26. Z tobą na koniec świata
Michael
- Stary, nie żebym was wyganiał, ale obiecałem Mel, że spędzimy całą niedzielę we dwoje – Lucas patrzy na mnie porozumiewawczo, mówiąc ściszonym głosem.
Uśmiecham się pod nosem. Spoglądam do salonu, który widać z otwartej kuchni i obserwuję jak dziewczyny ochoczo ze sobą o czymś rozmawiają. Sam chciałbym spędzić cały dzień z Isabelle. Najchętniej nie odstępowałbym jej na krok.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać – tym razem uśmiecham się jednym kącikiem ust.
Wkraczam pewnym krokiem do salonu, uprzednio zabierając kurtkę szatynki i rzucam ją na jej kolana.
- Zbieramy się, mała.
- Słucham? My?
- Tak, my. Chyba że chcesz patrzeć jak ta dwójka będzie się lizać albo co gorsza...
- Już idę! – Izzy nawet nie daje mi dokończyć, domyślając się, co chcę powiedzieć.
Luke patrzy na mnie wkurwiony, że nie powiedziałem tego w bardziej subtelny sposób. Za to blondynka kuli się w sobie zawstydzona.
- Ja też wolałbym już nie oglądać waszych erotycznych uniesień – odgryza się przyjaciel, nawiązując do wczorajszego wieczoru.
- Nie wiem, co masz przeciwko. Wszystkim się podobało, aż bili brawo.
Wybuchamy śmiechem, a speszone dziewczyny najpierw patrzą po sobie zmieszane, a następnie przytulają się na pożegnanie.
Gdy jesteśmy już poza domem Lucasa, Isabelle wymija mnie i próbuje zostawić w tyle. Z łatwością ją doganiam i dotrzymuję jej kroku. Dziewczyna uparcie na mnie nie patrzy i nic nie mówi.
- Znowu to robisz – przerywam ciszę.
- Co takiego?
- Ignorujesz mnie.
- Ja tylko delektuję się słonecznym dniem – wystawia twarz w kierunku słońca, które oświetla jej cerę.
- Nie możesz delektować się mną? – Zastępuję jej drogę, tym samym tworząc cień na jej twarzy.
Przystajemy oboje i patrzymy na siebie w ciszy.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? – Zadaje mi pytanie z nieodgadnioną miną.
- Dlaczego tobie tak nie zależy? – Odbijam piłeczkę, lekko wkurzony.
Rozmawialiśmy przecież jakieś dwie godziny temu. Dałem jej jasno do zrozumienia, że coś do niej czuję i nie mam zamiaru błagać jej kolejny raz na kolanach, żeby przestała traktować mnie jak wroga. Myślałem, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale widzę, że do tej dziewczyny nie da się dotrzeć.
Zupełnie pozbawiony ochoty na ciągnięcie tej konwersacji, tym razem ja ruszam pierwszy do przodu, zostawiając ją w tyle. Po chwili słyszę jej głośne kroki, próbujące mnie dogonić.
- Mike! – Woła za mną, lecz ja niewzruszony nawet się nie odwracam.
- Michael, do cholery! – Teraz już wrzeszczy.
Niechętnie się zatrzymuję i czekam, aż mnie dobiegnie. Kiedy staje przede mną naburmuszona, patrzę na nią obojętnie.
- O co ci chodzi? – Pyta z wyrzutem.
Parskam pod nosem, a to dobre.
- Mnie? O co tobie chodzi? Myślałem, że rano już wszystko sobie wyjaśniliśmy! – Nie wytrzymuję i podnoszę głos. – Widzę, że lubisz jak wszyscy za tobą biegają! Ale bez obaw, ja już mam dość zabawy w kotka i myszkę. Oficjalnie się wycofuję! Jak można być taką wredną babą?
Ponownie ją wymijam i idę przed siebie. W tej chwili nie mam ochoty na nią patrzeć. Ależ ona potrafi mi podnieść ciśnienie.
Kiedy już myślę, że dała sobie ze mną spokój, koło mojej głowy przelatuje coś niedużego i ląduje przede mną na chodniku.
Kamień.
Odwracam się i w ostatnim momencie robię unik przed kolejnym rzutem Izzy.
