28. Już nigdy więcej nie schrzanię

Michael

Ciężar, którego spodziewałem się od dobrych kilku lat, nagle przygniótł mnie z zatrważającą siłą. Podejrzewałem, że ojciec może zdradzać moją matkę, jednak w głębi serca liczyłem na to, że nigdy nie będę miał na to dowodów.

Otworzyłem się przed moją malutką, powracając do bolesnych wspomnień z dzieciństwa i stając się na nowo rozemocjonowanym wrakiem z duszą potarganą na drobne strzępki.

A ona jakby nie słuchając moich słów, wyznała coś takiego.

Nie chciałem się tego dowiedzieć od niej. Nie chciałem się o tym dowiedzieć w ogóle. Wolałem żyć w niewiedzy.

Nie próbuję nawet pytać skąd o tym wie i czy to pewna informacja. Gdyby nie była pewna, nie wspomniałaby o tym.

Jeszcze kilkadziesiąt sekund temu przytuleni do siebie, teraz jakby przedzielił nas gruby mur.

W głębi serca liczyłem, że wyznając jej swoją pogmatwaną przeszłość, odnajdę w jej osobie ukojenie. Tymczasem patrzę na łzy spływające po jej policzkach, co wywierca mi jeszcze większą dziurę w klatce piersiowej.

Czuję się niezwykle rozdarty. Z jednej strony mam ochotę ponownie ją przytulić, z drugiej zaś czuję żal, że to ona przekazała mi tą informację.

Nie potrafię wykonać jakiegokolwiek ruchu. Wbijam w nią tylko oskarżający wzrok, jakby to ona była moją żoną i sama przyznała się do zdrady. Jakby to ona była wszystkiemu winna.

Mam ochotę rozwalić wszystkie przedmioty w tym pokoju, zastanawiając się jak długo to może trwać. Jak długo ten gnój oszukuje moją matkę. Czuję jak gniew wypełnia każdą komórkę mojego ciała. Mam ochotę krzyczeć. Najchętniej wyżyłbym się na tej kruchej istocie, która patrzy na mnie właśnie ze strachem w zaszklonych oczach.

Dlaczego muszę być taki popierdolony?

Nie potrafiąc zapanować nad wzrastającą furią, zaciskam dłonie w pięści i wykonuję krok naprzód. Zbliżam się do Isabelle i popycham ją bez dozy delikatności w kierunku ściany. Przyciskam ją własnym ciałem do zimnej powierzchni, nie pozwalając na ucieczkę. Podnoszę z gniewem prawą dłoń w celu zrobienia zamachu.

I wtedy słyszę jej przeraźliwy, krótki krzyk.

Moja pięść z impetem uderza o ścianę tuż obok jej głowy.

Czuję jak jej ciało trzęsie się pod ciężarem mojego. Teraz nie jestem w stanie rozróżnić pojedynczych łez, gdyż z jej oczu wydostają się strumienie słonej cieczy, a z ust najcichszy szloch jaki kiedykolwiek w życiu słyszałem.

Co ja najlepszego zrobiłem?

Isabelle boi się nawet na mnie spojrzeć.

Delikatnie odsuwam się od niej, wbijając wzrok w swoje dłonie. Czy byłbym w stanie ją uderzyć?

Nie... Nie mógłbym. Jednak sam fakt, że poddaję to w wątpliwość sprawia, że coś ponownie ściska mnie za serce, utrudniając tym samym swobodne oddychanie.

Niezauważalnie staram się dotknąć jej ramion, lecz ona jak oparzona chce się ode mnie odsunąć. Jednak wciąż nie ma możliwości ucieczki bez jakiegokolwiek kontaktu ze mną, dlatego próbuje za wszelką cenę wtopić się w ścianę.

- Isabelle - wymawiam z niepewnością jej imię szeptem.

Szatynka jednak krzywi się na twarzy. Czuję się jakby wymierzyła mi solidny policzek w twarz, z tym, że sam sobie na niego zapracowałem.

Teraz moje ciało drży.

Sprawiłem, że najbliższa mi osoba boi się mnie. Strach wymalowany na jej anielskiej twarzy odbiera mi powietrze. Czuję na sobie ogromny ciężar wgniatający mnie w podłogę. Z bezsilności miękną mi kolana, na które upadam przed moją kruszynką. Mam wrażenie jakby paliły mnie płuca, a w sercu wyczuwam ogromny ucisk. Bezradny chowam twarz w swoje dłonie, zaczynając szlochać.

Jestem tak cholernie na siebie wściekły, że doprowadziłem ją do takiego stanu. Obiecałem jej przecież, że przy mnie może czuć się bezpiecznie. Tymczasem sprawiłem, że widzi we mnie potwora.

