Rozdział 5

Carrie szła przed siebie, zdając sobie sprawę, że popełniła ogromny błąd. Oczywiście, miała prawo się zdenerwować, jednak zapomniała o stronie taktycznej. Zamiast obierać sobie za cel całkowite odłączenie się od Harrego i samotny powrót do domu, mogłaby przynajmniej poczekać przy jego samochodzie, mając nadzieję, że szybko zakończy sprawę remontu i odwiezie ją do domu. Szkoda tylko, że wcześniej nie wzięła pod uwagę, że dziesięć lat poza miastem nie jest plusem, kiedy w grę wchodzi powrót do domu z zupełnie nieznanej jej części miasta.

Okolice w jakich się obecnie znajdowała były ciche, co kontrastowało z tym, jak żyła w Nowym Jorku. Teraz zaś przechadzała się po jednej ze spokojniejszych dzielnic Londynu, znajdujących się na obrzeżach miasta i tęskniła za stałym hałasem Manhattanu. Tęskniła za swoimi przyjaciółmi, którym nie musiała starać się przypodobać, czy uważać przy nich na słowa. Owszem, istniały jakieś granice, jednak czuła się przy nich swobodnie. Tymczasem, będąc ze znajomymi Harrego zdawała się być wyrzutkiem. Jakby tego było mało, była intruzem we własnym domu. Jej stary pokój zamieszkiwał arogancki chłopak, który z pewnością nie miał zamiaru nawet spróbować jej polubić.

Oprócz bezsilności, poczuła również burczenie w brzuchu. Szybko więc przeszukała kieszenie swojej kolorowej sukienki, mając nadzieję, że znajdzie tam jakieś grosze. Oczywiście, jak na złość do jej rąk trafiło jedynie kilka dolarów i szczerze wątpiła, czy miejscowe sklepy przyjmą je zamiast funtów. Ale przecież mogła spróbować, prawda? Zawsze to było lepsze niż kręcenie się po nieznanych jej uliczkach bez żadnego konkretnego planu.

Niestety dopiero po kilku, niezwykle długich minutach w zasięgu jej wzroku pojawił się pierwszy sklep. Co prawda, znajdował się na stacji benzynowej, ale Carrie nie mogła narzekać. Dodatkowo, była pewna, że stąd na pewno ktoś wskaże jej drogę do domu.

Szybko przemierzyła dzielący ją do budynku dystans, a gdy znalazła się w środku, poczuła jakby była w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. Mając nadzieję, że lada moment znajdzie rozwiązanie dwóch swoich problemów - dojścia do domu i głodu – ruszyła w stronę ochroniarza, który chodził z jednego miejsca w drugie, grając pana tego miejsca.

- Przepraszam – zagaiła – mógłby mi pan powiedzieć, czy można płacić tu w dolarach?

Mężczyzna spojrzał od niechcenia na znacznie niższą od niego dziewczynę, po czym ledwie widzialnie skinął głową.

- Ach, i mógłby mi pan jeszcze powiedzieć, jak stąd dojść do…

- Niech mnie kule biją, Carolyn Blake we własnej osobie.

Blondynka, momentalnie bez kłopotania się dokończeniem zdania, odwróciła się w stronę źródła głosu. Nim jednak to zrobiła, była już gotowa piszczeć ze szczęścia.

To dziwne, że czasem, choć nie utrzymujemy z ludźmi kontaktu przez dobrych kilka lat, dokładnie pamiętamy dźwięk ich głosu, sposób mówienia, czy choćby uśmiech. I tak właśnie było w tym przypadku.

- Maxie – odpowiedziała, a na jej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.

Stała bowiem przed nią Maxine Ellis – przepiękna ciemnowłosa dziewczyna, która od zawsze wyróżniała się niesamowitą odwagą, ale i również wielkim sercem. Carrie doskonale pamiętała, jak będąc jeszcze dzieckiem chodziła ze swoją najlepszą przyjaciółką do schroniska pomagać zwierzętom, bądź budowała domki dla ptaków. Ellis zawsze miała milion pomysłów na minutę i nawet jako mała dziewczynka, nigdy nie myślała tylko o sobie. Maxie zawsze była tą inspirująca osobą, która sprawiała, że człowiek chciał być lepszy. W Ellis zawsze była ta magia.

- Niall mówił mi, że wróciłaś, ale nie uwierzyłam mu. Pf, nadal w to nie wierzę – powiedziała ciemnowłosa, szeroko się uśmiechając.

Carrie, Maxie i Niall – trójka przyjaciół z piaskownicy. Kiedyś myśleli, że będą już zawsze się przyjaźnić, jednak, jak to często w życiu bywa, wiele się zmieniło. Tyle że Carolyn nie sądziła, że spotka ich po powrocie do Londynu. Nie przypuszczała nawet, że mogłaby ich poznać, w końcu minęło tyle lat, musieli się przecież zmienić. Jak się jednak okazało, wystarczyło jedno spojrzenie, by być pewnym.

- Niall? – zapytała łagodnie Carrie. – Przyjaźnicie się jeszcze?

