Rozdział 26

„Życie jest jak pudełko czekoladek” – zwykła powtarzać babcia Carrie, traktując to zdanie, jak największą życiową mądrość. I zdaje się, że tego dnia Carolyn po raz pierwszy naprawdę zrozumiała te słowa. Oczywiście, wcześniej niejednokrotnie przytrafiały jej się różne, nieprzyjemne historie, o których wolałaby zapomnieć. Doświadczyła także wielu wspaniałych chwil, wiedząc, że już zawsze będzie o nich pamiętać. Niemal każdego dnia spotykała się z gamą najrozmaitszych doświadczeń i emocji. Poprzez smutek, zaskoczenie do ogromnego szczęścia. Jednak, nigdy wcześniej nie była tak pełna sprzecznych uczuć, jak w tej chwili.

Na początku miała ochotę przekląć taką urodzinową niespodziankę i niczym niedojrzała smarkula odwrócić się na pięcie i wymaszerować z domu. Najlepiej prosto do mieszkania Malika. Potem niespodziewana złość przerodziła się w zaskoczenie i może właśnie dlatego, Blake stała na środku pokoju z szeroko otwartą buzią. Na samym końcu tej mieszanki uczuć poczuła się w jakimś stopniu wyróżniona. Przecież to właśnie dla niej ta dwójka ludzi przyleciała z Nowego Jorku aż do Londynu. Spędzili godziny w samolocie, by w dzień urodzin zrobić jej niespodziankę swoją obecnością. I choć stosunki między nimi nie były perfekcyjne, Carrie – koniec końców – ucieszyła się z ich wizyty.

- Nie do wiary! Co wy… - urwała, kręcąc głową w dezorientacji.

I nim zdążyła się zorientować została ściśnięta między przyjaciółmi w grupowym uścisku.

- Wszystkiego najlepszego, Blake – powiedziała Amy, odsuwając się na krok od towarzyszy. Lucas natomiast wciąż przytulał jasnowłosą do swojego boku. – Widzę, że kompletnie zapomniałaś o naszym wcześniejszym postanowieniu.

W gwoli ścisłości, nie zapomniała. Po prostu nie myślała, że przyjazd jej przyjaciół do Londynu jest nadal aktualny. Z Lucasem zerwała, a z Amy się pokłóciła (o Lucasa zresztą), więc z góry założyła, iż ich wizyta jest odwołana. Nie rozmawiali ze sobą od… Nie potrafiła nawet sobie przypomnieć od kiedy. Być może dlatego, że w ostatnich dniach była zaabsorbowana czymś zupełnie innym. A raczej kimś.

- Ta dwójka to twój pierwszy prezent dzisiejszego dnia – zawołała Annie, nie ukrywając swojego podekscytowania. – Na następny będziesz musiała poczekać do wieczora.

Carrie nie chciała wyprowadzać kobiety z błędu. Ale nie mogła nie uśmiechnąć się na wzmiankę o pierwszym prezencie. Obecność Malika tego ranka u jej boku zdecydowanie przebiła wszystko.

- Do wieczora?

- Tak! – zapiszczała radośnie Amy, podskakując. Długie, proste, lśniące, blond włosy radośnie falowały na jej ramionach. Zwiewna, ale elegancka, czarna sukienka idealnie pasowała do szczupłej figury dziewczyny, a duży dekolt podkreślał to, co Amy uważała za najlepsze w swoim ciele.

Amelia Sullivan była uważana za najlepszą przyjaciółkę Carrie i na pozór dziewczyny były do siebie niezmiernie podobne. Nic bardziej mylnego. Amy uchodziła za perfekcjonistkę. W amerykańskich filmach byłaby zapewne cheerleaderką, albo jedną z tych dziewczyn, które w liceum z ogromną przewagą głosów zostają przewodniczącym szkoły. Ale takie rzeczy z pewnością nie zajmowały naszej Amy. Panna Sullivan skupiała się bowiem znacznie bardziej na pozorach. Wypracowała sobie image, który przedstawiał ją w doskonałym świetle. Koleżeńska, odważna, wygadana i, co z pewnością liczyło się w Nowym Jorku, zawsze obecna na najróżniejszych imprezach. Na uczelni znali ją wszyscy. Była jedną z tych dziewczyn, o których się mówi, chociaż niewielu tak naprawdę miało okazję ją dobrze poznać. Choć niewątpliwie każdy chciał. Co zresztą miało pewne powiązanie z licznymi romansami i łamaniem męskich serc.

