Rozdział 18
Imprezy mają to do siebie, że często wymykają nam się spod kontroli. Czasem przestajemy pilnować tego, ile pijemy, albo tego, co mówimy. Często nawet obie opcje idą ze sobą w parze. Dlatego, znacznie bezpieczniej byłoby po prostu nie pić. Albo się przymknąć.
Maxie bez wątpienia żałowała tej pierwszej rzeczy. W momencie, gdy tylko otworzyła oczy, wiedziała, że ten dzień nie będzie należał do jej ulubionych. Szczególnie, że zupełnie dziwnym trafem otoczył ją jej ulubiony zapach – perfumy Harrego.
Na co dzień działał na nią jak afrodyzjak, dzisiaj nie czuła tego ogarniającego ją podniecenia. Wręcz przeciwnie. Poczuła dziwny strach. Ręce nieprzyjemnie zaczęły jej się trząść i pocić. Nigdy wcześniej nie świrowała tak na perspektywę spotkania swojego byłego chłopaka.
Lekko podniosła głowę, próbując siłą woli przenieść się do innego miejsca. Niestety. Zgodnie z jej obawami, leżała w łóżku Stylesa. Co więcej! Na sobie miała jego koszulkę i, co dziwne, swoje spodenki. Najwyraźniej musiała je kiedyś u niego zostawić.
Niestety nim zdążyła wymyślić jakiś plan ucieczki, drzwi pokoju lekko się uchyliły. Zaledwie sekundę później do środka wszedł nie kto inny jak Harry Styles, drepcząc na palcach w stronę komody. Ale Maxie, zamiast udawać, że wciąż śpi, podniosła się do pozycji siedzącej. Wbiła oskarżycielski wzrok w nowo przybyłego, by zaledwie sekundę później powiedzieć:
- Co ja do cholery robię w twoim łóżku?
Harry, jak to zresztą często bywało, miał na sobie jedynie szorty. Dlatego, Maxine wyraźnie zobaczyła jak na dźwięk jej słów pełen tatuaży tors chłopaka się napina. Zaledwie po chwili zwłoki odwrócił się do niej twarzą, nie zaskakując dziewczyny pełną powagi miną. Jedyną rzeczą, jaka nadawała mu delikatności, były jego loki, teraz przewiązane kawałkiem jakiegoś materiału.
- Nie spaliśmy ze sobą, prawda? – zapytała, nie kryjąc przerażenia.
Harry wyglądał na zranionego pytaniem Maxie. Tyle, że ów grymas szybko zniknął z jego twarzy, a mina chłopaka na powrót stała się nieodgadniona. Oparł się swobodnie o komodę, zakładając ręce na piersi i przez dłuższy moment przyglądał się szatynce.
- Rozumiem, że to byłoby dla ciebie naprawdę okropne? – Teoretycznie było to pytanie, jednak twierdzący ton chłopaka wskazywał na coś innego. – Gdybym dotykał cię w tak intymny sposób. Gdybyś krzyczała moje imię w momencie, jak będziesz najbardziej bezbronna. Gdybym…
- Harry, przestań, proszę.
- Brzydzisz się mnie?
Panna Ellis z pewnością nie brała pod uwagę tego, że ta rozmowa przybierze podobną formę.
- Maxine, zadałem ci pytanie. Brzydzisz się mnie?
- O czym ty mówisz? – pisnęła, zupełnie nie kontrolując swojego głosu. – Jak mogłabym się ciebie brzydzić?
- Widzę jak na mnie patrzysz!
Czy się go brzydziła? Chłopak chyba nie mógł być w większym błędzie. Najwyraźniej Harry zapomniał, jak bardzo Maxine pragnęła jego dotyku, smaku ust, czy zapachu ciała. Jak bardzo cieszył ją jego uśmiech i nieogarnięte włosy, które mogła przeczesywać swoimi palcami. Jak bardzo kochała dotyk jego silnych, ale jednocześnie czułych ramion. Zapomniał chyba, że był dla niej osobą, przy której czuła tak ogromną swobodę bycia sobą.
- Harr –
Nie dane było jej jednak skończyć.
Szybkim ruchem zakryła usta dłonią i w mgnieniu oka zerwała się z łóżka Harrego. Rzuciła się w stronę łazienki, w porę zdążając dobiec do toalety. Nachyliła się nad deską klozetową i ze łzami w oczach przeklinała człowieka, który wynalazł alkohol.
Nie miała pojęcia, w którym momencie to się stało, ale poczuła, iż silne, męskie dłonie w zupełnie delikatny sposób podtrzymują jej włosy i piszczą jej ramię, by dodać otuchy.
- Nie chcę byś na to patrzył – jęknęła Maxie, czując jak traci siły i ostatnie kawałki godności. Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w podobnej sytuacji, a Harry będzie zmuszony do podziwiania jej wymiocin.
