Rozdział Czternasty
Zdenerwowany stał naprzeciwko drzwi, wahając się już od pięciu minut, co powinien zrobić. Przyjechał tutaj pod wpływem impulsu, ale gdy wdrapał się w końcu na trzecie piętro, w głowie miał pustkę. Nie wiedział, co chciał powiedzieć, ponieważ nie był pewien, co mógłby zastać w środku. Seryjnego mordercę? Panią Tomlinson? Kogoś, kogo kompletnie się tutaj nie spodziewa?
Wziął głęboki oddech i w końcu, po długich minutach, zacisnął dłoń w pięść i zapukał knykciami w drewnianą powłokę. Przebierał swoimi nogami podczas oczekiwania na odzew, a kiedy drzwi ustąpiły, był przygotowany na najgorsze. Uchyliły się powoli i niepewnie, a przez małą szparę Harry dostrzegł bardzo zagubione oczy, które przesuwały po nim wzrokiem. I choć było to dla niego zaskoczenie, gdy głowa mężczyzny wychyliła się na zewnątrz, opierając policzek o framugę, to po chwili odetchnął z ulgą.
- Louis - potarł dłonią swoje czoło, co robił zawsze, gdy się denerwował. - Przepraszam za to najście, myślałem, że zastanę tu kogoś innego.
Louis jednak się nie odezwał. Stał i wpatrywał się w Harry'ego ze smutkiem wypisanym na twarzy, zaciskając palce swoich drobnych dłoni na klamce.
- Coś nie tak? - Harry zmarszczył swoje brwi, obserwując go uważnie. Zachowywał się nienaturalnie. - Co tutaj robisz?
- Mieszkam - odparł w końcu. Jego głos drżał i brzmiał, jakby mówienie przychodziło mu z trudem. - Harry, muszę ci coś powiedzieć...
- Mieszkasz z mamą? Czy ona jest w środku? - wyciągnął głowę, aby spojrzeć ponad głowę Louisa i dostrzec coś w środku mieszkania, ale mężczyzna wtedy pokręcił swoją głową, biorąc głęboki oddech.
- Nie ma jej, Harry. Nie ma jej.
- Co masz na myśli? - spytał zbity z tropu.
Zachowanie Louisa niepokoiło go coraz bardziej, ale jeszcze dziwniejsze były jego słowa. Sprawiały, że na nowo czuł się zagubiony i zdezorientowany.
- Nie ma jej. Nie ma mojej mamy. - powiedział cicho, gryząc swoją dolną wargę. Nie patrzył przy tym na Harry'ego, tylko w podłogę, która wydawała się być teraz niezwykle interesująca. - Ona nie istnieje.
- Co?
- Ja nigdy... ja nigdy nie miałem mamy. Żadnej siostry. Nie. - pokręcił swoją głową i w końcu zaszczycił Harry'ego swoim spojrzeniem. Błękitne tęczówki przysłonięte były przez słone łzy, będące gotowe w każdej chwili spłynąć po jego policzkach.
Harry nie rozumiał. Wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, starając się przyswoić wszystkie informacje, jakie usłyszał, ale każda była bardziej absurdalna od drugiej.
- Nie rozumiem. Co ty chcesz mi powiedzieć?
- Ja... wymyśliłem to. Przepraszam.
To było niemożliwe. Wysyłał jej przecież kwiaty, a sposób, w jaki o nią dbał (przynajmniej tak Harry'emu się wydawało), bardzo mu imponował. Sam nie miał możliwości dbania o własną mamę i był z tego powodu niezwykle wrażliwy. Ale gdy w końcu zrozumiał, że Louis prawdopodobnie wyznał mu prawdę, poczuł się tak, jakby dostał w twarz.
- Wymyśliłeś sobie rodzinę? - spojrzał na niego kpiną. - Wymyśliłeś sobie, że...
- To nie tak, ja...
- Czy chcesz mi powiedzieć, że wysyłałeś sobie sam kwiaty pod adresem swojej nieistniejącej matki? - zacisnął swoje zęby, ponieważ złość niekontrolowanie zaczęła rosnąć. Z każdą chwilą, gdy sytuacja w końcu go uderzyła i uświadamiał to sobie, zaciskał swoje dłonie w pięści. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie wiem - wyszeptał, zaciskając swoje oczy. - Nie chciałem cię okłamać, ja po prostu...
- Nie obchodzi mnie to - wycedził, nie dając mu nawet szansy na tłumaczenia. Być może powinien, ale w tym momencie nie odczuwał niczego innego, niż wściekłość.
Zanim mógł się powstrzymać, pchnął Louisa w bok i przecisnął się do środka, rozglądając się po wnętrzu skromnego korytarza. Louis właśnie wtedy zakrył usta dłonią, aby cichy szloch, który się z nich wydostał, nie był w stanie dotrzeć do uszu Harry'ego.
- Powiedz prawdę, kim ty naprawdę, kurwa, jesteś? Nie wierzę w przypadki, Louis. Też w nie nie wierzę. - rzekł bardzo poważnie donośnym głosem, który echem roznosił się po jego mieszkaniu. - Od początku sprawiało ci to radość? A później jeszcze ta zabawna historyjka, że jesteś chory.
- Ja naprawdę jestem chory, Harry - wykrztusił przez płacz, ocierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki. - T-To źle wyszło, nic nie rozumiesz, ja po prostu... po prostu...
- Chory? Chyba popieprzony. - zaszydził i ruszył z powrotem do drzwi, jednak zanim wyszedł, złapał Louisa za ramię i mocno zacisnął na nim swoje palce. - Nienawidzę kłamstwa. Od początku chodziło ci tylko o jedno.
- To boli, Harry, puść mnie - poprosił, o mało nie wybuchając płaczem ponownie. W jego oczach Harry ujrzał ból, ale w jego sercu płonął czysty żar, który przysłaniał mu racjonalne myślenie.
