Chapter 5: Louis/Harry (ostatni) część 2

Harry obudził się wcześnie.

Z jakiś powodów jego ciało nigdy nie pozwala mu spać po tym, jak wypije. To jakby miał wewnętrzny zegar, który mówi, że nie wolno mu spać dłużej, niż 7 rano po pijackiej nocy. To bardzo irytujący nawyk.

Kiedy się obudził, jego głowa pulsowała, a w ustach czuł smak jakby coś tam weszło i umarło. Powoli usiadł, jego jego głowa wciąż na niego krzyczała, nie ważne jak wolno to robił. Potrzebował paracetamolu. I szczoteczki do zębów. I maszyny czasu, która przeniesie go w czasie, by nie wypił tak wiele.

Usłyszał jak ktoś cicho chrapał po drugiej stronie pokoju i coś przewróciło się w jego brzuchu, kiedy zobaczył Louisa wtulonego w koce w swoim łóżku. Był jeszcze bardziej podekscytowany pójściem po szczoteczkę do zębów i pastę, kiedy wspomnienia z ich porozumienia z zeszłej nocy napłynęły do jego głowy. Może zaskoczy Louisa, że obudzi go pocałunkiem. Jak w Śpiącej Królewnie, ale z dwoma facetami. To brzmiało jak jeszcze lepsza zabawa.

Próbował wyjść z pokoju tak cicho, jak to było możliwe, rozbierając się i nakładając z powrotem swoje ubrania, podczas gdy przez ten cały czas patrzył na Louisa. Cicho zamknął drzwi i poszedł do swojego pokoju z uśmiechem na twarzy.

Uśmiech znikł z jego twarzy, jak tylko wszedł do pokoju.

Tam, na głupiej ścianie był powód dlaczego Harry nie pocałował Louisa zeszłej nocy. Teraz sobie przypomniał, pamiętał, jak odsunął się od Louisa, kiedy byli blisko siebie. Pamiętał, gdy odsunął się po raz drugi i dał Louisowi jakieś gówniane wytłumaczenie o tym, jak nie chce się obudzić i żałować tego pocałunku. Ten powód wpatrywał się w jego twarz z morza wierszy przyczepionych do ściany i z trzema, małymi literami. SMN.

Wiedział, że to brzmiałoby szalenie dla kogokolwiek innego, ale Harry nie mógł nic poradzić na to dręczące uczucie w brzuchu zeszłej nocy, kiedy tak bardzo zbliżył się do jego ust, których chciał spróbować od tak wielu tygodni. Czuł się winny, jakby dokonywał zdrady, nawet jeśli tego nie robił. W pełni tego nie rozumiał. Louis był wszystkim, czego chciał, ale nie był SMN. Najwyraźniej ten powód był wystarczający dla umysłu i ciała Harry'ego, by odmówić sobie wszystkiego dobrego, co odnalazł w Louisie. 

Rzucił klucze na łóżko i wpatrywał się w słowa, które się z niego naśmiewały.

Mógł poczuć, jak łzy z frustracji zbierały się w jego oczach, więc wspiął się na swoje łóżko i zaczął zdzierać kartka po kartce, słowo po słowie, które trzymał tak blisko przez ostatni rok. Zdarł je tak szybko, jak mógł, powstrzymując łzy, które tak bardzo chciały wypłynąć. Kiedy skończył, włosy wchodziły mu do oczy i mógł poczuć jak ręce trzęsły mu się z niepokoju.

Nie wiedział co ma teraz zrobić, gdzie pójść, więc poszedł do jedynych ludzi, którzy mogliby mieć jakieś pojęcie.

Kiedy wpadł do pokoju Nialla i Liama, jego lokatorzy spali. Tak było, dopóki Harry nie zaczął krzyczeć.

- Hej!

Nic się nie stało.

- Hej! - krzyknął jeszcze raz, tym razem powodując, że Niall poruszył się i jęknął w swoim łóżku.

- Hej! Obudźcie się! Potrzebuję waszej pomocy - powiedział, przechodząc na środek pokoju, by zobaczyć jak Zayn powoli otwierał swoje oczy.