Niespodziewanie z moich oczu zaczynają wydostawać się łzy. Jestem zaskoczony, gdyż nie płakałem od dzieciaka, jednak nie próbuję tego powstrzymać. To chyba jedyny sposób, żeby rozbroić tykającą bombę, którą się stałem.

Po chwili wyczuwam na swoich włosach subtelny dotyk drobnych dłoni. Jej ruchy są bardzo ostrożne, pewnie wciąż obawiając się, że w każdej chwili mogę jej zrobić krzywdę. Boi się mnie, a jednak próbuje przełamać tą barierę, którą stworzyłem między nami.

Kiedy kojąco głaszcze moje włosy, całe moje spięte ciało rozluźnia się. Jej prawa dłoń zsuwa się na mój policzek. Z obawą podnoszę powoli swoją dłoń i kładę na jej. Kiedy nasze palce się stykają, czuję jakby nastąpiło jakieś wyładowanie.

Nie widząc jej sprzeciwu, delikatnie głaszczę kciukiem jedwabną skórę jej dłoni. Moje serce próbuje wyskoczyć z piersi, gdy dziewczyna niespodziewanie otacza swoimi ramionami moją głowę i przytula do swojego brzucha. Nieśmiało obejmuję dłońmi jej talię, przywierając do niej z głośno bijącym sercem.

Gdy tak klęczę przed nią wtulony w jej brzuch, czuję się jak mały chłopiec, który zgubił drogę do domu, ale nagle pojawia się jego mama i otacza swoimi ramionami, które są najbezpieczniejszym miejscem na świecie.

Dopada mnie okropna słabość. Jeszcze nigdy przed nikim nie obnażyłem się w ten sposób.

- Isabelle - wypowiadam słabo. - Ja...

Sam nie wiem, co powinienem powiedzieć. Że jestem niezrównoważony psychicznie i nie chciałem zrobić jej krzywdy? Nim jednak zdążę złożyć jakieś zdanie, przerywa mi, wciąż głaszcząc moje włosy:

- Ciiiii.

Lekko odsuwam się od niej i podnoszę głowę ku górze, by po raz pierwszy od kilku minut spojrzeć jej w oczy. Już nie są wystraszone. Są przepełnione troską.

Boże, czym ja sobie zasłużyłem na to, że postawiłeś na mojej drodze tak cudowną dziewczynę?

- To moja wina, przepraszam. Gdybym zaczekała albo jakoś inaczej to powiedziała. Ja... Przepraszam. - Z jej ust jak zwykle, gdy jest zdenerwowana, wylewa się potok słów.

Czuję ogromne poczucie winy, że Izzy po moim wybuchu jeszcze bierze wszystko na siebie.

Czym prędzej wstaję na równe nogi i chwytam z czułością jej twarz w obie dłonie.

- Isabelle, nigdy więcej nie przepraszaj mnie za moje błędy. To ja się uniosłem. Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. Nigdy w życiu nie zrobiłbym ci krzywdy, kochanie. Cholernie żałuję, że nie potrafię panować nad gniewem. Wybacz mi, proszę. Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, ale jesteś jedyną osobą, przy której odczuwam spokój. Jesteś moim aniołem.

Moje słowa chyba lekko ją szokują, bo wpatruje się we mnie z niedowierzaniem. Widzę zawstydzenie na jej pięknej twarzy. Jest taka śliczna.

- Dasz mi jeszcze jedną szansę? - Pytam z nadzieją w sercu.

Ona jednak nie odpowiada. Jedyne co robi, to kiwa twierdząco głową. Oszalały ze szczęścia chwytam za jej uda i podnoszę jej ciało do góry, na co ona obejmuje moją szyję. W końcu na jej buźce pojawia się mój ulubiony uśmiech.

- Przysięgam, że już nigdy więcej nie schrzanię - uśmiecham się również do niej.

Obracam nas oboje wokół własnej osi, po czym siadam na skraju łóżka, sadzając ją sobie okrakiem na moich kolanach. Moje dłonie spoczywają na jej plecach, a ona obejmując moją szyję, przytula się do mnie. Nie pozostając jej dłużny, przyciągam ją bliżej siebie, po czym głaszczę dłonią po jej miękkich włosach.

Czuję jak jej serce pracuje spokojnym tempem, obijając się rytmicznie o moją klatkę piersiową. Mógłbym tak tkwić z nią na zawsze. Tylko ona i ja.

Po upływie dłuższej chwili ciszy Isabelle zaczyna wiercić się pod moimi ramionami. Rozluźniam uścisk, obawiając się, że zaraz pewnie ode mnie ucieknie. Ona zaś spogląda głęboko w moje oczy ze smutną miną.

- Michael, ja naprawdę przepraszam - wyznaje z żalem. - Ja nie miałam pojęcia... Przeżyłeś tyle złego.

