9. Panie Bieber!

Cały poranek spędziłam w łóżku. Czułam się fatalnie, a na dodatek miałam ogromne wyrzuty sumienia.
Justinowi wcisnęłam, że po prostu źle się czuję, ale tak naprawdę sama nie wiem co mam robić.
Gdy jestem już ubrana najciszej jak potrafię schodzę na dół. Niestety chłopak od razu mnie zauważa. Ja po prostu nie chcę by stała mu się krzywda.
- Dzień dobry - wychrypiał odstawiając kubek na stół.
- Cześć - uśmiecham się na zawołanie, a następnie nalewam soku do szklanki.
- Czujesz się już lepiej? - pyta podnosząc się z krzesła.
- Tak - rzucam biorąc łyk napoju - jest lepiej.
- To dobrze - uśmiecha się stając na przeciwko mnie. Blondyn opiera się biodrem o blat, a następnie krzyżuje ręce na klatce piersiowej. - Soph co jest?
Z trudem przełykam ogromną gluę w gardle, a następnie okłamuję go.
- Wszystko jest w porządku - uśmiecham się - po prostu jestem zmęczona.
- Przecież widzę - protestuje - wiem, że chodzi o coś więcej.
- Muszę się położyć - zmieniam temat i ruszam w stronę pokoju.
- Sophie, proszę poczekaj - szepcze i chwyta mój nadgarstek, przyciągając mnie do siebie.
- Jay - rzucam spoglądając mu w oczy.
- Proszę Cię, nie odsuwaj się ode mnie - mówi błagalnym tonem.
- Justin to nie tak - tłumaczę.
- To jak? Co się stało? - pyta zaskoczony.
- Miałam sen...okropny sen - odpowiadam.
- Możesz mi o nim opowiedzieć - zapewnia mnie.
- Oni chcieli Cię zabić! Nie możemy trzymać się razem! Nie rozumiesz? Nie widzisz tego ryzyka?! - krzyczę, ledwo panując nad łzami.
- Spokojnie Sophie - uspokaja mnie przytulając do siebie.
- Nie chcę by stała Ci się krzywda - rzucam łkając - wystarczy mi, że moja mama za to zapłaciła.
- Ej - chłopak ujmuje mój podbródek, a następnie podnosi go do góry, bym patrzyła się prosto w jego oczy - nie płacz. Wszystko będzie dobrze.
- Justin - zaczynam, ale on mnie ucisza złączając nasze usta w jednym, długim pocałunku. Czuję jak łzy zaczynają moczyć moje policzki, ale mimo to odwzajemniam pocałunek.
- Nigdy Cię nie zostawię - szepcze między jednym, a drugim pocałunkiem. - Nie pozwolę Cię skrzywdzić.
- Nie, nie możesz - odsuwam się od niego, dalej płacząc. - Nie możesz, ryzykować swojego życia dla mnie!
- Sophie, uspokuj się - prosi muskając czubek mojej głowy. - Chodź, czas zacząć śledztwo.
Uśmiecha się pocieszająco, a następnie ciągnie mnie na górę.
✏ ✏ ✏
- Nie chcę tego mówić, ale czas by spotkać się z nimi - rzucam.
- Sophie to za wcześnie - protestuje chłopak.
Kiedy chcę coś powiedzieć jego telefon zaczyna dzwonić.
- Halo? - rzuca lekko wkurzony.
- Skye co ty w ogóle mówisz?
- Kto?
- Uciekaj stamtąd!
Szybko zrywam się z łóżka, a następnie podchodzę do blondyna.
- Jasna cholera! - krzyczy i chowa telefon do kieszeni.
- Justin co się dzieje? - pytam spoglądając na niego zmartwiona.
- Nie ma mojej mamy - rzuca zmartwiony. - Muszę tam jechać.
- Jadę z Tobą - dodaję wkładając kurtkę.
- Sophie - zatrzymuje mnie - proszę Cię, zostań tu.