- Czy wy mnie słyszycie? - spytał. - Potrzebuję waszej pierdolonej pomocy!

- Co do kurwy? - wymamrotał Liam, przewracając się i zarzucając ręce wokół Zayna. - Z, kim jest ten wrzeszczący szaleniec?

- To Harry - odpowiedział Zayn, siadając na łóżku i potem z powrotem położył się z ręką na głowie, jego twarz wyrażała ból. - Najwyraźniej potrzebuje naszej pomocy.

- Jest siódma rano - jęknął Niall. - Pomożemy ci po południu, Harry.

Harry chodził po pokoju z rękoma w swoich włosach. Mógł poczuć jak lęk chwyta go za gardło i potrzebował jakiś odpowiedzi, zanim dostanie ataku paniki.

- Nie - skomlał. - Teraz potrzebuję waszej pomocy. Zjebałem. Bardzo zjebałem z Louisem.

Chociaż to wywołało jakąś reakcję. Niall chwilę po tym usiadł, wyglądając na tak czujnego jak tylko mógł przez bycie skacowanym i półprzytomnym. Zayn i Liam obaj otworzyli oczy i Liam usiłował usiąść.

- Co zrobiłeś? - spytał Niall, jego twarz była mieszanką troski i ostrożności.

- Coś mu powiedziałem ostatniej nocy i nie jestem pewny, czy miałem to na myśli i teraz nie mogę wybrać i zranię go - powiedział Harry, słowa wychodziły z jego ust, zanim mógł je uformować w logiczne zdania.

- Nie możesz wybrać? - spytał Liam.

- Nie mogę wybrać, nie mogę wybrać jednego, albo drugiego - stwierdził Harry, chodząc po pokoju jeszcze szybciej, starając się dopasować swoje kroki do pulsującego bólu głowy.

- Między kim, Harry? - spytał Zayn, jego głos jak zawsze był rozsądny.

- Między Louisem, a Kimś - krzyknął.

Wiedział, że brzmiał jakby, kurwa, postradał zmysły przez branie pod uwagę kogokolwiek innego, poza Louisem, szczególnie kogoś, kogo nawet nie wiedział, czy naprawdę lubi, ale tam właśnie był w tym momencie. Spędził tyle czasu na zakochiwaniu się w tej tajemniczej osobie przez jej słowa, że był jak osoba uzależniona, która nie mogła zrezygnować ze swojej działki. Nie mógł sobie wyobrazić czytania jednego z wierszu Kogoś bez uczucia sympatii do osoby, która napisała takie piękne słowa. To była część jego życia przez tak długi czas, że teraz nie wiedział jak ma sobie bez tego poradzić. Ale jeśli wybierze Louisa, będzie musiał to porzucić. Nie wiedział, czy mógł to zrobić.

- Harry, to niedorzeczne. Lubisz Louisa, bardzo. Nawet nie wiesz kim jest Ktoś. Możesz go nienawidzić - powiedział Niall i to było wszystko, co Harry mógł znieść w tej chwili.

Wydał z siebie stłumiony krzyk i wyszedł w pokoju, nie wiedząc gdzie zamierzał pójść. Usłyszał jak Zayn wołał za nim, ale nie odpowiedział. Myślał, że oni mogliby wiedzieć co zrobić, ale to było oczywiste, że nie widzieli tego w ten sposób co on. Może byli bardziej rozsądni, niż on, ale nie wiedział tego.  Ale wiedział jak się czuł i nie uważał, ze jego przyjaciele zrozumieją to tym razem.

Jego głowa poruszała się niemal tak szybko, jak on, pomieszane myśli krążyły po jego umyśle, kiedy szedł przez kampus w stronę biblioteki.