- To naprawdę nic, Isabelle - zakładam kosmyk jej włosów za ucho. - Twoja obecność łagodzi całe zło obecne wokół mnie.

- Nie, Mike. To tak nie działa. Przecież on wyrządził ci tyle krzywd... A teraz jeszcze twoja mama. Przecież musisz jej o tym powiedzieć. A Rose? To jeszcze dziecko.

Widzę jak jej oczy ponownie zaczynają się szklić, a ja nie mogę patrzeć jak płacze. Chwytam delikatnie jej policzki moimi dłońmi i wpatruję się w jej lśniące niebieskie oczy.

- Nie myśl o tym, malutka - odpowiadam, głaszcząc kciukami skórę jej twarzy.

- Jak mam nie myśleć?! - Unosi się. - Trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie w tej...

Nie pozwalam jej wypowiedzieć dalszych słów, gdyż zamykam jej usta swoimi. Przez pierwsze dwie sekundy jest zaskoczona, ale później ulega naporom moich warg i oddaje pocałunek coraz śmielej. Ja jednak nie pozwalam jej na więcej i odrywam się od niej, widząc na jej twarzy grymas niezadowolenia i konsternacji.

- Aktualnie to jest najlepszym rozwiązaniem na moje problemy - uśmiecham się do niej zalotnie.

- Bądź poważny.

- Nigdy nie byłem bardziej poważny niż teraz. - Po jej minie widzę, że chyba sobie odpuszcza ten temat. - Pozwól mi spędzić ze sobą miło czas.

Przenoszę wzrok na jej usta, które aż się proszą o pieszczoty. Jedną dłoń kładę na jej plecach, tym samym przyciągając do siebie, a drugą chwytam jej szyję. Przywieram ponownie swoimi wargami do jej słodkich, soczystych ust. Całuję ją bardzo powoli, przygryzając co chwila jej wargi. Izzy obejmuje swoimi drobnymi dłońmi moją szyję, zatapiając je we włosach ponad moim karkiem.

Kiedy nasze języki się spotykają, tempo bicia naszych serc wzrasta. Isabelle ciągnie coraz mocniej za kosmyki moich włosów, co jeszcze bardziej mnie podnieca. Moje dłonie wędrują na jej talię i podnosząc skrawek jej koszulki, spoczywają na jej nagiej skórze. Mój dotyk wywołuje jej drżenie. Nie daje mi jednak żadnych znaków, żebym przestał, co uznaję za zachętę. Dlatego automatycznie sadzam ją sobie na moim już twardym przyrodzeniu.

Ku mojemu zaskoczeniu Izzy zaczyna ocierać się o nie w rytm całowania. Marzę, żeby zniknęły te ubrania, które oddzielają nas od prawdziwej przyjemności.

Kiedy mam już zabrać się za ściąganie jej koszulki, do moich uszu dobiega pukanie do drzwi.

- Isabelle? Michael? Jesteście tu? - Głos mojej mamy szybko nas ocuca.

Isabelle jak porażona prądem schodzi ze mnie, a w tym samym momencie do pokoju wchodzi moja rodzicielka. Patrzy to na mnie, to na dziewczynę, lecz to mnie posyła podejrzliwe spojrzenie.

- Chciałam ci tylko przekazać, żebyś się nie martwiła. Dzwoniłam do twojej mamy i wszystko jest w porządku - zwraca się do mojej przerażonej kruszynki. Założę się, że przeżywa teraz zawał serca, bo przyjaciółka jej matki prawie nakryła ją na czymś, czego grzeczne dziewczynki z pewnością nie robią.

- Mike, a ty nie idziesz spać? - Mama gestem ręki pokazuje mi drzwi, dając do zrozumienia, że mam czym prędzej się stąd wynosić.

Ta sytuacja niesamowicie mnie bawi, bo obie stojące tu kobiety udają, że przed chwilą nic tu się nie działo, a ja siedzę na łóżku bez koszulki ze zmierzwionymi włosami i drągiem wystrzelonym do góry.

- Poszedłbym, ale nie pozwoliłaś mi dokończyć - uśmiecham się jednym kącikiem ust.

- Michael! - Mama beszta mnie wzrokiem oburzona moimi słowami. - Isabelle jest zmęczona. Wynocha. Ale już!

Wstaję z łóżka z rozbawieniem na twarzy i podchodzę do mojej malutkiej, która pali się teraz ze wstydu. Przygarniam ją do siebie jednym ramieniem i składam pocałunek na jej czole.

- Gdybyś mnie potrzebowała to jestem niedaleko - puszczam jej oczko, na co tym razem ona gromi mnie wzrokiem.

Po zostawieniu szatynki samej w moim pokoju mama zabiera mnie na pogadankę na tarasie.

