Rozdział 4

Czarny Jeep Wranglem wydawał się być tak zimny w środku, jak jego właściciel. Carrie od czasu do czasu spoglądała na kierowcę, jednak zaledwie chwilę później wracała wzrokiem do szyby, obserwując mijane budynki, które wydawały się być znacznie bardziej interesujące.

Dom jej ojca znajdował się na obrzeżach Londynu, dlatego była pewna, że miejsce, które Harry rzekomo miał remontować znajduje się w jego centrum. Tak samo, jak każda inna rozrywka w tym mieście. Dziewczyna była więc nieco zdziwiona, gdy po dziesięciu minutach jazdy, samochód Harrego zaparkował pod jedną z kamienic. Typowe londyńskie budownictwo, sprawiło, że do jej głowy wleciało kilka wspomnień z czasów, gdy jeszcze mieszkała w Londynie. Zabawne, jak bardzo te chwile zdawały się być odległe.

- Gdzie idziemy? – zapytała, po raz pierwszy przerywając niezręczną ciszę pomiędzy nią, a Harrym.

Chłopak wzruszył ramionami, posyłając jej zmęczone spojrzenie. Nawet nie starał się ukryć, jak bardzo jest niezadowolony z tego, że Carolyn mu towarzyszy.

 - A jak myślisz? – zapytał, po czy wskazał brodą w stronę budynku, pod którym zaparkowali.

Carrie dopiero teraz zauważyła, że okna są zasłonięte jakimś papierem, lub czymkolwiek innym, uniemożliwiając tym samym zajrzenie do środka. Najwyraźniej jednak istniało miejsce, które Harry remontował i nie była to jedynie bajeczka, którą usiłował wpuścić mamie.

Chłopak nie próbując odgonić złego humoru, skierował się do bagażnika samochodu, po czym wyjął z niego jakiś plecak i kilka innych rzeczy. Carrie miała już zaoferować swoją pomoc, jednak widząc niezadowolenie na twarzy Harrego, zdecydowała siedzieć cicho.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że do końca dnia będzie czuła się przy nim jak piąte koło u wozu, jednak najwyraźniej nie istniała rzecz, którą mogłaby zrobić, aby temu zapobiec. A wszelkie zażalenia mogła złożyć tylko do Anne, która z pewnością była powodem tej całej wyprawy.

Przeszła za chłopakiem w stronę drzwi pomieszczenia, dopiero teraz słysząc dobiegającą zza nich muzykę. Ostre rokowe brzmienie zakłócał czyjś śpiew i głośne śmiechy.

Styles pociągnął za klamkę, otwierając szeroko drzwi i gestem ręki zapraszając Carrie do środka:

- Panie przodem.

Przynajmniej miał choć odrobinę kultury w sobie. Czego z pewnością Carolyn nie oczekiwała, biorąc pod uwagę, jak rozpoczęła się ich znajomość.

Zaledwie po sekundzie zwłoki, blondynka weszła do środka, zupełnie nie spodziewając się tego, co zobaczyła.

W pomieszczeniu znajdowały się już cztery osoby, a wśród nich Carrie na tę chwilę rozpoznawała tylko jedną. A przynajmniej tak jej się zdawało, że chłopak tarzający się ze śmiechu po zakurzonej podłodze, był jednym ze znajomych Harrego z kuchni, których wczorajszego wieczora przegoniła z domu. Na środku pomieszczenia, dwójka ludzi – różowowłosa dziewczyna z fryzurą na boba i szerokim uśmiechem na twarzy i jakiś ciemnowłosy chłopak z masą tatuaży na rękach – wesoło tańczyła i wydawała się nie zauważać niczego wokół nich. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że łączy ich coś więcej, gdyż czuli się wokół siebie niezwykle swobodnie. Szczególnie, że dziewczynie nie przeszkadzały jego dłonie, wędrujące w dół i górę jej ciała. Co jednak dziwne, ich taniec w ogóle nie pasował do lecącej w tle muzyki. Oni jednak zdawali się w ogóle tego nie zauważać, tańcząc coś pomiędzy tango a energicznym jivem, rozbawiając przy tym swojego towarzysza, który turlał się po podłodze ze śmiechu. Dziewczyna siedząca obok niego jednak nie była w tak dobrym nastroju. Spoglądała na parę z nieco zazdrosnym spojrzeniem, co uchodziło uwadze bawiących się.