- Pojebało cię? – Pytam, nie dowierzając, że ośmieliła się na coś takiego. – Mogłaś mnie tym zabić!
- Szkoda, że się nie udało! – Krzyczy w moją stronę, rzucając kolejnym kamieniem.
Robi się coraz bardziej niebezpiecznie, gdyż nie dość, że rzuca we mnie coraz większymi obiektami, to zmniejsza odległość między nami. W kilku krokach docieram do niej i chwytam mocno za jej chude nadgarstki.
- Puszczaj mnie! – Dobrze, że jest niedzielne przedpołudnie i niewiele ludzi kręci się po okolicy, bo pewnie pomyśleliby, że jestem jakimś psycholem, atakującym niewinne dziewczyny.
Isabelle siłuje się ze mną, waląc pięściami w moją pierś. Kto by pomyślał, że taka kruszynka ma w sobie tyle siły?
Zachowuje się jak opętana. Szarpie się ze mną, lecz ja nie mam zamiaru jej puścić. Najpierw musi ochłonąć, inaczej znów wymyśli coś głupiego. Dlatego żeby bardziej ją obezwładnić, puszczam jej nadgarstki i obejmuję ją całą ramionami, dociskając do mojej klatki piersiowej. Teraz ma jeszcze bardziej ograniczone ruchy. To ją doprowadza do furii. Jeśli myślałem, że apogeum jej złości już minęło, to bardzo się myliłem.
Pomimo że trzymam ją mocno w uścisku, pozbawiając jakiejkolwiek przestrzeni między nami, ona wciąż się nie poddaje i próbuje wydostać się z zamknięcia. Gdy zaczyna tracić siły, obiera inną strategię. Teraz wydziera się w niebogłosy.
- Zostaw mnie, ty zdziczały kretynie! Powinieneś oberwać kamieniem w ten durny łeb!
Uśmiecham się pod nosem, słysząc epitety skierowane pod moim adresem.
- W ogóle jak śmiesz nazywać mnie wredną babą? – Ponownie próbuje uderzyć mnie w tors, ale nie ma na to wystarczającej przestrzeni. – To ty jesteś najgorszym facetem jakiego w życiu spotkałam! Jesteś wkurzający, złośliwy i irytujący!
- Wkurzający i irytujący to praktycznie to samo – zauważam.
- Nie przerywaj mi! – Kładę brodę na jej głowie i wsłuchuję się w kolejne obelgi. – Nie szanujesz zdania innych. Zawsze musi być tak, jak ty chcesz. Jesteś beznadziejny!
Isabelle nagle cichnie. Czuję jak głęboko oddycha, zmęczona całą tą szamotaniną. Stoi teraz grzecznie w moich ramionach. Muszę przyznać, że pomimo tej awantury, zrobiło się bardzo przyjemnie. Swobodnie wdycham zapach jej jedwabnych włosów, które delikatnie łaskoczą mój nos. Jej ciało już nie stawia oporu, a wręcz wygodnie usadawia się w moich objęciach.
- Już? – Pytam po chwili błogiej ciszy.
- Tak – odpowiada lekko naburmuszonym tonem.
Uśmiecham się sam do siebie. Ta kobieta to wrodzony diabeł.
Odklejam się od niej, delikatnie poluzowując uścisk.
- Przepraszam – składam całusa na jej czole. – Wiesz, że tak nie myślałem.
Mój głos jest spokojny, a ja posyłam jej ciepły uśmiech.
- Wiem – zerka na mnie swoimi niebieskimi oczami, które sprawiają, że nie jestem w stanie się na nią gniewać. – Tak naprawdę, nie chciałam w ciebie trafić. To znaczy chciałam, ale już mi przeszło.
Uśmiecham się do niej szczerze, kręcąc głową na boki.
- Straszny z ciebie agresor.
- Uczę się od ciebie – teraz i ona się do mnie uśmiecha.
Wypuszczam ją z ramion i łapię za jej rękę.
- Czy teraz pozwolisz mi się odprowadzić do domu bez rzucania we mnie wszystkim, czym popadnie? – Upewniam się.
- Spróbuję się opanować – wybuchamy oboje śmiechem, zupełnie jakbyśmy przed chwilą nie skakali sobie do gardeł.
