Rozdział 30
Jeszcze chwilę temu spędzali czas w swoich objęciach, zaledwie spojrzeniem dając sobie znak o tym, jak dalej potoczy się ich wieczór. Zabawne więc, że teraz towarzyszyła im zupełna cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki dało się usłyszeć, był gruchot silnika samochodu. Czarny Mercury Comet zmierzał londyńskimi ulicami, a w jego wnętrzu panował bezgłos. Jakby Zayn i Carolyn grali w tę sławną grę „cisza na morzu, wicher dmie”.
Carrie jednak nie zamierzała wychodzić Malikowi naprzeciw z wyjaśnieniami i tłumaczyć, dlaczego musi pomóc swojemu przyjacielowi. Twierdziła bowiem, że tę kwestię chłopak powinien zrozumieć samodzielnie. Może nie ukazywał swoich uczuć przed przyjaciółmi, ale miał rodzinę. Nie chciała wierzyć, że względem swoich sióstr jest tak samo oschły, jak względem kolegów.
Gdy samochód zaparkował pod zupełnie nieznanym Carolyn klubem, dziewczyna zupełnie zapomniała o postanowionej sobie rzeczy, a fakt, że nie powinna odzywać się jako pierwsza posłała w niepamięć. Wyszła z auta nie czekając na Malika.
- Co to za klub? – Zagaiła. – Nigdy tu wcześniej nie byłam.
- I twoje szczęście, Hollywood, bo to nie jest miejsce dla ciebie.
Carrie obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
- Najlepiej by było, gdybyś została w samochodzie, ale nie spodziewam się, że mnie posłuchasz.
- Słusznie. Nie posłucham.
Napięta atmosfera była niemal namacalna, ale wyglądało na to, że żadne z nich nie starało się jej złagodzić. Stanęli przed wejściem do klubu, unikając swojego wzroku, jak ognia.
Na wstępie przywitał ich nieco zbyt umięśniony bramkarz, który z pewnością nie należał do tych przyjemnych. Carolyn w Nowym Jorku nie zwykła się przejmować ochroniarzami – gdy maślane oczy nie pomagały, wyjmowała z kieszeni odpowiedni banknot i podawała go panu. Tym razem nie sądziła, że te metody mogą zadziać.
- Nazwisko – zażądał mężczyzna.
- Malik.
I po prostu tak, bez żadnych maślanych oczu, ani ekstra gotówki, zostali wpuszczeniu do środka.
- Chyba dobrze cię tutaj znają – zagaiła Carrie, nie skupiając się na tym, że jej głos zabrzmiał trochę zbyt szorstko i oskarżycielsko. A przecież nie miała ku temu powodów, prawda?
Malik zatrzymał się gwałtownie.
- Kiedyś pytałaś o moją przeszłość – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. – Teraz masz szansę się dowiedzieć, jakim cudem udało mi się otworzyć studio tatuażu. Obserwuj, Hollywood. Powstrzymaj się od zadawania jakichkolwiek pytań. I pod żadnym pozorem z nikim nie rozmawiaj.
- Nie rozumiem, dlacz –
- Teraz nie zdajesz pytań – warknął. – Lepiej rozejrzyj się za tym pieprzonym chłoptasiem. Zgarniamy go i wychodzimy.
Ta sytuacja zdecydowanie przerażała dziewczynę. Carrie nie miała pojęcia, co tak właściwie się tutaj dzieje i dlaczego Zayn z zaczepnego i absolutnie rozkosznego chłopaka nagle zamienił się w szorstkiego i nieznoszącego sprzeciwu faceta. Wyglądało jednak na to, że mocno pomogło mu w tym to miejsce.
Obserwuj, Hollywood – powtórzyła w myślach, zdając sobie sprawę, że jest to jedyny możliwy sposób, by uzyskać jakieś odpowiedzi.
- I jeszcze jedno – westchnął. – Trzymaj się blisko mnie.
I jakby tego było mało, Malik złapał nadgarstek dziewczyny i bez zbędnych uprzedzeń pociągnął ją w wyznaczonym przez siebie kierunku. Nie zwracając uwagi na to, czy wybrana przez niego metoda jest komfortowa, podążał przez klub, rozglądając się dookoła.
Wnętrze tego miejsca nie było zaprojektowane z myślą o zwabianiu nowych klientów, jednak jakimś cudem było tu mnóstwo ludzi. Głównie facetów. Ubrani w skóry i trzymający w dłoniach piwo młodzi mężczyźni najwyraźniej próbowali naśladować harleyowców. Ale obok nich stali również przeciętni mężczyźni w zwykłych czarnych koszulkach, a spod zniszczonych materiałów ubrań wystawały tatuaże. Nie było to miejsce, do którego Carrie przyszłaby dobrowolnie.
