Rozdział Czwarty
Nazajutrz, Harry przywiózł z mieszkania do pracy swój drogi garnitur od Gucciego, mając w zamiarze zabrać Michelle do eleganckiej restauracji. Dzień mu się dłużył, a przez cały poranek i popołudnie zdążył wypić już trzy espresso. O czwartej ubrał w końcu przygotowany przez siebie strój za zasłoną, gdzie zazwyczaj kobiety mierzyły suknie ślubne i podczas przeczesywania swoich włosów szczotką, do pomieszczenia wpadł Carlo.
- Harold - przywitał się, chyba po raz piąty dzisiejszego dnia. Zwykł jednak powtarzać tak, gdy się mijali, co było niesamowicie zabawne.
- Muszę wyjść wcześniej - oznajmił, wodząc za nim spojrzeniem.
- Randka - stwierdził.
Harry zaśmiał się dźwięcznie, kręcąc głową na znak protestu.
- Nie, idę z Michelle.
- W takim razie, życzę miłego wieczoru. Ale nie ukrywam, że szkoda.
- Jak chcesz mnie zaprosić na randkę, to po prostu spytaj - zażartował Styles. Były to tylko po części żarty, ponieważ Carlo był gejem, ale poza modą nie widział świata. W przeciwieństwie do Harry'ego, lubił jednak od czasu do czasu porandkować, ale nigdy nie angażował się w poważne związki, nawet jeśli był już sporo po trzydziestce.
Zaledwie godzinę później już schodził na dół, żegnając się ze wszystkimi. Po wyjściu ze sklepu zatrzymał się przy swoim czarnym volvo i podczas szukania kluczyków w spodniach od garnituru, odwrócił głowę, aby rzucić okiem na sklep. Ponownie dostrzegł zieloną czapkę z pomponem i jej właściciela, który wspinał się właśnie po schodach.
Pierwszym odruchem Harry'ego było odwrócenie się i pójście za nim, ale wiedział, że bardzo się spieszył. Pozostawiając więc na nim swoje ostatnie spojrzenie, wsiadł pospiesznie do auta i odjechał. Całą drogę zastanawiał się, dlaczego mężczyzna wrócił. Może zamówił kwiaty znowu, ale Harry był zbyt zajęty, aby zerknąć w spis zamówień? Może przypomniał sobie o zapłacie? A może po prostu przyszedł... bo tak?
Zabrał po drodze Michelle, przy której jego myśli natychmiast zostały rozwiane. Dotarli na miejsce bardzo szybko i nim się obejrzeli, siedzieli już naprzeciwko, przy jednym ze stolików w odosobnionej części pomieszczenia.
- Bardzo pięknie wyglądasz. - powiedział szczerze zachwycony.
Włosy miała ciasno upięte w kok z tyłu głowy, a jej długa, skromna, ale elegancka sukienka zapierała dech w piersiach swoją prostotą.
- Dziękuję. Ty za to wyglądasz źle. - odparła, spoglądając na jego ubiór z małym uśmiechem.
Gdyby Harry jej nie znał, nie spostrzegłby się, że żartowała.
- Ostatnio spotkałem się z Peterem, pogadaliśmy trochę.
- Naprawdę? - udała zaskoczoną.
- Wiem, że dobrze o tym wiesz. Ale ja po prostu nie rozumiem tej troski.
- Nie rozmawiamy o tym przecież cały czas, ale odkąd zacząłeś się przepracowywać. Zawsze dzieje się tak zimą i wiosną, pracujesz mimo tego, że kapie ci z nosa i kaszlesz. Może powinieneś wyjechać na wakacje?
- Wakacje? Mam zostawić to wszystko?
- Ufasz swojemu zespołowi, ufasz tacie i mi - spojrzała mu głęboko w oczy. Nie umiał znieść jej spojrzenia. Za bardzo przypominała mu mamę.
- Ale lubię mieć wszystko pod kontrolą. Boję się, że się posypie.
- Nic się nie posypie. Nie mogę się doczekać dnia, w którym zrozumiesz, że są rzeczy ważniejsze, niż twój salon. Że ktoś kiedyś pozwoli Ci to sobie uświadomić.
Tego bał się najbardziej. Co jeśli pewnego dnia ktoś uświadomi mu, że były rzeczy ważniejsze i wszystko, nad czym tak ciężko pracował okaże się bezużyteczne? Co jeśli pewnego dnia się zakocha, a uczucie to zawładnie nim i sprawi, że zapomni nawet, że żyje?