Isabelle
Zdenerwowana otwieram szafkę i drżącymi rękami wyciągam podręcznik do fizyki. Niedługo mam sprawdzian, a ja jestem w ogóle nieprzygotowana. Miałam się uczyć w weekend, ale plany się zmieniły. W sobotę najpierw zakupy z Mel, a wieczorem impreza. Zaś w niedzielę przeżyłam emocjonalną eksplozję, do tego zmieszaną z poimprezowym kacem.
Po moim burzliwym poranku spędzonym w towarzystwie Michaela, nie potrafiłam skupić się dosłownie na niczym. Gdy odprowadził mnie do domu, dostałam burę od mamy, że za dużo się plątam po mieście, a za mało uczę. Oczywiście, nie wspomniałam jej, że duża w tym zasługa syna jej przyjaciółki. Jakoś nie chcę, żeby źle się nastawiała w stosunku do jego osoby. Ostatecznie tata stanął w mojej obronie, mówiąc, że jestem młoda i muszę się wyszaleć, przez co mama trochę spuściła z tonu. Obiecałam, że przez resztę dnia będę ostro wkuwać, ale na obietnicach się skończyło.
Na samą myśl o Andersonie moje serce zaczyna bić szybciej. Całą niedzielę przeleżałam, wspominając jego męski głos, dotyk dużych dłoni na mojej skórze i smak słodkich ust. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nigdy nie reagowałam tak na osobę płci przeciwnej.
Michael sprawia, że przy nim zaczyna brakować mi tchu. Jest cholernie pociągający i nieprzewidywalny. Wyzwala we mnie takie emocje, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Gdyby nie on, nie poszłabym na imprezę, nie całowalibyśmy się, nie rzucałabym w niego kamieniami, a on nie tuliłby mnie do siebie. Nie wydarzyłoby się u mnie NIC ciekawego. Gdyby się nie pojawił, wiodłabym dotychczasowe nudne życie z nosem w książkach.
Tymczasem dobrowolnie zgodziłam się na jego obecność w moim małym świecie, zachłysnąwszy się poczuciem lekkiego szaleństwa i adrenaliny. Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym przyszła nieprzygotowana na sprawdzian. Aż do dziś. Rozumiem, że niektórzy notorycznie nie uczą się na klasówki, ale dla mnie jest to po prostu anomalia. Mimo że wiem, iż nauczycielka pozwoli mi poprawić ocenę, to jednak odczuwam stres w postaci zawiązanego supła w żołądku.
Zmierzam do klasy, w której odbędzie się moja egzekucja. Robi mi się zimno, ale równocześnie pocą mi się ręce. Moje serce przyspiesza coraz bardziej, pompując z każdą chwilą większe ilości krwi. Na korytarzu rozbrzmiewa dzwonek. Odbijam się od przepychających się uczniów, którzy spieszą się do swoich klas. Z daleka widzę, jak do mojej sali wchodzą ostatnie osoby. Będąc już blisko progu drzwi, sięgam ręką do klamki, aby pociągnąć za sobą wrota do piekła. Jednak coś mi w tym przeszkadza.
Czuję szarpnięcie za przedramię. Ciągnięta przez jakąś siłę, zataczam się do tyłu.
- Co jest do chole...
- Ciiii – Mike ucisza mnie szeptem. Popycha mnie do wnęki za drzwiami do klasy i przyciska swoim ciałem, kładąc palec wskazujący na moich ustach.
Serce mi zamiera, gdy nauczycielka wychyla głowę za drzwi, jednak nie na tyle wystarczająco, by nas dojrzeć. Po kilku sekundach zamyka salę z hukiem.
- Co ty robisz, Mike? – Pytam wkurzona. – Przez ciebie się spóźnię, a w dodatku piszę teraz sprawdzian, na który nic nie umiem! – Zaczynam lekko panikować.
- Chodź ze mną. – To brzmi jak rozkaz.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale daję się prowadzić brunetowi, który trzyma mnie za rękę. Skradamy się, przemierzając puste korytarze. Kiedy wydaje się, że uda nam się wymknąć ze szkoły niepostrzeżenie, nagle ni stąd ni zowąd wyskakuje woźny.
- Ej! Dokąd to? – Rzuca się w naszym kierunku.
