypatrując. - Przyjaźnimy się przecież.
- Tak, po prostu... - wziął głęboki oddech i dostrzegł kątem oka spojrzenie Louisa, utkwione w ich dwójce. Zdenerwował się jeszcze bardziej, spoglądając na pustą filiżankę, którą trzymał w dłoni. - To nikt taki. To nie jest nic wielkiego, uwierz mi. Możemy spotkać się i porozmawiać? Ale nie teraz, proszę.
- Nic wielkiego, oczywiście - pokręciła swoją głową rozbawiona jego słowami. - Nie wierzę ci, ale dobra. Mam nadzieję, że wyśpiewasz mi wszystko.
- Tak, jasne. Kawa. - wskazał dłonią na blat, aby zamówiła pierwsza i przygryzł wnętrze swojego policzka, wpatrując się w swoje buty.
Na jego nieszczęście, Holley czekała, gdy prosił o dolewkę kawy, więc kiedy odwrócił się, aby odejść, natknął się na nią ponownie.
- Więc kiedy?
- Kiedy tylko masz czas - odparł, ze zniecierpliwieniem stukając palcami o rozgrzaną porcelanę. - Na pewno zdzwonimy się, Holley.
- Jasne, już ci nie przeszkadzam - zaśmiała się cicho.
Kobieta pochyliła się, aby złożyć pożegnalny pocałunek na jego policzku, ale w tym samym momencie Harry odwrócił głowę, aby ponownie spojrzeć na Louisa. W rezultacie ich usta musnęły się lekko, zaskakując tym ich obu.
- Wybacz.
Dla Holley to było nic takiego. Nie raz się przecież całowali, byli w końcu ze sobą bardzo blisko. Ale Harry miał tę świadomość, że Louis to widział, a nie chciał, aby widział. Nie chciał, aby kiedykolwiek był świadkiem takiej sceny, Harry chciał, aby Louis wiedział, że pragnął całować tylko jego.
- Do zobaczenia - rzucił krótko, zanim wyminął ją, aby wrócić do swojego stolika. Szedł bardzo powoli z myślą, że Louis wszystko widział.
Drżały jego ręce, jego nogi, cały drżał, jak gdyby zaraz miał zmierzyć się z czymś, od czego zależał będzie jego los. Naraz czuł wstyd, poczucie winy i smutek, a gdy zobaczył, że Louis wpatruje się w blat stolika z lekko rozchylonymi ustami, jego serce prawie się złamało. Nie wiedział dlaczego, ale potrzebował mu to wytłumaczyć.
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało - wyjaśnił cicho, zajmując swoje miejsce naprzeciwko. Ze ściśniętym gardłem wpatrywał się w Louisa, który jeszcze dłuższy czas siedział tak w bezruchu, aż w końcu podniósł swoją głowę.
- Coś?
- Tak, to... to tylko przyjaciółka - obejrzał się przez ramię, aby upewnić się, że Holley już nie było i znów spojrzał na mężczyznę. Nie potrafił odczytać emocji z jego twarzy, co coraz bardziej go frustrowało.
Doszukiwał się w Louisie zapewnienia, że się tym nie przejął, że zapomni o tym naprawdę niezręcznym incydencie i znów, jak przed paroma minutami, zacznie żartować i się śmiać. Ale zamiast tego, po prostu chwycił w dłonie swoją filiżankę i zaczął sączyć kawę dwa razy szybciej, niż poprzednio, obserwując to co działo się za oknem.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale żadne słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Najzwyczajniej w świecie czuł się jak świnia, którą po raz kolejny okazał się być i wiedział, że będzie dręczyło go to długi czas, dopóki nie wyjaśni wszystkiego Louisowi. Może nie wiedzieli, czym jeszcze byli, może nie znali się długo, ale z całą pewnością czuli do siebie więcej, niż zwykli przyjaciele. Łączyło ich silne uczucie, które z każdym dniem rosło, z każdym pocałunkiem i z każdą chwilą rozstania, uczucie, którego żaden z nich nie potrafił powstrzymać. Dlatego Louisowi należały się konkretne wyjaśnienia.
- Holley to przyjaciółka mojej siostry, Michelle - odezwał się znowu po jakimś czasie, skubiąc palcami serwetkę na stoliku.
Louis zwrócił w końcu na niego wzrok badawczy wzrok, po prostu milcząc i słuchając.