- Harry! – krzyknęła tancerka, zatrzymując się na środku pomieszczenia. Jej partner po sekundzie zwłoki zrobił dokładnie to samo, po czym owinął swoje ramiona wokół dziewczyny, spoglądając w stronę drzwi, gdzie stali nowo przybyli.

- Widzę, że dobrze się bawicie – powiedział sucho Harry, obrzucając spojrzeniem pokój, najwyraźniej czegoś szukając. – Gdzie Zayn?

Chłopak dotąd turlający się po ziemi, wstał na nogi, otrzepując swoje ubranie z kurzu.

- Wyszedł gdzieś na chwilę – odpowiedział, wzruszając ramionami. Wyciągnął dłoń do siedzącej na ziemi dziewczyny, która momentalnie się rozpromieniła. A gdy tylko stanęła na nogach poprawiła swoje czarne włosy. Tym samym uwidaczniając liczne kolorowe pasemka, które się na nich znajdowały. Wyglądało na to, że były we wszystkich kolorach tęczy.

- Kto to? – zapyta surowo, patrząc wprost na nowoprzybyłą blondynkę.

 Carrie była pewna, że gdzieś już ją widziała.

I odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewała. W głowie momentalnie jej zaświtało, że ów dziewczyna musi być tą samą, która na przerwanej przez Carolyn imprezie, wieszała się na szyi jednego z chłopaków. Co więcej, tego samego chłopaka, który dzisiejszego ranka z wrodzoną nonszalancją palił papierosa na jej podjeździe.

Blondynka zrobiła kilka kroków do przodu, wyciągając w stronę dziewczyny rękę.

- Carrie – powiedziała, z lekkim uśmiechem.

Skoro Harry nie miał zamiaru jej przedstawić, musiała sama o to zadbać.

- Carrie? Ta Carrie?

Głos jeszcze chwilę temu tańczącej dziewczyny, rozniósł się po pomieszczeniu, odwracając uwagę Carolyn od jej wyciągniętej ręki, której najwyraźniej nikt nie miał zamiaru uścisnąć. Nie łudząc się, że dziewczyna zmieni zdanie, Carrie opuściła dłoń i popatrzyła w stronę przytulającej się pary.

- „Ta Carrie"? – podchwyciła, powtarzając.

- Wybacz dziewczyno, ale krążą już o tobie legendy – zaśmiał się ciemnowłosy, wyciągając w stronę blondynki dłoń. Och! Przynajmniej on jeden nie był tak gburowaty jak Harry, czy ta tęczowa dziewczyna.

- Louis – przedstawił się z szerokim uśmiechem, po czym wskazał na swoją partnerkę. – To jest Teddy.

Dziewczyna również wyciągnęła w stronę Carolyn rękę, którą blondynka od razu uścisnęła.

- Legendy? – zapytała po chwili Carrie, wyraźnie zainteresowana.

- Nie było nas tam, a całą historię znamy doskonale – wyznała Teddy, uśmiechając się szeroko. – To chyba o czymś świadczy, prawda?

 - Dość tego gdakania – westchnął Harry z niezadowoleniem – jeszcze dziewczyna wpadnie w samozachwyt, czy coś.

Odwrócił się w stronę pozostałej dwójki.

- To Danny i Erin – powiedział Styles, przedstawiając pozostałych kolegów. – Którzy najwyraźniej nie zrozumieli mnie, kiedy mówiłem, że musimy skończyć z remontem do końca tygodnia – dodał ze słyszalną złością w głosie.

Carolyn wywróciła teatralnie oczyma, nieco zaskoczona gburowatością chłopka. Gdyby naprawdę tak mu zależało na skończeniu remontu, to zamiast urządzać imprezę pracowałby tu w pocie czoła całą noc.  Zabawne, że wyżywał się na innych, gdy sam nie był do końca w porządku.

- Wyluzuj stary, to tylko krótka przerwa – powiedział Louis, po czym klepnął swoją dziewczynę w pupę, by chwilę później zostawić ją i podejść do swojego stanowiska pracy.