Choć nie wiem, czy „rzuca" to dobre określenie, gdyż facet ma około sześćdziesiątki, a jego nadprogramowe kilogramy wcale nie ułatwiają mu pościgu za nami.
Teraz już uciekamy, biegnąc szybko w stronę parkingu. Michael cały czas trzyma moją dłoń, nie pozwalając, bym została w tyle. Jego wysportowane, długie nogi niosą go niczym na skrzydłach. W końcu docieramy do chabrowego BMW, wsiadamy pospiesznie i ruszamy z piskiem opon.
Będąc już poza terenem szkoły, oddycham z ulgą. Serce bije mi w zawrotnym tempie w wyniku przebiegniętego sprintu oraz adrenaliny związanej z ucieczką z lekcji. Patrzymy na siebie z Mike'iem, po czym wybuchamy śmiechem. Chłopak powraca wzrokiem na drogę, a ja rozsiadam się wygodnie na fotelu pasażera.
Nagle rzednie mi mina. Kurwa.
Przecież ja uciekłam z lekcji! Co ja najlepszego zrobiłam?!
Szturcham chłopaka, żeby zawrócił i odwiózł mnie do szkoły.
- Chyba zwariowałaś. Dzisiaj tam nie wrócisz. – Anderson zerka na mnie i jego mina wydaje się być bardzo poważna.
- Musisz mnie tam odwieźć! Przecież ja mam lekcje! – Histeryzuję, machając rękami. – Mama mnie zatłucze, jeśli się dowie, że poszłam na wagary!
- Spokojnie, maleńka. Wyluzuj – próbuje mnie uspokoić, ale to tylko mnie podjudza.
- Jak mam być spokojna, jak powinnam być teraz w szkole! – Stres przejmuje władzę nad moim ciałem. Ręce spoczywające na udach zaczynają mi drżeć, a żołądek podchodzi mi do gardła.
Kiedy myślę, że zaraz zemdleję albo zwymiotuję z nadmiaru stresu, Mike kładzie swoją dłoń na mojej. Momentalnie czuję jak przyjemne ciepło rozlewa się po mojej skórze, począwszy od miejsca, w którym nasze ręce się stykają. Wciąż patrząc na drogę, głaszcze delikatnie kciukiem grzbiet mojej dłoni. Jest to niesamowicie przyjemne uczucie, które wzbudza we mnie poczucie bezpieczeństwa. Jego kojące ruchy pozwalają mi się uspokoić.
- Zabiorę cię w miejsce, gdzie się lepiej poczujesz – spogląda na mnie ciemnobrązowymi tęczówkami, z których bije troska. – Wytrzymaj jeszcze troszkę, orzeszku.
Uśmiecham się pod nosem, słysząc to określenie.
Nie wiem, jak długo jeszcze jedziemy, ale towarzysząca nam przez resztę drogi cisza, jest ukojeniem dla moich zszarganych już dzisiaj nerwów. Zdaję sobie sprawę, że ludzie mają o wiele większe problemy, ale nigdy przez myśl mi nawet nie przeszło, że pójdę na wagary. Zawsze wpajano mi, że będąc wzorową uczennicą, zajdę daleko i zagwarantuję sobie stabilną przyszłość. Dotychczas byłam posłuszna i wykonywałam to, co należało do moich obowiązków.
Wszystko się zmieniło w momencie, gdy w moim życiu pojawił się wysoki brunet o tajemniczym spojrzeniu i uśmiechu łobuza. Sprawił, że mój świat wywrócił się do góry nogami. Wyprowadza z mojego życia nudę, której on chyba nigdy wcześniej nie doświadczył.
Zauważam, że wyjeżdżamy z naszego miasteczka. Krajobraz zmienia się z miejskiego na bardziej zielony i naturalny. Wokół nas znikają budynki, a ich miejsce zastępują lasy pełne drzew. Droga zaczyna wznosić się lekko ku górze. Gdzie on chce mnie wywieźć? Nie pytam jednak o nic, delektując się tą cudowną ciszą. Nawet radio jest wyłączone.
W pewnym momencie zjeżdżamy w boczną, kamienistą drogę, która wspina się coraz wyżej. Przejeżdżamy przez lasek, nie mijając ani żywej duszy. Nagle Mike zatrzymuje samochód i wyłącza silnik.