Ale Styles nie miał zamiaru odpuścić. Wciąż stał obok, delikatnie przesuwając jedną dłonią po plecach dziewczyny, mając widocznie nadzieję, że jego dotyk, w jakimś stopniu jej pomoże.
- Już lepiej? – zapytał, siadając na zimnej podłodze obok Maxine.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Jej oczy były pełne łez, które usilnie starała się powstrzymać, a blada twarz pozwalała Harremu myśleć, że jeszcze długa droga do owego lepiej.
- To nie tak, że się ciebie brzydzę – powiedziała, poruszając, ku zaskoczeniu Loczka, niedawno porzucony temat. – Po prostu za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, wracają wspomnienia. A to tak boli… Ta myśl, że tak bardzo cię kocham, a mimo wszystko zupełnie do siebie nie pasujemy.
Zielone oczy Stylesa przez dłużą chwilę ślepo wpatrywały się w dziewczynę. A gdy Maxie już myślała, że chłopak zmieni zaraz temat, Harry zupełnie ją zaskoczył.
- Wiem, że nie jesteśmy przeciętną parą. Wciąż się kłócimy i walczymy ze sobą, ale wolę być nienormalny z tobą, niż normalny bez ciebie lub z kimś innym.
Maxie oparła głowę na ramieniu swojego towarzysza, uśmiechając się lekko pomimo zmęczenia.
- Przytuliłabym cię, ale śmierdzę rzygami.
Harry roześmiał się głośno i wbrew słowom Maxie, objął ją mocniej ramieniem i przytulił do siebie.
Zabawne, jak czasem niewiele trzeba, by osiągnąć pełnie szczęścia…
Niestety nie wszystkim ten dzień przyniósł tyle radości.
Carrie westchnęła głośno, przewracając się na drugi bok. W pokoju było zbyt gorąco, dlatego odgarnęła kołdrę na drugą stronę łóżka, łudząc się, że to pomoże. I choć czuła ogromną suchość w gardle nie miała zamiaru ruszać się z miejsca. Było zbyt wygodnie.
Wygodnie? Zapewne, nigdy wcześniej nie użyłaby tego słowa mówiąc o łóżku, znajdującym się pokoju gościnnym u jej ojca w domu.
I, zupełnie niespodziewanie, Carolyn zerwała się do pozycji siedzącej. Mimo dokuczliwych zawrotów głowy, bez najmniejszego zająknięcia mogła już teraz powiedzieć, że z pewnością nie znajduje się w żadnym pokoju gościnnym.
Wspomnienia wczorajszego dnia od razu zawitały do jej pamięci. Wyraźnie pamiętała wizytę u Maggie i Arnolda, wlewanie w siebie kolejnych drinków w jednym z londyńskich klubów, spotkanie z Harrym i Zaynem. Ale przede wszystkim pamiętała rozmowę z Mulatem i to, że pojechali do niego. Malik bez słowa zaprowadził ją do swojego łóżka, pomagając jej niemalże we wszystkim. Nie zmieniało to jednak faktu, jak bardzo niezadowolony był z jej wczorajszego wyznania. Ale zamiast naskoczyć na jasnowłosą, zrobił się dziwnie milczący.
Carrie przetarła zaspane oczy, żałując, że jej pamięć tym razem jej nie zawiodła. Nie czułaby teraz tak wielkiego zażenowania swoją osobą. Wydawało jej się bowiem, że jest bliska od zdobycia nagrody za „największą porażkę roku”.
Dopiero po chwili usłyszała cichą muzykę dobiegającą z salonu. Domyśliła się, że to właśnie tam musiał spać Zayn ostatniej nocy. Nie czekając na specjalne zaproszenie, leniwym krokiem zeszła z łóżka. Miała na sobie tą samą sukienkę, co poprzedniego dnia, ale w żadnym razie nie czuła się w niej tak dobrze, jak wczoraj.
Ze strachem wypisanym na twarzy, otworzyła drzwi pokoju, przechodząc do następnego pomieszczenia. Malika, oczywiście, ujrzała od razu. Stał zwrócony plecami do niej ze sprejem w dłoni, tworząc graffiti na jednej ze ścian. Z przeciwnej części pokoju rozbrzmiewała muzyka. Adapter pracował, pozwalając domownikom rozkoszować się kolejnymi piosenkami zespołu Pink Floyd. A Carrie z miejsca pokochała to zestawienie - pracujący Malik przy jej ulubionej muzyce.
- Woda stoi na kuchennym blacie. Zaraz obok masz tabletki przeciwbólowe – powiedział Zayn, zupełnie zaskakując dziewczynę. Nie miała pojęcia, że zauważył jej obecność. Przez cały czas stał przecież zwrócony do niej plecami.
- Dziękuję – odpowiedziała, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę kuchni. Nie była pewna, czy kierowało nią pragnienie, czy raczej chęć ucieczki od przytłaczającej strony osobowości Mulata.