Carrie natomiast nie miała perfekcyjnego ubioru, ani przemyślanego i dopracowanego w każdym calu image’u. Jej stroje były raczej kwestią przypadku. Nieszczególnie zastanawiała się nad tym, jakie kolory, czy fasony ze sobą połączy. Te najdziwniejsze kreacje wychodziły spontanicznie, ale w żadnym razie nie umniejszało to jej dziwnej umiejętności wyglądania dobrze w każdym z nich. Dodatkowo, nie skupiała się na tworzeniu wokół siebie „dobrej otoczki”. Miała najzwyczajniej w świcie gdzieś, co sobie ludzie o niej pomyślą. Na imprezach natomiast pojawiała się tylko i wyłącznie ze względu na znajomych, z którymi lubiła spędzać czas, a nie dlatego, że wypadało się tam pokazać. Nie rozglądała się wokół siebie w poszukiwaniu męskich serc, które mogłyby stać się jej potencjalnymi ofiarami. Ani nie obmyślała żadnych planów działania, które miałyby ułatwić jej zwrócenie na siebie uwagi. Była prostą wersją samej siebie i nie koncentrowała się na robieniu dobrego wrażenia.

- Carrie, może pokażesz przyjaciołom, gdzie będą spać? – zapytał John.

- Oczywiście! – odpowiedziała za nią Anne, jakby pytanie było kierowane do niej. – Chodźcie, kochani, na górę!

~*~

Dwie godziny później Carrie w żadnym razie nie żałowała przyjazdu tej dwójki. Niesamowite, w jak szybkim tempie udało jej się zapomnieć o wszystkich kłótniach, jakie zostały wywołane zaraz po jej przyjeździe do Londynu. Teraz nie było po nich śladu. Rozmawiali ze sobą, jak dawniej. Oczywiście,  z jedną drobną różnicą. Lucas nie był już jej chłopakiem.

- Poczekamy na ciebie przed domem! – zawołała Carrie, zwracając się do Amy, która oczywiście ślęczała nad swoją walizką, poszukując kosmetyczki.

Mieli, co prawda, wyjść jedynie na krótki spacer, ale panna Sullivan w żadnym razie nie mogła pokazać się w nowym miejscu z nie poprawionym makijażem. A przynajmniej tak przedstawiała to dziewczyna. Carrie jednak widziała w tym podstęp. Ale nie wykłócając się o nic, grzecznie podreptała z Lucasem przed dom. I dopiero tam znaleźli chwilę czasu, by porozmawiać o ubiegłych tygodniach.

- Jak układa się z tatą? – zapytał Lucas, wkładając ręce do kieszeni. Niby mimochodem rozejrzał się wokół siebie, podziwiając budynek przed którym stali. Jego niebieskie oczy zwykły być ucieleśnieniem jego osobowości. Chłopak bowiem charakteryzował się ogromną pewnością siebie, jednak cała ta otoczka odważnego dwudziestolatka zniknęła gdzieś po drodze. Przed Carrie stanął chłopak pełen pokory, co zaskoczyło ją jeszcze bardziej niż sam jego przyjazd do Londynu.

- W porządku – odpowiedziała zmieszana. Wzruszyła ramionami, po czym otworzyła buzię, by powiedzieć coś więcej, ale nie wydobyła z siebie żadnego głosu.

- Cieszę się.

- Lucas – zwróciła się do niego, kładąc ręce na biodrach. – Nie owijaj w bawełnę i po prostu powiedz, co ci chodzi po tej głowie.

- To aż tak oczywiste?

Carrie zmarszczyła znacząco brew.

- Cholera, Blake – westchnął. – Znamy się od dobrych kilku lat. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a w ostatnich dniach to wszystko się tak popieprzyło.

- Daj spokój…

- Nie sądzisz, że powinniśmy to wszystko sobie jakoś wyjaśnić?

- A co tu wyjaśniać? Nie byliśmy sobie pisani. To wszystko. Jesteś świetnym przyjacielem, ale nie oszukujmy się. Chemii między nami nie było i nie będzie.

Między innymi właśnie dlatego Carrie lubiła Lucasa. Jakimś cudem w jego towarzystwie nie krępowała się mówić tego, co miała na myśli. Czuła się swobodnie, a jego obecność dodawała jej pewności siebie. Był naprawdę świetnym przyjacielem.