Gdy usłyszał żałosny jęk z jego ust, puścił go i z trudem powstrzymał się od wykrzyczenia mu, jak wielką poczuł w tym momencie do niego nienawiść. Być może nie miał powodu, ale Louis okłamał go w tej, a może jeszcze i w innej rzeczy, o której nie wiedział. Nie powinien tak szybko mu ufać, nie powinien ufać nikomu.
- Jesteś żałosny, Louis.
Ostatni raz na niego spojrzał i wyszedł, prawie uderzając Louisa drzwiami. Dłonie zaciskał w pięści po obu stronach swojego ciała, a gdy przekroczył próg mieszkania, poczuł zaciskające się palce na jego płaszczu.
- H-Harry to nie tak, to nie tak - kręcił swoją głową, niemal krztusząc się łzami. Twarz miał mokrą i czerwoną, a włosy potargane, ale jego próby szły na marne, bo Harry nie zamierzał go słuchać. - N-Nie chciałem, abyś sobie o mnie źle myślał, przepraszam, tak bardzo przepraszam...
- Teraz myślę o tobie gorzej, niż kiedykolwiek mógłbym - splunął, nie zastanawiając się nawet nad znaczeniem swoich słów. Nie zastanawiał się nad tym, jak bardzo mogły go dotknąć, i jak bardzo nieprawdziwe były. Był jednak na tyle wściekły, aby wtedy nie myśleć o konsekwencjach i pozwolić swojej złości przejąć nad sobą kontrolę. - Nie chcę cię więcej widzieć.
Wyszarpnął swój płaszcz spod jego uścisku i natychmiast zbiegł po schodach, ignorując jego szloch, który echem odbijał się w jego głowie. Ignorował jego łzy, które wciąż widział przed oczami, a kiedy znalazł się na zewnątrz, zorientował się, że przez cały ten czas wbijał paznokcie w swoje dłonie. Złość zaczęła ustępować bezradności, rozczarowaniu i przygnębieniu. Ponieważ wszystko to, co dotychczas stworzyli z Louisem, zbudowane było na kłamstwach.
Oparł się plecami o kamienną ścianę i ukrył twarz w dłoniach, aby się uspokoić. Nabrał do płuc kilka głębszych wdechów, ale gdy to robił, łzy nieplanowanie wezbrały się w jego oczach. Starał się sobie wmówić, że nie było to wielkim kłamstwem ze strony chłopaka, że potrafił mu to wybaczyć, ponieważ to, że mu nie ufał i prawdopodobnie gdyby Harry dziś tu nie przyjechał, to by się nie dowiedział, to było nic. Ale nie potrafił. Nie wiedział, ile tajemnic jeszcze przed nim skrywał, ale nie był pewien, czy chciał je odkrywać - zaczął znów szybciej oddychać, czując bolesne ukłucie w okolicach klatki piersiowej i właśnie wtedy zorientował się, że bolało go serce.
Jeśli to boli aż tak mocno, to znaczy, że musi być miłość.
Ale to nie mogła być miłość. Harry przeklinał się w duchu i szarpał za swoje włosy, powtarzając sobie, że to nie mogła być miłość. Gdy znalazł się z powrotem w swoim mieszkaniu, trzasnął z całej siły drzwiami wejściowymi z taką siłą, że prawie wypadły z zawiasów. Wyładowywał swoją złość kolejno na rzeczach, które stawały mu na drodze - zamachnął się i kopnął półkę na buty w przedpokoju, strącił wszystkie rzeczy ze stołu w kuchni.
Czy miał powód? Zdecydowanie tak. Harry zawsze nienawidził kłamstwa, a już szczególnie u osób, którym ufał i które były dla niego ważne. Louis zawiódł go, zatajając coś takiego, ale nie tylko tym. Drwił sobie z niego, udając kogoś, kim nie jest, a wymyślona historia o jego chorobie prawdopodobnie też była kłamstwem. Harry nie wiedział tylko, jaki miał w tym cel, ale na samą myśl czuł mdłości.
Nie powinien mu ufać, powinien był postępować z nim tak, jak z innymi - nie spoufalać się, ograniczać się jedynie do spraw biznesowych. Wolałby ponieść konsekwencje za spowodowany wypadek i już nigdy nie spotkać Louisa, ponieważ teraz jego serce krwawiło. Krwawiło, gdy próbował się uspokoić, siedząc na łóżku i ukrywając twarz w dłoniach. Cały drżał i mimo bólu i złości, która powoli ustępowała, nie potrafił przekonać samego siebie, że chciałby nigdy nie przeżyć z Louisem tego, co przeżyli. Było to po prostu kłamstwem.
Gdy tak siedział i rozmyślał, podjął decyzję, która choć była lekkomyślna i nie na miejscu w całej tej sytuacji, to chciał ją wcielić w życie. Obiecał ojcu, że kogoś przyprowadzi, obiecał to Michelle, która cieszyła się, że w końcu sobie kogoś znalazł. Nie zamierzał z tego zrezygnować i zawieść ich tak, jak robił to do tej pory. Doprowadził się do porządku i gdy kilka godzin później stał już w idealnie wyprasowanej, mlecznobiałej koszuli, z guzikami dopiętymi pod samą szyję, narzucił na ramiona marynarkę. Ostatni raz poprawił swoje włosy i przed szóstą wyszedł z mieszkania, kierując się do swojego samochodu.
Podczas prowadzenia auta, brał głębokie wdechy, aby zachować spokój i rzucał nerwowe spojrzenia na zegarek, ale ani myślał się wycofać. Gdy zatrzymał samochód na krawężniku, szybko wysiadł, nie zapominając zabrać ze sobą wcześniej przygotowanej koszuli. Podczas krótkiej wspinaczki po schodach liczył ich stopnie, patrząc się na swoje stopy. Nim się obejrzał, ponownie stanął przed znajomymi już drzwiami i zapukał kilkakrotnie.