- Zresztą przyprowadziłeś dodatkową parę rąk do pracy, teraz z pewnością już się wyrobimy – dodał Danny, uśmiechając się do Carrie.

Zdaje się, że Carolyn nieco za ostro oceniła niektórych z nich. Danny nie wydawał się tak niebezpieczny, jak sądziła na początku.

- Zamknij się – warknął Harry. – Ona... - urwał jednak, sam nie wiedząc, co chce, albo co powinien powiedzieć.

- Mogę pomoc – oświadczyła blondynka, zdając sobie sprawę, że może dzięki temu zyska choć odrobinę sympatii Stylesa. Nie żeby jej na tym jakoś szczególnie zależało. Po prostu, jeśli istniała szansa, że w jakimś stopniu może odciążyć tych ludzi od złego humoru chłopaka, była gotowa to zrobić.

- W czym niby miałabyś pomoc?

Ten głos jednak nie należał do Harrego. Ani do żadnej z dotąd towarzyszących jej osób.

Carrie błyskawicznie odwróciła się, dostrzegając ciemnowłosego chłopaka stojącego w drugiej części pokoju. Tuż za nim znajdowały się schody, co oznaczało, że najwyraźniej musiał zejść tu z góry. Cokolwiek na ów górze się znajdowało.

Carrie jak zahipnotyzowana wpatrywała się w mężczyznę, starając się odwrócić wzrok od spojrzenia jego kawowych oczu, jednak nie potrafiła.

Czy przyciągał ją tym wzrokiem specjalnie? Kto wie, może był niczym bazyliszek. Jeszcze chwila, a ona zamieni się w kamień...

Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, jednak nie wyszedł z nich żaden dźwięk.

Czy to już ten moment, gdy naprawdę zamieniała się w posąg?

- Mogłaby pomalować sufit – zasugerował Danny. – Założę się, że świetnie poradziłaby sobie na drabinie.

Carrie od razu załapała aluzję. Momentalnie spojrzała na swoją kolorową, wzorzystą sukienkę, która sięgała jej przed kolana. Wiedziała doskonale, gdzie spocząłby wzrok tego chłopaka, gdyby weszła na drabinę.

- A ty mógłbyś się zamknąć. Tak dla odmiany – odpowiedział ciemnowłosy, zwracając się do chłopaka. Zaraz po tym zrobił kilka kroków do przodu, stając w pomieszczeniu tuż obok pozostałych. Najwyraźniej nie tylko Harry miał dzisiaj zły humor.

- Hollywood – zwrócił się do blondynki w ramach powitania. – Nie spodziewałem się, że tak szybko się spotkamy.

Carrie nie miała pojęcia, co w jego wypowiedzi sprawiło, że po jej ciele przeszły dziwne dreszcze. Może chodziło o sam dźwięk, który przedarł się do jej ciała, pobudzając je do pracy, gdyż nagle poczuła dziwny skurcz żołądka. Kto wie, równie dobrze mogła być to zasługa jego akcentu – brytyjskiego ale jednocześnie z dziwną, nieznaną jej nutą. Och, albo to fakt, że po raz drugi nazwał ją „Hollywood".

- Jestem z Nowego Jorku – powiedziała ostro.

Chłopak zmarszczył brwi niespecjalnie zainteresowany tym faktem. Albo po prostu nie lubił, gdy ktoś go poprawiał.

- Sorry, zmusili mnie bym ją tu zabrał – odezwał się Harry, nieco się przy tym krzywiąc.

Ciemnowłosy skinął głowa, jednak nie wydawał się być jakoś szczególnie zainteresowany tym, co Styles powiedział.

Carrie zaczęła nawet myśleć, że przykucie uwagi tego chłopaka jest czymś niemożliwym. Szczególnie, że jeszcze nie widziała, by cokolwiek go zainteresowało. Zawsze z tą samą nonszalancją obserwował świat i z naturalną pewnością siebie odrzucał zainteresowanie innych.

- Teddy, Hollywood – odezwał się ciemnowłosy, po czym skinął głową w stronę przejścia do innego pokoju.