- Pewnie – odparła Maxine, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świcie. – Jest moim najlepszym przyjacielem.

Carrie już chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że widziała go w towarzystwie nieciekawych ludzi, jednak szybko sobie przypomniała, że nie było jej tutaj przez dziesięć lat. Jak się okazało, nawet nie wiedziała, że jej dom zamieszkują obcy ludzie. Nie mogła więc być pewna, czy aby jej najlepsza przyjaciółka z porządnej dziewczyny nie zamieniła się w buntowniczkę, z wytatuowanym na tyłku napisem „niech żyje wolność”.

- Co słychać? – zapytała głupio Carrie, od razu karcąc się za to pytanie. Proszę jej jednak nie winić, dziesięcioletnia przerwa w znajomości może sprawić, że rozmowy stają się niezręczne.

Maxie uśmiechnęła się ciepło, wydając się doskonale rozumieć swoją koleżankę. Zamiast jednak odpowiedzieć na jej pytanie, zupełnie zmieniła temat.

- Wyglądasz, jakbyś potrzebowała pomocy.

Carrie uśmiechnęła się lekko, mając ogromną chęć po prostu podbiec do Maxie i ją przytulić. Była tego bliska, bowiem do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za dziewczyną. Niemniej jednak, czuła, że nie powinna być tak wylewna. Nie widziały się dziesięć lat. Nie utrzymywały żadnego kontaktu. Czy to nie znaczyło, że były sobie niemalże obce? Czy w ogóle znała prawdziwą Maxie Ellis?

- Zgubiłam się – westchnęła Carolyn. – Próbowałam wrócić do domu, ale chyba zboczyłam z trasy.

 Szatynka zaśmiała się radośnie. Być może dlatego, że owa sytuacja przypominała każdą inną z przeszłości, bowiem to właśnie panna Ellis zawsze była głową operacji. Carrie zdecydowanie była tą bardziej roztrzepaną przyjaciółką.

- Chodź, podwiozę cię do domu – zaproponowała Maxie.

Zdecydowanie nie musiała drugi raz powtarzać.

Dlatego, zaledwie chwilę później siedziały już w starej furgonetce należącej do Maxie, jadąc w stronę pożądanego przez blondynkę celu.

- Wszystko w porządku? – zapytała Maxine, na chwilę spuszczając wzrok z drogi, by zerknąć na Carrie. – Wydajesz się spięta.

- Nie widziałyśmy się dziesięć lat.

Szatynka ponownie się roześmiała. Głośno i promiennie.

- To prawda – odpowiedziała. – I wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę. Prawdziwy cud.

- Przyjechałam do taty. Chciałam spędzić z nim trochę czasu, ale sprawy się skomplikowały.

Maxie zmarszczyła brwi.

- Niall mi powiedział – ponownie zerknęła na Carrie. – Harry nie jest taki zły, jakby mogło się wydawać.

Carolyn zawahała się.

- Znasz go?

Blondynka miała ochotę przekląć samą sobie. Oczywiście, że go zna. Skoro dziewczyna przyjaźni się z Niallem, musi również przyjaźnić się z jego wytatuowanymi kolegami.

- Można tak powiedzieć. – Wzruszyła ramionami. – Daj mu tylko szansę.

Carrie nie odpowiedziała. W końcu, co mogła powiedzieć? Ot tak, po prostu, miała zaufać temu wytatuowanemu chłopakowi, który pojawił się nagle w jej życiu, ponieważ Maxie uważała, że Harry jest w porządku? Naprawdę zabawne.

- I do tego jeszcze ta nieznośna Erin – prychnęła Blake.

Szatynka pokręciła głową.

- Nie znoszę tej dziewczyny – wyzała po chwili, całkowicie zaskakując tym Carolyn.

- Przyjaźnisz się z nimi wszystkimi?

Maxie zaprzeczyła ruchem głowy.

- Tylko z Niallem – odparła, jednak Carrie wiedziała, że to nie cała historia. Z pewnością dziewczyna coś ukrywała, co jednak nie oznaczało, że Blake miała zamiar to roztrząsać. Nie widziały się od wielu lat, nie była więc osobą, która miała prawo wyciągać z Maxie coś, o czym najwyraźniej nie chciała mówić.

- Zaprosili mnie do jakiegoś baru – kontynuowała, zdając sobie sprawę, że chce jej o wszystkim opowiedzieć. I to właśnie zrobiła. Powiedziała Maxie o całej tej dziwnej sytuacji, choć wiedziała, że uczynił to wcześniej Niall. Opowiedziała jej o tych wszystkich wydarzeniach, po części dlatego, że Maxie zdawała się być jedyną osobą w Londynie, która się nie zmieniła. Wciąż była jej przyjaciółką. A przynajmniej tak chciała myśleć, gdyż jak się okazało, nie mogła porozmawiać szczerze o sytuacji w domu nawet z ojcem.

Kogo ona oszukiwała? Desperacko potrzebowała przyjaciela!

Samochód zaparkował tuż przed domem Carrie i zaledwie kilka sekund później Maxie głośno westchnęła.

