Rozdział 3
Promienie słońca próbowały siłą dostać się do pokoju. Carrie jednak nie miała ochoty na to, by wstać i zasłonić okno, dlatego jedynie zakryła twarz kołdrą, łudząc się, że to wystarczy. Jednak w momencie, gdy to zrobiła, przypomniała sobie o czymś niezwykle istotnym.
Gwałtownie usiadła się, zaczynając rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu dowodów. Dowodów, które mogłyby jej powiedzieć, że wszystko, co przeżyła ostatniej nocy jest jedynie złudzeniem. Zwykłym snem, z którego w końcu się obudziła.
Z pewnością jednak walizki ułożone pod jedną ze ścian i obce wnętrze pokoju, w którym się znajdowała, tego nie potwierdzały. To nie był sen, a jej pozostawało jedynie zmierzyć się ze smutną rzeczywistością.
Do tego wszystkiego nie miała nawet swojej sypialni. John umieścił jej rzeczy w pokoju gościnnym, życząc dobrej nocy. Jakby to w ogóle było możliwe. Szczególnie po tym, co jej powiedział.
Nie mogła uwierzyć, jak wiele ten rok przyniósł jej tacie. I tym bardziej, nie mogła uwierzyć, że tak długo czekał, by jej o wszystkim powiedzieć. Mężczyzna twierdził jednak, że chciał to zrobić osobiście, patrzeć jej w oczy, gdy będzie mówił, że w jego życiu pojawiła się nowa kobieta. Kobieta, którą pokochał niemalże od pierwszego wejrzenia i z którą planuje spędzić resztę życia. Chciał, by jego jedyna córka dowiedziała się od tym tylko wyłącznie od niego, co zresztą planował zrobić w drodze z lotniska do domu. Podobno miał nawet przygotowaną kwestię, którą powtarzał niejednokrotnie przed lustrem. Było to dość komiczne, biorąc pod uwagę, że jej tata był szanującym się biznesmenem, wygrywającym przetargi warte miliony dolarów. Dotąd Carrie uważała, że nie istnieje taka rozmowa, która mogłaby go stresować. A jednak.
Dziewczyna pragnęła wrócić już do domu. Do swojego pokoju w Nowym Jorku. Do przyjaciół. Do wszystkich imprez, które na nią czekały. Tymczasem musiała siedzieć w niezwykle małym pokoiku, gdzie ledwo mieściły się jej bagaże, podczas gdy jakiś chłopak zajmował jej dawną sypialnię.
Harry.
Witaj w domu, siostrzyczko.
Głos chłopaka momentalnie zawitał w jej głowie na samo wspomnienie nieprzyjemnej sytuacji z poprzedniego wieczora. I po raz kolejny spojrzała na całe to wydarzenie przez pryzmat mało zabawnego żartu.
Swoją drogą, jak mogła się nie domyślać, że jej ojciec kogoś ma? Jak mogła nawet nie przypuszczać, że John kiedyś znajdzie sobie kobietę, z którą będzie chciał dzielić przyszłość? Naprawdę zabawne, że dotąd nie wzięła takiej opcji nawet pod uwagę.
Ach, tak. Może dlatego, że mowa była o jej ojcu? John nigdy nie zdawał się być czymś bardziej zainteresowanym niż swoją firmą.
Co się więc zmieniło? Co miała Anne i Harry, czego brakowało jej i matce? Dlaczego pozwolił tej dwójce zamieszkać w ich domu?
W głowie dziewczyny z pewnością było teraz zbyt dużo pytań, na które nie potrafiła znaleźć zadowalających ją odpowiedzi.
Prychnęła, kładąc się na łóżku, wciąż modląc się, by to wszystko okazało się jakimś koszmarnym snem.
To przecież nie mogła byś prawda.
A może jednak?
Nim jednak pozwoliła tej myśli na dobre rozgościć się w jej głowie, gwałtownie wyskoczyła z łóżka, by wyjąć z torby swój telefon. Przez to całe zamieszanie zapomniała zadzwonić do mamy, by powiedzieć, że dojechała. Jednak ku jej zaskoczeniu nie miała ani jednej wiadomości. Ani od mamy, ani od Amy, ani od swojego chłopaka. Najwyraźniej nikt nie martwił się o jej podróż.