- Carrie, spałem z inną dziewczyną. To nie jest coś, co tak po prostu się zapomina…

- To prawda, nie jest to rzecz, którą tak łatwo się zapomina. Ale proszę, Lucas, nie utrudniajmy tego. I wiem, że to głupio zabrzmi, ale naprawdę chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi.

- Ja też tego chcę.

Carrie uśmiechnęła się szeroko. Niesamowite, że dane było im przeprowadzić tę rozmowę z taką lekkością.

- Tęskniłem za tobą, Blake.

- A ja za tobą, Henderson.

I zaledwie chwilę później stali objęci śmiejąc się z niewiadomo czego.

- Dość tych czułości! – Głos Amelii zabrzmiał niespodziewanie. – Komu w drogę, temu czas. Pora zobaczyć kawałek Londynu!

I takim sposobem trójka przyjaciół ruszyła na spacer, który w początkowym zamiarze miał być krótki. Jednak, jakimś niesamowitym zrządzeniem losu kręcili się po okolicy znacznie dłużej niż planowali.

- Jest jeszcze jedno miejsce, które musicie zobaczyć! – zawołała Carrie, radośnie podskakując. Zupełnie tak, jakby wstąpił w nią duch pięciolatki.

- Lepsze od tych wszystkich... – zaczęła z westchnieniem Amy, rozglądając się po okolicy. – Tak właściwie, co ty nam do tej pory pokazałaś? Myślałam, że zaprowadzisz nas na London Eye, albo w jakieś równie fascynujące miejsce, a my po prostu chodzimy w te i z powrotem uliczkami niedaleko twojego domu.

- Cicho, Amy – prychnął Lucas. – Moim zdaniem te wszystkie kamienice są bardzo fascynujące. Jaka to część Londynu, tak właściwie?

Ale Carrie już nie słuchała. Jej uwagę skupiło coś znacznie ciekawszego. Kilka metrów dalej o maskę swojego czarnego Mercury Comet z 1963 roku opierał się nie kto inny, jak Zayn Malik. Przebywał w towarzystwie dwóch nieznanych jej mężczyzn oraz Liama, będąc zupełnie zajętym rozmową i może właśnie dlatego w pierwszej chwili jej nie zauważył. Dopiero później, odpowiadając zapewne na pytanie jednego ze swoich towarzyszy, rozejrzał się po okolicy. A gdy jego spojrzenie napotkało jasnowłosą dziewczynę, nagle zamilkł.

- Carrie? – Głos Lucasa zupełnie ją zdezorientował. Jakimś cudem kompletnie zapomniała o obecności przyjaciół, zbyt zaabsorbowana widokiem Malika. W żadnym razie nie spodziewała się go tu spotkać. Oczywiście, nie było nic dziwnego w tym, że rozmawiał ze znajomymi pod budynkiem jednego z pobliskich barów. Po prostu Blake była przekonana, że ostatnie dni przed otwarciem swojego studia tatuażu spędzi właśnie tam.

- To jakiś twój znajomy? – zapytała Amy, orientując się w sytuacji. Katem oka Carolyn dostrzegła, jak Amelia poprawa swoją czarną sukienkę i wygładza dłonią włosy, co niesamowicie rozdrażniło Carolyn.

- Tak.

I nie ma w tym nic dziwnego, że ze wszystkich miejsc na świecie musieli spotkać się właśnie tutaj. Właśnie wtedy, gdy Carrie oprowadzała po okolicy swoich znajomych.

Przez chwilę gryzła się z myślami, rozważając dwie opcje. Podejść, czy uciekać?

Bogu dzięki, że Malik podjął tę decyzję za nią.

Zupełnie nonszalancko machnął ręką na swoich towarzyszy, po czym ruszył w jej stronę z nieodgadnioną miną. I choć Carolyn spędziła z nim trochę czasu, teraz w żaden sposób nie mogła odgadnąć, co może chodzić mu po głowie.

- Hollywood – powiedział w ramach powitania. – Myślałem, że cały dzień spędzisz z ojcem.