- Obiecałem coś ojcu - rzekł chłodno, gdy tylko Louis mu otworzył. Oczy miał podpuchnięte i zaczerwienione, a włosy poburzone. Nie zdążył jednak zareagować, Harry, nie czekając na odpowiedź z jego strony, wcisnął mu w dłonie błękitną koszulę. - Ubieraj to.
- Dobrze - Louis zgodził się natychmiast, kiwając swoją głową. Nie patrzył na Harry'ego, tylko z pełnym wstydu spojrzeniem, błądzącym po ścianach i podłodze, odwrócił się, aby wrócić do środka. Zostawił przy tym otwarte drzwi, w których Harry natychmiast stanął.
Po chwili wahania oparł się o jedną ze ścian w wąskim korytarzu. Wbił wzrok w swoje buty, przełykając ciężko ślinę i starał się nie myśleć o tym, że Louis go okłamał, o tym, ile jeszcze sekretów mógł przed nim mieć i jak bardzo zakochiwał się w nim mimo tego, jak bardzo zaczął go nienawidzić. Być może niesłusznie. Może wyciągał wnioski zbyt pochopnie, może powiedział za dużo, ale złość wciąż buzowała w jego żyłach i nie potrafił jej okiełznać.
Kiedy minęło kilkanaście, długich minut, Louis w końcu wrócił, ubrany w koszulę, którą dał mu Harry, a którą wcisnął w swoje czarne jeansy. Zapinał guziki przy mankietach ze spuszczoną głową, ale na ten jeden moment Harry pozwolił sobie zapomnieć o wszystkim, ponieważ Louis wyglądał nieziemsko przystojnie. Włosy miał miękkie i puszyste, opadające mu niedbale na czoło; miał ochotę wpleść w nie swoją dłoń i przesunąć palcami po ich kosmykach, ale wiedział, że nie mógł. Nie powinien.
Towarzyszyła im pełna napięcia cisza. Pełna niewypowiedzianych słów, smutku, żalu. Harry zaciskał dłonie na kierownicy, nie darząc Louisa choćby jednym spojrzeniem, choć tak bardzo chciał móc zrobić to jeszcze raz. Był jednak zbyt dumny i wyniosły, aby to uczynić. Louis za to wpatrywał się w swoje kolana, nerwowo bawiąc się palcami swoich dłoni.
- Będzie mój ojciec, moja siostra i jej narzeczony - oznajmił, zatrzymawszy samochód na podjeździe piętrowego domu. - To potrwa krótko.
Odpiął pas bezpieczeństwa i chciał już wysiadać, ale poczuł drobne palce, które owinęły się wokół jego nadgarstka. Posłał Louisowi nieco zaskoczone spojrzenie.
- Co? - zapytał, gdy chłopak milczał, po prostu się w niego wpatrując.
Wpatrywali się w siebie kilkanaście sekund, dopóki Louis nie cofnął swojej dłoni, wciąż nic nie mówiąc. Zdawał się zrezygnować z tego, co miał do powiedzenia, ale po jego mimice twarzy Harry mógł wyczytać, że pełen był poczucia winy.
Cisza towarzyszyła im również, gdy pokonali długą odległość między samochodem, a drzwiami wejściowymi do posesji Pana Stylesa. Była jednak pełna napięcia, które odczuwalne było z każdym, kolejnym krokiem. Odruchowo dłoń Harry'ego powędrowała na dół pleców Louisa, który spiął się, ale nic nie powiedział. Pozwalał prowadzić się wprost do jadalni, gdzie obecni byli już wszyscy - Michelle, Peter i, co najważniejsze, Thomas Styles, więc kiedy stanęli w progu, wszystkie spojrzenia wylądowały na ich dwójce.
Harry wyobrażał sobie ten moment inaczej. W jego wyobrażeniach miało być to wielkie wydarzenie, pełne uśmiechów i uprzejmości. Był niemal pewien, że po tym wszystko się zmieni. Zamiast tego, stał jak sparaliżowany, błagając w myślach, aby kolacja dobiegła już końca. Louis stał obok niego mocno zakłopotany, niemniej niż on sam.
- Tato - przywitał się, pchając lekko Louisa w stronę stołu.
Szok wypisany był na twarzach wszystkich. Michelle zamarła z jedzeniem w buzi, które właśnie przeżuwała, Peter spoglądał to na Harry'ego, to na Louisa, prawdopodobnie próbując połączyć fakty, za to spojrzenie Pana Stylesa utkwione było w Louisie, który nie patrzył na nikogo.
- Przepraszam za spóźnienie - dodał, siadając w końcu naprzeciwko ojca. Louis zmuszony był usiąść po jego lewej stronie. - A właśnie. To jest Louis.
Powiedział to tak lekceważąco, że niemal sam odczuł zażenowanie, które w tej chwili mógł poczuć Louis. Nie planował jednak, aby tak to zabrzmiało, ale był zbyt roztargniony, aby przedstawić wszystkim Louisa, ponieważ w tej sytuacji było to ostatnią rzeczą, o której myślał. Wciąż był zły i zawiedziony, nieważne, jak bardzo próbował nie być.
- To mój tata, Michelle i Peter - zwrócił się do Louisa, który wpatrywał się w swój pusty talerz. - Jak wszyscy się znamy, to ja zjem, bo jestem głodny.
- Co w ciebie wstąpiło? - odezwała się Michelle, posyłając mu pogardliwe spojrzenie.
- Nic takiego - uśmiechnął się sztucznie, niemalże ironicznie.
- Skoro już zechciałeś się pojawić, może mógłbyś zachowywać się bardziej przyzwoicie? Spóźniłeś się.
- Michelle - upomniał ją ojciec, aby załagodzić konflikt, który niebawem miał się narodzić. - Harry.
Mężczyzna posłał mu niechętnie spojrzenie, zwilżając językiem wargi.
- Przepraszam - odwrócił głowę do Michelle, a później do Louisa. Ten z kolei wyglądał, jakby nie wiedział, gdzie zawiesić swoje spojrzenie. - Jesteś głodny?