- Nie waż się skrzywdzić tej dziewczyny. Obiecałam jej matce, że się nią zaopiekuję jak własnym dzieckiem, więc nawet nie próbuj nic kombinować - grozi mi palcem wskazującym tuż przed moim nosem.

- Dlaczego z góry zakładasz, że ją skrzywdzę? - Boli mnie to, że nawet matka ma o mnie takie zdanie. - Bo jestem taki jak ojciec? Bo potrafię tylko ranić i...

Mam ochotę powiedzieć jej prosto w twarz o tym, że ojciec ją zdradza, ale pohamowuję swoją złość.

- I nie dbam o innych? - Dokańczam zdanie w inny sposób niż zamierzałem.

- Mike - rodzicielka podchodzi do mnie i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. - Dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli. Isabelle to córka mojej przyjaciółki i chcę...

Ale ja już nie mam ochoty tego słuchać. Spierdoliła mi humor i muszę jak najszybciej się stąd zmyć, jeśli nie chcę powiedzieć czegoś, czego mogę później żałować.

- Daruj sobie - odpowiadam, wracając do środka. - Zrozumiałem przekaz, ale mam go gdzieś. Życzę dobrej nocy - patrzę na nią, uśmiechając się półgębkiem. - Mamo.

Udaję się do pokoju gościnnego, żałując, że zostawiłem paczkę fajek w swoim pokoju. Nie chcę tam iść, bo boję się, że znów coś odwalę i przestraszę Izzy. Kładę się na sofie, ale za nic nie udaje mi się zasnąć. Ciągle zastanawiam się nad tym, jak długo ten chuj, który zwie się moim ojcem, zdradza mamę. Nie pomaga mi to w uspokojeniu się, dlatego nie mogąc wytrzymać już przewracania się z jednej strony na drugą, udaję się do kuchni. Może tam znajdę szlugi.

Moją uwagę przykuwa wyświetlacz na lodówce, który wskazuje prawie drugą godzinę. Przeszukuję szafki i szuflady, ale nigdzie nie znajduję upragnionego źródła nikotyny. Odwracam się, gdy słyszę czyjeś ciche kroki.

- Co ty tu robisz? - Pytam, nie spodziewając się jej obecności tutaj. - Jest środek nocy.

- Chce mi się pić - odpowiada niczym moja mała siostra, siadając na stołku przy wyspie kuchennej.

Nalewam do szklanki wody i podaję Isabelle. Cieszę się w duchu, że nie znalazłem tych fajek, bo jakiś cholerny czujnik dymu, który ona posiada zaraz wyczułby, że paliłem i znowu byłaby na mnie zła.

- A ty? - Oddaje pytanie, zatapiając swoje usta w przezroczystej cieczy.

- Nie mogłem zasnąć - odwracam wzrok, unikając jej badawczego spojrzenia.

- Mhm - mruczy cicho, odkładając szklankę na blat. - Michael?

- Tak? - Ja również wypijam duży łyk wody.

- Dlaczego taki jesteś dla mnie? - Patrzy na mnie tymi swoimi obłędnymi niebieskimi oczami.

- Co masz na myśli?

Ona zaś wstaje z miejsca i zbliża się do mnie. Kiedy jest już bardzo blisko, zadziera swoją głowę do góry, żeby spojrzeć mi w oczy.

Czy ja już kiedyś mówiłem, że wygląda jak anioł?

- Jesteś dla mnie taki miły i uprzejmy i... Na początku naszej znajomości zachowywałeś się zupełnie inaczej.

Widzę w jej spojrzeniu, że to co teraz powiem jest dla niej ważne. W głębi serca cieszy mnie to niezmiernie, bo dla mnie to ona jest najważniejsza.

Kładę dłoń na jej policzku, głaszcząc go delikatnie. Czuję jak sama przyciska do niej swoją twarz w poszukiwaniu mojego dotyku.

- Już kiedyś ci coś powiedziałem. Wywróciłaś mój świat do góry nogami - uśmiecham się do niej ciepło.

Dziewczyna przybliża się do mnie i kładzie swoje dłonie na mojej nagiej klatce piersiowej.

- Naprawdę? - W jej oczach tańczą teraz wesołe ogniki.

- Tak, Isabelle - zamykam jej dłonie w swoich. - Ale myślę, że jest już późno i powinniśmy iść spać. Porozmawiamy jutro.

Wyraz jej twarzy zmienia się po moich słowach. Chyba nie jest zadowolona z obrotu wydarzeń, ale wolę, żeby moja malutka wypoczęła. Jutro, a w zasadzie już dzisiaj kolejny dzień szkoły. Nie chcę, żeby Izzy miała przeze mnie jeszcze więcej problemów.

- Chodź tu do mnie - przyciągam ją do siebie, po czym oplatam swoimi ramionami.

Isabelle przytula się do mnie chyba ze wszystkich sił, jakie posiada. Jest taka drobna. Moja malutka.