Podczas, gdy podnosił z ziemi kilka przyborów, Ted od razu przeszła do drugiego pomieszczenia. Carrie natomiast wciąż stała obok Harrego rozważając swoje opcje. Szczerze wątpiła, że pójście za ciemnowłosym chłopakiem było wróżbą czegoś dobrego. Kto wie, czy ten facet nie jest gorszy o gburowatego Harrego...

- Wysłać ci specjalne zaproszenie? – zapytał. – Podobno chciałaś pomóc.

Jego głos był szorstki, a ton jakiego użył z pewnością nie należał do tych przyjemnych, jednak mimo to Carrie wciąż czuła ten dziwny prąd przejeżdżający przez jej ciało i sprawiający, że brzuch nieprzyjemnie się ściskał. Było to co najmniej dziwne uczucie. To tak jakby na sekundę zabrakło jej tlenu.

Carolyn dopiero po chwili skinęła głową, teraz już będąc przekonana, że wezmą ją za jakąś trędowatą, której trzeba wszystko dwa razy powtarzać.

Nie chcąc zrobić z siebie większej idiotki, poszła za chłopakiem, wchodząc do drugiego pomieszczenia.

Pokój, do którego przeszli diametralnie różnił się od poprzedniego. Za przezroczystymi foliami można było dostrzec liczne rysunki, które nawet za zasłoną zrobiły na Carrie ogromne wrażenie.

- Pomóżcie zdjąć mi te wszystkie folie – powiedział ciemnowłosy, wskazując ręką na jedną ze ścian, przy której stała drabina.

Pomieszczenie było średniej wielkości i oprócz masy foli, taśm zabezpieczających, drabiny i kilku przyrządów do pracy, nie było tu niczego innego.

Chłopak od razu przeszedł do równoległej ściany, zaczynając ostrożnie odklejać taśmy zabezpieczające. Był to wyraźny znak, że i dziewczyny powinny zabrać się do pracy.

Carrie podeszła do Teddy, mając nadzieję, że dziewczyna udzieli jej potrzebnych wskazówek. Bądź co bądź, Carolyn nie chciała się tu rządzić. W Nowym Jorku, zapewne przy takiej okazji rozdzielałaby każdemu obowiązki, ale gdy spojrzeć na to obiektywnie – panna Blake nie była u siebie.

- Wskakuj na drabinę, kochana – powiedziała różowowłosa, posyłając blondynce ciepły uśmiech. – Zacznij zdejmować od góry. Ja zajmę się dołem.

Carrie, nie czekając ani chwili dłużej, weszła na drabinę - która nawiasem mówiąc była trochę wybrakowana, gdyż nie miała dwóch stopni na dole - jednak to jakoś szczególnie nie przeszkodziło dziewczynie w wejściu.

Carolyn od razu zabrała się do pracy, ze starannością odklejając taśmę, by chwilę później odsłonić sporą część foli. I dopiero wtedy, dostrzegła co naprawdę znajduję się pod przezroczystym materiałem.

Na całej szerokości ściany rozpościerało się graffiti. Słowo „lifeline", wydawało się znajdować w centrum uwagi, jednak wzrok Carrie przyciągnęły inne rysunki. Dziesiątki małych obrazków łączyły się w jedno tuż obok słowa przewodniego. Wszystko to było spójną całością, jakby ktoś dokładnie wszystko przemyślał i rozplanował. Tworzył to geniusz. Tego mogła być pewna.

Carrie, będąc przekonana, że chce zobaczyć ten obraz z dalszej perspektywy, zsunęła nogę w dół, by zejść z drabiny. Jak sobie jednak przypomniała, brakowało dwóch schodków, co było niewielkim utrudnieniem, do tego, by mogła stanąć na ziemi z klasą.

- Teddy, pomożesz mi? – zapytała niepewnie, odmierzając wzrokowo odległość od ziemi.

I niech to piorun strzeli, ale Carrie była pewna, że te silne dłonie, które niespodziewanie znalazły się na jej biodrach, unosząc ją do góry i stawiając na ziemi, nie należały do różowowłosej dziewczyny. Do tego wszystkiego, Carolyn nagle nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. I do końca nie była pewna dlaczego. Może chodziło o te dziwne dreszcze, które przeszły jej ciało, albo o banalny fakt, że nie była przyzwyczajona do tego, by jakiś facet, ot tak, ją podnosił. Może i była niska, ale to jeszcze nie oznaczało, że jest najlżejszą rzeczą na świecie.