- Odrobinę...
Harry czuł, jakby nie tylko on wyczuwał niezręczną atmosferę między nim, a Louisem. Prawie w ogóle się do siebie nie odzywali, nie patrzyli na siebie, a Harry zachowywał się ozięble i sztywno, jakby chciał ograniczyć swoją interakcję z nim do minimum. Nie starał się nawet rozpocząć konwersacji, z trudem przełykając każdy kęs swojego jedzenia i popijając go wodą, więc Thomas był zmuszony, aby zrobić to za niego.
- Louis - zaczął, siląc się na uśmiech. Mógł być zaskoczony, a nawet i niezadowolony, ale za wszelką cenę starał się być uprzejmy. - Jesteś dla nas zagadką.
Nie tylko dla was, pomyślał Harry. Powstrzymał się jednak przed powiedzeniem tego na głos i zacisnął mocniej palce na widelcu. W ciągu jednego dnia, potrafił zmienić swoje zdanie o Louisie, chociaż nigdy by się tego nie spodziewał.
- Trochę niespodzianka - zażartowała Michelle, koniec końców uśmiechając się przyjaźnie. Po jej wcześniejszym zaskoczeniu nie było śladu. - Miło cię poznać.
Jej słowa sprawiły, że Louis podniósł swoją głowę i nerwowo się uśmiechnął. Nie sięgnął nawet po sztućce, aby skosztować jedzenia, ale zachęcił go do tego ojciec Harry'ego.
- Zjedz, na pewno jesteście głodni.
Harry obserwował ich kątem oka, nie mając zamiaru odezwać się ani słowem. Podrygiwał swoimi nogami, niecierpliwie oczekując końca tej całej szopki. Był zły do tego stopnia, że był w stanie posunąć się do jakiejkolwiek rzeczy, aby tylko dopiec Louisowi. Potrzebował wyładować swoją złość i nie myślał o tym, jakie skutki to przyniesie. Był zbyt samolubny na ten moment, ale prawdopodobnie jeszcze będzie tego żałował.
- Co myślisz o jedzeniu? - zagaił ponownie ojciec Harry'ego. - Opowiesz nam coś o sobie?
- Dziękuję. Jest bardzo dobre. - skomentował Louis, wskazując widelcem na swój talerz. - Ja...
- A może opowiesz nam o swojej mamie i swoich siostrach? - zapytał nagle Harry, odwracając głowę w jego stronę. - Słyszałem, że studiują za granicą w Stanach.
Louis rozszerzył swoje oczy, wpatrując się w niego niedowierzająco.
- Naprawdę? - Pan Styles wydawał się być zdumiony i pełen podziwu.
- Tak. Chyba, że mnie okłamałeś, Louis.
Harry wiedział, że przesadził. Dobrze wiedział, że powinien już odpuścić i zapomnieć, pozwolić ojcu zaakceptować Louisa, do którego ten zaczął żywić nić sympatii, ale nie potrafił się powstrzymać.
Spojrzenia wszystkich skierowały się na Louisa, który wciąż wpatrywał się w Harry'ego i wyglądał, jakby nie wierzył własnym uszom. Rozchylił swoje usta, ale nie odezwał się, będąc w zbyt wielkim szoku.
- No powiedz, jak jest. Bo ja już w końcu nie wiem. - ciągnął, unosząc wysoko brwi w górę. - Czekaj... Czyli kłamałeś?
W pewnym momencie przekroczył bardzo cienką linię, której nie powinien był przekraczać. Louis zamrugał szybko i bez słowa odsunął krzesło od stołu, zanim wstał, nie patrząc na nikogo.
- Ja przepraszam, ja... ja... - urwał, gdy jego głos załamał się w połowie. Potrząsnął swoją głową, wycofując się od stołu i szybko wyszedł z jadalni, zanim ktokolwiek mógł zareagować, a jego szybkie kroki słyszalne były jeszcze przez kilkanaście sekund.
Przez chwilę nikt nic nie mówił, próbując przyswoić to, co się stało. Harry spuścił głowę i zacisnął swoje usta, udając, że wcale się tym nie przejął, ale prawda była inna. Upokorzył Louisa przy własnej rodzinie, na pierwszym, rodzinnym obiedzie i czuł się z tym okropnie.
- Jesteś z siebie zadowolony?
Michelle wstała jako druga, prawie przewracając swoje krzesło i pobiegła w stronę, w którą udał się Louis. Głuchy stukot jej obcasów zniknął wraz z trzaśnięciem frontowych drzwi.
Harry czuł na sobie spojrzenia ojca i Petera, którzy jako jedyni pozostawali na swoich miejscach. Nie miał jednak odwagi, aby ujrzeć ich reakcję. Odsunął od siebie talerz i drżącymi dłońmi sięgnął po serwetkę, aby wytrzeć nią swoje usta. Z każdą sekundą czuł narastający wstyd, a jego gardło zaciskało się boleśnie, gdy dotarło do niego w końcu, co zrobił.
W pewnym momencie wstał z zamiarem udania się w stronę, gdzie zniknęli Michelle i Louis, ale wtedy wstał również jego ojciec.
- Pójdę sprawdzić, co się stało. - wytłumaczył swoje zamiary, jednak stał tak chwilę, wpatrując się w zbliżającego się w jego stronę ojca.
Po mimice jego twarzy mógł wyczytać, że był zawiedziony.
- Tato...
Zanim miał szansę skończyć, poczuł silną dłoń na swoim policzku, który natychmiast zaczął piec. Złapał się za to miejsce w oniemieniu i ponownie spojrzał na swojego ojca, który aż kipiał ze wściekłości.
- Zachowałeś się jak infantylny gówniarz. Nie poznaję cię.