- Tak naprawdę szukałeś papierosów, prawda? - Odzywa się, odszukując mój wzrok.

Cholera, dobra jest.

Ja tylko niewinnie się do niej uśmiecham i przyciskam jej głowę do mojego torsu.

Po chwili stania w niedźwiedzim uścisku odklejamy się od siebie i udajemy po schodach na piętro. Odprowadzam ją pod same drzwi mojego pokoju.

- Dobranoc, orzeszku - składam pocałunek na jej czole.

Kiedy szatynka nic nie odpowiada, robię krok do tyłu, by udać się do pokoju gościnnego. Jednak wyczuwam na swojej dłoni chłodny dotyk, który mnie zatrzymuje.

- Zostaniesz ze mną? - Dziewczyna patrzy na mnie zawstydzonym wzrokiem.

Patrzę na nią, nie dowierzając. Ale nie zamierzam jej zniechęcać. Jej prośba jest dla mnie jak rozkaz.

- Jeśli tylko tego chcesz - odpowiadam, po czym ona ciągnąc mnie za rękę, wprowadza mnie do ciemnego pokoju, które oświetla jedynie światło księżyca wpadające przez okno.

Izzy siada na łóżku, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.

- Możemy teraz pogadać? - Pyta, nie patrząc mi w oczy i wykręcając sobie palce u dłoni.

Siadam obok niej na łóżku i otaczam ją jednym ramieniem.

- Pod warunkiem, że przestaniesz się mnie wstydzić.

Isabelle spogląda na mnie, na co ja szczerze się do niej uśmiecham, a ona odwzajemnia ten gest. Wciągam ją głębiej na łóżko tak, że leży teraz na moim ramieniu i słodko na mnie patrzy.

- W takim razie o czym chcesz porozmawiać? - Pytam, przykrywając nas kołdrą.

- Cały czas się zastanawiam, co tak właściwie stało się pomiędzy nami. Przecież kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, miałam ochotę cię zabić. Później zresztą też.

Wybucham śmiechem na jej odpowiedź.

- Przeznaczenie, malutka - odpowiadam rozbawiony, lecz dostaję za to kuksańca w bok. - Dalej chcesz mnie zabić?

- Czasami.

- Tak myślałem.

- Mike, ja mówię poważnie - szatynka zdecydowanie nie jest zadowolona z tej rozmowy.

- Okej, w porządku. Wiem, że początek znajomości ze mną nie był łatwy. Ale pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żeby dziewczyna tak bardzo mnie odtrącała. Zawsze byłem przyzwyczajony do ściągania na siebie uwagi, a ty tak bardzo nie chciałaś mieć nic ze mną do czynienia.

Obracam się na swój lewy bok, by pomimo ciemności rozświetlonej jedynie przez księżyc ujrzeć jej anielską twarz.

- Im bardziej mnie odrzucałaś, tym bardziej chciałem się do ciebie zbliżyć - kontynuuję. - Potem jeszcze ta akcja ze Scottem. Uwierz, najchętniej powiesiłbym go za jaja za to, co ci zrobił. Z czasem zauważyłem, że coraz bardziej się do mnie przekonujesz, a ja czułem się przy tobie jakiś inny. Spokojniejszy.

Dotykam palcami jej policzka i gładzę go ich zewnętrzną stroną.

- Ale to ja wyprowadziłam cię z równowagi, kiedy powiedziałam ci o twoim ojcu - odpowiada z żalem. - Przepraszam, Michael. Nie myśl, że twoja historia nie poruszyła mnie w żaden sposób. Ja naprawdę...

- Ciiii - przykładam palec wskazujący do jej ust. - Już ci coś powiedziałem na ten temat. Nie przepraszaj mnie, bo nic złego nie zrobiłaś. Mówiłem ci, że moja rodzina wiele razy się przeprowadzała i każde miejsce było dla mnie obce. Ale ja znalazłem swój dom i to ty nim jesteś.

Moja kruszynka otwiera lekko usta ze zdziwienia.

- Ale jak to? - Patrzy na mnie zdezorientowana.

Przytulam ją do siebie jeszcze bardziej, otaczając swoimi ramionami. Ona zaś kładzie swoją głowę w zagłębieniu mojej szyi, również mnie obejmując.

- Nic nie mów, malutka. Zamknij oczy i pozwól mi być w moim nowym domu.

Isabelle

Stoję przed swoją otwartą szafką w budynku szkoły i nie mogę poradzić sobie z własnymi myślami. Nie do wiary, że spędziłam noc z Michaelem Andersonem.

Prycham pod nosem.

I to nie pierwszy raz.

Rozmawialiśmy wtuleni w siebie aż w końcu zasnęliśmy. Rano obudziłam się w jego ramionach. Uczucie jakie towarzyszyło mi przez cały poranek chyba jeszcze mnie nie opuściło. Wczoraj wydarzyło się tyle rzeczy...

