5. Cholera, Sophie nic Ci nie jest?!
Po ostatniej lekcji pomyślałam, że mogę wstąpić do sklepu i zrobić małe zakupy. Lauren do późna będzie dziś w pracy, a mi nie chce się jeść na mieście. Gdy docieram do sklepu mój telefon zaczyna dzwonić.
Na ekranie pojawia się nieznany numer. Odrzucam.
Chwila, a co jeśli to ta sama osoba, która napisała list? Cholera, robi się niezłe bagno. Nagle wpadam na kogoś.
- Bardzo Cię przepraszam - rzuca chłopak.
- Nie to ja przepraszam, chodzę z głową w chmurach - tłumaczę, przenosząc wzrok na blondyna.
- Znowu się spotkamy - rzuca śmiejąc się.
- Jak widać. Co tu robisz? - pytam lekko zaskoczona. W tym drogim garniturze, wątpię, że kupuje w tym sklepie.
- To najbliższy sklep, mama poprosiła mnie o kawę, ale nie mogę się zdecydować - opowiada mi, a w jego oczach można zauważyć zakłopotanie.
Lekko nachylam się w stronę jego twarzy, ale w ostatniej chwili chwytam opakowanie kawy stojące na wysokości jego ust.
Mina chłopaka była nie do opisania.
- Według mnie, to jedna z najlepszych - rzucam śmiejąc się pod nosem. Jego mina mówi o wszystkim. - No co? Liczyłeś, że Cię pocałuję czy coś?
Chłopak przełyka ślinę, a jego jabłko Adama poruszyło się nerwowo.
- Nie, ale to było naprawdę - chłopak wydaje się dosyć zakłopotany całą tą sytuacją, dlatego ze śmiechem muskam jego policzek i ruszam przed siebie. Pakuję do koszyka jakieś pieczywo, masło orzechowe, paczkę ulubionych chrupek, mrożoną herbatę, oraz trzy jabłka w karmelu. Stając w kolejce do kasy, biorę jeszcze parę paczek gum do żucia.
Po zapłaceniu leniwym krokiem ruszam w stronę domu. Mogłam wziąć auto, ale nie bo Lauren musiała je dziś zabrać.
Ugh, no to chyba czas na porządny spacer. Nagle jakiś samochód się zatrzymuje. Co się dzieje? Mam uciekać? Chwila, trzeba sprawdzić kto to. Kierowca powoli opuszcza szybę, a ja dostaję rumieńców na twarzy.
Uff, to tylko on.
- Może Cię podwiozę? - proponuje uśmiechając się i ukazując przy tym szereg swoich śnieżnobiałych zębów.
- Nie no, co ty dam sobie radę. Jedź i tak jesteś już pewnie spóźniony - rzucam uśmiechając się nieśmiało.
- Nie daj się prosić - nalega, a następnie wysiada z samochodu.
- Justin naprawdę dam sobie radę - upieram się.
- Wiem o tym, ale co Ci szkodzi - uśmiecha się i bierze siatki ode mnie.
Wzdycham i odpuszczam. Blondyn otwiera bagażnik, a następnie wkłada do środa zakupy. W tej samej chwili, ja wsiadam do środka.
Całą drogę rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Nagle mój telefon zaczyna ponownie dzwonić. Od razu odrzucam, próbując ukryć lekkie przerażenie.
- Wszystko w porządku? - pyta parkując pod moim domem.
- Tak, po prostu jestem zmęczona - okłamuję go. - Bardzo dziękuję Ci za podwózkę. - uśmiecham się lekko.
- Nie ma za co, polecam się na przyszłość - uśmiecha się, a ja muskam jego policzek i wysiadam. Po odebraniu zakupów od chłopaka, żegnam się i ruszam w stronę domu. Otwieram drzwi, zauważając kolejny list. Cholera! Szybko zamykam je za sobą i upewniam się czy na pewno są zamknięte. Odstawiam zakupy na blat, a następnie otwieram list.
Moim oczom ukazuje się znajome już pismo.