Z westchnieniem otworzyła drzwi pokoju, nadsłuchując jakiś ruchów w pozostałych częściach domu. Nie chciała nikogo obudzić. Co prawda, była już godzina dziesiąta, jednak biorąc pod uwagę, jak późno John i Anne wrócili, mogli równie dobrze jeszcze spać.
Zawahała się. Czy powinna zejść na dół i samej sobie zrobić śniadanie, czy może czekać aż reszta domowników wstanie? Być może były to głupie dylematy, ale niemniej jednak wprawiały ją niemałe zakłopotanie.
Bądź co bądź, był to również jej dom. A przynajmniej tak jej się wydawało. Mogła więc robić, co tylko chciała. Prawda?
Zeszła więc po schodach na dół, kierując się prosto do kuchni, w której ostatniej nocy poznała Harrego. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy powinna go przeprosić za swoje zachowanie. Jakby nie było, chłopak również tu mieszkał, co oznaczało, że wygoniła go z jego własnego domu.
Wzdrygnęła się. Do cholery, to był jej dom, a nie żadnego Harrego Złodzieja Pokojów Stylesa. Jak jej ojciec w ogóle mógł pozwolić na to, by ten bandzior zajął jej sypialnię?
Nie próbując się nawet pozbyć złego humoru, otworzyła lodówkę. Nie była jakoś specjalnie zdziwiona faktem, że niewiele się w niej znajdowało. W końcu, wczoraj w tym domu odbyła się impreza i, patrząc z własnego doświadczenia, Carrie doskonale wiedziała, że każdy osobnik w jej wieku po prostu uwielbia opróżniać lodówkę swoich znajomych. Co dodatkowo działało na niekorzyść poskromienia głodu Carrie, wczoraj w tej kuchni znajdowali się głownie mężczyźni.
- Głodna? – odezwał się głos zza pleców Carolyn.
Dziewczyna gwałtownie podskoczyła, wyraźnie zaskoczona faktem, że nie jest w kuchni sama.
- Jezu! Mógłbyś uprzedzić jakoś o swojej obecności, a nie straszyć bezbronnych ludzi – warknęła, odwracając się w stronę wytatuowanego chłopaka. Słynny imprezowicz stał w progu kuchni, uważnie przyglądając się dziewczynie. Włosy Harrego były teraz zagarnięte do tyłu jakimś kawałkiem materiału, a koszulka którą powinien mieć na sobie leżała na jego ramieniu, będąc najwyraźniej zmoczona. Blondynka jednak nie chciała wnikać, co jest tego powodem.
- Kto by pomyślał, że jesteś taka strachliwa – odezwał się chłopak, nie przestając skanować wzrokiem swojej rozmówczyni. Z pewnością jego uwadze więc nie uszła kolorowa piżamka w serduszka. Cóż zrobić, Carrie od zawsze była fanką radosnych barw i wzorzystych materiałów. W przeciwieństwie do Harrego, który w swoim stroju uwzględniał jedynie czerń. Co prawda, mogła to powiedzieć jedynie na podstawie niecałego dnia obserwacji, ale była przekonana, że akurat to może wziąć za pewniaka.
- Nie jestem. Po prostu - urwała, nie widząc potrzeby, by dokończyć to zdanie. – Jak się udała druga impreza? – zapytała, zakładając ręce na piersi. Z pewnością nie chciała dać się temu chłoptasiowi w jakikolwiek sposób zastraszyć. Musiała więc pokazać, że jest tak samo bojowo nastawiona jak jej rozmówca. Jak się jednak złożyło Harry jej tego nie ułatwiał. Dziewczyna bowiem nie była przyzwyczajona do rozmów z wytatuowanymi, półnagimi mężczyznami.
Styles w odpowiedzi jedynie prychnął, po czym, zupełnie niespodziewanie, zrobił kilka kroków w jej stronę, momentalnie sprawiając, że jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Nie żeby się go bała. Po prostu… No dobrze! Może i się bała? Ale biorąc pod uwagę to, jak wyglądał i jak niebezpieczny się wydawał miała do tego święte prawo. Zresztą, stała z nim sama w kuchni. Bez żadnych światków. Nikogo, kto mógłby stanąć w jej obranie.
