Rozdział Dwudziesty

To było znacznie lepsze, niż któremukolwiek z nich by się wydawało. Miłość była lepsza. Czyniła człowieka lepszym i szczęśliwszym, uskrzydlała i może właśnie dlatego sprawiała wrażenie, że człowiek uczy się latać.

Harry uczył się latać razem z Louisem. Od jakiegoś czasu uczyli siebie wzajemnie i wspólnie odkrywali cuda tego świata oraz jego wartości, których nie potrafili dostrzec na pierwszy rzut oka. Gdyby Harry jeszcze na początku tego roku usłyszał, że pozna mężczyznę, w którym się zakocha i zechce spędzić z nim resztę swojego życia, zwykle by zakpił.

On zaczął po prostu wierzyć w cuda. Od tego czasu zwracał uwagę na wszystko, co go otaczało, słuchał uważnie, gdy ktoś coś do niego mówił i nie przepuszczał ani jednej okazji, aby oglądać zachodzące słońce. Nawet podczas ciężkiej pracy w swoim gabinecie odrywał się od niej na chwilę i przez kilkanaście minut obserwował niebo z małym uśmiechem na ustach, gdy uświadamiał sobie wtedy, że miał dla kogo wracać do domu. W końcu mógł nazwać to swoim domem.

Kiedy go nie było - wszystko wydawało się być normalne, ale gdy już zaistniał w jego życiu - nie wiedział, jak mógłby normalnie funkcjonować, gdyby nagle go zabrakło. Miał wrażenie, że z dnia na dzień był coraz bardziej zakochany. Był zakochany w jego cichym śpiewie podczas brania porannego prysznica, w jego miękkiej skórze wieczorem, tuż przed spaniem, w zapachu różanego proszku do prania, jakiego używał do robienia prania w ich mieszkaniu. Był zakochany w każdym, wspólnym wieczornym spacerze, na który zabierał go zaraz po pracy, gdy zmierzali niespiesznie w stronę domu.

Podczas tych spacerów, zdarzało im się po prostu milczeć i delektować się swoją obecnością. Ich dłonie pozostawały złączone, wiec nie czuli nawet najtrwalszych mrozów. Pewnego wieczoru, było to w dwudziestego kwietnia, Harry pozwolił sobie spojrzeć na niebo nad ich głowami jeszcze raz, aby dostrzec, czy jego mama właśnie nad nim czuwała.

- Louis? - zapytał w końcu, zatrzymując się w półkroku.

- Tak?

Ponownie spojrzał na gwiazdy, a później na Louisa, który skupiał na nim całą swoją uwagę.

- Czy jakaś gwiazda świeciła kiedyś dla ciebie?

Zaczął żałować zadanego przez siebie pytania w momencie, w którym Louis uśmiechnął się smutno. Pokręcił swoją głową i bez urazy w głosie rzekł:

- Nie, nigdy.

- Gdybym był gwiazdą, to świeciłbym dla ciebie.

Dopiero wtedy, gdy smutek na twarzy Louisa zastąpił szeroki uśmiech, poczuł ciepło rozlewające się w jego sercu. Sam nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, który rozciągnął się na jego ustach. A później Louis powiedział coś, czego tak bardzo nie chciał usłyszeć, ale miała być to rzecz, którą zapamięta do końca swojego życia.

- Gdyby kiedykolwiek ci mnie zabrakło... Szukaj mnie w gwiazdach.

Tydzień od przeprowadzki Louisa był pełen wrażeń. Tak naprawdę zmieniło się wiele. Louis zapełnił nie tylko puste szuflady i półki w jego mieszkaniu, nie tylko zamieszkał razem z nim, ale zamieszkał w jego sercu i wypełnił jego każdy kąt. Nie tylko zaistniał w jego życiu, ale uczynił je kolorowym i sprawiał, że każdy dzień był wyjątkowy.

Pewnego razu - było to równe dziesięć dni, odkąd Louis się wprowadził - specjalnie wzięli w pracy wolne, aby spędzić razem popołudnie i ugotować coś po raz pierwszy, a Harry karcił się w myślach za bycie tak kiepskim kucharzem. Od początku wiedział, że był to zły pomysł, ale była to propozycja Louisa i nie zamierzał mu odmawiać. Zrobił więc zakupy w markecie zaraz po tym, gdy mężczyzna zapisał mu listę potrzebnych produktów.