- Ona... Ja i Ona, my... - przetarł twarz dłonią, zdając sobie sprawę, że chyba nigdy nie czuł się tak zakłopotany, jak w tym momencie. Sama chwila była nieodpowiednia i niewygodna dla nich obu, ale prędzej czy później Louis by się dowiedział. I może sytuacja nie byłaby tak dramatyczna, gdyby nie fakt, że kobieta pocałowała Harry'ego na jego oczach. - My mamy pewne relacje. Mieliśmy. - poprawił się szybko.
- Czy ty masz na myśli...?
- Tak - wszedł mu w słowo, zanim jeszcze miał szansę skończyć. Wypuścił powietrze z płuc z głośnym świstem i pokręcił natychmiast swoją głową. - To jest tyko moja przyjaciółka, tak naprawdę przyjaciółka Michelle. Widujemy się czasami, ale aby porozmawiać.
- Tylko porozmawiać - Louis powtórzył za nim, kiwając swoją głową, ale w bardzo ironiczny sposób. Po minie jednak nie dał po sobie poznać, że coś było nie tak. Po prostu pił kawę dalej, sprawiając wrażenie obojętnego, jakby zrozumiał i tak po prostu zapomniał o całym zajściu.
- Tak, ale ona wie, że już nie... Że ja... - urwał w połowie zdania, bo głos ugrzązł mu w gardle. Chciał bardzo wypowiedzieć to, czego się bał, ale nie potrafił. Tym samym mógłby się ośmieszyć, mówiąc, że przecież kogoś miał. Miał oświadczyć Louisowi, że byli parą, choć sam Louis o tym nie wiedział? - Że ja już nie.
- A dlaczego „już nie"?
- Bo ty.
Louis zerknął na niego na krótką chwilę, ale było to ostatnim spojrzeniem, jakim go obdarzył. Teraz Harry nie wątpił, że go zawiódł. Pocałunek nie był z jego winy, ani nawet z winy Holley, był czystym przypadkiem, ale okoliczności razem z historią ich znajomości, mogły budzić w Louisie mieszane uczucia. Mógł zatem go zwyzywać i myśleć o nim w zły sposób, bo na to zasłużył.
- Chcę już wyjść - oznajmił i nie oczekując odpowiedzi Harry'ego, sięgnął po swoją kurtkę.
Harry musiał w pośpiechu ubrać swój płaszcz, aby zdążyć za Louisem, który szybko opuścił kawiarnię. Był rad, że zdołał jeszcze rzucić banknot na stolik, tym samym płacąc za ich zamówienie. Tuż po zamknięciu drzwi od kawiarni, złapał Louisa za nadgarstek, zmuszając mężczyznę do odwrócenia się w jego stronę.
- Przepraszam.
Louis spojrzał na niego gryząc dolną wargę prawie do krwi. Nie założył swojej czapki, przez co wiatr targał jego włosy i plątał je, sprawiając wrażenie, że był jeszcze mniejszy, niż w rzeczywistości.
- Nie musisz przepraszać. Po prostu chciałem wyjść. - jego głos był chwiejny i o oktawę wyższy. Położył dłoń na tej Harry'ego, aby zdjął ją z jego nadgarstka. - Puść, proszę.
- Nie chciałem.
Louis wziął głęboki oddech, gdy Harry w końcu go puścił. Rozchylił swoje usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostateczności zrezygnował. Posłał mu jedynie ostatnie, zbolałe spojrzenie, zanim wykonał krok w tył.
- Dziękuję za śniadanie.
Harry chciał go zatrzymać, ale nie potrafił się poruszyć. Czuł się jak wbity w ziemię, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę mężczyzny, który ostatnimi czasy był jego ostoją. Wiedział, że zniszczył wszystko, ale Louis nie rozumiał, że tak naprawdę od dłuższego czasu był samotny i tłumił to wszystko w sobie. Z czasem zaczął się uzewnętrzniać ze swoimi uczuciami, ponieważ poznał Louisa i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, czego tak naprawdę potrzebował i odkrył, kim właściwie był. Wcześniej był zagubiony, ale Louis go odnalazł.
Gdzieś na świecie jest ktoś tak samo samotny jak ty, i właśnie na ciebie czeka.
Harry powtarzał te słowa w swojej głowie, odkąd tylko je usłyszał. Usłyszał wiele mądrych rzeczy w ostatnim czasie, na pozór tak oczywistych, że był zdziwiony, gdy zdał sobie sprawę z ich prawdziwości. Ale piękno kryło się w prostocie. Ludzie byli po prostu ślepi i nie przyglądali się wszystkiemu uważnie, nie doceniali tego, co ich otaczało, co było jednocześnie widoczne, ale nie dostrzegalne na pierwszy rzut oka. On zaliczał się do jednych z tych ludzi, ale już nie teraz.