Chłopak najwyraźniej jednak nie miał zamiaru jej teraz skrzywdzić, gdyż zamiast tego sięgnął do szafki, znajdującej się nad głową Carrie, wyjmując z niej butelkę wody. Oczywiście, przez cały ten czasu nie spuszczał oczu z dziewczyny. Jego wzrok był wyzywający i Carrie mogła przysiąc, ze Harry doskonale zdaje sobie sprawę, co teraz dzieje się w jej głowie.
Ku zdziwieniu dziewczyny, Styles nagle po prostu się odwrócił i jak gdyby nigdy nic wyszedł z kuchni, zostawiając za sobą jedynie dziwne napięcie.
Zaledwie chwilę później usłyszała jego śmiech, dochodzący z salonu. Była pewna, że jest obiektem jego drwin, ale nie miała teraz jakiejś szczególnej potrzeby mierzyć się „braciszkiem”.
W następnym momencie do jej uszu doszedł dźwięk klaksonu. Mimowolnie zerknęła na zegarek, po czym, nie potrafiąc poskromić swojej ciekawości, podeszła do okna. I oto tam, stała jedna z wielu zagadek wczorajszego wieczoru.
Na masce czarnego Mercury Comet z 1963 roku, opierał się ciemnowłosy chłopak. W jednej dłoni trzymał papierosa i co chwilę unosił go do ust, by móc się nim zaciągnąć. Jego ciemne oczy wpatrywały się w jakiś daleki punkt, ale nie wydawał się być nim jakoś szczególnie zainteresowany.
Był dokładnie taki, jakim Carrie zapamiętała go z imprezy – bijąca od niego nonszalancja i pewność siebie były niemalże namacalne. Czarne ubrania dodatkowo nadawały mu pewnej grozy i sprawiały, że wydawał się niebezpieczny. Potwierdzeniem tego mogły być również tatuaże, wystające spod rękawów kurtki, czy z dekoltu bluzki. Lekki zarost i włosy zaczesane do tyłu, dodawały jego wyglądowi pewnej ostrości, a trzymany w ręku papieros zapewniał, że nie przejmuje się opinią innych. Jakby nie było, właśnie podjechał pod dom swojego kolegi, gdzie przebywała jego matka. Gdyby przynajmniej próbował zachować pozory, zapaliłby gdy stąd odjedzie.
Odgłos kroków momentalnie przywołał Carrie do rzeczywistości. Dziewczyna szybko odsunęła się od okna, stając przy wyspie kuchennej. Swoją uwagę skupiła na jakimś magazynie, którego wcześniej nie zauważyła. Teraz natomiast wydał jej się najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
Trzask drzwi, był dla niej odpowiednim sygnałem, że może porzucić grę aktorską i z powrotem udać się do okna. I to właśnie zrobiła.
W stronę tajemniczego ciemnowłosego chłopaka zmierzał teraz w pełni ubrany Harry, a ona dziękowała Bogu, że nie została przyłapana na podglądaniu. Nie chciała nawet się zastanawiać nad uszczypliwymi komentarzami, jakimi mógłby uraczyć ją chłopak, gdyby zobaczył ją stojącą przy oknie i śledzącą każdy ruch jego przyjaciela. Teraz jednak bezkarnie mogła się przyglądać dwójce znajomych.
Chłopak o ciemniejszej karnacji, podniósł wzrok na zmierzającego w jego stronę Harrego, jednak nie wstał z maski samochodu, ani – broń Boże – nie uśmiechnął się. Jego nonszalancka postawa wciąż nie ulegała zmianie, czym Harry zdawał się w ogóle nie przejmować. Podszedł do chłopaka, najwyraźniej coś do niego mówiąc. I chwilę później, zupełnie niespodziewanie wskazał ręką na kuchenne okno.
Carrie zadziałała automatycznie, gdyż zaledwie sekundę później klęczała pod oknem z przestraszoną miną.
Widzieli ją? Wiedzieli, że ich obserwuje?