Zayn był po prostu Zaynem, a sposób w jakim zignorował towarzyszy dziewczyny był do niego podobny. Nie starał się nawet udawać, że ich nie zauważa. Jego obojętna postawa wyraźnie mówiła, że nie jest zainteresowany spoglądaniem na któregokolwiek z nich

- Och, ja też tak myślałam – odpowiedziała marszcząc brwi. Co prawda, nie spodziewała się, że Malik podbiegnie do niej, obejmie ją i złoży delikatny pocałunek na jej policzku, ale ta cała suchość od niego bijąca, była dla niej dziwnie obca. Do diaska! Przecież jeszcze tego ranka okazywał jej tyle czułości!

- Ale tata zaplanował coś zupełnie innego – kontynuowała. – Zorganizował przylot do Londynu dla moich przyjaciół.

Mulat zmarszczył brwi, dopiero teraz spoglądając na jej towarzyszy. W jego spojrzeniu widoczna była pewna ostrość. Kto wie, czy nawet i nie złość…

- Zayn, to Amelia i Lucas. Moi przyjaciele z Nowego Jorku. Lucas, Amy, poznajcie mojego… kolegę Zayna.

Amy zareagowała jako pierwsza, wyciągając w stronę Malika dłoń w geście powitania. Niestety, dziewczyna spotkała się z typową dla Zayna wrogością i przez dłuższą chwilę jej ręka zawisła w powietrzu, wprowadzając Carrie w zażenowanie. Blake nie spodziewała się ze strony Mulata jakiegoś gorącego powitania, jednak miała nadzieję, że chociaż ten jeden raz mógłby się poświęcić i uścisnąć dłoń nowopoznanej dziewczynie.

Na szczęście Liam zlitował się nad Carrie – być może dostrzegł jej zrozpaczone spojrzenie – bowiem szybko podbiegł do znajomych. Bogu dzięki, że przynajmniej on słyszał o podstawowych zasadach dobrego wychowania i przywitał się z jej znajomymi. Najpierw z Amy, potem z Lucasem.

- Wszystkiego najlepszego, Carrie – powiedział radośnie.

Carolyn uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie zaskoczona. Payne’a nie było na ostatniej imprezie w barze, więc nie mógł wiedzieć, iż właśnie dzisiaj Blake obchodzi swoje dwudzieste urodziny.

- Dziękuję. Ale skąd…

Liam wzruszył ramionami.

- Zayn to, wbrew pozorom, straszna klepa.

Proszę, niech ktoś wytłumaczy Carrie, dlaczego słowa chłopaka sprawiły, że w jej brzuchu obudziły się te zdradzieckie motyle.

- Miło było cię widzieć, Carrie – kontynuował Payne. – Ale musimy już lecieć. Do zobaczenia niedługo.

Blake, starając się grać najbardziej wyluzowaną dziewczynę na świecie, pożegnała się z chłopakami. W myślach jednak analizowała, co znaczy owe „niedługo”.

I kilka godzin później, oczywiście, się o tym przekonała.

~*~

Muzyka grała głośno, a rozmowy rozbrzmiewały z coraz większą mocą, gdyż ludzie najwyraźniej starali się przekrzyczeć rockowych wokalistów. Po domu Johna Blake’a kręciło się zasadniczo niewielu ludzi. Kilku znajomych, których Carrie zdążyła poznać podczas pobytu w Londynie. Jednak te kilka osób wydawało się robić znacznie więcej zamieszania, niżeli cała grupa ośmiolatków wysłana na plac zabaw.

Impreza urodzinowa była drugim prezentem, jaki Carrie otrzymała od swojego taty. Ale oprócz Johna całkiem spory w ty udział miała Anne i Maxie, które zajęły się organizacją tej, jakby nie było, niespodzianki.

Louis i Teddy zdawali się zabawiać całe towarzystwo lepiej niż cyrkowcy. Co chwilę wymyślali coraz to głupsze żarty, z których przeważnie najgłośniej śmiali się oni sami. Albo Niall, który wygłupy przyjaciół traktował, jak wysokiej klasy przedstawienie teatralne.

Maxie i Harry siedzieli gdzieś na boku. Danny wraz z kilkorgiem innych znajomych urządzili sobie zawody w piciu piwa. I oczywiście, przyłączył się do nich Lucas, twierdząc, że Brytyjczycy nie mają z nim żadnych szans. Amy natomiast była zajęta rozmową z Liamem i pewnym chłopakiem, którego Carrie miała okazję poznać podczas swojego pierwszego dnia pobytu w Londynie. A w gwoli ścisłości, dnia, kiedy wygoniła Harrego i jego znajomych z domu. Niesłychane, jak odległe teraz wydawały jej się tamte chwile. Mogłaby przysiąc, że zdarzyło się to, co najmniej, rok temu.

