Rozdział 2

 - Witaj w domu, siostrzyczko.

Carolyn wpatrywała się w chłopaka, próbując odczytać z wyrazu jego twarzy znak jakiejkolwiek ironii. Musiał przecież żartować, prawda? Nie ważne, jak bardzo pokręcone było jego poczucie humoru, Carrie była pewna, że to tylko jakiś głupi żart. Z drugiej jednak strony, jeśli Harry się z niej nabijał, to wciąż nie tłumaczyło tego, co tak wiele osób robi w jej domu.

Styles kolejny raz zaciągnął się papierosem, nie przestając wpatrywać się wyzywająco w jasnowłosą. Widziała, że oczekuje jakiejś odpowiedzi, sądząc, że udało mu się ją sprowokować. Nie zdawał sobie tylko sprawy, jak bardzo.

Dziewczyna nie czekając ani chwili dłużej, sięgnęła po szluga, trzymanego przez chłopaka, wyrywając mu go z ręki, po czym zgasiła go na kuchennym blacie. Z pewnością w tym momencie nie przejmowała się niedopałkiem, gdyż wokół znajdowało się znacznie więcej śmieci. Co zresztą było dość naturalne, biorąc pod uwagę, że w tym budynku właśnie odbywała się impreza.

- Co do diabła?! – warknął oburzony Harry.

Dziewczyna jednak nie siliła się na żadną odpowiedź. Postawiła sobie za cel wyrzucenie całego towarzystwa z domu, więc właśnie to zamierzała zrobić.

Biorąc jednak pod uwagę, że ludzie byli na tyle pijani, że zapewne nie posłuchaliby jej, gdyby uprzejmie ich o to poprosiła, musiała więc zastosować bardziej radykalną metodę działania.

Wyszła z kuchni do salonu, słysząc za sobą śmiechy. Zdaje się, że Harry i jego koledzy myśleli, że się poddała. Och, jak bardzo się mylili.

Stanęła w progu pokoju, wyłączając muzykę, a następnie nabrała głośno powietrza do płuc, by z całych sił krzyknąć:

- Gliny! Policja zaraz tu będzie! Wiejemy!

Była na wielu imprezach, na których odbywały się podobne ewakuacje, więc doskonale zdawała sobie sprawę, jak wielką panikę wzbudzają te słowa. Szczególnie, iż domyślała się, że nie wszyscy ze zgromadzonych są pełnoletni.

Nie musiała długo czekać. Ludzie momentalnie zaczęli biec w stronę wyjścia, wykrzykując coś bliżej nieokreślonego. Nawet ci, którzy do tej pory znajdowali się na górze musieli usłyszeć jej krzyk, gdyż chwilę później zbiegali ze schodów, kierując się do wyjścia.

Dokładnie o taki efekt jej chodziło.

- Co ty wyprawiasz? – warknął za nią Harry, który w tempie błyskawicy pojawił się tuż obok dziewczyny. Rozglądał się wokół i z przerażeniem dostrzegł, że ludzie jej uwierzyli.

- Fałszywy alarm! – krzyknął, jednak nikt już go nie słuchał. Ludzie w panice najwyraźniej zdawali się nie słyszeć nic więcej poza własnymi wrzaskami.

Carolyn z uśmiechem na twarzy podziwiała swoje dzieło. Odwróciła się w stronę Harrego, by coś mu odpowiedzieć, ale dostrzegła, że tuż za nim pojawili się również jego kumple z kuchni.

Wśród nich stał ciemnowłosy chłopak, który to wcześniej nie śmiał się z żartu Harrego. Teraz, oparty o framugę drzwi, prowadzących do przestronnej kuchni, szeroko się uśmiechał. On jedyny zdawał się być pod wrażeniem tego, co zrobiła Carolyn.

- Coś ty do cholery narobiła?! To była moja impreza!

Carrie uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.

- A to jest mój dom. Dlatego, z łaski swojej, rusz tyłek i wynoś się stąd zanim naprawdę wezwę policję.

