Rozdział Drugi
- Niezła ironia. Prowadzisz salon sukien ślubnych, przez który każdego dnia przewija się wiele kobiet, nie tylko panien młodych, ale też rozmarzonych, poszukujących prawdziwej miłości, samotnych dam, a mimo uroku osobistego i nieukrywanego pociągu do płci przeciwnej, wciąż pozostajesz singlem. Wytłumacz mi.
- Nie ma tutaj nic do tłumaczenia, tato. To jeszcze nie jest to. - pokręcił swoją głową, z wzrokiem utkwionym w tarczy zegarka na swoim nadgarstku. Ze zdenerwowania gryzł wnętrze swojego policzka, chociaż z zewnątrz wydawał się być całkowicie opanowany.
- Całe życie myślałem, że będziesz pierwszym, który się ożeni. Będziesz miał dzieci.
- Chyba nie w tym wieku.
- Twoja siostra ma niecałe dwadzieścia jeden lat, a już stawia tak duże kroki.
- Wątpię, aby Michelle i Peter planowali dzieci w tak młodym wieku. Nieważne, muszę wracać do pracy. - rzekł szorstko i podniósł teczkę z drewnianego stolika. Kiedy jego spojrzenie ponownie wylądowało na rosłym, wąsatym mężczyźnie, spoczywającym właśnie w fotelu, mógł odczytać z jego twarzy smutek i żal. Nienawidził, gdy tam gościł, ale kompletnie nie miał na to wpływu.
- Za dużo pracujesz, Harry. Zrób sobie wolne, tydzień, może dwa.
- Nie mam dość pracy. Chcę pracować. Nie jestem zmęczony, nie potrzebuję przerwy. Ten salon to całe moje życie, wkładam w niego całe swoje serce. Od pięciu lat ciężko pracuję, i chociaż jeden, jedyny raz doceń to, co robię.
To było, wprawdzie powiedziawszy, jednym z większych problemów. Salon był dla niego całym jego życiem, a rutyna stała się jego nieodłączną częścią. Nie wyobrażał sobie dnia lub dwóch bez papierkowej roboty, a co ważniejsze, nie wyobrażał sobie życia bez swoich klientów. Harry zatracał się w swojej pasji, a łączył dwie - miłość do kwiatów i do mody. Ale nie zwykłej mody. Mody, która wprowadzać miała w nowy etap życia kobiety, które już za chwilę stać się miały najszczęśliwszymi na świecie.
A im więcej ktoś od niego wymagał, tym bardziej uparty i nieugięty się stawał. Nacisk ze strony ojca, że powinien już dawno posiadać narzeczoną, był jedynym, co go wykańczało, jednocześnie nie dając mu spać po nocach. Potrafił wypomnieć mu to przy każdej, najbliższej okazji, i chociaż Harry wiedział, że kierowała nim jedynie troska, była ona zbędna. Harry radził sobie całkowicie sam i był zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Wyślę Ci maila z danymi dotyczącymi księgowości. - oznajmił Harry, odpinając jeden guzik swojej śnieżnobiałej koszuli i ruszył na dół, z ojcem depczącym mu po piętach.
- Choć raz porozmawiaj ze mną jak syn z ojcem.
- Nie, kiedy mam naprawdę dużo na głowie - westchnął, zatrzymawszy się na parterze. Zwrócił swój wzrok najpierw w prawo, do salonu pełnego luster i manekinów z modelami sukien ślubnych, i na lewo, tam, gdzie kolorowe kwiaty piętrzyły się aż po sufit. Zdecydowanie skręcił w prawo. - Nie mam za wiele czasu.
- Wpadnij chociaż na obiad, tak dawno nie bywałeś u mnie.
Harry posłał mu spojrzenie, stając za wysoką ladą. Jego dłonie zwinnie wertowały kartki z papierowej teczki w poszukiwaniu odpowiedniego dokumentu.
- Przyjdę - obiecał. - Ale nie dziś, mam dużo pracy.
Kiedy Harry został w końcu sam, na chwilę zaprzestał swojej pracy i zawiesił wzrok na swoich dłoniach. Palec serdeczny był pusty, podczas gdy za kilkanaście dni, na palcu Michelle zabłyśnie złota obrączka. Coraz częściej zaczęło go to dręczyć, i coraz bardziej zaczął go przytłaczać fakt, że jego życie od pięciu lat pozostawało takie same. Przez te kilka lat, nie poznał nikogo nowego (prócz niezobowiązującego seksu), nie wyjechał na wakacje, nie poczuł bliskości drugiej osoby. Ale te wszystkie rzeczy nie miały znaczenia. Nie czuł jeszcze potrzeby, aby cokolwiek zmieniać. Przynajmniej nie teraz.