- Nie ma mowy, Justin! - spoglądam na niego zaskoczona. - Jadę tam z Tobą!
- Czy ty musisz być taka uparta? - pyta zaciskając dłoń w pięść.
- Tak - mówię to śmiejąc się.
Chłopak rozluźnia się, a następnie wychodzimy z domu.

Gdy blondyn parkuje pod szpitalem, wysiadam jak najszybciej. Chwilę później znajdujemy się już na danym piętrze. Chłopak bez pukania, ani nie zważając na prośby oraz groźby personelu wpada jak poparzony do gabinetu lekarza.
- Kim pan jest? - pyta lekarz podnosząc się z krzesła.
- Nie ważne kim ja jestem! To przez pana nieuwagę moja matka zniknęła! - krzyczy i uderza otwartą dłonią w biurko. Czuję jak moje serce przyśpiesza.
- Pan Bieber tak? - pyta ponownie.
- Gdzie jest moja matka?! - rzuca mocno podenerwowany - Kto ją zabrał?!
- Panie Bieber proszę się uspokoić - rzuca spokojnym tonem.
- Nie uspokoję się do cholery! - w jego oczach można zauważyć furię. - To przez was moja mama jest w niebezpieczeństwie! Przysięgam wam, że jeśli spadnie jej chociaż włos z głowy, to spotkamy się w sądzie! Macie to jak w banku!
- Panie Bieber jeśli się pan nie uspokoi, ochrona pana wyprowadzi - lekarz podnosi ton głosu.
Bacznie zaczynam przyglądać się Justinowi. Wystarczy krok, by lekarz runął na ziemię.
- Justin - szepczę lekko przestraszona.
- Zostaw mnie Sophie - rzuca nie spuszczając z niego wzroku.
- Ostrzegam pana - zaczyna mężczyzna - jeśli nie będzie pan rozmawiał na spokojnie, zostanie pan stąd wprowadzony.
- Nie rozumiesz do jasnej cholery, że ktoś porwał moją matkę?! I to wszystko przez twoją nie uwagę! - krzyczy zaciskając dłonie w pięści.
Czas chyba go uspokoić. W tym momencie wszystko może zostać użyte przeciw niemu.
- Jay - rzucam i obejmuję jego ramię i obracam go w swoją stronę. - Proszę Cię, musisz się uspokoić.
- Nie mogę Sophie - szepcze i opiera swoje czoło na moim. Bierze wdech i wydech.
- Teraz możemy porozmawiać - rzuca brunet.

Po wszystkim zabieramy Skye i wracamy do domu w górach.
Gdy dziewczyna zmęczona całym dniem kładzie się spać, Justin zamyka się w gabinecie. Przecieram się w wygodniejsze ciuchy, a włosy ściągam w niechlujnego koka. Siadam na łóżku po czym zaczynam przeglądać wszystkie dowody. Ugh, czuję się taka bezsilna. Na dodatek mama Justina jest w niebezpieczeństwie. Muszę coś z tym zrobić. Po co był ten milion dolarów? Myślę, że co do broni, moja rodzicielka kupiła ją po to by móc się obronić w razie, gdyby zaszła taka potrzeba.
Od Justina dostałam zupełnie nowy telefon, jak i jego numer. Czuję, że Lauren zamartwia się na śmierć, dlatego wykręcam jej numer i czekam, aż odbierze.
- Halo? - w tle słychać głośną muzykę i jej znajomych.
- Cześć Lauren. To ja Sophie - mówię, podchodząc do okna.
- Sophie wreszcie! - wzdycha z ulgą. - Co się z Tobą działo do cholery?!
- Umm, no więc odezwała się moja stara znajoma i zaprosiła mnie na mały wypad za miasto - okłamuję ją.
- Ohh to dobrze Ci zrobi, ale co się stało z twoim telefonem? - pyta zmartwiona.