Uśmiech całkowicie zniknął z jej twarzy, a na jego miejscu pojawiła się zupełna powaga. Dziewczyna wyglądała, pomimo swojej anielskiej urody, dość groźnie i Bóg jej świadkiem, że nie żartowała.

- Carrie, spokojnie – odezwał się Niall, wyłaniając się zza wytatuowanej postaci Harrego. Blondynka nigdy nie przypuszczała, że chłopak mógłby zadawać się z takim towarzystwem. W podstawówce zwykli siedzieć razem w ławce i często spędzali czas we dwójkę nawet poza szkołą. Do tej pory była przekonana, że blondyn nie skrzywdziłby nawet muchy, a teraz zadawał się z ludźmi, którzy wyglądali, jakby zjadali je na śniadania.

- Harry tu również mieszka – dodał po chwili, trochę niepewnym głosem, jakby się obawiał reakcji blondynki.

Carolyn jednak nie spojrzała w jego stronę. Zawiesiła swój wzrok na Harrym i jego zaczesanych do tyłu lokach. Pierwszy raz widziała tego chłopaka na oczy, więc nikt nie mógł wmówić jej, że ten facet mieszka w domu jej ojca. Szczególnie, że John na ten temat nic nie wspomniał.

- Wynoście się stąd. Chyba, że wolicie bym naprawdę zadzwoniła na policję. Założę się, że nie byłoby to wasze pierwsze przewinienie.

Harry prychnął. Zdaje się, że właśnie ocenił jej szanse. Biorąc pod uwagę, że przed nią stało jakieś sześć osób, zapewne nie miałaby szansy nawet podnieść telefonu do ucha. Mimo wszystko, odgrażanie się zawsze dobrze jej wychodziło, dlaczego więc miałaby ominąć tę część?

- Spadam stąd – odezwał się ciemnowłosy chłopak, po raz kolejny przykuwając uwagę Carolyn. Wyraz jego twarzy był nieco znudzony, jakby jego zainteresowanie całą sytuacją było mniejsze od zera.

Carrie jednak mogła skupić się tylko na jego nieco zachrypniętym głosie, który dodawał mu pewnej intensywności. Może właśnie dlatego, w momencie gdy tylko się odezwał przez ciało dziewczyny przeszły dziwne dreszcze. Równie dobrze mogła za to obwiniać jego wygląd, gdyż podobnie, jak Harrego, ciało chłopaka zdobiły liczne tatuaże. - Chyba czas zmienić miejsce imprezy – dodał, spoglądając na swoich znajomych.

Odsunął się od framugi drzwi, którą do tej pory podpierał, po czym pokierował się prosto przed siebie. Zanim jednak wyminął bojowo nastawioną blondynkę, kącik jego ust lekko się uniósł.

- Na razie, Hollywood – powiedział, patrząc wprost na Carrie, co było jednoznaczne z tym, że zwracał się właśnie do niej. I oczywiście, po raz kolejny jego głos sprawił, że przez jej ciało przeszły dreszcze.

Hollywood? Czy ten koleś sobie żartował? Po pierwsze, co to za bzdurna ksywka? Po drugie, Carolyn przyleciała tu z Nowego Jorku. To jakieś trzy tysiące mil od Hollywood. Dwa zupełnie odrębne miejsca, znajdujące się po różnych stronach kontynentu.

- Chodźcie, spadamy – odezwał się jeden z pozostałych imprezowiczów, podążając prosto za ciemnowłosym. W jego ślad ruszyli następni.

W końcu przed dziewczyną stał jedynie Harry i Niall, który zdawał się dość niepewnie zerkać na swojego kolegę. Może obawiał się tego, co chłopak zamierza zrobić?

- Dawaj, Harry, spadamy stąd – powiedział, poklepując go po ramieniu. Dopiero jednak po chwili, zdającej się trwać wieczność, ruszyli w stronę drzwi.

Styles, oczywiście, przechodząc obok Carrie szturchnął ją ramieniem, a z jego ust wyszło jakieś przekleństwo z zawartym ostrzeżeniem. Zapewne oznaczało to, że ów spotkanie nie jest ich ostatnim, co było dość logiczne, biorąc pod uwagę, iż chłopak upierał się przy tym, że tu mieszka.