Co więcej! Gdy tylko stanęła na ziemi, szybko odwróciła się w jego stronę, patrząc z przerażeniem w ciemne tęczówki. Wciąż jednak nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. I jakby tego było mało, jedna z rąk chłopaka, wciąż znajdowała się na jej biodrze, jakby trzymał ją w obawie, że zaraz dziewczyna straci równowagę i upadnie. I może słusznie, bowiem Carrie była już tego bliska. Szczególnie, że mulat nie miał zamiaru owej dłoni zabrać. Ach, i na domiar złego, jego kciuk zaczął lekko masować jej biodro, kręcąc drobne kółeczka na materiale sukienki. Nie miało jednak znaczenia, jak gruby materiał ich dzieli, gdyż blondynka i tak czuła, jak jego dotyk wypala dziurę w jej skórze.

Cholera, co było z nim nie tak?

Albo raczej, co z nią było nie tak? Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek reagowała w podobny sposób na czyjś dotyk. Owszem, będąc w pierwszej klasie liceum totalnie zauroczyła się w Robercie Cravenie z najstarszej klasy i za każdym razem, gdy tylko spojrzał w jej stronę, w jej głowie rodziły się najróżniejsze myśli. W niektórych z nich chłopak wyznawał jej miłość, w innych prosił, po prostu, by umówiła się z nim na randkę. Ach, no i kiedyś miała fioła na punkcie pewnego zespołu. A gdy w końcu wybrała się na ich koncert, nie mogła mówić przez kolejny tydzień, ponieważ tak zdarła sobie gardło, krzycząc za każdym razem, gdy któryś z członków zespołu spojrzał w jej stronę, albo po prostu się odezwał, nie mówiąc już co robiła, gdy śpiewali. Ale mimo wszystko, tych ludzi znała (albo w przypadku zespołu, wydawało jej się że zna), a ten ciemnowłosy chłopak był dla niej istną zagadką.

- Nie odbierzesz?

- Hmm?

Mulat zmarszczył brwi.

- Telefon ci dzwoni. Nie odbierzesz?

- Och.

Może Carrie w tym momencie nie grzeszyła rozbudowanymi wypowiedziami, jednak - dzięki Bogu– te „słowa" wystarczyły, by chłopak w końcu usunął swoją dłoń z jej biodra i przestał rysować swoim palcem po jej biodrze. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dziewczyna odzyskała zdrowy rozsądek. Wyjęła z kieszeni sukienki telefon komórkowy, sprawdzając, kto dzwoni.

Lucas.

Czyżby jej chłopak miał jakiś wbudowany radar i dokładnie wiedział, gdy jego dziewczyna znajduje się w niebezpieczeństwie, otoczona przez pewnego ciemnowłosego faceta?

Nie patrząc nawet na mulata, wybiegła z pokoju, przechodząc następnie przez pomieszczenie, w którym znajdował się Harry i pozostali (nawet Teddy, która niewiadomo kiedy wcześniej się ulotniła). Wyszła w końcu na zewnątrz, niezwłocznie odbierając.

- Hej – powiedziała do słuchawki.

Słysząc, jak bardzo zachrypnięty jest jej głos, szybko odchrząknęła.

- Czemu się nie odzywasz? Miałaś zadzwonić, jak wylądujesz – głos Lucasa wydawał się spokojny, co było niemałym kontrastem do tego, jak powinien brzmieć zmartwiony człowiek. Bo przecież musiał się o nią martwić, prawda? Wylądowała jakieś niecałe osiemnaście godzin temu, a on dopiero sobie o niej przypomniał. 

- Wybacz, ale miałam wczoraj ciężki dzień.

Chłopak nabrał głośno powietrza.

- Taa, ja też. Mam dzisiaj strasznego kaca.

Carrie mimowolnie zmarszczyła brwi. W tym momencie nie bolał ją fakt, że straciła dobrą imprezę, a raczej to, że jej chłopak bawił się w najlepsze, w czasie gdy nie miał od niej ani jednej wiadomości na temat tego, czy w ogóle wylądowała.