Po południu został zaszczycony trzema wizytami, które znacznie poprawiły jego dzisiejszy nastrój. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a kiedy ruszył na zaplecze za namową Carlo, nie mógł wyjść ze zdumienia.
- Piękna kobieta, widzę was razem! - zawołał zachwycony. Harry musiał ponownie potrząsnąć swoją głową, aby dać mu do zrozumienia, że był w błędzie.
- To kobieta, która bierze ślub z mężczyzną, którego kocha. Nie będę tego niszczył, cieszę się, że tu przyszła. Każdy zasługuje na szczęście.
To były słowa, które powtarzał dość często. Nieważne, kogo napotkał na swojej drodze, zawsze powtarzał sobie, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. Może gdyby zmienił swoje nastawienie, już dawno odnalazłby swoje szczęście, swoją miłość, ale było to niemożliwe - każdy zasługiwał na szczęście, ale nie z nim. Z Harrym nie da się stworzyć szczęścia.
Tymi właśnie słowami zatkał Carlo usta, który nie odezwał się już ani słowem i nie poruszył tematu aż do końca dnia. Przy wyjściu jedynie, posłał Harry'ego uważne spojrzenie, jakby chciał sprawić, czy wszystko było dobrze. Dlaczego miałoby nie być?
***
- Wychodzę - oznajmił, zarzucając na ramiona grafitowy płaszcz. Zwrócił tym uwagę wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Każdy z osobna sączył kawę z kubka, podczas krótkiej, piętnastominutowej przerwy. - Wychodzę tylko po leki.
- Już myślałam - ciche westchnienie uciekło z ust Amber, jednej ze sprzedawczyń. Dziewczyna pokręciła głową zrezygnowana, a z nią wszyscy.
Harry zirytował się, ale postanowił tego nie skomentować. Opuścił w końcu sklep, ale wraz z przyjemnym, świeżym powietrzem, jego katar sienny nasilił się. Nie dawał mu spokoju od dziecka i przysięgał, że byłby w stanie oddać wszystko, aby się go pozbyć, nawet połowę swojego majątku.
Podczas swojej wędrówki, zaczął rozmyślać o swoim zespole, który w ciągu ostatnich, czterech lat nie zmienił się prawie w ogóle. Jedynie Amber, czarnoskóra, młoda dziewczyna zatrudniła się tutaj dopiero dwa lata wcześniej. Była najmłodsza, bo oprócz niej był tutaj jeszcze Carlo, projektant, Martha oraz Dorothy, które zajmowały się drobnym haftem i wyszywaniem wzorów, Kim i Matthew, zajmujący się kwiatami, oraz Harry. Tak naprawdę, Harry zajmował się wszystkim po trochu. Lubił przesiadywać z Carlo, czasami po prostu milcząc i obserwując, jak skupia się na swojej pracy (o ile mu na to pozwalał, bywał bowiem bardzo nerwowy), towarzyszyć Amber za ladą, bardzo często sam ja zastępując, gdy prosiła o wolne. A czasami, lubił po prostu przechadzać się korytarzami na każdym piętrze, wdychając przyjemną, kwiecistą woń. Kochał uczucie głuchej ciszy, na strychu, gdzie mieścił się jego osobisty gabinet, oraz dźwięk skrzypiących desek pod naciskiem jego stóp.
Zamyślił się tak bardzo, że nie spostrzegł się nawet, kiedy dotarł do apteki nieopodal. Zmarszczył swój nos i wszedł do środka, odwracając głowę na ułamek sekundy, aby upewnić się, że zamknął za sobą drzwi. Ale ten ułamek sekundy wystarczył, aby wpadł na kogoś, kto właśnie odwracał się od lady. Osoba odbiła się od jego ciała, a wszystkie opakowania leków, jakie miał w rękach, rozsypały się na ziemi.
Natychmiast się otrząsnął, w kompletnym szoku i cofnął się o krok.
- Przepraszam - rzekł bardzo szybko mężczyzna, przyciskając do piersi wszystko to, co mu pozostało. Był o wiele niższy od Harry'ego. Na uszy naciągniętą miał butelkową zieloną czapkę, a spomiędzy szalika Harry dostrzegł mały, guzikowaty i zaczerwieniony nos. Jego policzki zdobiły rumieńce, prawdopodobnie wywołane mrozem na zewnątrz. Pociągał swoim nosem, jak gdyby był poważnie przeziębiony, lub cierpiał na tę samą przypadłość, co Harry.
Spod czapki wystawało kilka niesfornych, karmelowych kosmyków włosów, opadających mu na czoło. Jego błękitne oczy spoglądały na Harry'ego z dołu ze zmieszaniem, jakby nie wiedział, co powinien jeszcze powiedzieć lub zrobić.