Dziewczyna pozwoliła sobie na krótkie prychnięcie, udając, że nie zauważyła przepraszającego spojrzenie blondyna.

Co, do diabła, stało się z tym słodkim chłopakiem, z którym kiedyś siedziała w ławce? Wciąż pamiętała, jak razem bawili się w dom, albo urządzała dla niego i swoich lalek herbatkę. Dobrze, może minęło dziesięć lat, ale czy to oznaczało, że tamten chłopak już nie istnieje?

Dziewczyna westchnęła głęboko, rozglądając się wokół siebie. W domu panował ogromny bałagan, co oczywiście było dość przewidywalne skoro odbyła się tu domówka. Szkoda tylko, że Carrie była jedyną osobą w domu zdolną do ogarnięcia tego wszystkiego. Zdaje się więc, że odpowiedzialność posprzątania całego bałaganu spoczywała właśnie na niej. Teoretycznie mogła zostawić to w takim stanie, jakim zastała, jednak nie chciała by jej ojciec zobaczył tę ruinę.

Przeklinając w duchu Harrego ruszyła do kuchni, mając nadzieję, że znajdzie jakieś worki, do których będzie mogła wrzucić te wszystkie pozostawione śmieci.

~*~

Zaraz po uprzątnięciu bałaganu na parterze, Carrie przeszła na pierwsze piętro. Jak się okazało, tam również znajdowało się mnóstwo śmieci. Szczególnie w sypialniach, gdzie niektórzy postanowili urządzić swoją własną imprezę. Mając nadzieję, że nikt z jej łóżka nie zrobił miejsca uciech, otworzyła drzwi pokoju, który niegdyś należał do niej. Niestety to miejsce już w niczym nie przypominało dawnej sypialni.

Co prawda, ostatni raz widziała ten pokój mając dziesięć lat i choć nie spodziewała się dostrzec tu różowych ścian i domku dla lalek, to co zobaczyła nie miało dla niej najmniejszego sensu. Ciemne ściany i przyklejone do nich plakaty jakiś zupełnie nieznanych jej zespołów, do tego dużej wielkości łóżko, zagracone przez porozrzucane na nim cichy. Masywne, mahoniowe biurko zawalone stertą papieru. Płyty zespołów porozrzucane po całym pokoju i wielka wieża audio stojąca w samym centrum.

To już nie był jej pokój.

Mogła się jedynie domyślać, że należał do jakiegoś faceta. A konkretnie, co teraz było dla niej dość oczywiste, pokój należał do niejakiego Harrego Stylesa. Tak więc, chłopak naprawdę tu mieszkał? Nie mówił tego tylko po to, by ją wkurzyć, zdekoncentrować albo odwieść od zadzwonienia po gliny?

Nie przejmując się taką błahostką, jak naruszanie czyjejś prywatności, weszła do pokoju, podchodząc do biurka. Przejechała dłonią po kartkach papieru, które najwyraźniej były notatkami ze studiów. To nieco rozbawiło blondynkę, gdyż Harry z pewnością nie wyglądał na chłopaka, który notuje na wykładach. Nim jednak zdążyła uważniej rozejrzeć się po pokoju, coś za oknem przykuło jej uwagę.

Jakiś samochód zatrzymał się na podjeździe, napełniając Carrie nadzieją. W tym momencie mogła się jedynie modlić, by nowoprzybyłym kierowcą okazał się jej tata.

Wyszła więc z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Jeśli okazałoby się, że wrócił Harry, mogłaby mieć nieprzyjemności związane z tym, że była w jego pokoju. Szczególnie, że naprawdę czuła się, jak jakiś obcy człowiek, podczas gdy powinna odczuwać swobodę bycia we łasym domu.

Najwyraźniej minęło jednak zbyt dużo czasu, co świadczyło jedynie o tym, że w tym domu była już jedynie gościem.

Nim jednak zdążyła zbiec na dół, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Charakterystyczny brzdęk kluczy, stłumione głosy. Jeszcze chwila, jeszcze kilka kroków...