Z silnym uczuciem przygnębienia zaczął włóczyć się w stronę swojego mieszkania, bardzo niechętnie. Czuł się rozbity i zatęsknił nawet za czasami, gdy nie towarzyszyło mu to uczucie tak intensywnie i to z powodu drugiego człowieka, za czasami, gdy jego jedynym zmartwieniem był ślub jego siostry, pieniądze i jego salon. Ale zdecydowanie nie tęsknił za czasami, gdy w jego życiu nie było Louisa. Teraz, tak po prostu nie wyobrażał sobie bez niego dnia.
Próbował posklejać odłamki swojego rozbitego serca, popijając wino z kieliszka i oglądając rodzinny album. Siedział skulony przy łóżku w swojej sypialni i uśmiechał się sporadycznie, ujrzawszy bijące od zdjęć szczęście. Zatrzymywał swój wzrok na dłużej na swojej rozweselonej matce, która tuliła go na jednym z ujęć, a on wydawał się być wtedy najszczęśliwszym chłopcem na tej planecie. Nie wiedział jeszcze, że zaledwie rok później, jego ukochana mama odejdzie.
Zaczął zastanawiać się, jak wyglądałoby teraz jego życie, gdyby jego mama żyła. Czy byłby innym człowiekiem? To trauma, jaką przeżył w dzieciństwie odcisnęła swoje piętno i sprawiła, że zamknął się w sobie. Nastoletnich lat nie wspominał najlepiej. Musiał być odpowiedzialnym, starszym bratem dla Michelle, ale musiał również dbać o samego siebie i uważać na chorego na serce ojca. W jego życiu brakowało mamy, która pocałowałaby go w głowę i przytuliła, gdyby coś było nie tak. A bardzo często miewał ciężkie dni i potrzebował kogoś przy swoim boku, kogoś, kto pokaże mu, że jest tu dla niego. Ale nawet, gdyby znalazł się ktoś taki, on po prostu bał się zbliżyć.
Znajomość z Louisem była najgorszym, jak i najlepszym, co spotkało go w życiu. Chłopak był pełen energii i szalonych pomysłów, wrażliwy i czuły, ale był chory i to był ten jeden, istotny fakt, który wpływał na ich relację. Harry wiedział, że nie powinien się do niego zbliżać, że powinien pozwolić sobie na niewiele, ale tym samym chciał, aby każdy, kolejny dzień z nim był czymś wyjątkowym. Bo jeśli tak nagle by z tego zrezygnował, z tego, co razem z Louisem mogliby stworzyć, mógłby żałować tego, gdy będzie za późno.
Teraz jednak, cała ich znajomość zachwiała się i była bliska upadku, a on nie wiedział, jak temu zapobiec. Nie wiedział, czy Louis wciąż skłonny był wybrać się z nim na kolację do jego ojca, czy był w stanie gniewać się długo i czy to, co się dziś wydarzyło, wiele zmieni. Harry pragnął, aby mógł cofnąć czas, chciał cofnąć czas do poranka, gdy Louis obudził się w jego łóżku, a później całowali się leniwie w kuchni. Był gotów płakać z tęsknoty, ale wtedy, jak na zawołanie, jego telefon zaczął dzwonić. Było to późnym wieczorem, gdy po trzech i pół lampkach wina czuł zawroty w głowie, dlatego leżał bezwiednie na łóżku z zamkniętymi oczami.
- Tak? - wychrypiał, czując małe mdłości.
- Harry, przepraszam. Bardzo przepraszam. - cichy i delikatny głos sprawił, że jego serce zaczęło bić szybciej, niż powinno. Uchylił powieki i zamrugał szybko, wsłuchując się w melodyjną barwę jego głosu. - Czuję się okropnie, że tak uciekłem. Nie powinienem był, to było bardzo dziecinne...
Słuchał go w skupieniu, nie ośmielając się mu nawet przerywać. W tym momencie liczyło się jedynie to, że mówił do niego i poświęcał mu swoją uwagę, której tak bardzo pragnął.
- I jeszcze to, że mi się tłumaczyłeś. Ty nie masz nawet takiego obowiązku. My nawet nie... My... Ja nie lubię być nachalny, po prostu nie wiem, jak mam się z tym czuć i jak to odbierać. Jestem taki zagubiony, czy ty też jesteś? - ciągnął Louis, wypowiadając słowa bardzo chaotycznie i nieskładnie. - Lubię cię całować.