- Nie jestem przekonany co do tego gotowania. Co ty właściwie wymyśliłeś?

- Jest to... po prostu kurczak z papryką i ziemniakami - Louis wyczytał z kartki w książce z przepisami i uśmiechnął się zachęcająco do Harry'ego. - Będzie fajnie.

- Robię to tylko dla ciebie.

Posłusznie ubrał biały fartuszek i zabrał się do współpracy z Louisem - gdy jeden zajmował sie ziemniakami i papryką, drugi zajmował się przyprawianiem kurczaka. Harry wkładał w to, co robił całe swoje serce, czasem nawet tak bardzo, że Louis śmiał się z niego, gdy mrużył swoje oczy, aby upewnić się, że łyżeczka estragonu była idealnie równa i niezbyt czubata.

- No co?

- Nic. Po prostu lubię na ciebie patrzeć.

To był chyba pierwszy raz, gdy Harry zaczerwienił się tak mocno po cebulki włosów, aż musiał rozpiąć guziki swojej koszuli, bo zrobiło się niebywale duszno. W odpowiedzi jednak uśmiechnął się tylko i uśmiechał się cały czas, dopóki nie wsadzili naczynia do piekarnika.

- Teraz mamy trochę czasu dla siebie...

Zdjął upijający go w pasie fartuszek i położył go na blacie, a Louis poszedł w jego ślady i rękawice kuchenne zniknęły z jego dłoni. Harry pochylił się nad nim i bez zbędnych słów pocałował. Nie marnował ani jednej okazji do pocałunku, do złapania jego dłoni w swoją. Jednocześnie funkcjonowali tak, jakby nic się nie zmieniło - wciąż wstawali wcześnie rano, aby udać się po pracy, ale gdy wracali do domu, nie odstępowali siebie na krok. Wydawało się więc, że wszystko było dobrze, ale mimo tego, że Louis starał się uśmiechać, Harry widział, że cierpiał. Czasami miał problemy, aby wstać samodzielnie z łóżka, bo był tak obolały, ale przekonywał wtedy Harry'ego, że to chwilowe i z całą pewnością minie.

Ale Harry wiedział, że nocami Louis nie spał. Przekręcał się z boku na bok i wpatrywał się w sufit, aż w końcu wstawał i podchodził do okna, godzinami wpatrując się w niebo. Nie miał odwagi zapytać go wtedy, dlaczego nie śpi, ponieważ dobrze wiedział dlaczego - sam nie spał po nocach właśnie z tego powodu. Wiedział, że w momencie, w którym Louis odejdzie wszystko zaboli bardziej, ale chciał trzymać go blisko siebie najdłużej, jak tylko mógł.

Nie potrzebowali papierka z urzędu ani ceremonii, aby zadeklarować sobie wzajemnie miłość, która narastała z każdym dniem, coraz trwalsza i pełna namiętności. Tak, jak pragnęli, pozostało to tylko między nimi, a Bogiem.

- Jak ja cię kocham - wyszeptał zaledwie godzinę później, z ustami przyciśniętymi do jego rozgrzanej skóry na szyi. Okrył ciaśniej kołdrą ich nagie ciała, choć obojgu było gorąco i z trudem nabierali do płuc powietrza.

- Harry... - zaczął Louis, ale urwał, gdy nieprzyjemna woń dotarła do jego nosa. - Czujesz?

- Co?

Zmarszczył swoje brwi, unosząc się na łokciu i dopiero wtedy, gdy poczuł zapach spalenizny, jak oparzony wyskoczył z łóżka.

- Jedzenie!

Jak szalony zaczął wciskać na siebie ciuchy, których pozbył się razem z Louisem parę chwil wcześniej. Zanim jednak którykolwiek z nich mógł coś zrobić, w budynku rozbrzmiał dźwięk alarmu przeciwpożarowego.

- Jasna cholera!

Pobiegł szybko w stronę kuchni, a Louis podążył za nim, śmiejąc się głośno.

- Jak mogliśmy zapomnieć?!

- Ja zapomniałem o bożym świecie przy tobie - powiedział roześmiany Louis, nawet nie zauważywszy, że założył koszulkę Harry'ego na lewą stronę.

W całym pomieszczeniu aż po sufit unosił się siwy dym, więc nie czekając dłużej Harry otworzył okno, aby trochę wywietrzyć. Louis zajął się wyłączeniem piekarnika.