Biblioteka zawsze była dla niego bezpiecznym miejscem, miejscem, gdzie mógł pójść i zapomnieć o wszystkim innym, co działo się w jego życiu. Raz, kiedy miał sześć lat zdenerwował się, kiedy jego starsza siostra dostała nowy rower na urodziny, a on nie dostał. Był tak zły na swoich rodziców za to, że także nie dali mu roweru, że spakował swój plecak i poszedł do małej biblioteki wzdłuż ulicy i został tam przez kilka godzin. W końcu jego mama go znalazła, ale te kilka godzin w bibliotece uspokoiły go bardziej, niż pogadanka od rodziców.

Kiedy dotarł do biblioteki, poszedł prosto na sekcję z poezją i usiadł w kącie. Czuł się po części jak 6-latek, który wpadł w złość i uciekł do swojego wyimaginowanego świata, gdzie wszystko było okej.

W bibliotece było cicho w dzień egzaminów i Harry obserwował jak kurz tańczył w powietrzu. Stare, skórzane kanapy podpierały ściany i wystrzępione, drewniane stoliki były rozsiane wokół. Pachniało kartkami papieru i starością. Harry wziął wdech, rozkoszując się tym, pocieszony dobrą znajomością tego wszystkiego.

Potem wyciągnął swój telefon, niezainteresowany czytaniem czegokolwiek z półki. W zamian otworzył swoje pliki, gdzie miał zapisane wiersze Kogoś, czytając strona po stronie, przypominając sobie jak to było czuć się tak dotknięty przez słowa, które napisał.

Był na czwartym wierszu, kiedy dostał e-maila od profesor Thornton. Posłusznie go otworzył, bo chociaż miał załamanie psychiczne, był odpowiedzialny.

Drogi Harry,

Wiem, że dzisiaj jest dzień egzaminów, ale spojrzałam na plan i jestem niemal pewna, że nie masz dzisiaj żadnego. Jeśli to prawda, proszę przyjdź do mojego gabinetu najwcześniej jak tylko będziesz mógł. Mam specjalne zadanie i potrzebuję, żebyś dzisiaj to zobaczył. To jest bardzo ważne.

Z poważaniem,

Prof. Thornton

Harry westchnął, przejeżdżając dłonią po włosach i wstając z podłogi. Oczywiście, w końcu przyszedł do miejsca, gdzie mógł się poczuć najbardziej normalnie i obowiązki go odciągnęły. Uwielbiał profesor Thornton, naprawdę, ale zawsze potrzebowała go w złym czasie.

Harry opuścił bibliotekę i sięgnął do kieszeni, znajdując słuchawki, które zostawił tam splątane dzień wcześniej. To był długi spacer do jej gabinetu na drugi koniec kampusu, więc mógł równie dobrze spróbować czerpać z tego przyjemność tak, jak mógł. Kliknął shuffle na Spotify i oczywiście pierwsza piosenka była piosenką miłosną. Ckliwa, jestem-taki-w-tobie-zakochany-że-nie-mogę-się-z-tym-uporać piosenka z jego playlisty zakazanej przyjemności.

Nie miał serca, by zmienić piosenkę, gdy szedł przez kampus, Hunter Hayes nucił w jego uszach o wytatuowaniu sobie czyjegoś imienia na sercu.

Najwyraźniej jego telefon miał własny rozum, bo reszta piosenek, które leciały były o podobnej nucie i sentymentalności. Wszystko, oprócz niego wiedzieli o czym myślał, oczywiście.

Dotarł go gabinetu profesor Thornton w jakieś 10 minut, wyciągając słuchawki i zatrzymując muzykę, kiedy dotarł do drzwi. Zapukał trzy razy i usłyszał jej wołanie zza drzwi.

- Dzień dobry, profesor Thornton - powiedział, próbując brzmieć tak normalnie, jak to możliwe, gdy usiadł na niebieskim krześle przeznaczonym dla studentów w jej biurze.

Była straszą kobietą, prawdopodobnie miała koło pięćdziesięciu lat. Pracowała na tym uniwersytecie od niemal dwadzieścia lat i była jedną z najlepszych osób, które Harry kiedykolwiek poznał. Była niezwykle inteligentna, ciężko pracująca i była najlepszym motywatorem, którego Harry miał w szkole. Dużo od niego oczekiwała, co pchało go, by pracował ciężej, niż robiłby to pod nadzorem większości innych profesorów.