 Zbyt zajęta wpatrywaniem się w wygłupy Louisa i jego dziewczyny zupełnie nie zauważyła nowo przybyłej osoby. Poczuła natomiast, jak ktoś ostro szarpie ją za rękę i prowadzi w stronę kuchni.

Dopiero w momencie, gdy została przyszpilona do ściany – nie pierwszy raz tego dnia! – mogła dostrzec swojego „porywacza”.

Czekoladowe oczy były pełne zupełnie niespodziewanej złości. Wpatrywały się w dziewczynę surowo, a zaciśnięte usta jedynie potwierdzały dziwnie wrogie nastawienie Mulata.

- Wracacie do siebie? – warknął.

W pierwszej chwili Carrie zupełnie nie zrozumiała, o co może mu chodzić.

- Słucham? Kto wraca?

- Ty i ten pieprzony chłoptaś.

- Lucas?

Coś jednak Carrie mówiło, że Zayn doskonale wie, jak jej przyjaciel ma na imię. Z powodów oczywistych nie chciał go jedynie używać.

Dziewczyna westchnęła głęboko, zastanawiając się, jak ma to wytłumaczyć Zaynowi, by chłopak nie dorobił sobie niepotrzebnej historii. Oczywiście, dość niecodzienne było to, że kontakty z byłym chłopakiem utrzymuje się na stopie przyjacielskiej, ale Lucas nie był jakimś tam zwykłym chłopakiem. Był jej dobrym przyjacielem. A to, że przez jakiś czas chodzili ze sobą było okropną pomyłką.

Dłoń Malika nagle znalazła się na policzku dziewczyny, stanowczym ruchem unosząc jej twarz do góry. Tak, aby patrzyła mu prosto w oczy.

- Odpowiedz – syknął. – Czy przyjechał tu, by cię…

- Nie – przerwała mu szybko. – Przyjechał tu tylko i wyłącznie po to, by uczcić ze mną moje dwudzieste urodziny.

Malik zmarszczył brwi. Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał groźny. W podobnym humorze zdawał się być podczas ostatniej bójki w barze. I to zapewne nie wróżyło nic dobrego.

- Tak ci powiedział? – prychnął.

- Tak, Zayn. Tak właśnie mi powiedział. Nie jesteśmy niczym więcej, jak tylko przyjaciółmi.

Carrie nie miała pojęcia, dlaczego była tak zdeterminowana, by wyjaśnić to Malikowi. Przecież i tak za tydzień wracała do Nowego Jorku. Za kilka dni Zayn zapewne zapomni, że ją w ogóle znał.

Mulat odsunął rękę od jej policzka, by położyć dłoń płasko na ścianie. Westchnął głęboko, na chwilę zamykając oczy. A gdy je otworzył, wystarczyła chwila, by Blake straciła oddech.

- Czy on wie, że poprzedniej nocy byłaś moja?

Na chwilę jej serce zatrzymało się, by w następnej sekundzie uderzyć ze zdwojoną mocą. Słowa chłopaka odbijały się w jej głowie niczym echo i Carolyn nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu.

Nie potrafiła wyrazić słowami, co to jedno zdanie zrobiło z jej ciałem. Oczywiście, pomijając szalejące motylki w brzuchu i kołaczące serce. Nie mogła jednak pozwolić, by jedno głupie słowo pozbawiło ją zdrowego rozsądku.

Reakcja obronna zdawała się jedynym słusznym rozwiązaniem.

- Twoja? – prychnęła. – Nie jestem żadnym przedmiotem, żebyś mógł określać do kogo należę.

Dłoń chłopaka opuściła ścianę, by zacisnąć się na biodrze Carolyn.

- Byłaś – powiedział stanowczo. – Czy to ci się podoba, czy nie. A wiem, że w nocy z pewnością nie narzekałaś.

Mniejsza o to, że tej nocy de facto nie uprawiali seksu. Ale skoro Malik nawet po tym, co przeżyli razem był tak zaborczy, Carrie bała się pomyśleć, jaki mógłby być, gdyby poszli na całość. Nie potrafiła tylko zrozumieć, dlaczego, w pewien pokręcony sposób, jej się to wszystko podobało. Dlaczego tak desperacko chciała, by chłopak jeszcze raz powtórzył swoje poprzednie pytanie, gdy nazywał ją swoją.