- Idź do tego baru i pokaż tej małej żmii, gdzie jej miejsce – powiedziała, a w jej oczach, co nieco zdziwiło Carrie, można było dostrzec złość.

- Harry mnie tam nie chce.

- Jakby miał w tej kwestii coś do powiedzenia.

Carolyn nie była pewna, czy aby to wszystko jest najlepszym pomysłem.

- Pójdź ze mną – zaproponowała, mając nadzieję, że dostanie choć trochę wsparcia w postaci obecności od dawnej znajomej.

Maxie uśmiechnęła się ciepło.

- Chciałabym, ale nie mogę.

Blake nie ciągnęła dalej tematu, nie naciskała.

Jeszcze minutę, dwie rozmawiały w samochodzie, po czym, zaraz po wymienieniu się numerami telefonów i obietnicy, że to nie jest ich ostatnie spotkanie, Carrie wyszła z samochodu, kierując się prosto do domu. Zauważyła, że auto taty stoi na podjeździe, co pozwoliło jej myśleć, że w końcu będzie miała okazję z nim porozmawiać.

Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza. Zaledwie chwilę temu Harry wyszedł z domu, kierując się zapewne na wspomnianą przez jego znajomych imprezę. Imprezę, na którą Carrie została zaproszona, a tak naprawdę nikt jej tam nie chciał. Było jej z tego powodu niezmiernie przykro. Co prawda, wiedziała, że nie powinna przejmować się tymi ludźmi, którzy i tak nic dla niej nie znaczą, jednak poczucie, że jest wyrzutkiem i nie ma tu nikogo bliskiego z wyjątkiem ojca, nie dawało jej spokoju. Desperacko chciała wrócić do Nowego Jorku, spotkać się ze swoimi przyjaciółmi. Spotkać się z Lucasem ze świadomością, że wszystko wraca na dawne miejsce.

Wciąż jednak tkwiła w Londynie. Do tego była zupełnie sama w wielkim domu. Jej ojciec wraz z Anne pojechał na jakąś biznesową kolację. Na szczęście, wcześniej znalazł czas, by zjeść ze swoją jedyną córką obiad i wysłuchać wszystkiego, co dziewczyna ma do powiedzenia. Oczywiście, Carrie miała wielką ochotę wykorzystać okazję i poskarżyć się Johnowi, jednak zrezygnowała z tego. Nie chciała sprawić Harremu tego rodzaju satysfakcji. Była przecież silną dziewczyną. A przynajmniej to usiłowała sobie wmówić.

Niespodziewanie rozległ się dźwięk dzwonka, a chwilę później jeszcze pukanie do drzwi, jakby osoba za nimi nie była pewna, czy ów dzwonek wystarczył.

Carrie zaśmiała się pod nosem, jednak w momencie, gdy zdała sobie sprawę, że jest jedyną osobą w domu, która może otworzyć drzwi, od raz spoważniała. Nie żeby była tchórzem, ale bądźmy rozważni. Cóż może zrobić drobna, dwudziestoletnia dziewczyna w obliczu niebezpieczeństwa?

Nim jednak te myśli na dobre zakorzeniły się w jej głowie, rozległ się kolejny dźwięk dzwonka.

- Idę! – Carrie krzyknęła z salonu, zanim zdążyła to przemyśleć.

Teraz już nie było odwrotu, tajemniczy gość już wiedział, że jest w domu.

Czując się jak w jednym z tych mrocznych filmów, Carolyn podążyła w stronę drzwi. Zanim jednak otworzyła, wyjrzała przez malutkie okienko, przy drzwiach i momentalnie odetchnęła z ulgą.

- Harrego nie ma – krzyknęła, nie otwierając drzwi.

- Nie do niego tu przyszedłem.

Carrie, teraz już kompletnie zaintrygowana, uchyliła drzwi, spoglądając wprost na stojącego przed nią blondyna.

- Cześć Carrie – powiedział radośnie, z dziwnie podstępnym uśmiechem.

- Część Niall – odpowiedziała, nie przestając go bacznie obserwować. Blondyn również nie ustępował.

- Maxie mówiła, że powinienem dotrzymać ci dzisiaj towarzystwa, ale nie wydajesz się być gotowa do wyjścia – zauważył.

- Nie idę – wyjaśniła. – Nie będę nikomu się narzucać.

Horan uśmiechnął się szerzej.

- A ja tam żałować sobie tego nie będę. Chętnie ponarzucam ci się dzisiejszego wieczora – powiedział dumnie. – Więc ubieraj się, bo idziemy na imprezę.

Carolyn wytrzeszczyła na niego oczy.

- Nie daj się prosić. Mamy dziesięć lat do nadrobienia.

Dziewczyna momentalnie się uśmiechnęła. Zdecydowanie był to najlepszy argument, jakiego chłopak mógł użyć. Blake z pewnością chciała wiedzieć, co w życiu Nialla wydarzyło się w ciągu ostatnich lat. Ach, i nie pogardziłaby informacjami na temat jego znajomości z Harrym.

- No dalej! Szybko, szybko! Jeżeli dalej będziesz się tak guzdrać, to nie znajdziemy w barze żadnego wolnego miejsca, by usiąść…

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top