RADZĘ CI ODEBRAĆ DO CHOLERY TEN TELEFON, CHYBA, ŻE CHCESZ BY KTOŚ UCIERPIAŁ. PAMIĘTAJ, ŻE NIE MASZ PRAWA NIKOMU O TYM POWIEDZIEĆ, BO INACZEJ ZGINIE KTOŚ TOBIE BLISKI. JEŚLI JEDNAK ZDECYDUJESZ SIĘ ODPUŚCIĆ, MY RÓWNIEŻ TO ZROBIMY...
Lekko przerażona wbiegam na górę, a następnie chowam list do sejfu.
W tym momencie telefon zaczyna znowu dzwonić. Tym razem nie odrzucam. Czekam dłuższą chwilę i w ostatniej sekundzie odbieram.
- Halo - rzucam, próbując zapanować nad swoim głosem.
- Witaj Sophie. Cieszę się, że możemy wreszcie porozmawiać. Męczy mnie już pisanie tych głupich listów.
- Kim jesteś? - pytam.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Jesteś tak samo niecierpliwa jak twoja matka - dodaje śmiejąc się.
Czuję jak moja dłoń zaciska się w pięść.
- Przestań mówić o mojej mamie! - krzyczę hamując łzy.
- Oj Sophie, Sophie - urywa. - Dlaczego, nie odpuścisz? Gdybyś to zrobiła już dawno miałabyś chwilkę spokoju kochana.
- Daj mi spokój. Nie odczepię się dopóki nie dowiem się co się tu dzieje!
- Po co? - pyta prowokując mnie.
- Obiecałam to mojej mamie i słowa dotrzymam!
- Ohh tak? Hmm to może w takim razie, radę Ci się pilnować. Rozmawiałaś już dziś z twoim kolegą?
- Jakim kolegą? - pytam zaskoczona.
- Nowym kolegą z klasy, synem szefowej twojej matki.
- Zostaw Justina w spokoju! -krzyczę szlochając.
- Zadzwonię wkrótce. Do zobaczenia Sophie - rzuca i rozłącza się nim zdążyłam coś powiedzieć.
Spanikowana chowam telefon i zbiegam na dół. Chwytam kluczyki i wybiegam zamykając drzwi najszybciej jak się tylko da.
Nie będę czekać na autobus. Muszę biec. Miał jechać do firmy. Szybko wyciągam telefon i wykręcam jego numer. Jeden sygnał...drugi sygnał... trzeci sygnał...czwarty sygnał... piąty sygnał...Cześć tu Justin. Nie mogę w tej chwili odebrać, ale jeśli to co ważnego, zostaw wiadomość. W wolnej chwili na pewno ją odsłucham i oddzwonię.
- Jasna cholera! - krzyczę, zwracając na siebie uwagę ludzi. Nie o to mi chodziło.
Łzy z każdym krokiem zalewały moje oczy, utrudniając mi bieg. Boże, jeśli coś mu się stało nie wybaczę sobie tego. Nigdy w życiu. Szybciej, niż się spodziewałam docieram pod firmę.
Nie czekając na windę, wbiegam po schodach na najwyższe piętro. Ledwo, zachłannie łapiąc powietrze docieram do recepcji.
- Sophie, kochanie co się stało? - pyta Skye, chwytając mnie za ramiona.
- Proszę, powiedz mi, że Justin tu jest - rzucam błagalnym tonem.
- Chyba jeszcze go nie ma. Coś się stało? - spogląda na mnie zmartwiona.
- Cholera Skye, on jest w niebezpieczeństwie - szepczę spanikowana.
- Sophie powiesz mi do cholery, w co ty się wpakowałaś? - pyta podnosząc głos.
- Muszę wiedzieć, czy tu jest - protestuję.
- Poczekaj, pójdę sprawdzić - rzuca i rusza w stronę gabinetu.
Cholera! On musi być cały...to wszystko jest przeze mnie.
- Nie ma go - rozlega się głos dziewczyny.
Zaczynam płakać. Łzy płyną strumieniami mocząc moją koszulkę.
- Ej nie płacz. Nie wiesz tego na pewno.
- Jeśli coś mu się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę - tłumaczę jej.
- Uspokój się - prosi, przytulając mnie do siebie. Nagle winda się otwiera, a blondyn wsiada z niej, z rozwalonym łukiem brwiowym i drobnymi siniakami.
- O mój Boże Justin - szepczę zapłakana.
- Cholera, Sophie, nic Ci nie jest? - wychrypiał zmartwiony.