- Widzisz go? – Zapytała.
- Siedź cicho.
Carolyn zmarszczyła brwi, jeszcze raz analizując to, co do niej wcześniej powiedział. Wciąż jednak nie mogła zrozumieć, skąd w jego głosie i zachowaniu wzięła się ta dziwna ostrość. Ten klub definitywnie go zmieniał.
- Widzę ich – zakomunikował sucho, choć jasnowłosa nie widziała głębszego sensu w tym, że w ogóle się odezwał. W końcu, według jego nowych, chorych zasad nie mogła mu nawet odpowiedzieć.
Malik przyśpieszył kroku i nim Blake zdążyła w ogóle wyciągnąć szyję, by rozejrzeć się za swoim przyjacielem, stali tuż obok Lucasa.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, choć widziała, że wcale nie jest w porządku.
Prawe oko chłopaka było podbite, dolna warga nieco podrażniona.
- W samą porę! – Zawołał Liam, stojący za barem. Akurat jego Carrie nie spodziewała się tutaj zobaczyć. – Ten idiota próbuje wszcząć bójkę z każdym, kto na niego nieprzychylnie spojrzy – warknął z wyrzutem, patrząc wprost na Zayna. A przecież nie była to wina Malika, że Lucas rzuca się do wszystkich.
- Postradałeś zmysły? – Głos Carolyn stracił całą swoją delikatność. Podobnie, jak ręka, która zaledwie sekundę później wylądowała na jego ramieniu. – Dlaczego sprawiasz im kłopoty?
Ton dziewczyny przypominał głos rozgniewanej matki, która zawiodła się na swoim dziecku. Do tego wszystkiego, Blake kręciła głową z dezaprobatą, a ręce założyła na biodra.
- Lepiej się stąd zbierajmy – westchnęła. – Zayn, możemy już iść?
Odpowiedziała jej jednak cisza.
Dziewczyna odwróciła się więc w stronę Mulata, ale – ku swojemu zdziwieniu – dostrzegła, że obok niego stoi grupka jakiś nieznanych jej mężczyzn. Nie musiała pytać żadnego ze swoich znajomych, by wiedzieć, czego może się po tym towarzystwie spodziewać. Domyślała się nawet, że podbite oko Lucas zawdzięcza właśnie tym chłopakom - wysokim, wytatuowanym i z groźną miną.
Carrie w pierwszej chwili nie wiedziała, czy może powinna się odezwać, zapytać, po co przyszli, czy może unieść rękę w geście powitania. Dzięki Bogu, że od tych wygłupów wybronił ją Malik. Szkoda tylko, że przez głośną muzykę i rozmowy innych ludzi nie była w stanie usłyszeć, co konkretnie do nich powiedział.
- Ale wróciłeś. – Tylko tyle zdołała wyłapać z plątaniny różnych słów.
Chcąc usłyszeć więcej przesunęła się do przodu i nim Harry zdążył pociągnąć ją za rękaw, by zatrzymać przy sobie, zwróciła na siebie uwagę nowo przybyłych.
- A to kto? – Zawołał jeden z nich, szczerząc się. Nie miał zbyt ciekawego uśmiechu, ale chyba się tym nie przejmował.
- Nikt – odparł surowo Malik.
I choć Carrie wiedziała, że nie mówił tego poważnie, w jakimś stopniu ją to zabolało.
- Mam rozumieć, że nie przyszła tutaj z tobą? – Zaśmiał się nieznajomy, zerkając na swoich kolegów. – A mógłbym przysiąc, że widziałem, jak wchodziła do klubu, trzymając cię za rączkę.
Śmiał się w głos, jakby opowiedział właśnie najbardziej zabawny żart w historii. Jego towarzysze również się szczerzyli, ale wzrok mieli utkwiony tylko i wyłącznie w Maliku. Definitywnie spodziewali się, że tym go rozzłoszczą.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeżli ta mała blondyneczka pójdzie z nami?
Mulat spiął się i zapewne widział to każdy. Łącznie z Carrie, która przypatrywała się całej sytuacji, próbując rozszyfrować, o co w tym wszystkim chodzi.
- Lucas – odezwał się Zayn – bądź tak miły, weź Hollywood i wyjdź na zewnątrz.
Był to prawdopodobnie jedyny raz, gdy Malik odezwał się w tak cywilizowany sposób do Nowojorczyka. Zdaje się, że to odpowiedni moment, by wyciągnąć kalendarz i zapisać tę pamiętną datę.
- Ale – westchnął Luck, szukając wymówki. Najwyraźniej pragnął dalej uczestniczyć w tej całej, kompletnie niezrozumiałej awanturze.