Stał tak chwilę, starając się zrozumieć, co się właśnie stało. Został z policzkowany przez własnego ojca po raz pierwszy w życiu. Początkowo go to zabolało, ale szybko przyszła świadomość, że zasłużył. Sam miał ochotę dać sobie samemu w twarz za cały dzisiejszy dzień - prawdopodobnie na przebaczenie było za późno.
Zacisnął swoje usta i odwrócił się bez słowa, rozgrzanym do czerwoności policzkiem ruszając na poszukiwania Louisa, ponieważ wszystkie emocje opadły. Opadły, gdy zorientował się, że wszystko zniszczył.
Wyszedł na zewnątrz i tak, jak się spodziewał, zastał tam swoją siostrę, stojącą na tarasie i Louisa po drugiej stronie, który opierał się plecami o kolumnę i przecierał dłońmi swoje oczy.
- Louis... - podszedł do niego, nie wiedząc nawet, co powinien powiedzieć. Zwykłe „przepraszam" było niczym w porównaniu do tego, co sam dzisiaj zrobił. Było to zdecydowanie gorsze niż to, co zrobił sam Louis.
Mężczyzna podniósł na niego swoje spojrzenie. Jego oczy były szkliste i zaczerwienione, co oznaczało, że musiał znów płakać. Harry doprowadził go dzisiaj do płaczu już dwa razy, ponieważ był mściwym, lekkomyślnym dupkiem, który myśli tylko o sobie. Myślał, że jeżeli ośmieszy Louisa i sprawi, aby czuł się źle, to sam poczuje ulgę, ale tak nie było. Efekt był odwrotny od zamierzonego, ponieważ w tym momencie osobą, której nienawidził najbardziej, był on sam.
- Wracajmy - powiedział tylko bardzo słabym głosem.
- Żartujesz sobie? - Michelle zadrwiła, a on dopiero wtedy zwrócił na nią swoją uwagę. Wypuszczała właśnie dym papierosowy z ust, ku jego zaskoczeniu.
- Od kiedy palisz?
- Od kiedy jesteś takim chujem?
Mierzyli się wzrokiem chwilę, do czasu gdy nie usłyszeli dźwięku po ich prawej stronie. Louis zbiegł po schodkach, wprost do samochodu Harry'ego, a ten nie czekając dłużej ruszył za nim.
- Poczekaj...
Harry nie potrafił znieść myśli, że Louis wciąż milczał. Cisza z jego strony raniła bardziej, niż jakiekolwiek słowo by mogło. Niczemu nie sprzyjał jego wyraz twarzy, którego on sam był sprawcą.
Wyprzedził go tylko po to, aby otworzyć mu drzwi od auta. Dostrzegł uważne spojrzenie Michelle z oddali, ale nie zamierzał przejmować się teraz tym, co pomyślała sobie o nim ona i jego ojciec. Było to w tym momencie jego ostatnim zmartwieniem, ponieważ większym był mężczyzna, który wywrócił jego życie do góry nogami, mężczyzna, w którym się zakochał, ale na którego nie zasługiwał.
- Porozmawiaj ze mną - powiedział drżącym głosem, starając się z trudem skupić na drodze przed sobą. Było to trudne, ponieważ na nowo docierało do niego, co zrobił. Chociaż to on sam nie wykazywał chęci do podjęcia z Louisem jakiejkolwiek rozmowy, teraz pragnął usłyszeć jego głos, pragnął usłyszeć cokolwiek. - Louis, przepraszam.
Z każdą minutą stawał się coraz bardziej roztrzęsiony. Oddech w jego piersi stał się płytszy i cięższy, że zaczął się obawiać, czy nie spowoduje wypadku. Bał się tego, co uczucia zaczynały z nim robić, a najgorszym było to, że nie potrafił się im przeciwstawić. Gdyby tylko spróbował, prawdopodobnie byłoby gorzej, niż dotychczas - w tym momencie stał na krawędzi, będąc o krok od przekroczenia cienkiej granicy.
jego umysł niemal automatycznie podejmował decyzje za niego, więc zdziwił się ogromnie, gdy zatrzymał samochód na parkingu, nieopodal miejsca swojego zamieszkania. Otrząsnął się z transu dopiero wtedy, gdy silnik zgasł, pozostawiając ich już tylko samych.
-Nie powinienem był tego robić. Nie chciałem tego powiedzieć. - odezwał się szeptem jako pierwszy, choć szept ten, w oszałamiającej ciszy zdawał się być głośniejszy od krzyku. - Byłem wściekły.
Usłyszał po swojej lewej stronie, jak Louis nabrał do płuc głęboki haust powietrza i wypuścił je po chwili.
- Miałeś idealną okazję, aby mi dopiec, zemścić się. Aby powiedzieć Michelle o Holley. Należy mi się. Należy mi się, Louis. - dodał, z wzrokiem utkwionym w swoich kluczykach od samochodu.
- Dlaczego miałbym to zrobić? Nie jestem taki.
- Ja.. Ja nie wiem... - przełknął ciężko ślinę, zaciskając kilka razy swoje dłonie w pięści na swoich udach i rozluźniając je. Może dlatego, że ja taki jestem: okropny. - Dlaczego mnie okłamałeś?
- Bo nie chciałem, abyś myślał sobie o mnie źle.
- Nie rozumiem, dlaczego miałbym.
- Że jestem gorszy. Bałem się, gdy cię poznałem, że gdy dowiesz się, że wszyscy w życiu mnie zostawili, to zrobisz podobnie. Bałem się, Harry. - wyznał cicho. - Wychowałem się w sierocińcu, nie wiesz, jak to jest.
- Słucham? - spytał na wydechu, spoglądając na Louisa z niedowierzaniem.
Wraz z jego słowami poczuł napływającą do gardła żółć - miał ochotę zwymiotować. Poczuł dreszcze, przechodzące przez jego ciało, więc musiał oprzeć tył głowy o zagłówek, aby to powstrzymać, aby nie pozwolić sobie stracić nad sobą panowania, ponieważ czuł, że gdyby tylko wyszedł z samochodu, upadłby na kolana z bezsilności, kalecząc sobie dłonie o szorstki żwir. Zamiast tego, przełknął ciężko ślinę, ale poczuł niesamowitą suchość w gardle i w ustach, zdając sobie wtedy sprawę, że długo nic nie mówił, a Louis mu nie odpowiadał.