- Dzień dobry, Harry - powiedziała, uśmiechając się promienniej, niż zwykle. - Dziękuję za przyjście bez żadnego uprzedzenia.

- Nie ma problemu. Miała pani rację, nie miałem dzisiaj egzaminu, więc wiele dzisiaj nie mam do zrobienia.

- Zauważyłam - powiedziała, podnosząc dużą, szarą teczkę leżącą na jej biurku. - Harry, zdecydowałam, że wydamy specjalny numer The Colton Herald jako pożegnanie na ostatni dzień egzaminów.

To nie tego spodziewał się Harry. Z pewnością nie chciała, żeby Harry opracował cały układ graficzny na jutro.

- Chciałabym, żebyś opracował ten układ i wysłał mi go do godziny siódmej, więc będziemy mogli wydrukować to na jutro.

Albo nie.

- Pani profesor, wiem, że nie mam dzisiaj egzaminu, ale przechodzę przez pewne osobiste sprawy w tym momencie i-

- Żadnych wymówek, Harry - powiedziała, przerywając mu, kiedy jej uśmiech znikł. - Wiem, że jesteś bardzo zajęty w tym momencie, ale tak jak powiedziałam, to jest bardzo ważne.

Wręczyła mu wielką teczkę i zastanawiał się dlaczego po prostu nie mógł zrobić tego online, jak zwykle to robił. Z powrotem na nią spojrzał i miał o to zapytać, kiedy zobaczył jej minę. Pytanie utknęło w jego gardle. Uniosła swoje brwi i skrzyżowała ręce. Była obrazkiem osoby, której się nie kwestionowało.

- Oczywiście, pani profesor - odpowiedział, ciężko przełykając ślinę.

- Dziękuję, Harry - powiedziała i znów była miła i ciepło się uśmiechała. - To byłoby wszystko.

Harry podniósł się ze swojego miejsca i wyszedł z pomieszczenia, machając profesor Thornton, gdy wychodził. Kiedy zamknął drzwi, wydał z siebie sfrustrowane westchnienie i zaczął iść z powrotem do biblioteki, by popracować nad układem przez najbliższe kilka godzin.

Przynajmniej nie będę zbytnio myślał o Louisie, albo o Kimś, pomyślał.

I potem to go uderzyło. Był tam nowy wiersz, jak zawsze. Może w końcu coś dobrego stanie się tego dnia.

Harry zatrzymał się pod budynkiem i otworzył teczkę. Przeglądał kartki i wiersza nie było w miejscu, gdzie był zazwyczaj. Zazwyczaj był na jednej z pierwszych kartek, więc zmartwił się, dopóki nie dotarł do ostatniej kartki i znajomy, lekko pogięty papier wpatrywał się w niego. Usiadł na chodach i wyciągnął to, odkładając resztę na bok.

_

I think the drought is starting to affect my mouth,
it keeps drying up when you're around.

Especially when you look at me.
I keep trying to say something, anything to you
but when you look at me,
I can't.

There's a desert in my mouth,
you need a key for my jaw and
I don't think I could even say my own name when you do that,
when you look at me.

When you look at me
I lose all control over my mouth
because my mouth doesn't want to be in control anymore.

It wants your mouth,
it wants your mouth closer.

"Come on,"
I'm screaming in my head,
"Just kiss me."

"I'll be able to say something, anything to you
once you give my mouth what it wants."

"Come on,"
I'm begging in my head,
"Please just kiss me."

"I want to tell you my name."

_

Myślę, że susza zaczyna oddziaływać na moje usta,

ciągle wysychają, kiedy jesteś w pobliżu.

Szczególnie kiedy na mnie patrzysz.
Próbuję coś powiedzieć, cokolwiek do ciebie,
ale kiedy na mnie patrzysz,
nie mogę.

W moich ustach jest pustynia,
potrzebujesz klucza do mojej szczęki i
nie sądzę, że mogę nawet powiedzieć swoje własne imię, kiedy to robisz,
kiedy patrzysz na mnie.