- Może masz trochę racji. Ale nie teraz. - odrzekł po chwili, wpatrując się swój talerz pełen jedzenia. Stracił apetyt, ale mimo wszystko wciskał w siebie kolejne kęsy, aby nie wzbudzić niepokoju siostry.
- Cóż... Jeśli już tak rozmawiamy sobie szczerze... Wiesz może już chociaż, kto będzie twoją osobą towarzyszącą na moim ślubie? - spytała ciekawa, opierając brodę na dłoni. Wbiła w niego swoje spojrzenie, doszukując się odpowiedzi.
Harry prawie zakrztusił się jedzeniem i pospiesznie wytarł usta serwetką.
- Nie - wykrztusił, sięgając po szklankę wody. - Przyjdę sam. Może wezmę Kim.
- Kim ma męża.
- To Amber.
- Naprawdę? Naprawdę, Harry? - westchnęła cicho. - Dobrze wiesz, że oni również są zaproszeni. Przyjdą z kimś, kogo już zaprosili, przyjaciół, drugie połówki, nie powinieneś myśleć tylko o sobie.
- Nie myślę tylko o sobie - powiedział stanowczo.
Mógłby zarzucić sobie wiele, nawet żądzę pieniędzy. Ale zawsze stawiał na pierwszym miejscu uczucia innych ludzi, nawet wyżej niż swoje. Jego uczucia nie wchodziły nawet w grę i nie mógł znieść tego, że ludzie tak uważali. Nie chciał po prostu zanudzać nikogo swoim towarzystwem. Był szczęśliwy, że był sam, dlaczego ludzie nie potrafili tego zaakceptować?
- Mam jeszcze dużo czasu na to, nie martw się. I proszę. - dodał, kiedy już otwierała usta, aby coś powiedzieć. - Skończmy ten temat, Michelle. Naprawdę mnie to męczy.
Michelle przypatrywała mu się jeszcze chwilę, po czym zacisnęła wargi w wąską linię. Spuściła głowę, aby skupić całą swoją uwagę na jedzeniu. Nie była zła. Była smutna. Dobrze o tym wiedział.
Zrobiło mu się głupio, że tak na nią naskoczył. Ignorował pomocną dłoń wszystkich wokół, kto chciał mu tylko pomóc. Zapierał się rękami i nogami, że jest dobrze tak, jak jest. I choć głęboko w to wierzył, czy bliskie mu osoby miały powody, aby się martwić? Może widziały wszystko to, czego on nie był w stanie dostrzec?
***
Harry obudził się z bólem głowy i wiedział, że to nie będzie dobry dzień. Z niewiadomych mu powodów budzik zadzwonił zbyt późno, przez co miał spóźnić się do pracy (choć wcale nikt by się o to na niego nie obraził). Wyszykował się w niespełna dwadzieścia minut, na szybko dopinając ostatnie guziki bladoróżowej koszuli i wbiegł do windy, w środku której niecierpliwił się jeszcze bardziej, bo miał wrażenie, że umyślnie jechała aż tak wolno.
Gdy w końcu wybiegł z budynku wprost na parking, o mało nie porysował lakieru na drzwiach swoimi kluczykami, ponieważ jego dłonie drżały ze zdenerwowania. Nic nie mógł jednak na to poradzić - spóźnienia zdarzały mu się rzadko, bo był zorganizowanym człowiekiem. Ale był tylko człowiekiem i wycieńczenie w końcu dało o sobie znać.
Harry był uważnym kierowcą. Zawsze przestrzegał zasad ruchu drogowego, znał wszystkie znaki na pamięć i zawsze przepuszczał pieszych w miejscach, w których nie było świateł, jak na uczciwego kierowcę przystało. Tak było i tym razem. Nie spodziewał się jednak, że zdarzy mu się zamyślić kilka razy tak bardzo, że dopiero dźwięk klaksonu z tyłu musiał powiadomić go o tym, że było zielone.
Harry nie mógł tego przewidzieć. Za trzecim razem, zapatrzył się na guziki w jego płaszczu, więc gdy tylko usłyszał klakson, automatycznie wcisnął pedał gazu. Nie zdążył wówczas spojrzeć na drogę przed sobą, a gdy już to się stało, zderzył się z czymś ciężkim, w ostatniej chwili hamując, nim mógłby pojechać dalej. Jego ciało wbiło w się w fotel, gdy gwałtownie zatrzęsło jego autem.