Wracając do wydarzeń dnia poprzedniego uśmiecham się do siebie, przypominając co powiedział mi brunet. Nie żywi do mnie żadnego żalu ani urazy. Co więcej, powiedział, że jestem jego domem. Na samą myśl czuję, że mój żołądek wywraca się do góry nogami.

- A ty co tak się do siebie szczerzysz jak psychol?

Przez moje roztargnienie nie zauważam Alex i Lilly, które zjawiają się dosłownie znikąd. Keller jak zwykle patrzy na mnie podejrzanym wzrokiem.

- Rany, Alex, to już nie można się pouśmiechać do siebie? - Przewracam oczami.

- Chwila, chwila - Lilly ciągnie mnie za ramię. - Pokaż mi się tu.

Przyjaciółka skanuje mnie wzrokiem niczym rentgen.

Nagle zakrywa sobie usta dłonią.

- O. Mój. Boże - wypowiada każde słowo bardzo głośno i wyraźnie.

- O co ci chodzi Lills? - Pytam zaniepokojona, co ona znowu wymyśliła.

- Przecież to gołym okiem widać! - Piszczy z zachwytu.

- Do rzeczy, stara! - Alex też już jest podminowana.

- Jak to co? Izzy się zakochała! - Szatynka skacze w miejscu, klaszcząc dłońmi.

Prycham głośno.

- Lilly, błagam cię - przewracam oczami.

- To prawda? - Alex patrzy na mnie wyczekująco, wystrzeliwując jedną brew do góry.

Przez chwilę sama zastanawiam się nad tymi słowami. Czy to możliwe, że byłabym zakochana w Mike'u?

Nie... To niemożliwe. Przecież my się kompletnie od siebie różnimy. To, że powiedział mi ostatnio kilka miłych słów nic nie znaczy. Poza tym on na pewno nie powiedziałby, że jest zakochany we mnie.

- Oczywiście, że nie - odpowiadam stanowczo.

Nagle coś łapie mnie za talię, przyciągając do siebie. Czuję na plecach twardy, umięśniony tors. Gdy do moich nozdrzy dociera zapach perfum osobnika, który właśnie mnie do siebie przytula, rozpoznaję kim on jest, nie musząc odwracać nawet głowy.

Nieoczekiwanie dostaję porządnego całusa w policzek.

- Stęskniłem się już za tobą, kochanie.

Usłyszawszy słowa bruneta, otwieram szeroko swoje oczy i patrzę z paniką na moje dwie przyjaciółki.

- Aaaa wiedziałam! - Lilly kontynuuje swój taniec szczęścia.

- Słucham? - Alex podobnie jak ja nie ukrywa swojego zaskoczenia. - Że co ty do niej powiedziałeś?

Michael delikatnie obluzowuje swoje ramiona, lecz dalej mnie przytula, a ja stoję jak ten debil, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

- To co powinien mówić każdy facet do swojej dziewczyny - odpowiada ponownie mocniej mnie do siebie przytulając.

Lecz wtedy mi włącza się czerwona lampka.

- Dziewczyny? - Błyskawicznie odwracam się do niego twarzą.

Uśmiecha się do mnie bajecznie i spogląda ciepłym wzrokiem swoich czekoladowych tęczówek. Nie wydaje się, żeby żartował.

- Musimy pogadać - popycham go lekko dłonią i oddalam się od moich przyjaciółek.

Alex krzyczy jeszcze za mną, że mam natychmiast im się wytłumaczyć, ale zbywam je machnięciem ręki. Najpierw to ja muszę coś innego wyjaśnić.

Znowu lądujemy z Michaelem w tym cholernym schowku, w którym kiedyś prawie zemdlałam.

- Coś nie tak, mała?

Jeszcze pyta!

- No nie wiem, chyba przeoczyłeś fakt, że nazwałeś mnie swoją dziewczyną - mówię ledwo hamując swoją złość.

- Jesteś zła? - Jest kompletnie zaskoczony moim zachowaniem. - Izzy, myślałem, że po wczorajszej rozmowie wszystko jest jasne.

- Jasne?! - Teraz już wybucham. - A czy zapytałeś w ogóle mnie o zdanie?! Nie obchodzi cię co ja czuję?

- Myślałem, że...

- To źle myślałeś! Jak mogłeś tak po prostu sobie mnie przywłaszczyć?

- Isabelle, to nie tak - Mike próbuje wyjść cało z tej sytuacji, ale na szczęście rozbrzmiewa dzwonek na lekcje, a ja uciekam, zostawiając go.

Gdy powoli uspokajam się na lekcji historii, dociera do mnie cała ta sytuacja.

Michael nazwał mnie swoją dziewczyną.

Swoją dziewczyną.