Niestety nie mogła spędzić wieczności w jego kuchni. Dlatego, zaledwie kilka minut później na powrót znalazła się w salonie. Z początku przechodziła z jednego miejsca w drugie, kręcąc się jak małe dziecko. Dopiero po długiej chwili zmusiła się, by usiąść na kanapie. I gdy to zrobiła, dostrzegła wyłaniającego się Elvisa z sypialni swojego pana. Pies leniwym krokiem podszedł do niej, układając się obok kanapy, spojrzeniem żądając by go głaskała.
- Przepraszam – oznajmiła w końcu, zadzierając głowę, by spojrzeć na Zayna. – Zachowałam się wczoraj jak kretynka.
- Który moment masz na myśli? Ten gdy przeholowałaś z alkoholem, czy może ten, gdy mnie przytulałaś i przypominałaś chwile z festiwalu, kiedy się całowaliśmy, a po chwili wyznałaś, że masz chłopaka? Chyba, że chodzi o coś innego? Proszę, oświeć mnie. – Mówiąc to zupełnie nie patrzył w stronę Carolyn, sprawiając wrażenie zbyt pochłoniętego tworzeniem nowego dzieła na ścianie.
- Lucas i ja przechodzimy teraz dziwny okres. Nie jestem pewna, czy w ogóle jesteśmy jeszcze razem. Miałam z nim zerwać…
- Zerwać? – Dopiero teraz odwrócił się do niej twarzą. – A doszłaś do tego wniosku zanim mnie pocałowałaś, czy może dopiero gdy poczułaś wyrzuty sumienia?
Carrie wstała z kanapy, napinając wszystkie mięśnie z nerwów.
- To nie tak – zaczęła, nie zdając sobie sprawy, jak banalnie brzmi.
- A jak? – prychnął. – Czego tak właśnie ode mnie teraz chcesz, Hollywood? Rozgrzeszenia? W takim razie nie ze mną powinnaś rozmawiać o swoich winach. Jeśli nie pamiętasz, to z chęcią ci przypomnę, ale masz chłopaka.
- Właśnie to próbuję ci wyjaśnić. Chcę z nim zerwać, ale…
- Ale co? – warknął.
Rzucił na bok puszkę ze sprayem, po czym energicznym krokiem zaczął zbliżać się do dziewczyny. Carrie natomiast zupełnie odruchowo cofała się do tyłu. Do momentu, kiedy poczuła za plecami chłodną ścianę.
- Ale co? – powtórzył, stojąc kilka centymetrów od niej. Z bliska w pełni mogła zobaczyć jego rozgniewane spojrzenie czekoladowych oczu. Był wściekły.
- Lucas… Spał z inną i ja – urwała, zupełnie niepewna tego, co chciała powiedzieć.
- I ty… co? – Złość nie opuszczała chłopaka ani na krok – Chciałaś się odegrać?
- Zayn, to naprawdę nie tak.
Malik oparł obie dłonie o ścianę, zamykając Carrie w pułapce.
- Chciałaś bym cię pieprzył tak, jak twój facet inną dziewczynę? – Ton jego głosu był surowy, bezwzględny. Może i Zayn wczoraj pod klubem zachował spokój, jednak teraz był naprawdę od tego daleki.
- Zayn –
- Czego ode mnie tak naprawdę chciałaś?
Carrie już nie pamiętała momentu, w którym Zayn nagle zmienił się w aroganckiego dupka. Bliższa była jej raczej chwila, kiedy oznajmi, iż przygotował dla niej wodę i leki. Wyglądało na to, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tego faceta, ani jego zmiennych nastrojów.
- Nie wiem – odpowiedziała po chwili.
I faktycznie, nie wiedziała. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego tak bardzo lubi spotykać się z Zaynem, przekomarzać się z nim, czy nawet ślepo mu się przyglądać. Było w nim coś fascynującego, magnetycznego, coś, co sprawiało, że w jego towarzystwie była speszona, a jednocześnie zaskakująco odważna. Idiotyczna mieszanka, która sprawiała, że za każdym razem jego dotyk niesamowicie pobudzał dziewczynę. A jego perfumy wymieszane z zapachem wypalonych papierosów działały na nią, jak afrodyzjak. Niesłychane, gdyż wprost nie znosiła fajek.
- Zerwę z Lucasem – oznajmiła po chwili.
- Po co?
Carrie zmrużyła oczy, zupełnie nie rozumiejąc pytania Malika.
- Nie bądź naiwna, Hollywood. Nie jestem miłym facetem.
Zapewne to zdanie miało jej uświadomić, by nie robiła sobie zbędnych nadziei. Zayn jej nie chciał. Po prostu.
- Nie kłamałam, gdy mówiłam, że cię lubię – zaczęła, kompletnie nie wiedząc, dlaczego to mówi. Zdaje się, że dzisiaj miała na celu utratę resztek swojej dumy.
- Myślę, że powinnaś już iść…
Powinna. Oboje to wiedzieli.
Ale Zayn nie zrobił ani jednego koku w tył, by wypuścić Carrie z pułapki swoich rąk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top