Ja kocham cię całować.
- Lubię też spędzać z tobą czas.
Oddałbym wszystko, aby zobaczyć cię w tym momencie chociaż przez chwilę.
- Ale nie wiem, czy czujesz to samo, co czuję ja. I nie znając jeszcze odpowiedzi, mam nadzieję, że tak nie jest, Harry.
Na nowo posklejane serce Harry'ego, które zdołał złożyć z powrotem w całość dzięki alkoholowi i głosowi Louisa, rozpadło się ponownie. Było zdecydowanie za późno. Czuł więcej, niż powinien, czuł coś, czego nie potrafił nawet nazwać. Zwilżył językiem usta, przez cały ten czas nie odzywając się nawet słowem, bo nie chciał mu przerywać. A teraz najzwyczajniej w świecie nie wiedział co; tyle chciał mu wyznać, ale nie miał pojęcia, jak ubrać to w słowa.
- Jesteś?
- Tak, Louis ja... - w końcu przemówił zachrypniętym od długiego nie odzywania się głosem. Wziął głęboki oddech i usiadł, zaciskając palce na telefonie. - Nie przepraszaj mnie za nic. To ja powinienem przeprosić, czuję się okropnie. To nie miało prawa bytu, żałuję tego tak bardzo.
- Rozumiem, po prostu...
- Chcę całować tylko ciebie.
Momentalnie zapadła cisza. Harry mimo wszystko nie żałował tego, co powiedział, gdyż była to prawda.
- Nie chcę tak rozmawiać. Nie chcę rozmawiać tak przez telefon, chcę, żebyś tu był. Jest sobota. - rzucił okiem na kalendarz, wiszący na ścianie i odczytał z niego datę, mimo lekko zamglonego obrazu. - Potrzebuję wiedzieć, czy nadal chciałbyś udać się w przyszły weekend ze mną na kolację. Wiedz, że nie musisz, masz prawo po tym, co się zdarzyło.
- Ani na chwilę nie pomyślałem o tym, aby zrezygnować - Louis odparł bez wahania. - Też nie chcę rozmawiać przez telefon.
- Chciałbyś się ze mną spotkać? - zapytał Harry niemal od razu, pokonując uczucie zwątpienia. Nieświadomie, tulił do piersi miękką poduszkę, potrzebując kogoś blisko tak bardzo, jak nigdy. - W przyszłym tygodniu, na przykład. Wtedy, kiedy znajdziesz wolny czas.
Harry pomyślał, że nigdy nie spędzał swojego wolnego czasu z Louisem. Zawsze poświęcał mu swój cały cenny czas.
- Mam wolne dopiero w piątek. Jutro, w niedzielę, popołudniu wybieram się... sadzić drzewo.
- Sadzić drzewo? - Harry uśmiechnął się po raz pierwszy od dzisiejszego poranka.
Był w stanie wytrzymać do piątku, przetrwa cały ten tydzień.
- Tak, to ważna misja.
- Jakie drzewo?
- Brzoskwinia - odparł z dumą w głosie. - Pokażę ci je kiedyś, choć wątpię, że je ujrzysz. Zanim urośnie, minie sporo czasu.
- Ale chyba warto czekać, prawda?
- Zdecydowanie warto czekać.
Znów zapadła cisza. Harry nie wiedział, czy powinien powiedzieć coś jeszcze i ciągnąć konwersację, czy dać sobie czas na przemyślenie tego wszystkiego w samotności (tym samym skazując siebie na tęsknotę) aż do piątku, kiedy to spotkają się ponownie. Zanim miał szansę podjąć decyzję, zrobił to za niego Louis.
- Zadzwonisz do mnie jeszcze, w sprawie spotkania, prawda?
- Tak. Tak, zadzwonię, może... mógłbym wpaść na najlepsze smoothie, jakie w życiu piłem?
- Ty nigdy nie piłeś smoothie, gnoju - zaśmiał się cicho Louis, tym samym sprawiając, że wieczór Harry'ego natychmiast stał się lepszy.
Ten jeden, drobny szczegół uratował cały jego dzień i sprawił, że to, co się dzisiaj stało, nie miało już większego znaczenia.
Od autora: #168 dziękuję <3 Myślę, że zbliżamy się bardzo powoli do końca opowiadania, przewiduję jeszcze sześć-osiem rozdziałów. Jak myślicie coś się jeszcze stanie?? Jakie ogólnie są wasze przemyślenia?? Co myślicie o Louisie??
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top