Kiedy patrzysz na mnie
tracę całkowitą kontrolę nad moimi ustami
bo moje usta już nie chcą być pod kontrolą.

Chcą twoich ust,
chcą twoich ust bliżej.

"Pośpiesz się,"

krzyczę w swojej głowie,
"Po prostu mnie pocałuj."

"Będę w stanie powiedzieć coś, cokolwiek do ciebie
gdy tylko dasz moim ustom to, czego chcą."

"Pośpiesz się,"

Błagam cię w swojej głowie,
"Proszę, po prostu mnie pocałuj."

"Chcę powiedzieć ci swoje imię."

-

Harry był tak zaskoczony wierszem, że niemal nie zauważył podpisu na końcu.

Niemal.

Kiedy to zrobił, teczka wypadła mu z rąk i kartki latały wszędzie, w tym wiersz.

To zajęło sekundę, żeby zdał sobie sprawę co się działo, bo był całkiem pewny, że jego mózg był niesprawny, ale kiedy to zrobił, był na czworaka szukając kartki, której potrzebował. Rzucał niepotrzebnymi kartki wokół i grupa pierwszoroczniaków zaczęła się z niego śmiać, kiedy przechodzili obok, ale Harry'ego to nie obchodziło. Jedyną rzeczą, która go obchodziła była ta głupia kartka, której nie mógł znaleźć.

Otarł sobie dłoń o chodnik tuż przed tym, jak jego palce otarły się o artykuł o drużynie piłki nożnej, odsłaniając słowa, których poszukiwał. Oddech utknął w jego gardle, kiedy podniósł kartkę swoimi trzęsącymi się dłońmi.

Przeczytał słowa na samym dole strony dziesięć razy, zanim uwierzył, że były one prawdziwe. 

-"Wyżywienie" autorstwa LOUIS WILLIAM TOMLINSON.

Jego ciało nabrało tempa, zanim jego mózg mógł za tym nadążyć. Jego stopy pędziły przez kampus, jego mózg zaczął składać do siebie części, co sprawiło, że biegł jeszcze szybciej. Wrócił do akademika w rekordowym czasie i szedł po dwóch stopniach w tym samym czasie, modląc się, żeby Louis był w swoim pokoju, nie na stołówce, albo na egzaminie, bo uważał, że jego serce odmówi posłuszeństwa od takiego szybkiego biegania.

Kiedy dotarł na ich piętro wciąż biegł i wszystko, co mógł zobaczyć to drzwi Louisa. To była jedyna rzecz w jego głowie, dopóki nie minął pokoju Liama i usłyszał jak ktoś do niego krzyczał. 

- Najwyższa pora! - zawołał Niall, Liam zagwizdał i Zayn wiwatował razem z nim.

- Nie wiem z czego się tak cieszycie. Czas spłacić zobowiązania, dziwki.

Harry całkowicie ich zignorował, zatrzymując się przed drzwiami Louisa. Cóż, to było bardziej jakby poślizgnął się i wpadł na drzwi, ale kogo to obchodziło? Jego dłonie szarpnęły za klamkę, zanim z siłą otworzył drzwi, odsłaniając Louisa siedzącego na krańcu swojego łózka, poruszającego nogami i wpatrującego się w swoje dłonie.

Na dźwięk, gdy drzwi uderzyły w ścianę, Louis wstał.

Był tak piękny, jak zapamiętał Harry. Niechlujne od spania włosy, jasnoniebieski sweter zwisający z jego obojczyków i miękkie, szare dresy przytulone do jego bioder. Wyglądał jak coś ze snu i szczerze, mógł taki być.

Ale jego brwi były ściągnięte i jego dłonie drżały po jego bokach. Był nerwowy. Był nerwowy przez to, jaka będzie reakcja Harry'ego. Widok go takiego, nerwowego przez to, jak Harry przyjmie nowe wiadomości sprawiał, że jego serce biło mocniej, niż przedtem, co prawdopodobnie nie było możliwe. Kiedy zagryzł swoją dolną wargę, całe pozostałe powietrze z płuc Harry'ego uleciało.