- Czy da się to jeszcze uratować?

- Z przykrością stwierdzam, że nie - pokręcił głową, gdy tylko otworzył piekarnik, z którego wydobył się kłąb pary. Wyciągnął naczynie lekko się krzywiąc. - Cóż, przynajmniej się upiekło...

Lodówka kompletnie opustoszała, a ich posiłkiem miał być spalony kurczak, który niezbyt nadawał się do spożycia. Nie mieli jednak innego wyjścia i po wyłączeniu alarmu i wywietrzeniu całego domu, usiedli na kanapie, widelcami zeskrobując spalone kawałki kurczaka z jego powierzchni.

- Nie jest takie złe - wymamrotał Louis, mimo małego grymasu na twarzy.

- Lepsze, niż cokolwiek, co ugotowałbym ja - zażartował Harry.

Spędzili w ten sposób kolejny dzień pełen przygód, a resztę dnia przeleżeli na kanapie, oglądając komedie romantyczne, które wybrał Louis. Zasnął jednak w połowie drugiej, a Harry odgarnął mu włosy z czoła i założył przydługie kosmyki za ucho, w międzyczasie składając mokre pocałunki na jego ramieniu, szyi i policzkach. Zaniósł go później do sypialni i ułożył w łóżku najdelikatniej jak potrafił.

Następnego dnia, tuż przed pracą, Harry przyrządził Louisowi jego ulubioną, czarną kawę bez mleka, za co otrzymał czuły pocałunek.

- Dziękuję, to jest to, czego potrzebuję. Czuję się tak bardzo niewyspany. - rzekł zachrypniętym głosem, opierając się o ladę i chwycił kubek w swoje dłonie. Miał worki pod oczami i był niesamowicie blady, co miało poświadczyć o tym, że rzeczywiście niezbyt dobrze spał w nocy.

- Może nie idź dzisiaj do pracy? - Harry zmartwił się, trzymając w dłoniach stertę brudnych ubrań, gotowych, aby zaraz włożyć je do pralki. - Zrobię pranie.

- Nie, dam sobie radę. Nie zepsuj pralki, Harold. - zachichotał cicho.

Usłyszawszy jego chichot, Harry'ego ogarnął spokój. Udał się do łazienki i klęknął przed pralką, powtarzając sobie w głowie wszystko to, czego nauczył go Louis. Oddzielił od siebie ubrania i zaczął wkładać je kolejno do pralki, zadowolony z siebie, że szło mu to coraz lepiej. Gdy w dłonie wpadła mu błękitna koszulka Louisa, uśmiechnął się pod nosem, czując jej miękkość. Połowa ciuchów w tym mieszkaniu była jego, połowa kosmetyków w łazience, połowa produktów w lodówce i wszystkie truskawkowe danonki, ponieważ Louis nie jadł za wiele. W ciągu ostatnich dni zrzucił sporo na wadze, choć nie minęło wiele czasu.

Kiedy dobiegł go głośny dźwięk tłuczonej porcelany, Harry początkowo pomyślał, że Louis przypadkowo zrzucił coś z suszarki i nie było powodów do obaw. Ale z każdą, mijającą sekundą zaczął się niepokoić. Podniósł się na nogi i szybko ruszył do kuchni. Zastał Louisa tak, jak wcześniej, stojącego przy zlewie. Ale dopiero po chwili dotarło do niego, że kubek z niedopitą kawą, który trzymał w dłoniach upuścił do zlewu i odłamał jego ucho, a sam Louis podpierał się o krawędź blatu, zaciskając mocno swoje oczy.

- Louis? Louis, co się dzieje? - natychmiast znalazł się przy nim, a jego serce biło jak oszalałe.

- N-Nie wiem, nie czuję nic. Wszystko mnie boli, wszystko mnie boli, Harry. - zapłakał. - Tak mi słabo.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ból na twarzy Louisa był jak dźgnięcie nożem w pierś, powtarzane bez przerwy. Nie było czasu na pytania i oczekiwanie. Karetka przyjechała równie szybko, gdy Harry wykręcił numer, o mało nie mdlejąc z przerażenia. Louis o własnych siłach, ale z dużą pomocą Harry'ego i jednego z ratowników udał się do ambulansu, cały ten czas łkając i prosząc, że chce zostać w domu z Harrym. Panikował prawdopodobnie bardziej, niż sam Harry, do którego wciąż nie docierało dokładnie, co się dzieje.