Już tylko jeden krok dzielił go od przekroczenia tej cienkiej granicy, tylko jeden krok.
- Nie rób mi tak, Louis.
Odwrócił głowę w jego stronę po dłuższej chwili, w końcu mając odwagę, aby na niego spojrzeć. Usta zaciskał w cienką linię, ale nie dlatego, ponieważ był wściekły. Starał się nie rozpłakać przez to wszystko, co w tej chwili ciążyło mu na barkach.
- Nigdy.
Louis również na niego spojrzał oczami pełnymi łez. A on znowu, kurwa, był ich sprawcą.
- Dlaczego po prostu nie zostawiłeś mnie samego już na zawsze? Dlaczego wróciłeś?
- Bo mi na tobie zależy.
Gdy tylko słowa dotarły do Louisa, ten zamarł. Rozchylił swoje usta w szoku i zaczął kręcić swoją głową, najpierw powoli, a później jak szalony, jakby nie dopuszczał do siebie tej myśli.
- Nie, proszę, nie... - zapłakał w końcu, nie przestając kręcić swoją głową. Sięgnął dłońmi do pasa bezpieczeństwa, aby go odpiąć i prawdopodobnie uciec jak najdalej stąd, ale Harry przytrzymał jego dłonie. - Nie możesz, Harry. Nie.
- Zależy - powtórzył słabym głosem, rozrzewniony do granic możliwości. Zacisnął palce na dłoniach Louisa, który zaczął się szarpać, ze łzami, spływającymi po jego rumianych policzkach.
- Nie możesz, mówiłem ci coś, mówiłem - wykrztusił, odwracając głowę w drugą stronę, aby tylko na niego nie patrzeć. Jego oddech byl płytki i ustawał czasami na moment, jakby nie był w stanie wziąć głębokiego oddechu.
- Przestań to w końcu powtarzać. Proszę. - błagał Harry, już nie tak spokojny, jak przedtem. Starał się chować wszystko w sobie i nie pokazywać Louisowi, że nie potrafił sobie z tym poradzić, ale z każdą sekundą czuł, że oszukiwał samego siebie. Obraz przed nim stawał się coraz bardziej zamglony i niewyraźny, ale mimo to nie pozwolił, aby choć jedna łza wydostała się na zewnątrz, nie.
Louis wyrwał jedną dłoń z uścisku palców Harry'ego i otarł nią mokre policzki, wciąż cicho pociągając nosem i uparcie wpatrując się w swoje kolana.
- Mam przypomnieć ci te wszystkie słowa, które kiedyś powiedziałeś? Te wszystkie rzeczy, których mnie nauczyłeś? - zapytał ponownie, chcąc przełamać ciążącą między nimi ciszę. Chciał sprawić, że każda chwila Louisa będzie przepełniona szczęściem do końca jego życia.
- Ja umieram, Harry. Rozumiesz to? - wyszeptał, zaciskając swoje powieki. Słowa te były tak oszałamiające, że pozostawiły po sobie dziurę w sercu Harry'ego, zbyt rozległą, aby cokolwiek mogło ją wypełnić.
Harry bardzo chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale uzmysłowił sobie, że przecież była to prawda. Nic nie równało się z bólem, który w tym momencie poczuł. Gardło miał ściśnięte, podduszane przez niewidzialne dłonie, które nie pozwalały mu oddychać. Nie czekając dłużej wysiadł z samochodu i kucnął, ponieważ jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a ciało oblał zimny pot. Dygotał i miał trudności z nabieraniem do płuc powietrza; zaczął bać się wszystkiego, co go otaczało. Bał się nawet samego siebie.
Wstał, chociaż nie czuł swoich nóg i zacisnął dłonie na swoich uszach, gdy jedynym, co słyszał, było szalone bicie swojego serca i szumiąca krew. Nie zdawał sobie nawet sprawy, ile czasu mijało, gdy tak stał i krztusił się powietrzem, ale na ziemię sprowadził go stłumiony krzyk, który przebił się przez jego ciężkie myśli. Jak przez mgłę zobaczył przed sobą zmartwioną twarz Louisa, który próbował odciągnąć jego dłonie od twarzy. Był przerażony.
- Harry. Harry, proszę, uspokój się.
Adrenalina zaczęła opadać i sprawiła, że jego ciało stało się wiotkie i lekkie; miał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł po prostu upaść. Ręce opuścił po obu stronach swojego ciała, ale jego serce nawet na moment nie zwolniło swojego bicia, było wręcz odwrotnie. Znów próbował coś powiedzieć, ale jedynie, co uciekło z jego ust, to cichy jęk.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że dzieje ci się coś takiego? - Louis złapał jego dłonie, ściskając je mocno i pewnie. W oczach widział jedynie przerażenie. - Wszystko dobrze? Masz jakiś... jakiś inhalator?
Harry słabo pokręcił swoją głową, bezwiednie opierając się plecami o bok swojego samochodu. Jedną dłonią złapał się za gardło, w obawie, że znów nie będzie mógł złapać oddechu i w końcu się udusi. Nie był w stanie nawet dociec, co to było, ale świat przed jego oczyma wciąż wirował razem z Louisem. Nie docierało do niego nic.
- Czy wszystko już dobrze? Boję się, Harry, powiedz coś. - poprosił cicho, niemniej wystraszony, niż sam Harry. Był świadkiem jego upadku, ponieważ w końcu wszystko, co tłumił w sobie, dało o sobie znać w najgorszy z możliwych sposobów.
- Chodź ze mną do domu, Louis. Do domu. Błagam. - udało mu się wykrztusić.