- Nie mam zamiaru spokojnie patrzeć, jak ten facet sobie z powrotem owija cię wokół palca – syknął.

- Nikt sobie nie owija mnie wokół palca, Zayn. Lucas nie przyjechał tu, by mnie odzyskać. I nie potrafię zrozumieć, o co ci tak właściwie chodzi.

Nie, wcale. Ale dobre tyle, że przynajmniej wychodziło jej udawanie, iż nie widzi zazdrości w oczach Zayna. A jeszcze lepiej wychodziło jej udawanie, że wcale jej się to nie podoba.

- Nie obchodzi mnie, jak bardzo ten pieprzony chłoptaś będzie się starał. Jesteś moja.

No i doczekała się. Powtórzył to magiczne słowo.

Szkoda tylko, że wciąż nie mogła rozszyfrować jego prawdziwego znaczenia. Jak mogła być jego skoro zaraz opuszczała kraj? Jak mogła być jego, skoro sobie nic nie obiecywali? Raptem kilka razy się pocałowali i spędzili noc w swoich objęciach. Owszem, była między nimi chemia, ale Carolyn nie spodziewała się, że Zayn odbiera to wszystko tak poważnie. Szczególnie, że jeszcze tego ranka Maxie mówiła jej, iż Malik nie należy do chłopaków, którzy angażują się w jakiekolwiek związki.

Niespodziewanie do kuchni wmaszerowała Amy, zupełnie psując moment.

W pierwszej chwili Carrie chciała odskoczyć od Zayna, jednak ściana za plecami uniemożliwiała jej ten krok. Na szczęście Malik zlitował się nad jasnowłosą i dał jej trochę potrzebnej swobody. Wszystko, aby Blake nie musiała czuć się niekomfortowo w towarzystwie nowo przybyłej.

- Oho! Chyba w czymś przeszkodziłam…

Nim Carolyn zdążyła wyjść z jakimikolwiek wyjaśnieniami wyprzedził ją Zayn.

- Właściwie to nie – prychnął, patrząc wprost na Carrie. Z ogromną swobodną ignorował pojawienie się nowej osoby w kuchni i nawet nie zerknął na Amy. Ale minęła długa chwila zanim odezwał się ponownie. – Spadam stąd. A ty, Hollywood, baw dobrze się w tym doborowym towarzystwie.

Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że ma na myśli nikogo innego, jak Lucasa.

- Jej! – zawołała Amy ze słyszalnym podekscytowaniem, gdy tylko Zayn wyszedł z pomieszczenia. – Co tu się działo?

- Nic.

- Och, więc twierdzisz, że ty i ten chłopak nie macie ze sobą nic wspólnego, a moje oczy podsuwały mi fałszywe obrazy?

Carrie zmarszczyła brwi, patrząc zdezorientowana na przyjaciółkę.

Chwila, o czym ona tak właściwie mówiła?

- Rozumiem, że to jest ten facet, z którym się całowałaś będąc jeszcze z Lucasem?

Dopiero po chwili odpowiedziała skinięciem głowy.

- Blake, błagam, powiedz tylko, że z nim nie spałaś…

- Co? Nie.

- Bogu dzięki! Ten facet nie jest dla ciebie.

Najpierw ostrzeżenie od Maxie, teraz od Amy. Zdaje się, że wszyscy wiedzieli, co jest dla Carolyn dobre, oprócz niej samej.

- Przyjechałaś tutaj dopiero dzisiaj. Nie masz pojęcia, jaki Zayn naprawdę jest.

- A ty masz? – odpowiedziała zaczepnie. – Jak długo go znasz, Carrie? Wystarczająco, by wiedzieć, że jedyne na czym mu zależy, to przespanie się z tobą? Zaraz gdy cię zaliczy zniknie tak szybko, jak się pojawił. Nie rób sobie nadziei. Tylko niepotrzebnie się rozczarujesz.

Wraz ze słowami Amelii pojawiła się masa wątpliwości. Co jeśli dziewczyna miała rację? Może Zayn faktycznie tylko sobie z nią pogrywał…

Szkoda tylko, że było już za późno, by uratować swoje serce przed jakimkolwiek rozczarowaniem i bólem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top