- To nic, już przeszło. Już przeszło, rozumiesz, Harry? - powtarzał Louis, choć na jego policzkach widniały ślady łez. Próbował przekonać samego siebie, że było dobrze, ale tak naprawdę oboje zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji.

- Proszę poczekać przed salą - zatrzymał go Doktor Murphy. - Co się dokładnie stało?

- Nie wiem, on... on zaczął mówić, że wszystko go boli i nic nie czuje, nie wiem co się stało, nie wiem - odparł drżącym głosem, starając się nie załamać, choć było to trudne. - B-Było dobrze, czasami... czasami tylko może był zbyt słaby, trochę schudł, ale dzisiejszego dnia...

- To nie musi wcale niczego oznaczać, trzymajmy się dobrej myśli - uspokoił go rudowłosy mężczyzna, posyłając mu łagodny uśmiech.

- Dobrze, ja... Dobrze... - skinął dla potwierdzenia swoją głową, trzymając się tych słów jak ostatniej deski ratunkowej.

Chociaż wiedział, że taki dzień w końcu nadejdzie, nie był ani trochę na niego przygotowany. Nie wiedział, że nadejdzie on tak szybko, a wraz z nim cierpienie tak wielkie, że rozrywało go od środka. Silne pragnienie łez ciążyło na nim, ale nie potrafił pozwolić im wypłynąć - być może powstrzymywała go przed tym gdzieś tląca się jeszcze nadzieja, ponieważ była ona ostatnim, co mu w tym momencie zostało.

Po zaledwie trzydziestu minutach, gdy drzwi od sali otworzyły się po raz jedenasty, nie potrafiąc wytrzymać dłużej w niepewności, wstał i wtargnął do środka. Prawie zderzył się z lekarzem Louisa, który spojrzał na niego zaskoczony, ale nic nie powiedział. Po prostu odsunął się w bok, pozwalajac Harry'emu podejść bliżej.

- Louis - odetchnął, widząc mężczyznę, leżącego na łóżku i słuchającego uważnie z jednej z pielęgniarek, która pouczała go, aby nie ruszał kroplówki.

W tym samym momencie, w którym dotarł do niego głos Harry'ego, odwrócił głowę w jego stronę i uśmiechnął się lekko.

- To nic takiego, Harry. Lekarz powiedział mi, że za kilka dni będę mógł wrócić do domu. - oznajmił mu.

Na jego słowa, kamień spadł Harry'emu z serca. Nagle znów powróciła chęć do życia i wiara, że jeszcze wszystko mogło się ułożyć.

- Naprawdę? Co jeszcze ci powiedział?

- Panie Styles, czy mógłbym Pana prosić? - ich rozmowę przerwał doktor, nie dając im szansy do kontynuowania rozmowy. 

- Tak. Tak, oczywiście. Zaraz wrócę, Louis. - Harry natychmiast się zgodził, zostawiając w sali Louisa, który wyglądał nagle na bardzo ożywionego i pełnego energii.

Ku jego zaskoczeniu, Doktor Murphy zamknął drzwi od sali i odwrócił się do niego ze smutnym wyrazem twarzy.

- To nie jest nic takiego. Myślę, że to już ten czas.

- Słucham?

Zmarszczył swoje brwi, ponieważ nie docierały do niego jego słowa. Louis powiedział mu przecież zupełnie co innego.

- Nie chciałem... Nie potrafiłem mu tego powiedzieć, ale myślę, że on sam to przeczuwa. Naprawdę bardzo mi przykro. - położył dłoń na ramieniu Harry'ego. - Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić?

- I-Ile? - wykrztusił jedynie. Jego oczy zaszły łzami, a obraz mężczyzny przed nim był coraz bardziej zamglony.

- To kwestia kilku dni...

Bezsilnie pokiwał swoją głową, ale przez ściśnięte gardło nie potrafiło przejść ani jedno słowo. W tym momencie nie słyszał nic prócz swojego szaleńczo bijącego serca i krwi szumiącej w żyłach, która brzmiała jak przeraźliwy pisk i wołanie o pomoc. Nie był w stanie nawet wrócić do sali. Opadł na najbliższe krzesełko i ukrył twarz w dłoniach. Chociaż tak bardzo chciał, nie potrafił płakać - coś wewnątrz hamowało go przed tym i trzymało cały ból w sobie.

