-20-
Niestety jego urlop minął dość szybko, co jeszcze bardziej go przygnębiło. Najchętniej spędziłby w łóżku resztę życia, użalając się nad sobą, jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Nieważne jak bardzo chciał odciąć się od świata.
Z bólem opuścił rano mieszkanie, by podejść na najbliższy przystanek. Nie miał ochoty na poranne spacerki tego dnia. W ogóle nie miał na nic ochoty i najchętniej wróciłby do domu, by przeleżeć w łóżku cały dzień. Zrezygnowany stanął jednak pod zadaszeniem i cierpliwie czekał, starając się nie rozmyślić.
Potrzebował pieniędzy, by płacić za rachunki i wyżywić zarówno siebie, jak i swojego pupila. Musiał mieć pracę, a nie wiedział jak długo jego szef będzie mu pobłażał. Wolał nie testować jego cierpliwości. Bądź co bądź podobało mu się to co robił oraz samo miejsce pracy.
Westchnął na widok zbliżającego się autobusu, wiedząc, że nie było już powrotu. Nie mógł uciekać od swoich obowiązków w nieskończoność. Wsiadł markotnie do środka, by zająć miejsce jak najdalej od ludzi. Nie żeby było to trudne, bo pasażerów było dosyć mało.
Gorący policzek oparł się o chłodną szybę, a wzdłuż jego kręgosłupa spłynął dreszcz. Lubił zimę, ale jednak jego ciało miało nieco inne zdanie na ten temat. Potarł zmarznięte dłonie o siebie, po czym schował je do kieszeni, by nie stracić w nich czucia. Nie ma to jak zmarznąć na sam początek dnia. Idealny start.
Na miejscu był już po kilku minutach, które minęły mu o wiele zbyt szybko. Za bardzo zamyślił się, wpatrując się w świat za szybą, przez co prawie ominął swój przystanek. Coś czuł, że ten dzień będzie wyjątkowo ciężki do przeżycia. Był zbyt rozkojarzony.
Odbijało się to na nim cały dzień, ponieważ nie potrafił się na niczym skupić. Klienci musieli powtarzać się kilka razy, przez co dodatkowo czuł się głupio. Wcale nie wpływało to dobrze na jego samopoczucie.
— Masakra... — jęknął pod nosem, chowając twarz w dłoniach, gdy kolejny zirytowany klient opuścił sklep.
Miał ochotę usiąść na środku podłogi i się po prostu rozpłakać. Nic mu nie wychodziło. Nie mógł przestać myśleć o Minho i obwiniać się o to, że pozwolił temu cholernemu wyznaniu na wyrwanie się z jego ust. Musiał nauczyć się trzymać język za zębami.
Przetarł twarz kilka razy, oddychając głęboko, by uspokoić się. Był w pracy, musiał się skupić na obowiązkach. Zachowywał się nieprofesjonalnie.
— Han Jisung! — szybko poderwał głowę z przerażeniem, gdy nagle ktoś wpadł do sklepu, wydzierając się.
Chłopak wpatrywał się w niego intensywnie przez kilka sekund, po czym ruszył w jego kierunku, by chwycić go za ramiona. Zaś wystraszony Jisung próbował uspokoić oddech.
— Czy ty możesz mnie tak nie straszyć? — warknął cicho, spoglądając na przyjaciela spod byka, bo poczuł, że jego serce ze strachu podeszło aż do gardła.
— Ty mi się nie waż mówić o straszeniu, bo to ty przez kilka dni nie dawałeś znaku życia! — ryknął i zaczął nim potrząsać na wszystkie strony świata.
— Puszczaj mnie Chan. — wymamrotał niewyraźnie, bo zaczęło mu się kręcić w głowie.
— Martwiłem się! Co się z tobą działo!?
Wreszcie silne dłonie puściły jego ramiona, dzięki czemu mógł opanować zawroty głowy. Nie znał się na anatomii człowieka, ale poczuł się, jakby mu się mózg aż przesunął. Jak można było tak poniewierać załamanym człowiekiem?
— Nic... — mruknął, po czym złapał za albumy, które zaczął układać na półkach.
— Nie umiesz kłamać dupku. — rzucił urażony Bang i ruszył za nim.
Młodszy westchnął ciężko, po czym spojrzał na niego kątem oka. Wiedział, że martwił się o niego, ale nie chciał mieć z nikim kontaktu. Po prostu musiał pobyć sam. Z drugiej strony było mu głupio, że narobił im wszystkim tyle zmartwień.