- Cholera – przeklęła, nie widząc co teraz powinna zrobić.
- Carrie? – Kobiecy głos przerwał wszelkie rozmyślania blondynki.
- Tak? – zapytała cicho, zadzierając lekko głowę do góry, by spojrzeć na stojącą w progu Anne.
- Wszystko w porządku? – zapytała szatynka ze słyszalną troską.
Tak, oczywiście, tak tylko podglądam pani syna.
- Kolczyk – powiedziała szybko Carrie, przywołując najbardziej banalną wymówkę świata. – Spadł mi kolczyk.
- Ach – westchnęła kobieta. – Potrzebujesz z tym pomocy?
- Nie – odpowiedziała nieco zbyt gwałtownie, po czym podniosła się z podłogi, próbując całą siłą woli zmusić się, by nie wyjrzeć przez okno.
- W porządku, rozumiem. – W głosie Anne słychać było wahanie, jednak najwyraźniej nie miała zamiaru roztrząsać tej sytuacji. Ani podważać zdrowia psychicznego córki swojego partnera.
Niespodziewanie z dworu doszedł ich głośny dźwięk uruchamianego silnika samochodu, co momentalnie przykuło uwagę Anne, która wyjrzała na podwórze. Teraz już z pewnością wiedziała, że nie chodziło tu o żaden kolczyk. Jednak, ku uldze dziewczyny, Anne postanowiła nie komentować zaistniałej sytuacji i, jak gdyby nigdy nic, ruszyła do lodówki.
- Jadłaś? – zapytała spokojnie szatynka.
Carrie zerknęła mimowolnie przez okno, zauważając, że ślad po samochodzie i po ciemnowłosym zaginął. Sekundę później rozległ się trzask drzwi, co mogło jedynie oznaczać, iż Harry wrócił do domu. Carolyn nie czekając więc ani sekundy, ponownie zajęła miejsce przy wyspie kuchennej, wlepiając swój wzrok w magazyn.
- Nie. Lodówka jest pusta – odpowiedziała po chwili zwłoki, starając się przybrać jak najbardziej obojętny ton głosu. A już z pewnością nie dać po sobie poznać, że została na czymś przyłapana. Podglądała czy nie, żyła w wolnym kraju, do diabła, mogła więc robić wszystko, co żywnie jej się podobało. No, prawie wszystko.
Anne odwróciła się do blondynki, puszczając do niej oczko.
- Nie martw się, mam swoje skrytki – odpowiedziała, po czym otworzyła jedną z szafek. Przesunęła w niej kilka naczyń, po czym wyjęła ze środka idealnie zapakowaną paczuszkę.
- Może nie będzie to pożywne i zdrowe śniadanie, ale co powiesz na odrobinę słodkości o poranku?
Ta kobieta chyba czytała jej w myślach. Bowiem, czy istnieje coś, co bardziej poprawia humor niż odrobina słodyczy?
- Zaparzę kawę – dodała szatynka, podbiegając do ekspresu. Anne wydawała się być naładowana mnóstwem pozytywnej energii. Jej zachowanie z pewnością nie pasowało do wyobrażenia, jakie dziewczyna miała o swoim ojcu. Ta dwójka wydawała się być od siebie diametralnie różna. Jakim więc cudem wybrali właśnie siebie?
Carrie z westchnieniem zasiadła na stołku barowym wpatrując się w Anne. Ta kobieta wydawała się być perfekcyjna. Była piękna, inteligentna i zdawała się mieć wszystko pod kontrolą. Nawet fakt, że jej syn zrobił ogromną imprezę w domu podczas jej nie obecności, wydawał się nie robić na niej większego wrażenia. Bił od niej spokój, mieszając się jednocześnie z nakładem dużej ilości energii, jaką miała w sobie. Niesamowita mieszanka.
- Wychodzę!
Głos Harrego wdarł się do kuchni, jakby chłopak stał tuż obok.
Blondynka gwałtownie się odwróciła, dostrzegając, że szatyn stoi w progu pomieszczenia, patrząc na swoją mamę. Zdawał się w ogóle nie zauważać blondynki. Pf, a raczej specjalnie ją ignorował.