O mój Boże.

Ja naprawdę jestem wariatką. To tak jakbym odrzuciła pierścionek zaręczynowy od księcia.

Przestań, Izzy. Masz swoją godność. Nawet nie zapytał cię o zdanie tylko po prostu mianował cię na swoją dziewczynę.

Ale przecież już od dłuższego czasu tak się dla mnie stara, a ja tak go potraktowałam.

Nikt nie potrafi tak sobie zrobić w życiu pod górkę jak ja.

***

Przez cały dzień próbuję odnaleźć w szkole Mike'a i spróbować z nim spokojnie porozmawiać. Niestety, przepadł jak kamień w wodę. Pytałam też chłopaków, ale żaden z nich nie wie, gdzie się podziewa mój niedoszły chłopak.

Mam żal do siebie, że tak na niego naskoczyłam. Nie powinnam się tak unosić, tylko pogadać z nim normalnie.

Co nie zmienia faktu, że jednak powinien uzgodnić ze mną tą kwestię. Zwłaszcza, że ja nie wyznałam żadnych uczuć względem niego.

Ciekawe jakby to było mieć chłopaka.

Nie, Izz. Nie możesz myśleć w ten sposób. Musisz skupić się na rozmowie z Michaelem i dziewczynami, które jak na zawołanie właśnie nadchodzą.

- W końcu się pojawiłaś - Alex na szczęście jest już nieco spokojniejsza. - A teraz czekamy na wyjaśnienia.

Lecz moje wyjaśnienia wcale nie są takie jasne. Staram im się wytłumaczyć, że muszę porozmawiać najpierw z Mike'iem, ale one oczywiście mają swoje teorie. Lilly już wybiera mi datę ślubu, a Alex ostrzega, że będę tego żałować.

Boże, czemu skarałeś mnie przyjaciółkami o tak skrajnych charakterach?

Do tego pojawia się Mel, która o dziwo porywa mnie, nie słuchając co dziewczyny mają jej do powiedzenia w związku z dzisiejszą poranną sytuacją.

Blondynka zaprowadza mnie na szkolny parking, gdzie w samochodzie czeka na nas Lucas.

- O rany, Mel, ty to wiesz kiedy się zjawić - oddycham z ulgą, rozsiadając się na tylnym siedzeniu samochodu chłopaka.

- Jak zawsze możesz na mnie liczyć, kochana - blondynka odwraca się do mnie z przedniego siedzenia, uśmiechając się życzliwie. - Z tej okazji, że jestem najlepszą przyjaciółką na świecie zabieram cię na kawę i ciastko, a Luke będzie naszym szoferem.

Nie powiem, bo bardzo miło z ich strony, ale zastanawiające jest to, że Melanie nie pyta, jakich wyjaśnień oczekiwały ode mnie Alex i Lilly.

Postanawiam jednak nie przejmować się każdą napotkaną pierdołą jak to mam w zwyczaju i spędzam miło czas w kawiarni z przyjaciółką i jej chłopakiem.

Kiedy mają mnie już odwieźć do domu, zauważam, że wcale nie zmierzamy w jego kierunku.

- A co to porwanie? - Żartuję. - Mel, muszę wracać do domu. Mama mnie zabije jeszcze zanim wejdę do środka.

- Twoja mama jest spokojna jak baranek. Nie pogniewa się - dziewczyna puszcza mi oczko. - A chciałam ci jeszcze pokazać jedno miejsce.

- Nie możemy tego przełożyć na inny dzień? - Upieram się.

- Absolutnie nie.

Nie próbuję już więcej z nią dyskutować, tylko opadam ponownie na oparcie siedzenia w samochodzie.

Dojeżdżamy do jakiegoś odludzia, gdzie kończy się nasza wycieczka. Cała nasza trójka wysiada z pojazdu, jednak Lucas zostawia nas same i zmierza w nieznanym kierunku.

- Jechaliśmy tu tylko po to, żebym zobaczyła kawałek chaszczy i żwirowej drogi?

Nie ukrywam, że coś mi tutaj śmierdzi i jestem pewna, że Wine znowu coś kombinuje.

- Och nie marudź - łapie mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą w nieznanym mi kierunku. - Zobaczysz spodoba ci się.

Nie byłabym tego taka pewna. Ale zostawiam te słowa dla siebie.

Po chwili przed moimi oczami pojawia się uroczy mały staw, nad którym unosi się kładka. To musi być jakaś miła miejscówka do spacerowania. Przyznam, że całkiem urokliwe miejsce.

- Patrz! - Blondynka wskazuje palcem na wodę, zwracając moją uwagę. - Ale ogromny żółw!

- Żółw? Zwariowałaś? Przecież by tu zamarzł - Przyglądam się tafli wody, ale nic nie widzę. - Nic tam nie ma.