- Zrobiłeś dzisiaj już wystarczająco – warknął Mulat. Jego głos był nieprzyjemny i zapewne zdołałby nim naostrzyć tępy nóż, gdyby tylko odrobinę się postarał. – A teraz zabieraj swoje dupsko z tego klubu i nawet nie oglądaj się za siebie.
Tajemniczy nieznajomy ponownie ryknął śmiechem.
- Czyli jednak ją posuwasz? – zapytał kpiąco, obrzucając Blake uważnym spojrzeniem. Wyglądało na to, że jego zainteresowanie dziewczyną wzrosło, gdy tylko zdał sobie sprawę, kim może być dla Zayna.
Lucas, tym razem już bez zbędnych sprzeciwów, złapał Carrie za ramię i pomimo jej narzekań wyprowadził z klubu. Pozostawili za sobą grupki mężczyzn, którzy w żadnym razie nie wydawali się być względem siebie pokojowo nastawieni.
~*~
Carrie dreptała z miejsca w miejsce, okrążając samochód Zayna. Co chwilę zerkała w stronę wejścia do klubu, ale ani jeden ze znajomych nie pojawił się w zasięgu jej wzroku.
- Co ci, do diabła, strzeliło do tej głowy? – Warknęła, po raz setny zwracając się w podobny sposób do swojego przyjaciela. Lucas przez cały czas opierał się o maskę auta z założonymi rękoma i nie wykazywał najmniejszego zainteresowania zaistniałą sytuacją. – Harry zabrał cię ze sobą, a ty, oczywiście, musiałeś sprawić mu kłopoty!
- Nie wyolbrzymiaj.
- Ja wyolbrzymiam? Ja?! Czy ty jesteś normalny? – Krzyknęła. – Czy ty siebie słyszysz?
- Carrie –
- O nie! Lucas, dobrze wiesz, że cię kocham i uważam za wspaniałego przyjaciela. Ale ci ludzie tutaj też są moimi przyjaciółmi i w żadnym wypadku nie pozwolę, byś sprawiał im kłopoty. Dlaczego w ogóle wszcząłeś z kimś bójkę?
- Nie twoja sprawa.
- A właśnie, że moja. Co ty masz pod tą kopułą?
Lucas westchnął ostentacyjnie.
- Po prostu starałem się wpasować.
- Że co?!
- Ci twoi kumple właśnie tacy są. Sprawę rozwiązują pięściami. Zresztą, nie mów mi, że nie widziałaś tych ich tatuaży. Starałem się po prostu wpasować! Chciałem, żeby mnie polubili. Ciebie pokochali, więc stwierdziłem… - urwał, kręcąc głową z zamyśleniu.
- Luck, nie musisz się starać, by ktokolwiek –
- Właśnie, że muszę, Car – westchnął. – Ten twój Malik spogląda na mnie tak, jakbym zaraz miał mu cię ukraść. A Harry wcale nie jest lepszy. Pewnie Zayn mu coś powiedział. Chciałem, by przestali na mnie patrzeć, jak na idiotę, a po prostu polubili. Ale chyba najpierw muszę sobie zrobić tatuaż. To jakaś inicjacja, czy jak?
- Nie gadaj bzdur. Ja nie mam żadnych tatuaży i jakoś z nimi rozmawiam.
- Najwyraźniej znalazłaś inny sposób, by się z nimi dogadać – prychnął. W jego głosie dało się usłyszeć złość i pogardę.
- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj, że nie wiesz, co miałem na myśli…
Na szczęście nie dane było mu skończyć, gdyż na parkingu pojawiły się trzy postacie. Na samym przodzie szedł Styles. Ręce miał schowane w kieszeni, a głowę spuszczoną. Tuż za nim podążał Liam, który w porównaniu do swoich kolegów uśmiechał się szeroko. Malik, idący na samym końcu, miał nieodgadnioną minę.
- Chodź, wracamy do domu. – Głos Zayna był zaskakująco spokojny. I wszystko byłoby w porządku, gdyby Carrie nie zauważyła jego wargi, która w kąciku była lekko rozcięta.
Wcześniej dziewczyna jedynie się domyślała, że jej znajomi rozwiążą tę sprawę siłowo, ale teraz już była tego pewna. Wyglądało na to, że Lucas miał rację. Właśnie w ten sposób tutaj rozwiązywało się problemy.
Carolyn złapała chłopaka za przedramię, zatrzymując przy sobie.
- Wszystko w porządku? – Być może i pytanie nie należało do najbardziej oczekiwanych, ale nie mogła powstrzymać się, by go nie zadać.
- Teraz już tak – odparł beznamiętnie. – Tylko poproś tego pieprzonego chłoptasia, żeby następnym razem trzymał się z daleka od kłopotów.
Carrie skinęła głową, ale ku jej wielkiemu niezadowoleniu odezwał się Lucas:
- Słyszałem – brzdęknął. – Stoję metr od ciebie, równie dobrze możesz powiedzieć to do mnie.