Louis zgodził się bez sprzeciwu, po prostu kiwając głową. I mimo całego zażenowania, które czuł Harry, ponieważ na jego oczach upokorzył się nie tylko teraz, ale też na obiedzie u jego ojca, nie potrzebował jego obecności nigdy tak bardzo, jak teraz. Potrzebował kogoś, kto zaopiekuje się nim choć ten jeden, jedyny raz, kiedy czuł się mały i bezbronny, nagi w swoich uczuciach. Gruby mur, skorupa, którą się otaczał, została zdjęcia, pozostawiając go bardziej kruchego, niż w rzeczywistości był. Był taki odkąd został sam, ponieważ jego mama odeszła zbyt wcześnie. Czy to było złe, że potrzebował bliskości?
- Zostań ze mną tej nocy. Błagam. - wyszeptał, spoglądając na Louisa wtedy, gdy znaleźli się w jego mieszkaniu, pogrążeni w ciszy i mroku.
Louis patrzył na niego dłuższą chwilę z wahaniem, ubrany jeszcze w swoje buty i kurtkę. Jego oczy ponownie były szkliste, albo Harry'emu tylko się wydawało. Był prawie pewien, że jeśli Louis wyjdzie i zostawi go samego, nie poradzi sobie - załamie się.
- Zostanę.
To była obietnica. Obietnica, która sprawiła, że natychmiast wszystko się uspokoiło. Cały lęk zaczął powoli ustępować, im dłużej Harry wpatrywał się w błękit jego oczu. Był kojący i sprowadzał go na ziemię, z której mógł podziwiać nieskończone niebo godzinami. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Harry wciąż drżał, podczas gdy Louis ściągał swoją kurtkę i buty, które ułożył starannie przy drzwiach. Zwrócił swój wzrok na przewróconą szafkę na buty, ale nie pytał. Prawdopodobnie się domyślał, ale postanowił puścić to w niepamięć. Harry również zdołał już zapomnieć, nie było w tej chwili nic tak istotnego, jak Louis, obecny w jego życiu. Nie mógłby tak po prostu go z niego wyrzucić, nie chciał.
Oboje dobrze wiedzieli, że dzisiejszy dzień zmienił wszystko. Zrozumieli, że to, co niosła przyszłość, nie było warte dyskusji i domysłów, co będzie dalej i czy powinni. Długo wstrzymywane pragnienia nie powinny napotykać przeszkód, tłumione uczucia nie powinny był być dłużej tłumione, a miłość, która ich zaskoczyła, nie powinna być nic więcej, niż doceniana. Była tym, czego potrzebowali, choć dopiero teraz zdali sobie z tego sprawę.
Harry myślał o niej długi czas, myślał o niej, gdy patrzył na nagie plecy Louisa i przemywał jego ramiona wodą, podczas ich pierwszej, wspólnej kąpieli tego wieczoru. Jego drobne ciało wciśnięte było między jego uda, a podbródek opierał o kolana, które podciągnął do piersi. Harry po prostu leniwymi ruchami namaczał gąbkę i jeździł nią po każdym, odkrytym kawałku bladej skóry, a jego usta szybko zastępowały tamte miejsca, wyciskając gorące pocałunki. W zamian dostrzegł gęsią skórę, okrywającą całe jego ciało, ale nie usłyszał słów protestu lub jakiejkolwiek oznaki, że miał coś przeciwko.
- Nie mów tak więcej - zamruczał, opierając w końcu podbródek na jego ramieniu. W tej chwili nie myślał o nagim ciele Louisa bardzo blisko siebie, myślał o nim jako o pięknym dziele sztuki, które miał okazję trzymać w swoich ramionach.
- Nie będę. Obiecuję, nie będę. - odpowiedział mu Louis, odwracając głowę w bok, aby na niego spojrzeć, a ich policzki się o siebie otarły. - Chcę tylko, abyś zdawał sobie z tego sprawę.
W odpowiedzi Harry jedynie zacisnął palce na jego bokach i zamknął oczy, udając się do świata, gdzie okrutny los pozwalał im zakochiwać się bez martwienia się o jutro, bez ranienia siebie nawzajem, a ranili się, ponieważ tak bardzo się kochali. Harry był pewien, że go kochał. W końcu był tego pewien. Był zakochany po uszy.
Zakochanie się przyszło mu trudno, ale bardzo szybko - początkowo wmawiał samemu sobie, że nie był nim ani trochę oczarowany, że błękitnooki mężczyzna nie wywarł na nim najmniejszego wrażenia, choć sprawiał, że czuł się inaczej. Potem mijał tylko czas, który spędzali razem, poświęcając go sobie nawzajem coraz częściej, a podczas tego Harry wręcz zapierał się, że to było nic. Ale nie wiedział wówczas, że miłość zaskakiwała i został dźgnięty tą samą strzałą Amora, co Louis. Nie potrzebował miesięcy, aby zatracić się w miłości, ponieważ czas nie grał roli - był zbędny.
- Nie czuję takiej potrzeby.
Po raz kolejny przycisnął usta do jego ramienia i owiał je swoim gorącym oddechem, po raz kolejny - nie wiedział który już raz, nie liczył - wysłał tym falę dreszczy, która przeszła wzdłuż kręgosłupa Louisa. Było to satysfakcjonujące doznanie, dzięki któremu nie mógł oprzeć się małemu, dumnemu uśmiechowi. Zaledwie chwilę później jego ciało rozluźniło się w ramionach mężczyzny, pozostając tylko do jego dyspozycji.
- Byłem taki samolubny. Myślałem tylko o sobie, o tym, jak się poczułem. - jego głos był cichszy od szeptu, a jego usta ocierały się o ucho Louisa, gdy mówił. - Następnym razem... Nie będzie następnego razu.