Przed moimi oczami nagle pojawia się ciemność.

- Mel, zachowujesz się jak dzieciak.

Dotykam palcami dłonie, które zakrywają moje oczy i z pewnością nie należą one do mojej przyjaciółki. Próbuję je zsunąć z mojej twarzy, ale ktoś stojący za mną nie pozwala mi na to.

- Melanie, to przestało być śmieszne - mówię już całkiem poważnie.

- Przekazuję cię w inne ręce, Izzy - odpowiada przyjaciółka, której oddalające się teraz kroki najprawdopodobniej słyszę.

- Nie bój się - odzywa się po raz pierwszy męski głos. - To tylko ja.

- Michael?

Jego obecność automatycznie zwiększa szybkość bicia mojego serca.

- Pozwól, że coś ci pokażę.

Znowu jakieś tajemnice i niespodzianki. Nie wiem czego mam się spodziewać zwłaszcza, że rano tak na niego naskoczyłam.

Chłopak prowadzi mnie przez chwilę wciąż zakrywając mi oczy. Nagle przystajemy w miejscu, a on udostępnia mi widok.

Przez pierwsze kilka sekund przyzwyczajam swój wzrok do już nie tak jasnego otoczenia.

Przed nami znajduje się drewniana altanka budowana na kształt koła, do której wiedzie chodnik ułożony z płaskich kamieni o różnych kształtach. Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że wzdłuż tej ścieżki po obu jej stronach stoją białe latarenki z zapalonymi w środku świeczkami.

Idąc nimi wzrokiem, zatrzymuję swoje spojrzenie na białym materiale, który wisi u wejścia altany i powiewa na lekkim wietrze.

Całej aranżacji dodaje urok chylącego się ku zachodowi słońca, które zabarwia niebo na pomarańczowo-różowy kolor.

Ten widok tak mnie rozmiękcza, że tylko zakrywam dłońmi usta, nie dowierzając.

- Tu jest tak pięknie. - To jedyne co udaje mi się z siebie wydusić.

- Mogę prosić? - Mike wyciąga do mnie dłoń, którą chwytam bez wahania.

Brunet prowadzi mnie do altany. Odsuwa materiał zasłaniający wejście i przepuszcza mnie pierwszą.

Wnętrze robi na mnie jeszcze większe wrażenie, gdyż jest oświetlone przez niewielkie lampki. W środku również znajdują się latarnie ze świecami.

Wzdłuż ścian zbite są ławki z drewna, a na stojącym w centrum drewnianym stoliku leży bukiet czerwonych róż.

Odwracam się do chłopaka, który stoi za mną.

- Lepiej stąd chodźmy. Ktoś chyba zaplanował sobie tutaj czas.

- Tak. - Mike podchodzi do stolika i bierze bukiet do rąk. - My.

- Słucham?

Nie bardzo rozumiem, co się teraz dzieje.

On zaś zbliża się do mnie i patrzy tymi swoimi cudownymi ciemnymi oczami.

- Isabelle, czy zostaniesz moją dziewczyną?

O mamusiu.

To się dzieje naprawdę?

A ja go tak źle potraktowałam.

- Michael, ale ja dzisiaj...

Nie daje mi dokończyć.

- Powiedz tylko czy się zgadzasz.

Czuję jak motylki zrobiły sobie imprezę w moim brzuchu, bo zaraz chyba odlecę.

Powinnam to przemyśleć, zastanowić się.

Ale nie. Chociaż raz w życiu muszę podjąć spontaniczną decyzję.

- Tak - odpowiadam pewnie z uśmiechem na twarzy.

Mike przekazuje mi te piękne kwiaty i podnosi mnie do góry, kręcąc nami w kółko. W końcu stawia mnie na ziemi i przytula do siebie na ile pozwala mu bukiet kwiatów, który trzymam w rękach.

Chwyta moje policzki w swoje dłonie i składa na moich ustach długi, ciepły i głęboki pocałunek.

Nie mogę w to uwierzyć. Jestem dziewczyną Michaela Andersona.

________________________

O RANY, JAK MI TEGO BRAKOWAŁO.

Wróciłam!

Dziękuję wszystkim, którzy zrozumieli i tak długo czekali na rozdział. Jesteście przekochani ❤

No i stało się. Mickey i Izzy w końcu razem 😍 co sądzicie?

Szczerze mówiąc druga część rozdziału wyszła całkiem spontanicznie. Nie myślałam, że Mike zdobędzie się na taki gest haha

Następny rozdział jaki będę pisała to będzie RMK. Tam mam bardziej sprecyzowany plan na rozdział, więc może szybciej dam radę go napisać.

Dajcie znać czy Wam się podobało!

Za wszelkie błędy przepraszam! Pisane pół na pół z laptopa i telefonu.

Uściski!

ollieki xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top