- I niby na tym odludziu mam się lepiej poczuć? – Odzywam się skonsternowana. – Mogliśmy jechać do parku. Wyszłoby na to samo.
Chłopak uśmiecha się tylko jednym kącikiem ust i rozpina swój pas.
- Chodź, pokażę ci coś.
Wysiada z auta i oddala się, nie czekając na mnie. Wybiegam szybko z pojazdu, nie chcąc zostać sama wśród leśnego gąszczu. W oddali dostrzegam nieruchomą sylwetkę Mike'a. Kiedy staję obok niego, moje serce na chwilę zamiera, a z wrażenia otwierają mi się usta.
Przed nami rozpościera się widok na całe miasto. Dostrzegam malutkie punkciki na drogach, którymi są samochody stojące w tworzących się już o tej porze korkach. Wszyscy gdzieś gonią, spieszą się nie wiadomo za czym.
A ja stojąc w tym miejscu mam wrażenie, jakby to wszystko, co dzieje się w mieście, mnie nie dotyczyło. Jakbym siedziała w sali kinowej i oglądała jakiś film. Jakbym była w zupełnie innym świecie. Do moich uszu dobiega jedynie szum wiatru i śpiew ptaków z pobliskiego lasu.
- Jeden krok i możesz już nigdy więcej nie zobaczyć tego widoku.
Patrzę na niego niezrozumiałym wzrokiem, nie wiedząc, co ma na myśli. Podążam za jego spojrzeniem i aż cofam się do tyłu. Stoimy na szczycie wzgórza, a tuż przed nami jest cholerna przepaść.
Początkowo ten zapierający dech krajobraz, przesłonił mi wszystko inne, przez co nie zauważyłam stromego zbocza.
Zaczyna mi się kręcić w głowie i czuję, jakby kończyło mi się powietrze.
- Hej, Isabelle. – Mike podtrzymuje mnie za przedramiona. Moje nogi to dwie galarety. – Nie bój się. Ze mną jesteś bezpieczna. Podejdź bliżej.
Pomimo jego łagodnego tonu, nie jestem w stanie się uspokoić. Kręcę przecząco głową, żeby mnie do tego nie zmuszał. Łzy cisną mi się do oczu.
- Ufasz mi? – Patrzy na mnie intensywnym wzrokiem. Wpatruję się w jego czekoladowe tęczówki, które przyjemnie błyszczą. Uwielbiam jego oczy.
Czy mu ufam? Sama nie wiem. Ostatnio spędzam z nim coraz więcej czasu i ciągle daje mi do zrozumienia, że nie ma wobec mnie złych zamiarów. Mam w głowie mętlik, a w jego obecności tracę zdolności logicznego myślenia.
W odpowiedzi kiwam twierdząco głową.
- W takim razie zamknij oczy i nie otwieraj, dopóki nie pozwolę – instruuje mnie, a ja oddając się w jego ręce, wykonuję polecenia.
Chłopak puszcza moje przedramiona.
- Michael? - Przerażona wyczekuję odpowiedzi. Potrzebuję jego bliskości.
- Jestem przy tobie, maleńka.
Przywiera torsem do moich pleców, obejmując mnie w pasie. Przyjemne ciepło bijące od niego, wywołuje rozluźnienie moich spiętych mięśni. Wyczuwam zapach jego cudownych perfum. Wdycham go przez nozdrza, napawając się tą chwilą. Na karku czuję jego gorący oddech, a z moich ust wydobywa się ciche westchnienie. Będąc pozbawiona zmysłu wzroku, wszystkie inne uderzają we mnie mocniej.
- Spróbuj się rozluźnić – mówi tuż przy moim uchu niskim głosem. Jednocześnie czuję, jak robi ze mną krok do przodu. Staram się skupić na uregulowaniu mojego oddechu, a nie myśleniu o traceniu gruntu pod nogami. – Wyobraź sobie, że jesteś w miejscu, w którym chcesz być z osobą, na której ci zależy. Jesteś lekka jak piórko i żadne problemy i smutki nie są w stanie cię dosięgnąć. – Przyciska mnie do siebie jeszcze mocniej, wywołując ciepło w dole mojego brzucha. – Jesteś wolna, Isabelle. Tylko ty możesz mieć kontrolę nad sobą.