- Nie powinienem był cię okłamywać. Ale wtedy, gdy wpadliśmy na siebie, nie spodziewałem się, że tak to się wszystko potoczy. - odparł równie cicho Louis, pozwalając robić ze swoim ciałem wszystko, co Harry tylko zechciał. Ale ten ograniczał się jedynie do czułych, motylich muśnięć ustami na jego karku.
Kiedy Harry odsunął swoją głowę, w oczy rzuciła mu się czerwona opuchlizna na szyi. Widział wcześnie taką samą nad jego obojczykami, gdy się rozbierali, ale nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Poczuł nieprzyjemny uścisk w brzuchu, chciał dotknąć tych miejsc, ale się bał. Bał się również spytać o nie Louisa, dlatego milczał.
- Chłodno mi. Chcę wyjść.
Skinął swoją głową, przystając na słowa Louisa. Chociaż bardzo starał się uszanować jego osobistą strefę, to nie stronił sobie od krótkich spojrzeń na jego nagie i mokre ciało - było spełnieniem jego najskrytszych snów. Na widok okrągłych, jędrnych pośladków gorąco zbierało się w dole jego brzucha, a jedyne, co mógł wtedy zrobić, to zaciskać palce u stóp i gryźć do krwi swój język. Czasami po prostu czuł się bardzo sfrustrowany, ale to nic.
Ta noc miała być pierwszą nocą, kiedy Harry nie czuł się naprawdę samotny. Gdy układał się do snu, gotów, aby zgasić małą lampkę, Louis, ubrany w jego ciuchy, zabrał jego poduszkę i położył na drugiej po lewej stronie łóżka, uklepując je odpowiednio. Na krótki moment złapał kontakt wzrokowy z mężczyzną i zaczerwienił się.
- Nie potrafię usnąć na płasko - wyjaśnił. - Po której stronie zazwyczaj śpisz?
- Ja... Po środku chyba. Nie mam ustalonego miejsca.
- W takim razie dobrze. - pokiwał swoją głową w zrozumieniu. - To od dzisiaj śpisz po prawej.
Harry nie sprzeciwił się. Zgasił małą lampkę i tak, jak polecił mu Louis, zajął miejsce po prawej stronie jego łóżka, ponieważ lewa strona była już zajęta. Z głową wciśniętą w twardy materac wpatrywał się w sufit, zbyt niepewny, aby spojrzeć na Louisa. To był czas, aby oboje mogli pomyśleć nad wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło w spokoju, choć tak naprawdę wszystko było już wyjaśnione. Powinni zatem skupić się na pozytywnych rzeczach, na intymnych chwilach, które dzielili razem, zamiast na rzeczach, które były w stanie ich rozdzielić.
Nie czuł zmęczenia, był pewien, że nie zaśnie prawdopodobnie do rana. Ale dopiero wtedy, kiedy usłyszał równomierny oddech po swojej lewej stronie, odwrócił głowę w tamą stronę, spoglądając na Louisa w ciemności. Leżał przodem do niego, z kołdrą podciągniętą pod brodę i rozchylonymi ustami. Harry chciał go objąć i przycisnąć do swojej piersi, pocałować w czoło i móc dać mu bezpieczeństwo, na jakie zasługiwał, ale zamiast tego pozwolił sobie jedynie na mały, skromny gest. Wyciągnął dłoń, aby odgarnąć grzywkę z jego czoła i zatrzymał opuszki palców na dłużej na jego rozgrzanym policzku. Kierowany obawami przycisnął wierzch dłoni do jego czoła, które niemal parzyło, a obawy się potwierdziły.
Minęła niecała godzina, odkąd Louis usnął, a Harry nie wiedział, co robić. Mężczyzna dostał gorączki, jeszcze nie wiedział jak dużej, dlatego wstał i po cichu pobiegł do łazienki w poszukiwaniu małego ręcznika. Kiedy mu się to udało, zmoczył go w mokrej wodzie i wrócił do łóżka, przykładając okład do czoła Louisa. Zapalił przy tym ponownie lampkę i wtedy dostrzegł wypieki na jego policzkach, tak intensywne jak ogień.
- Louis - szepnął cicho, drugą dłonią dotykając jego ramienia. Niepokój i strach zaczęły narastać, wraz z bezradnością, która mu towarzyszyła. - Louis, obudź się.
Ku jego uldze, Louis jęknął niezadowolony i uchylił swoje powieki, spoglądając z dołu na Harry'ego. Wyglądał na zdezorientowanego, ale napotykając zielone, zagubione i wystraszone oczy, szybko zrozumiał.
- Wystraszyłem cię? Przepraszam. - odpowiedział szeptem, dotykając dłonią tej należącej do Harry'ego, która przyciskała mokry okład do jego czoła. - Nie przejmuj się.
- Masz gorączkę. Jesteś przeziębiony? Czy czujesz się dobrze?
- Nie, jest dobrze - zaprzeczył ruchem głowy i pozwolił sobie ponownie zamknąć oczy. - Miewam tak, to nic złego...
Harry nie był pewien, czy Louis mówił prawdę, ale nieco się uspokoił. Zgasił lampkę i siedział tak długi czas, obserwując przebieg snu Louisa, gdy ten usnął zaledwie chwilę potem, a jego dłoń zsunęła się z dłoni Harry'ego. Wtedy właśnie ją złapał i ścisnął, aby dać mu zapewnienie, że tu był i nie pozwoli mu już więcej odejść. Nie da odejść kolejnej osobie w swoim życiu, ponieważ teraz miłość była tym, co utrzymywało go przy zdrowych zmysłach.
Od autora: Nie umiem pisać dramatycznych scen, przepraszam. 6K słów, jestem z siebie dumna :) Ale nie jestem dumna z tego rozdziału, znów mam wrażenie, że wszystko zbyt chaotycznie, ale to chyba dlatego, że się spieszyłam, aby wyrobić się z napisaniem go... Ach, i dziękuję za tysiąc głosów x x
Napiszcie mi, czy czegoś waszym zdaniem brakuje w tym opowiadaniu np. więcej jakichś scen czy cokolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top