Szybkie nabranie powietrza, przyśpieszone bicie serca, by zaledwie kilka sekund później dostrzec ojca wchodzącego do salonu z walizką w ręku. Jednak nie walizka najbardziej skupiła uwagę Carrie lecz kobieta, która podążała za Johnem.

Blondynka gwałtownie pokonała ostatnie stopnie i stanęła na podłodze w salonie, nie przestając wlepiać spojrzenia w swojego tatę.

Ruch w pokoju momentalnie zwrócił uwagę mężczyzny, który przeniósł zmęczone spojrzenie na dziewczynę.

- Carrie? – zapytał oniemiały. Wyglądał co najmniej tak, jakby zobaczył ducha.

Panna Blake zamiast jednak odpowiedzieć, założyła ręce na piersi przyjmując bojową postawę.

- Dzwoniłam do ciebie jakieś milion razy – wyznała po chwili, gdy jej ojciec nie zmienił swojego zachowania i wciąż ślepo się w nią wpatrywał. Podobnie, jak kobieta stojąca za nim.

- A-Ale? Czy nie powinnaś przylecieć dopiero jutro?

Carrie zmarszczyła brwi.

- Też się cieszę, że cię widzę, tato – powiedziała dość opryskliwie, unosząc znacząco brwi, gdy jej wzrok spoczął na kobiecie, wciąż stojącej za Johnem. Tajemnicza szatynka wydawała się być tak samo zaskoczona widokiem Carolyn, jak jej towarzysz.

- Och. Carrie – zawołał ojciec, wracając do rzeczywistości.

Postawił walizkę na podłodze, po czym szybkim krokiem podszedł do córki, przytulając ją do siebie. Ów uścisk był jednak dla blondynki nieco niezręczny, gdyż dotąd John nie zwykł pozwalać sobie na tego rodzaju czułości. Co prawda, ostatni raz widziała go rok temu, jednak to zasadniczo nie zmieniało faktu, iż mężczyzna nie należał do zbyt wylewnych i uczuciowych osób.

- Zdaje się, że masz mi wiele rzeczy do wyjaśnienia – warknęła Carolyn wyraźnie niezadowolona, że ojciec nawet jej nie przeprosił.

Zrobiła krok do tyłu, nabierając odpowiedniego dystansu, po czym zmierzyła Johna uważnym spojrzeniem szarych oczu.

- To jakieś nieporozumienie. Dostałem wyraźną informację od twojej matki, że przyjeżdżasz piątego lipca. Nie czwartego, kochanie.

- To nie ma najmniejszego sensu – prychnęła Carrie.

Kobieta, dotąd stojącą w progu salonu, zrobiła krok do przodu uśmiechając się nieśmiało. Tym samym zwróciła na siebie uwagę blondynki jak i jej ojca.

- Och, Carrie, poznaj proszę Anne. Moją... Moją...

- Kochankę? Gosposię? – dokończyła za niego córka, co spowodowało wyraźnie niezadowolenie w minie Johna.

- Nie, to...

- Anne – przerwała Johnowi kobita, wyciągając rękę w stronę Carrie. – Miło mi cię poznać, Carolyn. Słyszałam o tobie wiele dobrego.

Blondynka nie ukrywając swojego zdezorientowania niechętnie uścisnęła rękę kobiety, spoglądając przy tym na ojca pytająco.

- Pójdę do kuchni zrobić coś do jedzenia. Jestem pewna, że każdy z nas coś z chęcią przekąsi – powiedziała kobieta.

John odwrócił się w stronę szatynki, wyraźnie zdenerwowany. Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Anne zabrała głos ponownie:

- Zdaje się, że macie sobie wiele do wyjaśnienia.

Zaledwie kilka sekund później Carolyn została ze swoim ojcem sam na sam. Dziewczyna nie wiedziała, co powinna zrobić w pierwszej kolejności. Wyżalić się, czy może wręcz przeciwnie – nakrzyczeć na ojca za brak jakiejkolwiek odpowiedzialności i zorganizowania.

- Lepiej od razu zacznij od wyjaśnień – powiedziała Carrie, ani na sekundę nie tracąc swojego bojowego nastawienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top