Idąc w ślad za słowami bruneta, przejmuję dowodzenie nad swoim ciałem i umysłem. Nie muszę sobie wyobrażać osoby, z którą chcę teraz być, gdyż jest ona przy mnie. Chłopak, który wzbudzał we mnie tyle negatywnych emocji, który sprawił mi tyle nerwów i przykrości, stał się jedynym człowiekiem, z którym mam ochotę teraz przebywać. Nie prawi mi kazań, nie poucza, nie neguje. Po prostu jest i pozwala mi żyć.
Wychodzę z założenia, że jeśli ma się już przy sobie tą osobę, to miejsce nie ma w ogóle znaczenia. A mi jest teraz dobrze, jak nigdy dotąd.
- Teraz możesz otworzyć oczy – jego głos wyrywa mnie z zamyślenia.
Podnoszę powieki bardzo powoli. Przede mną ponownie rozpościera się nieziemski widok. Wzbudza we mnie podziw tak samo jak za pierwszym razem. Teraz jednak, gdy zerkam nieco niżej, nie czuję już strachu. Jestem bezpieczna. Będąc w jego ramionach nie boję się niczego.
Opieram głowę o jego klatkę piersiową i wzdycham z ulgą. Krzyżując swoje ręce, kładę je na jego przedramionach, chcąc przytulić się do niego jeszcze bardziej. On zaś przylega policzkiem do moich włosów. Ułożeni w ten sposób podziwiamy widok przed nami.
- Czy teraz nie jest lepiej? – Pyta, wychylając głowę, tym samym próbując spojrzeć mi w oczy.
Odwracam twarz w jego stronę i lekko się uśmiecham.
- Jest cudownie – odpowiadam szczerze.
Patrzymy na siebie przez kilka długich sekund, a następnie mimowolnie obracam swoje ciało, chcąc wpatrywać się dalej w te hipnotyzujące oczy. Mike cofa się razem ze mną w ramionach.
Podnosi jedną dłoń i muska palcami mój policzek. Każdy jego dotyk wywołuje uczucie gorąca w moim ciele.
- Jesteś taka piękna, Isabelle – patrzy na mnie czule.
Ja, oczywiście, strzelam buraka na twarzy i odwracam wzrok, żeby tylko tego nie zobaczył.
- Wracajmy do samochodu, zrobiło się już chłodno – proponuję.
Michael jeszcze przez chwilę trzyma mnie w objęciach, po czym odsuwa się i wyciąga dłoń w kierunku pojazdu zapraszającym gestem.
Michael
Niesamowita.
Nieziemska.
Cudowna.
Najpiękniejszy kwiat tego świata.
Cud natury, który mam zaszczyt podziwiać.
Cholera, zamieniam się w jebanego romantyka.
To, co ta dziewczyna ze mną wyprawia, przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia. Samym swoim spojrzeniem potrafi sprawić, że serce łomocze mi w piersi bardziej niż po całym zagranym meczu. Jej anielski głos jest dla mnie najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek słyszałem.
Odwożę ją do domu, po naszej wspólnej wycieczce na wzgórzu i wizycie w macu. Zastanawiam się jak taka drobna dziewczyna może zmieścić w sobie tyle jedzenia. Jej figura nie wskazuje na to, żeby dużo jadła.
- Zatrzymaj się tutaj – marszczę brwi, słysząc słowa Izzy. Staję na poboczu ulicę wcześniej od jej osiedla. – Rano jechałam z dziewczynami do szkoły, a nie chcę, żeby rodzice zobaczyli, że wróciłam z tobą.
- Wstydzisz się mnie – raczej stwierdzam niż pytam, szybko pochmurniejąc na twarzy.
- Nie, oczywiście, że nie – odpowiada. – Na pewno w końcu dowiedzą się, że nie było mnie na lekcjach, a nie chcę, żeby skojarzyli moje wagary z tobą.
No nie wierzę. Isabelle chce mnie kryć przed swoimi rodzicami. Tego to się nie spodziewałem. Jednak nie jest taka niewinna, na jaką się wydaje.
- Dzięki za podwózkę i ogólnie cały dzień. Było... naprawdę miło – obdarza mnie słodkim uśmiechem zmieszanym z nutką zawstydzenia.