- Harry? Coś się stało? - usłyszał radosny głos swojej siostry, a gdzieś w tle głos Petera.

- Louis - wychrypiał do słuchawki, zaciskając palce na telefonie. - Trafił do szpitala...

- Szpitala? Harry, co się dzieje? - Michelle od razu spoważniała.

Wziął głęboki oddech, aby jego głos nie załamał się bardziej.

- On jest chory. Umiera.

Przez kilka chwil po drugiej stronie zapadła cisza, przerywana jedynie jego przerywanym oddechem.

- Wracamy do Anglii.

Gdy Harry z powrotem wrócił do sali, otarł wierzchem dłoni swoje mokre policzki. Louis leżał w tym samym miejscu i wpatrywał się wenflon, wbity w jedną w jego dłoń.

- Potrzebujesz czegoś z domu? - zapytał i wymusił uśmiech, błagając w duchu, aby Louis nie dostrzegł jego zaczerwienionych oczu.

- Chyba kilka ubrań, jakieś rzeczy do toalety... Mógłbyś mi przywieźć mój dziennik?

- Oczywiście - zgodził się od razu.

Pakując kilka rzeczy do torby w jego mieszkaniu, jego oczy ponownie wypełniły się łzami, ponieważ nie był pewien, czy Louis w ogóle wróci jeszcze do domu. Chaotycznie wrzucał najważniejsze rzeczy do środka, a dziennik należący do Louisa wcisnął pod pachę, aby trzymać go przy swoim sercu. Zrobił to tak szybko, że spędził w mieszkaniu zaledwie dziesięć minut, aby jak najszybciej znaleźć się przy Louisie.

Równie szybko z powrotem znalazł się w szpitalu i pierwszym, co wpadło w ręce Louisa, był jego dziennik. Harry nie wiedział, dlaczego był dla niego taki ważny, ale nie chcąc pytać, milczał. Po południu Louis zjadł jeden jogurt, który Harry przywiózł z ich mieszkania, a gdy wybiła szósta, do sali niespodziewanie wpadła zdyszana Michelle. Odszukała wzrokiem Harry'ego, a później puściła się biegiem w jego stronę.

- Jestem tutaj prosto z lotniska - sapnęła i usiadła na oparciu fotela, które zajmował Harry. Jej długie włosy były splątane, a policzki zaróżowione. - Jak się czujesz? - zwróciła się do Louisa.

- Michelle? Nie musiałaś przyjeżdżać. - uśmiechnął się delikatnie na jej widok, opierając się plecami o zagłówek łóżka. - Nie mieliście być z Peterem na Cyprze?

- Mieliśmy ale... wypadło nam coś - skłamała, aby nie budzić z nim poczucia winy. - Harry mi powiedział, że źle się poczułeś.

- Tak, ale to nic takiego. Lekarz powiedział mi, że wyjdę za kilka dni. Nie martw się. - machnął ręką.

Kobieta wymieniła spojrzenia z Harrym, na którego twarzy wypisany był ból.

- Dobrze. Dobrze, w takim razie. - odwzajemniła w końcu uśmiech Louisa. - Harry, wyjdziesz ze mną na chwilę po kawę?

- Idź Harry, siedzisz tu od rana - westchnął Louis. - Idź. Ja sobie poradzę.

Harry nie był zbyt przekonany, aby zostawiać Louisa samego, ale zgodził się po chwili za jego namowami. Nie chciał go martwić, ale jednocześnie bał się zostawić go na chociażby kilka minut. Gdy znalazł się na korytarzu razem z Michelle, ta odwróciła się do niego z poważnym wyrazem twarzy.

- Lekarz powiedział, że to kwestia kilku dni.

- Od jak długo wiesz? - zapytała cicho.

- Od początku, tak naprawdę. Myślałem, że są jakieś szanse. - jego głos załamał się. - Okazało się, że nie. Już nic się nie da zrobić, nic.

W pewnym momencie coś w nim pękło. Pękło, gdy Michelle przyciągnęła go w swoje ramiona do uścisku, a on wtulił się w jej drobne ciało i jego własnym wstrząsnął głuchy szloch. Poczuł się jak mały chłopiec, który tak bardzo potrzebował mamy i zapewnienia, że wszystko było dobrze, chociaż nie było. Miał jednak wrażenie, że teraz wszystko bolało bardziej, ból przeszywał na wskroś jego serce jeszcze intensywniej.