Zacisnął palce na kierownicy, wpatrując się w z szeroko otwartymi oczami w drogę przed sobą. Przez moment miał wrażenie, że był świadkiem jakiegoś nagłego trzęsienia ziemi, ponieważ aż zakręciło mu się w głowie. W życiu by nie przypuszczał, że mógłby tak po prostu potrącić człowieka.
Ale otrzeźwienie przyszło szybko.
Właśnie potrącił człowieka.
Oddychał ciężko i głęboko, przez pierwsze kilkanaście sekund pozostając w bezruchu. Jego nogi były jak z waty, przez co nie potrafił się poruszyć. Jego mózg nie chciał pracować, nie potrafiąc przetworzyć informacji o tym, co właśnie się stało, chociaż dobrze o tym wiedział.
Potrącił, kurwa, człowieka.
Kiedy w końcu się otrząsnął, zalał go zimny pot. Odpiął pas bezpieczeństwa i wypadł z samochodu, prawie potykając się o własne nogi. Z narastającym strachem zmierzał w stronę pasów. Nie wiedział, jak osoba mogła mu się nie rzucić w oczy, był przecież całkowicie skoncentrowany na drodze. Nie zrobił nic złego, to nie była jego wina.
- O, mój Boże - wymamrotał pod nosem, niemal od razu kucając przy poszkodowanej osobie. Na całe jego szczęście, nie była nieprzytomna - siedziała, trzymając się za nogę. - Nic ci nie jest?
Dotknął jej ramienia. W tym samym czasie osoba odwróciła swoją głowę, spoglądając na niego z dołu.
Harry momentalnie zbladł. Nie mógł uwierzyć, że osobą, którą potrącił był jego klient, Louis Tomlinson. Tym razem jednak, na jego ustach nie malował się uśmiech. Jego twarz wykrzywiała się w grymasie bólu.
Przypadkowo spotkali się już trzeci raz, choć w nie najlepszych okolicznościach. Co za ironia.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam! - wydukał z niedowierzaniem. Granatowy rower, prawdopodobnie należący do mężczyzny, leżał nieopodal. W wyniku zderzenia z maską samochodu cały był poobijany i powykrzywiany, bez łańcucha. Maska auta Harry'ego nie była za to mocno uszkodzona, jedynie lekko zarysowana w kilku miejscach, ale w tym momencie było to jego ostatnim zmartwieniem.
- Nic mi nie jest, tylko... tylko noga - wydusił z siebie, dając tym samym znać, że to na pewno było coś poważnego, chociaż starał się zachowywać pozory.
Dobiegł ich dźwięk klaksonu zza samochodu Harry'ego, ponieważ przez wypadek, zdołał utworzyć się już niemały korek, co przysporzyło tylko stresu.
- Zadzwonię po karetkę - roztrzęsiony Harry wyjął komórkę z kieszeni swojego płaszcza, gotów, aby wykręcić 999.
- Nie - Louis natychmiast złapał go za dłoń, powstrzymując przed wykręceniem numeru. Jego skóra była w tym momencie chłodna i blada. - N-Nie potrzebuję, daj spokój. Żyję.
Jego błagalny wzrok wiercił Harry'emu dziurę w głowie. W normalnych okolicznościach sam oddałby się w ręce policji i zadzwoniłby na pogotowie, ale nie umiał mu odmówić.
- Co powinienem zrobić? Potrąciłem Cię, tak bardzo przepraszam. - ponownie spojrzał na jego nogę. Pod kolanem na jego prawej nodze, materiał jasnych jeansów przesiąknięty był brunatną krwią, a Harry na ten widok prawie zemdlał. Po raz pierwszy w życiu tak panikował. - Krwawisz.
- Dostanę się do szpitala, ale sam. To nic, łańcuch otarł mi się o nogę, gdy upadłem. - dodał, widząc spojrzenie Harry'ego. Być może wyczuwał, że mężczyzna był o krok od omdlenia.
Jego gęste włosy roztrzepane były na wszystkie strony, a Harry zmarszczył swoje brwi na ten widok. Dopiero po chwili w oczy rzuciła mu się czapka z pomponem, która leżała obok. Podniósł ją i złapał Louisa pod ramię. Na całe jego szczęście, był drobny i szczupły, więc bez problemu pomógł mu stanąć na nogi.