- Mam nadzieję, że to nie była nasza ostatnia wspólna wycieczka – patrzę na nią z nadzieją w oczach.
- Ja też. – Kolejny raz zauważam, że Izzy jest taka śliczna, kiedy się rumieni.
Szatynka powoli otwiera swoje drzwi i ma już wysiąść z pojazdu, ale zatrzymuję ją pociągając stanowczo za nadgarstek. Zszokowana odwraca głowę w moją stronę, a ja korzystając z tej okazji, wychylam się w kierunku jej siedzenia i łapię dłońmi za jej policzki, wpijając się mocno w jej usta.
Cały dzień marzyłem o jej gorących wargach. O poczuciu jej słodkiego języka, który teraz chętnie toczy bitwę z moim. Isabelle obejmuje mój kark i wsuwa swoje smukłe palce w moje włosy.
Kurwa! Jak ja jej pragnę.
Pocałunek robi się coraz bardziej pożądliwy, a mi wciąż mało. Zaraz mózg przetransportuje się do moich spodni i tam przeniesie centrum dowodzenia moim ciałem.
Niechętnie odrywam od siebie nasze usta. Pochylam głowę, opierając swoje czoło o jej. Patrzymy na siebie, pożerając się wzrokiem. Widzę pożądanie w jej oczach i myślę, że gdybym tylko zaproponował, ona zgodziłaby się, żebym wziął ją tutaj w samochodzie.
Jak tylko sobie pomyślę, że mógłbym zanurzyć się w niej i poczuć jej słodką cipkę, aż robi mi się gorąco. Pieściłbym jej smukłe ciało, ściskał pośladki i bawił się jej jędrniutkim biustem.
Uspokój fiuta, Mike. Zachowuj się jak dżentelmen, a nie niewyżyta świnia. Chociaż w tej chwili nią jesteś, ona nie musi o tym wiedzieć.
- Pójdę już – mówi niechętnie.
Zbliżam się do niej ponownie i składam na jej rozpalonych wargach dość mocny, długi pocałunek. Nie jest on taki jak wcześniej gwałtowny i chaotyczny. Nasze wargi, jakby zostały sklejone, tkwią w bezruchu złączone ze sobą. Chcę zapamiętać kształt, smak i ciepło jej ust.
- Do zobaczenia – szepczę, omiatając oddechem jej policzek.
Dziewczyna wysiada z samochodu i udaje się w stronę jej osiedla. Po kilku krokach, odwraca się jeszcze i macha mi ręką na pożegnanie. Uśmiecham się pod nosem, wzdychając.
Ja pierdolę, chyba się zabujałem.
Wracam do domu i od razu udaję się pod prysznic. Muszę ochłonąć. Isabelle rozpala mnie samym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Gdy na mnie patrzy, czuję się jakby zakładała mi kajdanki na ręce i zasłaniała oczy chustą. Oddałbym się jej w ciemno, nawet gdyby te oczy miały mnie ponieść na samo dno. Chociaż może sam chcę się tam dostać? Chcę przeniknąć do głębi błękit jej tęczówek. Chcę zatopić się w tych rozburzonych falach oceanu, które widzę w jej oczach za każdym razem, gdy na nią patrzę. Chcę, żeby widoczne w nich iskierki ogrzały moje nieczułe serce.
Resztę dnia snuję się po domu, odganiając się co chwila od upierdliwej Rosie. Leżąc późnym wieczorem na łóżku, próbuję zasnąć. Jednak to niemożliwe, bo za każdym razem, gdy zamknę oczy, mam ją przed oczami. To niesamowite, jak ta mała, rozdarta kruszyna zawróciła mi w głowie.
No kurwa mać. To pojebane, żebym nie mógł przez nią spać. Przewracam się chyba już setny raz z jednego boku na drugi. Zerkam na wyświetlacz telefonu. Pierwsza trzydzieści siedem. Zajebiście.
Nie. Tak nie będzie. Skoro ona nie pozwala mi spać, to ja jej tym bardziej.
Wstaję z łóżka i ubieram się. Zgarniam kluczyki ze stolika i udaję się do samochodu. Po kilku minutach znajduję się przy domu rodziny Callagro. Dzwonię do Isabelle, ale nie odbiera. To mi jednak w niczym nie przeszkadza. Znajduję w ogrodzie na ziemi niewielkie kamyczki. Rzucam jeden w jej okno. Cisza. Zamachuję się z kolejnym. Dalej nic. Kiedy mam już wyrzucić trzeci, nagle otwiera się okno, a w nim moja piękna.