— Nie wpadłeś na pomysł, że po prostu nie chcę o tym rozmawiać?
— Wyobraź sobie, że wpadłem, ale nie obchodzi mnie to. Zniknąłeś nagle na dwa tygodnie, więc stało się coś poważnego. — założył ramiona na torsie i uniósł lekko brew.
— Chan... Nie chcę rozmawiać o tym, gdy jestem w pracy. — szepnął, zaciskając dłonie i opuszczając głowę. Jeszcze brakowało mu, żeby się rozpłakał.
Bang przyglądał mu się uważnie, dlatego gdy dostrzegł, że broda chłopaka zaczyna drzeć, postanowił odpuścić. Nagle poczuł się źle, że tak bardzo naciskał na młodszego. Przecież dobrze go znał i wiedział, jak to się kończyło.
— Przepraszam.... Po prostu chcę wiedzieć co się dzieje. — westchnął, kładąc dłoń na jego ramieniu, po czym ostrożnie je potarł.
— Wiem. Porozmawiamy jak skończę pracę, okay? — wreszcie podniósł wzrok na oczy towarzysza, który uśmiechnął się do niego ciepło.
— Jasne, ale i tak nigdzie się stąd nie wybieram. — ostrzegł i kolejny raz potarł jego ramię.
Niższy skinął tylko głową, po czym oparł czoło na jego ramieniu z westchnięciem. Nie mógł sobie pozwolić na długi odpoczynek, dlatego po chwili odsunął się. Stwierdził, że skoro Chan zamierzał z nim zostać to równie dobrze mógł mu pomóc z obowiązkami.
A były diabeł nie protestował i potulnie chodził za nim, pomagając za każdym razem, gdy go o to prosił. Wyrywał mu nawet przedmioty z dłoni, by nie musiał ich nosić, na co Han wywracał oczami. Powinien już być przyzwyczajony do jego zachowania.
W ten sposób spędzili kilka godzin, prowadząc lekkie rozmowy, ostrożnie omijając drażliwe tematy. Zdarzało im się nawet śmiać, chociaż uśmiech Jisunga znikał wyjątkowo szybko. Jego oczy ponownie gasły, zostawiając przysłonione przez niezidentyfikowaną mgłę. Co takiego musiało się stać, że ten wesoły chłopak był w tak złym stanie?
Chan nie miał pojęcia, jednak zamierzał się dowiedzieć. Wpatrywał się więc intensywnie w plecy przyjaciela, gdy on zamykał sklep. Nie chciał zaczynać tematu na środku chodnika, wiedząc, że nie było to najlepsze miejsce na poważne rozmowy. Przydałaby im się cisza i prywatność. No i zdecydowanie ogrzewanie.
— Może pójdziemy do mnie? — zaproponował, gdy niższy schował klucze do kieszeni.
— Jasne, czemu nie. — westchnął w odpowiedzi Han, po czym złapali taksówkę, za którą zapłacił oczywiście Chan.
Na miejscu powitał ich Inu, który wyjątkowo podekscytował się widokiem Jisunga. Wilk zaczął podskakiwać, machając wesoło ogonem, gdy chłopak zdejmował odzienie wierzchnie, a gdy tylko zaczął go głaskać, wywrócił się na ziemię.
Usta dwudziestojednolatka rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, gdy zatopił palce w jego sierści. Szczerze powiedziawszy to nawet tęsknił za tą kudłatą bestią. Bez wahania objął go wokół szyi i przytulił się do niego, przymykając lekko oczy. Za to Inu zdawał się być w istnym raju, próbując polizać chłopaka po twarzy.
— No już przylepy, mamy rozmowę do przeprowadzenia. — parsknął Bang, spoglądając na nich.
— Maruda. — skrytykował go Han, jednak odsunął się od wilka i we trójkę udali się do salonu, gdzie wygodnie usiedli.
— Więc?
Były anioł powoli podniósł na niego wzrok i chwilę wpatrywał się w jego oczy. Zaraz potem opuścił spojrzenie w dół, przy czym zacisnął usta w cienką kreskę. Chan zasługiwał na jakieś wyjaśnienie. W sumie wszyscy jego przyjaciele zasługiwali.
Westchnął więc ciężko i zaczął cicho tłumaczyć dlaczego tak nagle zniknął. A oczy starszego z każdą chwilą zdawały się stawać coraz większe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top