- B-Boję się, że będzie jak z mamą - załkał w jej szyję, zaciskając palce na jej skórzanym płaszczu. - Ona odeszła, zostawiła nas.

- Harry... - Michelle próbowała go uspokoić, dłońmi pocierając jego ramiona. - Nie, nigdy w życiu. Nigdy w życiu tak nie mów. Mama nas nie zostawiła i nigdy, przenigdy tego nie zrobi. On również.

Pokręcił swoją głową, nie będąc w stanie nic więcej wykrztusić. Był to czas, gdy po raz pierwszy stał na krawędzi, tuż nad przepaścią i nie potrafił utrzymać równowagi.

Michelle obiecała Harry'emu, że będzie robiła wszystko, aby Louis poczuł się swobodnie, a nie otoczony tłumem gości, czekających, aby się z nim pożegnać. Każdy przychodził pod pretekstem odwiedzin, Amber przyniosła mu czekoladki, których i tak później nie zjadł, Carlo zagrał z nim w chińczyka, dostarczającym tym Louisowi wiele rozrywki i uśmiechu. Harry zadzwonił również do swojego ojca, który przejął się całą sprawą tak bardzo, że był w stanie posunąć się do tego samego, co Harry, jednak było to niemożliwe.

- Już nic się nie da zrobić, tato. Żadne pieniądze nie pomogą.

Zdawało się, że w sali szpitalnej, w której przebywał Louis, atmosfera była wesoła, ale poza nią nikt nie szczędził sobie łez, wiedząc, co nadchodziło. Jednak to Harry był tym, który trwał przy Louisie cały ten czas, nie potrafiąc nawet jeść ani pić, ponieważ ból karmił go już wystarczająco.

Choroba postępowała coraz szybciej. Louis gasnął w jego oczach z dnia na dzień, ale on nie mógł nic zrobić. Mógł jedynie obserwować, jak jego skóra stawała się bledsza, oczy zapadnięte, bardziej mętne i zmęczone, a kąciki ust skierowane w dół. Mała zmarszczka odcisnęła się na jego czole, ponieważ marszczył je, gdy ciągle się czymś martwił. Kolor jego ust nie przypominał już pięknych rubinów - były spierzchnięte i przezroczyste, sine, jak reszta jego ciała. Ale to cały czas był on, wciąż piękny i wciąż olśniewający, i może dlatego, siedząc w fotelu i obserwując, jak raz po raz spogląda za okno, aby wychwycić najpiękniejsze, zdał sobie sprawę, że Louis nigdy się nie zmienił. Wciąż był pięknym człowiekiem z piękną osobowością. Błękit jego tęczówek nie był już taki, jak dotychczas - żywy, mieniący się niczym gwiazdy. Ale był pełen podziwu do świata, miłości, był jego małym światem, w którym Harry odnalazł swój dom.

- Chcę ci coś powiedzieć - powiedział cicho pewnego wieczoru.

Harry przyglądał mu się cały ten czas i nie mógł przestać. Czuł się jakby ktoś przywiązał go do krzesła i nie pozwalał mu nawet mrugnąć.

- Tak naprawdę bardzo boję się śmierci - wyznał chwiejnym i słabym głosem. - Boję się, że tak naprawdę nie ma tej drugiej, lepszej strony. Że zniknę i będzie tak, jakby nigdy mnie nie było, chociaż każdy człowiek pozostawia po sobie ślad, bo włożył jakąś cząstkę siebie w tę planetę.

- Czy to kolejny cytat? - Harry mimo wszystko uśmiechnął się blado. To sprawiło, że kąciki ust Louisa również uniosły się w górę.

- Tak.

Po raz kolejny w ciągu kilku minut zwilżył językiem swoje spierzchnięte usta. Harry pochylił się nad nim, aby sięgnąć po butelkę wody, ale głos Louisa go przed tym powstrzymał.

- Nie chce mi się pić.

- Na pewno?

- Tak.

Resztkami sił chwycił dłoń Harry'ego. Nie miał na nic siły, bo nie jadł od kilku dni. Lekarz wyjaśnił, że jego śledziona i wątroba były powiększone, a dzisiaj rano zmniejszyła się perfuzja krwi.

- Chciałbym iść teraz na spacer.

- Pójdziemy na spacer, gdy tylko wrócisz do domu - wyszeptał i zacisnął zęby, gdy poczuł uścisk w gardle.