Początkowo patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, zapewne zastanawiając się, co tutaj robię. Następnie puka się palcem po czole, żeby zasygnalizować moją głupotę.
- Zejdź na dół – mówię najciszej jak tylko potrafię.
- Jesteś chory – oznajmia. – Normalni ludzie śpią o tej porze.
- Ja nie mogę.
- Dlaczego?
- Dowiesz się, gdy tu przyjdziesz – uśmiecham się, chociaż ona tego nie widzi. - I ubierz się, bo zmarzniesz.
Po upływie kilku minut, słyszę lekkie skrzypnięcie drzwi. Przez chwilę zastanawiam się czy to nie jej ojciec, który pogoni mnie z siekierą za zakłócanie spokoju i zawracanie dupy jego córce. Na szczęście moja obawa mija, kiedy dostrzegam pasma ciemnych, długich włosów, opadających na plecy i ramiona dziewczyny. Nawet zaspana w lekko za dużej, rozciągniętej już bluzie wygląda obłędnie.
- Więc słucham – podchodzi do mnie, krzyżując ręce na piersi. – Co jest tak ważne, że nie pozwala ci spać i musiałeś przyleźć aż pod mój dom i wyciągnąć mnie z mojego cieplutkiego łóżka?
Uśmiecham się jednym kącikiem ust, podnosząc brodę nieco wyżej.
- Ty.
Dzięki oświetleniu w ogrodzie, widzę dokładnie emocje malujące się na jej twarzy. Najpierw ukazuje się konsternacja, nie wiedząc, co ma o tym sądzić. Następnie pojawia się irytacja, że sobie z niej żartuję, aż w końcu zdumienie przeradzające się w zawstydzenie.
Podchodzę do niej bliżej i lustruję jej twarz. Ma zaspane oczy i potargane włosy, co doprawdy dodaje jej uroku. Unoszę wskazującym palcem jej brodę i składam delikatnego całusa na jej malutkim nosku.
- Nie mogę nic na to poradzić, że cały czas mam cię przed oczami, Isabelle. Choćbym nawet bardzo chciał to nie potrafię przestać o tobie myśleć.
Czekam na jej reakcję, ale tylko patrzy na mnie zagubionym wzrokiem. Zakładam kosmyk jej włosów za ucho.
- Powiedz coś, mała.
- Tylko ja właśnie nie wiem, co powiedzieć – uśmiecha się uroczo. – Jestem zaskoczona.
- Okej – zmieniam strategię, nie chcąc wprawiać jej w jeszcze większe zakłopotanie. - Skoro oboje już nie śpimy, zabieram cię na przejażdżkę – wyszczerzam zęby w uśmiechu.
- Ale teraz? – Pyta spanikowana. – Mike, ja nie...
- Tak, tak, nie możesz. Wiem – przerywam jej. – Ale twoi rodzice śpią, nawet nie zauważą, że cię nie ma. Niedługo wrócimy, obiecuję – przekonuję.
Widząc wahanie w jej postawie, nie zastanawiam się i porywam ją, łapiąc za dłoń. Prowadzę do samochodu, który zostawiłem kawałek dalej, żeby przypadkiem nie obudzić jej domowników.
- Jest środek nocy – oznajmia, zapinając pas. – Gdzie ty chcesz jechać?
- Z tobą na koniec świata, kochanie – puszczam jej oczko i ruszam przed siebie.
_______________________________
Dzień dobry moi Kochani :)
Wczoraj naprawdę spięłam pośladki i wyszło właśnie coś takiego :> Podoba się czy nie? Za słodko czy za delikatnie? Chętnie się dowiem, co myślicie :)
Przepraszam za błędy zwłaszcza w interpunkcji. W dialogach często mam z tym zagwostkę.
Dziękuję za Waszą obecność <3
Mogę chyba powoli Wam się przyznać, że od dłuższego czasu chodzi mi po głowie nowy pomysł :) Ktoś będzie chętny na nową historię?
Trzymajcie się cieplutko w te zimne dni! <3
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top