Ale w tym momencie, Harry'ego to nie obchodziło. Był zły, że zderzył się z nim, chociaż tylko po części była to również jego wina.
- Uważaj jak chodzisz - powiedział jedynie, schylając się, aby pozbierać leki z podłogi i podał je mężczyźnie. Odsunął się w bok, aby go przepuścić, ale widząc, że jego dłonie były zajęte, złapał za klamkę i otworzył mu drzwi, jeszcze bardziej podirytowany.
- Do widzenia - usłyszał jeszcze i przeklął siebie w myślach za swoją nieuprzejmość. W tej sytuacji był osobą, która kulturą osobistą wykazała się najmniej.
Harry starał się nie myśleć o tym dłużej, gdy podszedł do lady, aby zakupić leki. Incydent ten zepsuł mu nastrój bardziej i wywołał wiele, negatywnych emocji, wskutek czego nie był pewien, czy powrót do pracy był odpowiednim wyjściem. Wrócił zatem jak najszybciej tylko po to, aby oznajmić wszystkim, że robi sobie dzień wolnego. Nie mylił się - spotkał się z ogromnym zaskoczeniem.
- Po prostu źle się czuję. Myślę, że oprócz tego kataru, porządnie się przeziębiłem. - wyjaśnił, zanim miał szansę otrzymać masę pytań.
W mieszkaniu nie zmieniło się wiele. Wszystko było na swoim stałym miejscu, w końcu nie było nikogo, kto mógłby coś zmienić, przestawić, przewrócić. Zrobił sobie ciepłej herbaty i niemal od razu udał się do łóżka, bardzo dużego i miękkiego. Idealnego do spędzenia w nim dni, gdy chorował i potrzebował po prostu odpoczynku. Ale odpoczynek miał dawać ukojenie nie tylko dla ciała, ale również dla duszy. Jeśli o to chodziło, Harry nie czuł mentalnego odpoczynku. Nie było niczego, co mogłoby go przynieść.
Wpatrywał się w sufit z nieodpartą chęcią zadzwonienia do kogoś i zapytania, jak minął dzień. Gdyby jednak podjął próbę, czy chciał słuchać o pełnych przygód i emocji dniach, spędzonych na korzystaniu z życia?
Zastanowił się również nad słowami ojca. Nie ukrywał, że jego słowa były prawdziwe, ale nie potrafił ot tak, na zawołanie się zmienić. Nie potrafił podejść do pierwszej, napotkanej na ulicy osoby i przedstawić się, a następnie zaprosić ją na kawę. Nie potrafił rozmawiać, nie wiedział nawet, czy potrafił poczuć coś do drugiej osoby. Był zamknięty w sobie, ale niewiele osób mogłoby to dostrzec. Wiele myślało po prostu, że Harry prowadzi styl bycia tajemniczego, wyrachowanego mężczyzny, że nie lubi zbyt dużo mówić, ponieważ po prostu go to nie interesuje. Ale jest wiele rzeczy, które go interesuje, ale o nich nie mówi. Trzyma wszystko w sobie.
Ale zawsze starał się również nie myśleć o tym wiele, ponieważ im więcej o tym myślał, tym więcej czuł. A Harry nie chciał czuć. Chciał wyzbyć się wszystkich uczuć. W jego ciele płonęła czysta żądza pieniędzy, za którą się krył. Kryła się za nią tęsknota i miłość, a najgłębiej ukryta, miłość do jego matki.
Na samo jej wspomnienie, przekręcił głowę w bok, aby ujrzeć najpiękniejszy uśmiech, jaki tylko istniał. Uniósł się na łokciach i chwycił za ramkę ze zdjęciem, spoglądając na kobietę o niebanalnej urodzie, z długimi, kasztanowymi oczami i oczami jak dwa, lśniące diamenty. Zdjęcie było naprawdę stare, ale posiadał je, odkąd skończył dziewięć lat. I chociaż jego mamy nie było z nim już prawie piętnaście lat, uczucia do niej nie ustawały, a każdego dnia tęsknił coraz bardziej i bardziej.
Niestety, Harry mógł czuć się samotny, nieważne, jak często się przed tym wzbraniał. Czasami nawet nie ukrywał tego sam przed sobą, gdy nie było nikogo w pobliżu. Ale samotność była jego drugim przyjacielem, może dlatego tak bardzo bał się ją zostawić. Bał się, że jeśli odejdzie i ona, nie zostanie mu nikt inny.
Od autora: Opowiadanie zostaje wznowione. Mam teraz czas na pisanie i, przede wszystkim, wenę :) Napisałam już kilka rozdziałów wprzód i mogę zapewnić, że będą zdecydowanie dłuższe od tego tutaj (zaledwie 1,700K).
All the love as always.
chojrak
#YourGuardianAngelFF
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top