- A no tak zapomniałam o tym zupełnie...no więc jak to ja, wpadł mi do jeziora, noi już go nie odzyskałam, dlatego dopiero teraz dzwonię.
- W takim razie baw się dobrze i odezwij się czasem. Kiedy wracasz? - pyta w tym samym momencie, gdy ktoś wchodzi do mojego pokoju.
- Pod koniec ferii. Zadzwonię do Ciebie wkrótce. Trzymaj się. Papa - żegnam się i rozłączam.
- Hej idę się jeszcze położyć, chyba że będę ci potrzebna - rzuca śpiąca Skye.
- Nie martw się poradzę sobie. Idź odpocząć - posyłam jej uśmiech, a dziewczyna znika z korytarza.
Spoglądam na łóżko z dowodami próbując zrozumieć tok myślenia i plan mojej rodzicielki.
Uzmajmy, że ktoś jej groził. Z listu można wywnioskować, że zobaczyła coś czego nie powinna zobaczyć.
Zagrozili jej, że jeśli komukolwiek coś powie, będzie martwa. Ale w takim razie po co były jej te pieniądze? Przecież wątpię w to, że zażądali okupu, bo nawet nie mieliby za co.
Co ukrywałaś mamo? Czy chciałaś uciec? Co wie mama Justina?
Jedynym źródłem, które prawdopodobnie zna choć część prawdy jest mama Justina, która jest teraz w niebezpieczeństwie. Jasna cholera!
Lekko zdenerwowana ruszam w stronę schodów przy których skręcam w lewo, a następnie pukam do pierwszych drzwi w korytarzu po prawo. Gdy dociera do mnie ciche "proszę" naciskam klamkę i wchodzę do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Hej - rzucam i podchodzę do biurka przy którym siedzi chłopak.
- Cześć - szepcze blondyn zawzięcie pisząc coś na komputerze.
- Co jest? - pytam stając za nim i opierając dłonie na jego ramionach.
- Próbuję zobaczyć, gdzie przebywała twoja mama przez ostatnie klika tygodni przed jej śmiercią - tłumaczy mi.
- Jay musimy odnaleźć twoją mamę - zaczynam - gdy ją znajdziemy poznamy całą prawdę.
- Sophie nie możesz się nastawiać, że czegokolwiekolwiek się od niej dowiesz. Ona może być już martwa - rzuca z łamiącym się głosem.
- Justin nawet tak nie mów - szepczę i nie panując nad swoimi łzami, pozwalam im wypłynąć.
- Soph nie płacz - chłopak sadza mnie na swoich kolanach - nie chcę po prostu, żebyś się rozczarowała.
- Jay jeśli ona nie żyje - mówię przypominając sobie dzisiejszy sen.
- Nie kończ tego zdania - przerywa mi. - Nic mi nie będzie. Nie myśl o tym.
- Boże kochany, dlaczego musieliśmy się poznać, akurat w takich okolicznościach? - pytam płacząc.
- Ej spokojnie kochanie - uspokaja mnie i przytula mocno do siebie. Chowam głowę w zagłębienie między jego szyją, a barkiem. Dłoń chłopaka zaczyna głaskać moje plecy. Zaczynam szybciej oddychać. Łzy same cisną mi się do oczu. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
- Jest parę miejsc, które musimy odwiedzić, ale to już jutro - tłumaczy mi szepcząc to prosto do mojego ucha.
- Jay, czy twoja mama miała przy sobie coś co możnaby było namierzyć? - pytam z nadzieją.
- Sam nie wiem - rzuca myśląc. - Muszę jechać na spotkanie z tatą.
- Pojadę z Tobą jeśli chcesz - zaczynam bacznie przyglądając się jego oczom.
- W takim razie chodźmy - posyła mi lekki uśmiech, a następnie wystajemy.

Hejka. Oto nowy rozdział. Co sądzicie? Piszcie w komentarzach. Do zobaczenia wkrótce. Bye x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top