- Pomogę dostać ci się do szpitala.
- Nie dzwoń na policję, odbiorą ci prawo jazdy.
Styles jedynie przytaknął mu i poprowadził do swojego samochodu, wciąż cały drżąc. Był prawdopodobnie bardziej przejęty tą sytuacją, niż sam Louis, który mimo wszystko potrafił zachować trzeźwość umysłu. Bał się, że świadkowie, który widzieli całe zajście zdążyli już zadzwonić na policję.
- Zostaw rower, nie będzie mi już potrzebny - odezwał się Louis, już spokojniejszy, zaciskając palce na swoim udzie i wbijając w nie swoje paznokcie. Na zewnątrz wyglądał na zupełnie spokojnego, choć w środku prawdopodobnie zwijał się z bólu.
Harry pokiwał swoją głową jak w transie, ale dla bezpieczeństwa, wysłał wiadomość tekstową do kilku osób z prośbą, czy nie mogłyby się tym zająć. Nie powinien zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów. Czuł się z tym okropnie.
- Mam apteczkę w samochodzie, może powinienem...
- Do szpitala - przerwał mu Louis, co jakiś czas spoglądając na swoją nogę. Naciągnął na uszy czapkę, którą Harry wcześniej mu podał. - To moja wina, już było czerwone, mogłem zaczekać.
- Nie, nie, to ja się zamyśliłem. Nie powinienem był, nigdy mi się to nie zdarza. - Harry wyjaśnił pospiesznie, starając się tym razem jechać ostrożniej, niż poprzednio. Było to jednak trudne, ponieważ jego myśli zaprzątał Louis oraz konsekwencje, które prawdopodobnie za to poniesie. - Bardzo boli?
- Nie - pokręcił swoją głową chłopak. - Do zniesienia.
W ciągu dziesięciu minut znaleźli się w końcu pod szpitalem. Harry zapłacił za parking trochę więcej, niż powinien, ale nie miał czasu, aby przebierać w banknotach. Objął Louisa w pasie, trzymając go przy sobie ciasno, aby nie upadł i ruszył z nim do recepcji.
Zdziwił się, gdy jedna z pielęgniarek oznajmiła, że Louis może wejść od razu. Co dziwniejsze, dowiedział się, że Louis bardzo dobrze znał tych wszystkich ludzi, w tym lekarza, który przyjął go do swojej sali. Harry nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc po prostu usiadł na jednym z krzesełek na korytarzu, podrygując nerwowo swoimi nogami. Czuł się za niego bardzo odpowiedzialny w tym momencie.
Chociaż Louis prosił go, aby nie dzwonił na policję ani pogotowie, czuł wobec niego poczucie winy. Nie potrafił tego tak zostawić. Był w stanie zapłacić każdą sumę w formie odszkodowania, wszystko, byleby chłopak poczuł się lepiej. Ale tak naprawdę pieniądze niewiele się miały. Były zbędne, bo nie mogły cofnąć tego, co się dzisiaj stało.
Podniósł się na nogi, gdy ten w końcu wyszedł z gabinetu.
- I jak?
- To nic takiego - zaśmiał się cicho mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, wskazując na swoją nogę. - Mam tylko bandaż. To naprawdę nic takiego, już prawie nawet nie boli.
- Na pewno? - spytał dla pewności. Wcale nie było mu do śmiechu. - Prawie bym umarł ze strachu tutaj na korytarzu. Potrzebujesz czegoś? Wody? Herbaty?
- Zjadłbym babeczkę.
- Babeczkę - Harry powtórzył za nim głupio, kiwając swoją głową. - Jasne, będzie babeczka. Usiądź i poczekaj tu na mnie.
Zostawił go samego, aby zejść do bufetu piętro niżej i kupić dla niego babeczkę. Nie wiedział, jakie lubił, czekoladowe, czy może zwykłe. Były też takie z różowym lukrem, ale stwierdził, że sam wybrałby czekoladową.
- Dziękuję, lubię czekoladowe babeczki - podziękował mu, a Harry w duchu odetchnął z ulgą.
Usiadł obok, przez chwilę go obserwując. Zastanawiał się, co Louis powiedział swojemu lekarzowi - wyznał mu prawdę, czy może skłamał? Nie miał jednak odwagi, aby zapytać. Byłoby to bardzo nieodpowiednie.
