Rozdział I

Ciężko - tym jednym słowem odpowiadałam na tysiące pytań przez ostatnie pół roku. Na tysiące pytań dotyczących mojego zerwania z Shawn'em i mojego samopoczucia. Tak naprawdę nikogo nie obchodzi, jak się czuję. Mam tą świadomość i dlatego staję przed kamerą uśmiechnięta od ucha do ucha z Gustawem na rękach i zaczynam kręcić vloga na mój kanał. Dzisiaj jadę z Guciem do weterynarza, a potem pozuję do magazynu i wracam do książek, bo zbliża się sesja.

Ładuję kota do przenośnej klatki i przypinam na fotelu obok. Prowadzę samochód opowiadając moim widzom, dlaczego tak długo się nie odzywałam, chociaż wszyscy doskonale wiedzą, że Mendes zerwał ze swoją dziewczyną z Polski. „Była piękna, ale to się wypaliło" takich słów użył w pierwszym wywiadzie po naszym rozstaniu. Widać tym dla niego byłam, piękną dziewczyną. Byliśmy razem dwa lata, a on i tak widział mnie przez pryzmat modelki, czyli tak, jak większość świata. Myślałam, że znaczę dla niego więcej, bo on znaczył dla mnie niemal wszystko, widać myliłam się.

Parkuję przed gabinetem i wyjmuję klatkę, z której słychać głośne syczenie mojego kota. Nie dziwię mu się, ja też nie znoszę chodzić do lekarza, nawet jeśli jest nim moja przyjaciółka, Ewa. Witam się ze wszystkimi w pomieszczeniu i siadam jak najdalej od ludzi z psami, żeby dodatkowo nie stresować zwierzaka. Kolejka jest dosyć długa, ale powinnam zdążyć na sesję. W międzyczasie sprawdzam moje social media i skrzynkę mailową. Odkąd zerwałam, a raczej odkąd zerwał ze mną pewien sławny brunet, dostaję coraz mniej zleceń. Dzięki Merlinowi, że rodzice przysyłają mi pieniądze na czynsz, bo musiałabym jeść suchy chleb smarowany nożem.

Z perspektywy mediów może to wyglądać, jakbym chciała się na nim wybić i hej, nie będę was nawet przekonywać, że było inaczej, bo każdy wierzy w co chce. Jestem tak bardzo zmęczona, nie wiem czym bardziej, czy to życie czy brak snu spowodowany nocnym oglądaniem nowego filmu z Tom'em Holland'em.
Mam na nosie ciemne okulary, choć jest już połowa października. Przyglądam się dwóm tatuażom na przegubach łokciów. Słyszę z nowego głośnika starą nutę Taco, śpiewa, że świat jest karimatą. Dla mnie raczej Narnią, od pół roku w moim sercu zima. Podchodzi do mnie jakaś grubsza nastolatka, prosi o zdjęcie. Uśmiecham się do niej serdecznie i szybko pozuję do selfie. Pyta, jak po zerwaniu, odpowiadam dobrze. Dobrze - pierwszy raz od tylu miesięcy to słowo wybrzmiewa na moich ustach i czuję, że to prawda. Jest dobrze. Wchodzę na messenger i piszę do Darii. Jednak szybko kasuję wiadomość, pisanie do byłej w takiej sytuacji to najgorszy pomysł, na który dziś wpadłam. Nie oszukujmy się, to ogólnie najgorszy pomysł na jaki wpadłam. Głupszy niż pofarbowanie na różowo włosów bibułą w pierwszej klasie gimnazjum.

Po męczących, bardziej dla Gustawa niż mnie, godzinach oczekiwania i wizycie u tej szurniętej kobiety, wszyscy weterynarze są nienormalni, odwiozłam obrażonego na mnie kota do mieszkania. Coś czuję, że moje kwiatki ucierpią, ale muszę lecieć „wyginać się przed kamerą", jak nazywa to Jun. Muszę go wreszcie odwiedzić, skoro czuję się lepiej, a Kanada odpycha mnie trochę mniej. To wcale nie tak, że jest sąsiadem Shawna i nie ma nawet szans, że uda mu się mnie uniknąć. O Merlinie, gadam jak jakaś psychofanka, stop Wanda, jesteś inteligentną, młodą kobietą.

Wsiadam do samochodu uprzednio zmieniając moje szpilki na schodzone Vansy, które mam od czasów liceum. Robię głośniej radio słysząc „Kabriolety", cicho podśpiewuje pod nosem wybijając rytm na kierownicy. To niesamowite, jak ten wąsaty raper potrafi poprawić mój humor. Parkuję pod studio i z powrotem nakładam na stopy szpilki. Szybkim krokiem ruszam do środka, moje długie, farbowane na brąz włosy machają się z lewa na prawo. Od razu siadam przed makijażystką i fryzjerem, którzy zajmują się moim dzisiejszym wyglądem. Mam nadzieje, że wszystko szybko się skończy. Ponownie sprawdzam skrzynkę i widzę jedną nieodczytaną wiadomość. Mam jednak świadomość, że styliści patrzą mi przez ramię, więc postanawiam przeczytać ją w domu. Dom, moje miejsce na ziemi, tak pozornie niepozorne. Cztery ściany, podłoga, sufit i ten przeklęty kot. Fotograf ustawia mnie do zdjęcia, chwilowo oślepia mnie flesz, zmieniam pozycję. Jestem tutaj, ale myślami zupełnie gdzieś indziej. Gubię się w własnej głowie. On, ja, my - razem, koniec. Dziś jest ten dzień, uświadomiłam sobie to, co było nieuchronne. To nie miało prawa istnieć.