Musiał się pochylić, opierając się o swoje kolana, by odzyskać oddech. Został w takiej pozie przez chwilę, wiersz wciąż był w ciasnym uścisku w jego prawej ręce. W końcu stanął prosto, trzymając wiersz w przestrzeni pomiędzy nimi.

- Ty? - wydyszał, jego oddech wciąż w pełni do niego nie wrócił.

- Ja - wyszeptał Louis, jego głos drżał tak samo bardzo, jak jego dłonie.

- Napisałeś to o mnie?

- Napisałem to o tobie - odpowiedział Louis, jego twarz wciąż była zmartwiona i rumieniec pojawił się na jego policzkach. - I ostatnie trzy również były o tobie.

Serce Harry'ego wypadło z jego klatki piersiowej.

Nie wiedział gdzie to się podziało, może leżało na podłodze, może odeszło na zawsze, albo może było w dłoniach Louisa, ale nie było tego tam, gdzie być powinno, bo nie mógł już dłużej poczuć tego, jak biło.

Naprawdę musiał być ze snu, pomyślał. Śliczny. To była jego ostatnia, racjonalna myśl, zanim podszedł do przodu i zmiejszył pomiędzy nimi odstęp.

W jego włosach znajdowały się dłonie i ściskał talię Louisa jak ostatnią deskę ratunku.

Ich usta złączyły się, jakby to było jedyną rzeczą, którą wiedziały jak zrobić.

Harry przyciągnął go bliżej, ciaśniej; odciski palców mogą odbić się na skórze Louisa, kiedy Harry w końcu go puści. To nie tak, że planował to w najbliższym czasie.

Louis otworzył swoje usta i głęboko odetchnął, jakby starał się wdmuchać powietrze pomiędzy wargi Harry'ego.

Harry nacisnął mocniej, starając pokazać Louisowi, starając się mu powiedzieć przez połączenie ich ust jak bardzo chciał to zrobić od dłuższego czasu.

Potem Louis przerwał pocałunek, jego usta był wciąż otwarte i jego płuca ciężko pracowały, żeby nadążyć za biciem jego serca. Uśmiechnął się, a potem zaśmiał i ten dźwięk rozbrzmiewał w głowie Harry'ego. Próbował zapamiętać sposób, w jaki to czuć, gdy sprawił, że Louis śmiał się, nawet jeśli wiedział, że nie był ostatni raz, kiedy to zrobił.

Harry uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje zęby, a jego oczy zmarszczyły się. Przyciągnął Louisa z powrotem i przycisnął do siebie ich czoła, oboje próbowali złapać oddech. Pochylił się i ponownie pocałował Louisa, tym razem cicho i miękko. Poluźnił uścisk wokół talii Louisa. Zamierzał go dotykać, nie zostawiać siniaki. Zamierzał się uśmiechać, nie gryźć. Chciał się upewnić, że Louis wiedział, że to było to, to było dla niego; zamierzał być delikatny i dobry i cokolwiek, czego Louis potrzebuje.

- Zamierzałem wybrać ciebie - powiedział, przesuwając opadłe pasemko włosów sprzed oczu Louisa. - Mam nadzieję, że to wiesz, naprawdę zamierzałem.

- Oczywiście, że zamierzałeś - wyszeptał Louis. - Tak naprawdę nie miałeś wyboru.

Harry zmarszczył pytająco brwi, kąciki jego ust wciąż były uniesione w uśmiechu.

- Wybrałem cię pierwszy - powiedział Louis. - Naprawdę nie miałeś wyboru.

~~~

Niestety dotarliśmy do końca:( Autorka napisała, że ma być jeszcze epilog, ale to było w 2015 roku i wciąż nic nie ma więc... Ale jeśli kiedykolwiek by się pojawił to oczywiście wstawię! Mam nadzieję, że wam się podobało (jak zawsze, he) i do zobaczenia w innych tłumaczeniach!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top