- Naprawdę cię przepraszam. Mogło stać się coś poważniejszego, nawet nie chcę o tym myśleć...
- To nie myśl - Louis zachichotał z pełną buzią, co natychmiast zatkało Harry'emu usta. - I nie przepraszaj tyle.
Milczał przez chwilę.
- Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Mężczyzna zamyślił się, podczas jedzenia w ciszy swojej babeczki.
- Wiem - odezwał się nagle Harry. - Kupię ci nowy rower. Nie możesz się sprzeciwić, to sprawiedliwy układ.
- Skoro nalegasz - westchnął, ale z jego twarzy nie schodził delikatny uśmiech. Jego wąskie i różowe usta pobrudzone były czekoladowymi okruszkami.
- Już trzeci raz wpadliśmy na siebie, zupełnie przypadkiem.
- Przypadki nie istnieją.
Otrzymawszy zaskoczone spojrzenie Stylesa, sięgnął wgłąb swojej kurtki, aby wyjąć z niej po chwili wizytówkę.
- Upuściłeś ją, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. To znaczy wpadliśmy na siebie. Jak wyszedłem, to leżała przed sklepem, więc podniosłem, znów prawie upuszczając swoje leki.
Harry rzucił na nią okiem. Była to wizytówka jego salonu, ale za nic w świecie by nie wpadł, że wypadła mu akurat wtedy, i to dlatego Louis zjawił się w jego salonie zaledwie kilka dni później. Myślał, że to czysty zbieg okoliczności.
- Ale to dobrze - kontynuował Louis, przypatrując mu się. - Masz naprawdę piękny salon.
- Ja... Dziękuję. Cóż, w takim razie już się znamy - Harry pozwolił sobie na mały uśmiech. Nie szczędził sobie spojrzeń na nogę Louisa, a jego uwagę przykuwały plamy zaschniętej krwi na nogawce spodni. Ponownie zalało go poczucie winy, jeszcze większe, niż dotychczas. - Często tutaj bywasz? Wszyscy cię tu znają.
- Tak - odparł i zgniótł papierek po babeczce w dłoni. - Jestem chory.
- To coś poważnego? - Harry zmarszczył swoje brwi.
- Chłoniak.
Jego pogodny wyraz twarzy prawie go zmylił i przez pierwsze kilka chwil sprawił, że ten nie odebrał tego poważnie. Do głowy mu nie przyszło, że to coś poważnego, ponieważ jego beztroski uśmiech łagodził powagę sytuacji. Ale Harry szybko zrozumiał.
Natychmiast zrobiło mu się go żal. Gdy skonfrontowali się po raz pierwszy, nawet by nie pomyślał, że mógłby być poważnie chory. Wyglądał całkiem zdrowo i często się uśmiechał.
- Przykro mi.
- Nie, to nic złego. Pogodziłem się z tym. - uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz. - Jedyne, czym naprawdę się teraz martwię, to jak będę dojeżdżał do pracy.
- No tak - Harry poczuł się jak idiota. Nieważne, że odkupi mu ten głupi rower, jego noga nie pozwalała mu na korzystanie z niego przynajmniej przez najbliższe kilka dni. - Może nie powinienem ci tego oferować, bo nawet się nie znamy. Ale jestem ci to winny. Mam drugi samochód, który...
- Nie, nie - Louis od razu mu przerwał, a na jego policzkach wykwitły dwa rumieńce. - Lubię rower. A jak nie rower, to będę chodził na pieszo, to tylko dwadzieścia minut.
Tylko dwadzieścia minut? Harry umarłby, gdyby miał przemierzać drogę do swojej pracy tyle czasu, i to na dodatek pieszo. Pieszo!
- Poza tym, ruch to zdrowie. Powinienem zażywać jak najwięcej ruchu, aby z nogą nie było najgorzej. - z tym wskazał na swoją stopę. - Zbiłem sobie palec u stopy.
Louis coraz bardziej go zaskakiwał. Ale nie w ten negatywny sposób, wręcz przeciwnie. W ten sposób, który sprawiał, że chciał poznać go bliżej, choć sam jeszcze tego nie rozumiał. Zapomniał przez chwilę, w jakich okolicznościach się tu znalazł, dopóki znowu nie zaczął przypatrywać się zadrapaniu na jego policzku.