- Och, nie! – zawołała kobieta, ze słyszalnym rozczarowaniem w głosie. – Chcesz zostawić tu Carrie samą? Wiesz przecież, że niedługo wychodzę z Johnem do biura.
Carrie otworzyła szeroko oczy, wiedząc, że lada chwila nadejdzie najgorsze. Zdecydowanie musiała działać, by Anne nie zmusiła Harrego do zostania z nią domu. Był środek tygodnia, więc doskonale rozumiała, że jej ojciec i jego „dziewczyna” mają swoje sprawy do załatwienia, jednak nie była jej potrzebna żadna niańka. Miała prawie dwadzieścia lat, co oznaczało, że świetnie sobie poradzi bez niczyjej pomocy. A już na pewno bez tego chłopaka, którego najwyraźniej Anne chciała wrobić w niańczenie Carolyn. Już teraz mogła sobie wyobrazić te godziny męczarni, które z pewnością musiałaby spędzić z Harrym.
Nie, dziękuję, postoję.
Chłopak roześmiał się ze słyszalną w głosie kpiną.
- Jadę kończyć remont, nie sądzę by dobrze bawiła się tam w naszym towarzystwie.
Anne zmarszczyła brwi.
- Dlaczego? – zapytała, patrząc na swojego syna surowo.
Harry jednak postanowił ją zignorować, zamiast tego odwrócił się na pięcie, zmierzając do drzwi i krzycząc „będę późno”. Tak jakby był typem chłopaka, który musi się z czegokolwiek tłumaczyć i mówić rodzicom, kiedy będzie w domu.
- Harold! – krzyknęła Anne. Wprawdzie, nie był to do końca krzyk. Być może po prostu lekko podniosła głos, ale to momentalnie sprawiło, że Carrie od razu przekonała się, że pomimo całej słodkości w tej kobiecie, istnieje również jej ostrzejsza strona. Strona, z którą lepiej nie zadzierać.
Chłopak sekundę później ponownie stanął w progu kuchni.
- Nie bądź nieprzyjemny – powiedziała surowo Anne. – Carolyn dopiero co przyjechała i jestem pewna, że chciałaby spędzić trochę czasu z każdym z nas. Nie chcesz chyba zostawić jej samej w domu i kazać się nudzić?
W sumie, nie byłoby to takie złe rozwiązanie – pomyślała momentalnie Carrie.
- Myślę, że Carolyn byłaby zachwycona, gdybyście mieli okazję się lepiej poznać. Prawda, kochana? – zapytała, zwracając się do blondynki. Nie czekając jednak na odpowiedź dziewczyny, ponownie powróciła spojrzeniem do swojego syna: - Nie sprawiaj jej przykrości, Harry.
- Nie, w porządku… - odezwała się młoda panna Blake, jednak i tym razem nie została naprawdę dopuszczona do głosu.
- Harry, poczekaj chwilę. Zjemy tylko śniadanie i jest cała twoja – powiedziała wesoło Anne, stawiając swoje zdanie ponad ich. Tak, z pewnością z tą kobietą nie było żartów. Być może Carrie była zdolna zakończyć pijacką imprezę i wywalić z domu nieprzyjemnych, wytatuowanych typów, jednak nie miała w sobie tyle odwagi, by sprzeciwić się Anne.
- Ta – prychnął chłopak. – Czekam w samochodzie. Pośpiesz się – oznajmił, nie patrząc w stronę blondynki, jednak ta doskonale wiedziała, że zwracał się do niej. Potwierdził to szeroki uśmiech Anne, która pokiwała dumne głową i wróciła do robienia kawy.
- Wiedziałam, że się zrozumiemy – powiedziała po chwili, nie przestając się uśmiechać.
Ta kobieta to istny diabeł.
Zabawne było jedynie to, że wytatuowany chłopak, wyglądający na bardzo niebezpiecznego, słuchał się swojej mamy. A przynajmniej tym razem. Co prawda, nie szczególnie cieszyło to Carrie, ale równocześnie pokazało, co powinna zrobić następnym razem, gdy będzie miała problemy z Harrym. Anne mogła być doskonałym sojusznikiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top