Malik prychnął, kręcąc głową z politowaniem. W powietrzu dało się już wyczuć znacznie bardziej napiętą atmosferę, niż jeszcze chwilę temu.
- Zayn – westchnęła Carrie, zatrzymując chłopaka przy sobie. – Daj spokój. Wracajmy już do domu. Mamy pracę, którą musimy się zająć.
I być może wszystko potoczyłoby się według planu Blake, gdyby Nowojorczyk ponownie się nie odezwał.
- Ten gościu w klubie miał rację! – Jęknął. – Ty ją posuwasz!
Nikt tak naprawdę nie wiedział, w którym momencie to się wydarzyło, ale Zayn już chwilę potem stał przy Lucasie. Trzymał go za materiał koszulki, mocno potrząsając. Gdzieś z boku dało się usłyszeć uspakajający głos Harrego, który prosił przyjaciela, by ten wyluzował. Liam natomiast zamiast gadać, od razu przystąpił do działania, starając się odciągnąć Malika od blondyna.
- Jeszcze jedno słowo – warknął Mulat – a obiecuję, że będziesz musiał zbierać tę swoją przypicowaną twarzyczkę z asfaltu.
- Zayn – westchnęła Carolyn, próbując odciągnąć ciemnowłosego od swojego przyjaciela – proszę cię!
Tyle, że Lucas wcale jej nie pomagał. Śmiał się pod nosem i prychał, jakby nie zdawał sobie sprawy, że lada moment może naprawdę mocno oberwać.
- A ja uwierzyłem, gdy Carolyn powiedziała, że tylko ci pomaga z jakąś tam stronką – kontynuował swoją bezsensowną paplaninę. – Tylko, że ty znacznie lepiej wykorzystałeś swoją nieszczęsną sytuacje…
- Ty naprawdę jesteś głupi! – Krzyknęła Carrie, zapominając, że jeszcze kilka sekund temu broniła swojego kolegi. Zdezorientowała tym nie tylko Lucasa, ale i Zayna, który puścił koszulkę Nowojorczyka i oddalił się od niego na krok, skupiając swoją uwagę na Carolyn.
- Ty parszywy gnojku! – Dodała dziewczyna, wymachując do tego energicznie rękami. – Zawsze musisz coś popsuć, prawda?
- Carrie? – Wtrącił Lucas nieco zaskoczonym tonem.
- Zawsze tak było! Gdy tylko zaczynałam być szczęśliwa, zawsze coś musiało się spartolić. Chyba tym razem wziąłeś na siebie ten obowiązek, co?
Czwórka mężczyzn patrzyła na siebie w zdezorientowaniu. Żaden jednak nie miał zamiaru jej pohamować. Przez chwilę Liam zastanawiał się nawet, czy może nie zgarnąć Harrego i nie powiedzieć, że muszą wracać do pracy, by załatwić swoim znajomym nieco więcej prywatności. Jednak porzucił ten pomysł, gdy zrozumiał, że szykuje się całkiem niezłe przedstawienie. Może nawet liczył, że Carrie skopie komuś tyłek?
- Ty gnojku! Ty parszywy psie ogrodnika! Ty… – Krzyczała dalej. – Masz szczęście, że jesteś moim przyjacielem, bo inaczej urwałabym ci… Ugh!
- Wszystko w porządku, Carrie? – Lucas być może spodziewał się, że jako jedyny mężczyzna w historii dowie się, co kieruje rozgniewaną kobietą. Niestety.
- Nie, nie jest w porządku! – Prychnęła. – Teraz, gdy jestem naprawdę zakochana, musiałeś pojawić się ze swoim głupim pomysłem i wymachiwać pięściami w klubie. Niedługo stąd wyjeżdżamy, a ty stwierdziłeś, że pora zepsuć nam wszystkim wieczór…
Carolyn zdała sobie sprawę, że przesadziła, w momencie, gdy dotarło do niej, co powiedziała. Tak już jest, że czasami pleciemy to, co nam ślina na język przyniesie, kompletnie odłączając od tego logiczne myślenie. Nie dość, że zraniła przyjaciela, to jeszcze przyznała się do jednej rzeczy, którą obiecała sobie skrywać głęboko i nikomu nie pokazywać. Była zakochana, ot co.
Dziewczyna westchnęła głęboko, rozumiejąc, jak wielką gafę strzeliła. Żaden z jej towarzyszy się nie odzywał. Każdy z nich patrzył w inną stronę i zapewne nie mieli zamiaru przerywać tego niezręcznego bezgłosu.
- Wracajmy do domu – powiedziała Carrie, przerywając głuchą ciszę. Zdaje się, że napięta atmosfera, z jaką przyjechała do klubu, będzie jej towarzyszyć również w drodze powrotnej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top