- Odwiozę cię - zasugerował, gdy chłopak już dawno zjadł zakupioną przez niego, czekoladową babeczkę.
Bez sprzeciwu pokiwał swoją głową i wstał, a Harry doskoczył do niego, jakby w obawie, że stanie mu się krzywda. Zbyt wiele mu jej dzisiaj wyrządził.
W aucie panowała już zupełnie inna atmosfera, niż gdy znaleźli się w nim zaledwie godzinę temu. Louis rozglądał się zainteresowany po wnętrzu samochodu, a Harry błagał w myślach, aby niczego nie dotykał.
- Co się stało z moim rowerem? - zapytał ciekawie, spoglądając na profil twarzy Harry'ego. Spojrzenie to było tak intensywne, że jego policzki zaczęły piec i musiał ugryźć się w język, aby powstrzymać się przez powiedzeniem mu, żeby przestał się gapić.
- Poprosiłem kogoś, aby po niego przyjechał. Nie chciałem, aby ktokolwiek zobaczył, że... um, eee...
- Rozumiem - odparł miękko Louis. - Mogę wysiąść przy twoim salonie? Chcę trochę pospacerować.
Salon. Praca. Kompletnie zapomniał.
- Cholera - przeklął cicho pod nosem. - Oczywiście, akurat zmierzałem do pracy. Kompletnie o tym zapomniałem.
- To świetnie. Gdybym jechał dziś do pracy, byłoby naprawdę źle, bo moi współpracownicy cenią sobie czas.
- Ja również cenię sobie czas.
- Serio? - zaśmiał się cicho mężczyzna, zdając się być rozbawiony jego słowami. - Głupie trochę.
Harry zmarszczył brwi w konsternacji.
- Każda minuta jest ważna, nie lubię tego marnować.
- Ale kto powiedział, że robiąc coś innego marnujesz swój czas? Czasu nie da się zmarnować.
Kompletnie się z nim nie zgadzał. Chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Nie chciał wdawać się z nim w kłótnię, nie chciał zrazić do siebie nowo poznanej osoby, bo nigdy nie wiedział, jak ich znajomość potoczy się dalej. Nie ukrywał, że poczuł do niego nić sympatii, nawet jeśli ich znajomość zaczęła się w niecodzienny sposób. Jak stwierdził Louis, nie była przypadkiem. Czym więc była?
Poczuł się dość niekomfortowo, gdy Louis zaczął wiercić się na swoim siedzeniu. Milczeli, głównie dlatego, ponieważ Harry był z natury małomówny, a już szczególnie w towarzystwie obcych. O czym mogli porozmawiać? Czy powinien coś powiedzieć? Wątpił, że w wielu sprawach mogli mieć podobne poglądy, więc nie widział sensu, aby dzielić się z nim swoimi przemyśleniami.
- Nie zmarnowałem z tobą swojego czasu - Louis odezwał się ponownie, kiedy Harry zatrzymał już samochód pod salonem sukien ślubnych. - Szczerze mówiąc, to było całkiem zabawne. Może boli mnie trochę noga, ale to nie ma znaczenia.
Harry wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wewnątrz jednak, toczył sam z sobą wewnętrzną walkę. Był na granicy, między wyznaniem, że nie było mu do śmiechu i Louis jest idiotą, że uważa dzisiejszy wypadek za coś zabawnego, a między stwierdzeniem, że ten chłopak był naprawdę szalony.
Był tak bardzo szalony, jak jeszcze nikt. Dotąd nikogo takiego nie napotkał na swojej drodze.
A przypadki nie istnieją.
Harry zdał sobie sprawę, że wciąż milczał, gdy Louis odpiął swój pas bezpieczeństwa i przed wyjściem z auta, naciągnął na uszy swoją czapkę. Pomyślał, że czuł sympatię również i do tej czapki, choć była tylko czapką. Ale była ładna.
- Do widzenia! - rzucił jeszcze.
To było najmniej chciane do widzenia, jakie Harry ostatnio mógł usłyszeć. Pompon mignął mu przed oczami i zniknął równie szybko. Musiał się odwrócić, aby odprowadzić go wzrokiem przez tylną szybę w samochodzie.
Harry również był pewny jednej rzeczy. Zaczynał naprawdę lubić pompon w jego czapce.
Od autora: Dziękuję z całego serca każdemu, kto to czyta, głosuje i komentuje. To opowiadanie jest dla mnie naprawdę ważne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top