Szybko zrywam się z fotela, a następnie chowam się w jego ramionach. Chłopak mocno przytula mnie do siebie. - Cii, nie płacz już. Jesteś bezpieczna.
- Przepraszam Cię Justin - szlocham - To wszystko to moja wina.
- Nic mi nie będzie. Kim byli Ci ludzie? - pyta siadając i ciągnąc mnie na swoje kolana.
- To oni zabili moją mamę - szepczę.
- Jasna cholera! - klnie pod nosem.
- Jay ja muszę to rozwiązać. Muszę poznać prawdę.
- Nie możesz ryzykować Sophie. Jesteś bezbronna - tłumaczy mi, mocno obejmując moje dłonie.
- Nikt mnie nie powstrzyma - protestuję podnosząc się z jego kolan.
- Sophie poczekaj! - krzyczy i rusza za mną. Nadal płacząc chowam się w damskiej toalecie. Tu nie wejdzie.
Osuwam się po jednej ze ścian i chowam głowę w dłonie.
- Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie Soph. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek Cię skrzywdził - szepcze chłopak.
- Justin to jest damska toaleta! - rzucam udając obrażoną.
- Myślisz, że mnie to interesuje? Firma należy do mojego ojca i mogę robić co chcę, w końcu już niedługo będzie moja - rzuca podnosząc mnie z ziemi. Chłopak zaczyna kierować się w stronę windy. Po drodze rzuca do Skye: - Powiedz mojej mamie, że musiałem coś załatwić.
Gdy widna zatrzymuje się, na parterze chłopak obejmuje moją dłoń, a następnie ciągnie mnie w stronę jego samochodu, rozlgądając się dokładnie.
Chwilę później jesteśmy już u mnie pod domem.
- Chodź - szepcze chłopak. - Spakuj się, pojedziemy do mnie.
- Justin, nie będę marnować Twojego czasu - protestuję.
- Proszę Cię Sophie, wiem co robię - rzuca błagalnym tonem, a następnie wysiadamy.
Szybko pakuję swoje rzeczy do torby, po czym wysyłam wiadomość do Lauren, że zostaję u koleżanki.
Dokładnie zamykam drzwi i razem z Justinem wracamy do samochodu.
Jego dom położony jest na obrzeżach miasta, ale jest za to doskonale ukryty.
- Mieszkasz tu sam? - pytam zaskoczona, gdy wchodzimy do środka.
- Nie do końca - uśmiecha się lekko. - Gdy moi rodzice mają dużo pracy, zostają w apartamencie w mieście. Nie chcą marnować czasu na jazdę, więc często jestem sam.
- Rozumiem - uśmiecham się smutno. Chłopak rusza w stronę swojego pokoju, gdzie zostawia moją torbę. Na chwilę wchodzę do łazienki.
Wyciągam z torebki chusteczkę, którą moczę, a następnie wychodzę z pomieszczenia. Gdy wchodzę z powrotem do pokoju, blondyn ściąga marynarkę, a następnie rozpina guziki od rękawów. Podwija je, po czym siada na łóżku. W między czasie jeszcze przeczesuje palcami grzywkę. Wychodząc z osłupienia, spowodowanego jego perfeckją, podchodzę bliżej chłopaka, a następnie siadam obok niego. Jedną dłonią obejmuje jego policzek, a drugą delikatnie przecieram łuk brwiowy. Czuję jak dłoń zaczyna mi się trzęść, ponieważ czuję jak wzrok blondyna wpatrzony jest w moją twarz.
- Mam coś na twarzy? - pytam zaskakując go moim pytaniem.
- Nie, po prostu próbuję zrozumieć to co robisz - rzuca śmiejąc się.
- Yhym - mówię pod nosem, a następnie podnoszę się i spoglądam na efekt końcowy. - No, teraz jest już okay.
Chłopak podnosi się z łóżka i przyciąga mnie do siebie.
- Jay - protestuję, a on zaczyna się cicho śmiać.
- Musisz mi chyba, o czymś opowiedzieć - tłumaczy, na co ruszam głową na znak zgody.
Hejka. Co sądzicie? Jak podoba się wam rozdział? Jak myślicie, czy to dopiero początek całej sytuacji? Piszcie wasze opinie i do zobaczenia wkrótce. Bye xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top