- Muszę kończyć – powiedziała ostro do słuchawki.

- Wszystko w porządku, mała?

- Tak, wszystko w porządku – odparła, ze słyszalną nutą sarkazmu w głosie, jednak nie miała zamiaru tłumaczyć się z tego Lucasowi.

- No dobrze. Zadzwonię do ciebie później, bo zaraz wpadają chłopaki – oznajmił, a nagle w jego głosie dało się usłyszeć podekscytowanie.

- Co będziecie robić?

- Zwykła, męska impreza – odpowiedział wymijająco i Carrie zdała sobie sprawę, że ta rozmowa zaczyna się robić nieco niezręczna.

- Rozumiem. Muszę kończyć – powtórzyła po raz drugi.

- Tak jest. Trzymaj się, mała.

 I nim zdążyła odpowiedzieć, Lucas zakończył połączenie.

Tak, zdecydowanie było niezręcznie, a ona nie potrafiła powiedzieć dlaczego.

Korzystając jednak z okazji, że wyszła z budynku wysłała dwie wiadomości. Jedną do mamy, a drugą do swojej najlepszej przyjaciółki. Mamę przeprosiła za tak późną wiadomość i obiecała, że niebawem do niej zadzwoni. Natomiast, Amy została poinformowana, że podróż do Londynu z pewnością była błędem, a o wszystkim Carrie poinformuje ją, gdy będzie mogła swobodnie rozmawiać.

Czując nagły spadek dobrego nastroju, z powrotem weszła do budynku, dostrzegając, że ciemnowłosy właśnie o czymś rozmawia z pozostałymi. Teddy wymachiwała entuzjastycznie rękoma, najwyraźniej się z czegoś ciesząc, podczas gdy Harry wciąż wydawał się pozbawiony humoru.

- Chodź z nami, Zayn! Obiecuję, że będziesz się dobrze bawił – powiedziała różowowłosa, klaskając z podekscytowaniem.

Zdaje się, że Carrie przegapiła jakiś znaczący fragment rozmowy. Jednak teraz przynajmniej wiedziała, że tajemniczy ciemnowłosy chłopak ma na imię Zayn.

Zayn.

Zayn.

Zayn.

Wypowiadała imię chłopaka w myślach, testując jego brzmienie.

- Mam graffiti do skończenia – oznajmił, wzruszając ramionami.

Carolyn otworzyła szerzej oczy, wyraźnie zaskoczona.

- To ty je stworzyłeś? – zapytała, dając znać, że chodzi jej o ten malunek, który widniał na ścianie, z której ściągała folię.

Zayn spojrzał na nią, marszcząc brwi, jakby doszukiwał się w jej pytaniu jakiegoś drugiego dna.

- Tak – odpowiedział krótko, po czym wrócił spojrzeniem do Teddy. - Jeszcze zobaczę. Jak wyrobię się ze wszystkim to może wpadnę.

Ciemnowłosa dziewczyna z kolorowymi pasemkami, którą Harry przedstawił jako Erin, ucieszyła się bardziej, niż można było się tego spodziewać. Szczególnie, że Zayn nie wydawał się duszą towarzystwa i Carrie szczerze wątpiła, że jest bardziej przyjacielski niż to do tej pory pokazał. Trudno było jej sobie wyobrazić tego ciemnowłosego chłopaka, który nagle porzuca swoją nonszalancką postawę i z szerokim uśmiechem pędzi bawić się ze znajomymi. Ten obrazek zdecydowanie się nie kleił.

- Powinnaś przyjść – odezwał się Danny.

W pomieszczeniu zapanowała nagle ciszy i Carrie poczuła się dziwnie niekomfortowo. Rozejrzała się więc po pomieszczeniu, spostrzegając, że wszystkie twarze były skierowane w jej stronę.

- Słucham? – zapytała, zdając sobie sprawę, że coś przegapiła.

- Powinnaś przyjść – powtórzył Danny i blondynka momentalnie zrozumiała, że wcześniejsze zdanie skierował właśnie do niej.

Chwila, chwila. Czy on właśnie ją zapraszał na imprezę?