- Ja chciałbym teraz. Proszę, Harry, proszę, zabierz mnie na spacer. - poprosił, ściskając jego dłoń.

Harry zastanawiał się chwilę, przypatrując się pieprzykom na jego policzku i jego długim rzęsom.

- Rano. Obiecuję.

Z tym przycisnął usta do jego czoła. Całe ciało Louisa było jak lód, ale nie wiedział, czym było to spowodowane. W sali było dosyć ciepło, więc czując, że jego dłonie również były chłodne, zaczął je pocierać własnymi.

- Ale wiesz, że nigdy nie musimy się żegnać? - przemówił ponownie, śledząc wzrokiem poczynania Harry'ego.

- Co masz na myśli?

- Na pewno jest takie miejsce dla nas. Wolę powiedzieć do zobaczenia. - ponownie się uśmiechnął i rozchylił swoje usta. - Mogę się jednak napić? Sucho mi.

Bez większych trudności, Harry zwilżył jego usta łykiem wody. Cierpliwie trwał przy nim, chociaż była już godzina dziewiąta wieczorem, a on nie spał porządnie od kilku dni.

- W takim razie, do zobaczenia. Ale jeszcze nie teraz, Louis. Nie teraz, proszę. - powiedział cicho, przyciskając jego dłoń do swoich ust. - Powiedz mi coś jeszcze.

- Chcę powiedzieć ci, że życie jest warte przeżycia. Życie z miłością to życie przeżyte, to... to coś wspaniałego. - pokręcił głową, jakby nie potrafił wyrazić swojego zdumienia. - Wiesz, dlaczego szedłem wtedy do apteki po leki? Bo byłem przeziębiony. Smarkałem dniami i nocami, ale to przez te głupie lody. I mogłem nie podnosić twojej wizytówki, ale ją podniosłem.

Oczy Harry'ego, nieważne, jak bardzo próbowałby to powstrzymać, ponownie zaszły łzami. Zacisnął swoje usta, chociaż kąciki jego ust powędrowały w górę i słuchał uważnie każdego, najcichszego słowa, jakie wypadało z ust Louisa.

- To była najlepsza decyzja w moim życiu. Dlatego zamówiłem te kwiaty, Harry. One nie były dla nikogo. Ja chciałem cię poznać. To było chyba najgorsze, co mogłem wymyślić, w końcu przez ostatnie kilka lat powtarzałem sobie, że nie mogę... Ale coś podpowiadało mi, że to właśnie na ciebie czekałem i nie powinienem tego zmarnować.

- Mogę też ci coś powiedzieć, Louis? - przełknął z trudem gulę w gardle i wszystkie łzy, które spływały po jego policzkach. - Wydawało mi się wcześniej, że żyłem, ale tak nie było. Gdy cię poznałem, zacząłem ci zazdrościć, że potrafiłeś cieszyć się z każdej małej rzeczy, a ja nie. Byłeś nieustraszony, niesamowicie odważny, to bardzo mi imponowało i to była chyba druga rzecz, w której się zakochałem. - wyszeptał, obserwując ich dłonie razem. - Pierwszą było chyba to, że sprawiłeś, że naprawdę zacząłem żyć i przywróciłeś mi wiarę w miłość.

Louis oddał uścisk jego dłoni najmocniej, jak tylko potrafił, ale mimo to Harry prawie nic nie poczuł. Jego oczy również stały się szkliste, ale nie miał czym płakać, zbyt odwodniony.

- Chciałbym się pomodlić. Pomodlisz się ze mną, Harry?

Mężczyzna skinął swoją głową i zacisnął swoje oczy, ale nie złożył dłoni do modlitwy, tak, jak zwykł to robić. Ich dłonie pozostawały złączone, bo kiedy Harry modlił się, błagał Boga, gdziekolwiek teraz był, aby jeszcze kiedykolwiek się spotkali. W miejscu, które było tylko dla nich, w miejscu, w którym mogli kochać się bezustannie i bezgranicznie. Błagał, aby sprawił, że ujrzy jego oczy ponownie i zwróci im blask, w którym się zakochał.

Był pewien, że kiedy Louis w końcu rozłoży swoje skrzydła i Bóg zabierze go z powrotem do nieba, powie mu, że wrócił do domu.*



* Supermarket Flowers Eda Sheerana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top