Wsiadam do samochodu jak w letargu, jadę szybciej niż zwykle. Do domu, muszę przelać myśli na papier i wypić gorącą herbatę. Zatrzymuję się przed blokiem i biegnę schodami na moje piętro. Zamykam drzwi i zrzucam z siebie ubrania, najpierw koszulkę, potem dżinsy zostając w samej tylko koronkowej bieliźnie. Idę do łazienki i zmywam z siebie makijaż, który nakładano na moją twarz z niezwykłą precyzją dobrą godzinę. Podchodzę do półki z winylami i wybieram płytę. Biorę Gustawa na ręce i idę tanecznym krokiem do kuchni zaparzyć zieloną herbatę, do której wkrajam kilka truskawek. Rozpuszczam włosy i biorę ze stołu mój notatnik oprawiany czarną skórą. Siadam na parapecie obserwując ludzi z ostatniego piętra bloku, wyglądają, jak robaki wyławiane przez osiedlowe gołębie. Po drugiej stronie okna siada mewa, która zawsze sępi jedzenie od mieszkańców. Biorę z chlebaka kawałek bułki i podaje ptakowi. Zapisuje kilka słów w dzienniczku i przechodzę do salonu kołysząc się w rytm muzyki nadal nie mając na sobie nic oprócz białej bielizny. Jeśli zastanawia was, co pomyślą sąsiedzi to obstawię, że widzieli już moje zdjęcia w Playboy'u. Słucham Lany Del Rey i pierwszy raz od baaardzo dawna bawię się świetnie we własnym towarzystwie.

Słyszę powiadomienie na telefonie, więc tanecznym krokiem podchodzę do torby, żeby wyjąc urządzenie. Jun pyta, jak mi idą zlecenia i kiedy uzbieram wreszcie na bilet. Uśmiecham się szeroko na wiadomość od niego, kiedyś miałam takiego przyjaciela w Polsce, ale wszystko przemija. Wiecie, memento mori i do przodu czy jakoś tak. Prawda jest taka, że nigdy nie byłam najlepsza z przedmiotów humanistycznych.Wysyłam mu zdjęcie słoika z napisem „Canada", który mozolnie zapełniam papierkami. Podpisuje zdjęcie słowami dalej niż bliżej, a on wysyła mi tylko smutną minkę. Gdybym miała wymienić najlepsze rzeczy, które mnie spotkały podczas związku z Mendesem to Jun byłby na podium.

Patrzę na mój kalendarz, w którym czerwonym, niczym moja ulubiona szminka, markerem zaznaczona jest data egzaminu i wiem, że czas siadać do książek, bo wieczorem będzie na to zwyczajnie za głośno. Takie są właśnie minusy mieszkania przy Ergo Arenie, gdy ktoś organizuje koncert nie musisz nawet kupywać biletu, a i tak słyszysz cały ten huk. Dziś będę siedzieć zawinięta w koc na balkonie i słuchać Szcześniaka, który prześladuje mnie cały dzień, a to wszytko za darmo, taki ze mnie Janusz biznesu.

Najpierw jednak przydałoby się coś zjeść, sprawdzam zamrażarkę w poszukiwaniu warzyw na patelnie, jednak nie znajduje w niej nic poza pudełkiem po lodach, w którym trzymam koperek i różnokształtnych kostek zmrożonej wody do drinków. Wciągam więc szybko dżinsy i biały t-shirt, który związuje w talii, biorę z blatu klucze i telefon, wsuwam moje białe adidasy i obieram kierunek na nasz lokalny sklep, w którym sprzedaje przeurocza starsza pani. Jest zawsze taka serdeczna. Kupuje więc moje mrożonki, a ona jak zawsze pyta mnie o samopoczucie, ją jako jedną z niewielu faktycznie to obchodzi, jest taka kochana.

Ponownie wracam do domu, mam nadzieje, że nie będę musiała go znów dziś opuszczać, i przygotowuje mój skromny, studencki obiad. Przy mojej nodze krąży już Gucio licząc na to, że podzielę się jedzeniem. Wyjmuje z lodówki kawałek szynki i rzucam kotu, bo muszę jakoś odkupić swoje winy, czytaj zabranie go na szczepienie do „niedobrej cioci". Przerzucam warzywa do miski i siadam w moim fotelu, który przywodzi na myśl meble ogrodowe. Patrzę w okno i widzę ludzi, którzy zaczynają zbierać się przed areną, przypominając mi liceum, gdy razem z przyjaciółką potrafiłyśmy przyjść z samego rana, tylko po to, żeby zająć dobre miejsce na płycie. Wzdycham, to nie czas na wspomnienia, przecież mam randkę z notatkami.

___________________________________

Pierwszy rozdział fanfiction o Taco Hemingway'u. Musicie wiedzieć, że czuje zażenowanie pisząc obok siebie słowa faniction i Hemingway, ale z drugiej strony bardzo chce je napisać. W każdym razie mam nadzieje, że wam się spodoba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top