Roześmiała się promiennie, czując, że dobry nastrój wraca. Tak, Danny zdecydowanie miał dobre poczucie humoru.

- Dobre – powiedziała, kiwając z uznaniem głową. – Prawnie się nabrałam.

Dan zmarszczył brwi, patrząc na nią nieco zagadkowo.

- Poważnie, mała, powinnaś przyjść.

Mała. Tak zwykli ją nazywać przyjaciele z Nowego Jorku, jednak nigdy jakoś szczególnie nie pałała do tego „pseudonimu" sympatią. Nazywał ją tak również Lucas, jednak do tej pory nie zwróciła mu uwagi.

- To nie miejsce dla niej – odezwał się Harry. Jego głos był nieprzyjemny, co było jednoznaczne z tym, że zapewne nie chciał mieć Carrie pod opieką przez resztę dnia.

- Tak, bo ty na pewno znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, jakie miejsca są dla mnie dobre – odpysknęła, kręcąc z dezaprobatą głową. Nie miała zamiaru iść tam, gdziekolwiek ją zapraszali, jednak to jeszcze nie oznaczało, że Harry mógł podejmować tę decyzję za nią.

Styles w odpowiedzi jedynie prychnął.

- Danny ma rację, powinna przyjść – powiedziała radośnie Teddy.

Magia imprez polega na tym, że bawisz się nawet z ludźmi, których nie znasz. Może to był właśnie klucz do przełamania tego dziwnego napięcia między nią a Harrym? Mieli mieszkać ze sobą przynajmniej przez następny miesiąc i Carrie z pewnością nie chciała kłócić się z tym chłopakiem niepotrzebnie. Nie widziała tylko, czy jest na tyle silna by przełamać swoją dumę i wyciągnąć do niego dłoń. On z pewnością takiej siły nie posiadał.

- Postanowione! – zawołał Danny.

- Nie, nie, nie! – odpowiedziała szybko Carrie, czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

Erin prychnęła.

- To nie miejsce dla niej – powtórzyła po Harrym, kręcąc z politowaniem głową.

W Carolyn momentalnie się zagotowało. Zdecydowanie nie lubiła tej dziewczyny. I choć nie znała jej dobrze, wiedziała, że raczej prędko jej negatywne nastawienie się nie zmieni.

- Dajcie spokój, to zwykły bar – prychnął Zayn, zabierając po raz pierwszy głos w sprawie Carolyn. – Dlaczego miałaby nie iść?

Harry zmarszczył brwi.

- Mam lepsze pytanie. Dlaczego miałaby iść?

- To nie miejsce dla niej – powtórzyła Erin. – Zobaczcie jak ona wygląda. Te kolorowe ciuszki zupełnie do nas nie pasują.

Zrobiło się niezręcznie. I jak Carrie przypuszczała, był to odwet dziewczyny za wczorajsze wygonienie całego towarzystwa z imprezy. Szkoda tylko, że blondynka nie spodziewała się, w jakiej postaci ów odwet przyjdzie. W innym wypadku mogłaby się jakoś przygotować.

- Och, rozumiem. Jesteś zła, bo twoje gówniane czarne ciuszki nie rzucają się w oczy. Tak mi przykro kochanie, że nawet kolorowe pasemka nie wykonują odpowiedniej roboty.

Przychodzą takie momenty w życiu, że kompletnie nie kontrolujemy swoich ust. Wychodzą więc z nich słowa, których ani nie przemyśleliśmy, ani nie chcieliśmy powiedzieć. Tak było w tym przypadku. Carrie z pewnością nie miała zamiaru w podobnie dziecinny sposób odpowiedzieć Erin, jednak nie kontrolowała już tej całej sytuacji.

- I dla twojej informacji, nie miałam zamiaru nigdzie iść – dodała, po czym ostatni raz spojrzała po twarzach zgromadzonych wokół niej osób. – „Miło" było was poznać, ale myślę, że już czas na mnie.

I jak gdyby nigdy nic, Carrie odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z budynku, zostawiając za sobą nowych znajomych. Szkoda tylko, że nie zobaczyła tego pełnego uznania wzroku Zayna. Zdaje się, że po raz drugi mu zaimponowała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top