24. Musisz być taka oficjalna?
Isabelle
Już na wejściu do domu dobiega nas głośne chrapanie z salonu. Pewnie tata znowu zasnął na kanapie przed telewizorem.
Zgarniam jedynie apteczkę z kuchni i prowadzę bruneta do mojego pokoju. Nie czekając na zaproszenie, zasiada na moim łóżku. Zajmuję miejsce obok, układając się do niego bokiem, po czym zabieram się za opatrzenie rany.
Michael ani przez chwilę się nie krzywi, choć wiem, że na pewno go boli. Czuję jego palący wzrok na sobie, jednak udaję, że tego nie zauważam. Kiedy przemywam mu ranę, w końcu się odzywa:
- Dlaczego to robisz?
- Przecież trzeba ci to opatrzyć - odpowiadam, nie zaprzestając swoich czynności.
Jednakże chłopak chwyta delikatnie za moją dłoń, po to bym na chwilę przerwała i spojrzała mu w oczy.
Wcześniej w ogóle nie zwróciłam uwagi, że jesteśmy tak blisko siebie. Nasze twarze dzielą tylko centymetry. Z tej perspektywy po raz kolejny muszę przyznać, że jest najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Jego ciemne, przenikliwe oczy wbijają we mnie swoje spojrzenie.
- Dlaczego tak się o mnie martwisz? - opuszcza ramiona, jakby w geście rezygnacji. - Czy ta uprzejmość i troska są tylko po to, żebyś znowu zaczęła za chwilę na mnie krzyczeć i wyrzuciła z domu?
Czuję jakieś dziwne ukłucie w brzuchu. Przykro mi na te słowa, ale dobrze wiem, o co mu chodzi. Ostatnim razem, kiedy tu był, zachowałam się bardzo nie fair. Powinnam chociaż wysłuchać, co ma mi do powiedzenia.
Odkładam na bok zakrwawiony gazik.
- Nie myślałam, że ta rozmowa będzie taka trudna - wzdycham.
- Wcale nie musi taka być - spogląda mi w oczy. - To od nas zależy, jak ją przeprowadzimy.
Cholera... Dlaczego musi mieć teraz cały czas rację? Czuję się podle. Moja urażona duma aktywowała we mnie sukę, którą przecież nigdy nie byłam.
- Michael, ja... Przepraszam cię - wyduszam z siebie. - Już dawno powinnam to zrobić, ale byłam na ciebie taka zła. A może chciałam być zła? Nie wiem, naprawdę nie wiem, dlaczego tak się zachowywałam, zamiast zwyczajnie szczerze porozmawiać. Przecież ja nigdy taka nie byłam. Zawsze dążę do tego, żeby była zgoda.
Odpalam się na całego i mówię jak katarynka. Zdenerwowanie daje o sobie znać. Nienawidzę swojego słowotoku, ale nie potrafię go zatrzymać.
- Chciałam tylko ci się w jakimś stopniu odpłacić za to wszystko i chyba wymknęło mi się to spod kontroli. Jak sobie teraz pomyślę o tym, co zrobiłam po ognisku u Luke'a... - schylam głowę w dół, żeby na niego nie patrzeć. - Boże, jak mi wstyd. Szkoda, że wcześniej o tym nie myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam.
Nagle z tych wszystkich moich wywodów wyprowadza mnie śmiech bruneta. Chichra się bezczelnie, a ja nawet nie wiem z czego.
- Co takiego znowu powiedziałam? - czuję się zażenowana tą sytuacją. Ja się przed nim otwieram, a on rechocze ze śmiechu.
- Jesteś taka słodka, kiedy się denerwujesz.
Uśmiecha się do mnie tak pięknie, że chyba zaraz zemdleję. Znowu chwyta moją dłoń i głaszcze jej grzbiet kciukiem.
Mój żołądek prawdopodobnie sobie ze mnie kpi, bo wywija koziołka w brzuchu.
- Przyznam, że zasłużyłem sobie wtedy na to, a i było to bardzo pomysłowe - znów się śmieje, a w jego oczach tańczą małe ogniki.
Wpatruje się we mnie z mocą. Dlaczego jego oczy tak mnie hipnotyzują?
- Isabelle... - robi przerwę i zakłada mi za ucho kosmyk włosów, który niepostrzeżenie wyszedł przed szereg. - Chciałbym, żeby między nami było okej. Daj mi szansę. Pozwól mi pokazać sobie mój świat, a ja chcę zobaczyć twój. Poznajmy się naprawdę, a nie z opowieści od innych.
Jego słowa wprost mnie zamurowują. Mike jest gotowy się pogodzić i chce mnie lepiej poznać. Moje serce chyba zaraz wyskoczy z piersi z tych emocji albo co najmniej dostanę zawału.
Mam jednak pewne obawy. Co, jeśli się zgodzę, a on znów coś odwali i mnie skrzywdzi? Może mam jakąś manię na tym punkcie, ale czy mój strach nie jest uzasadniony? Kto normalny zarysowuje drugiej osobie samochód? Jeszcze z takim napisem... Dlaczego tak mnie prześladował na samym początku? Po co w ogóle mnie całował, skoro na to nie zasługiwałam?
Z drugiej strony już tyle razy uratował mi tyłek. Uchronił mnie przed potrąceniem przez samochód, uratował mnie przed Scottem i moją pijacką głupotą, nawet pomógł mi przebrnąć przez ten debilny taniec na rozpoczęcie rozgrywek koszykówki w szkole.
Anderson, czy ty musisz być, do cholery, taki dwubiegunowy?
W porządku, Isabelle. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla swoich przyjaciół. W końcu obiecałaś im, że postarasz się pogodzić z Mike'iem. Tak, to dobra myśl.
- Izzy, słuchasz mnie?
Wracam z powrotem na ziemię. Chłopak ewidentnie czeka na moją odpowiedź.
- Tak - uśmiecham się i wyciągam do niego dłoń po krótkim namyśle. - Jestem za. Zgoda?
- Musisz być taka oficjalna? - otwiera swoje ramiona, po czym przygarnia mnie do siebie.
Nie powiem, bo bardzo mi odpowiada to położenie, w którym się właśnie znajduję. Czuję ogarniające mnie ciepło, które emanuje z jego ciała. Przyjemny zapach perfum otula mnie, niczym poduszka do snu.
Pozostaje tylko jeszcze jedna kwestia. Kim my teraz tak właściwie jesteśmy? Znajomymi? Kumplami? Przyjaciółmi?
Bo na pewno nikim więcej. Ten nagły pocałunek nic dla niego nie znaczył. Już się przyzwyczaiłam, że robi takie rzeczy pod wpływem chwili, ale nie mają dla niego istotnego znaczenia. To tylko moment. Chwila zetknięcia naszych warg, tylko po to, żeby uwolniło się w jego ciele trochę endorfin.
Już więcej nie mogę sobie na takie coś pozwalać. Zgodziłam się go poznać, ale nie być wykorzystywaną. Będę starać się być dobrą koleżanką i na tym poprzestanę. Nie dam się już więcej skrzywdzić. Michael stanowi dla mnie zbyt duże zagrożenie. Jeśli się przed nim otworzę, przepadnę cała i wtedy już nie będzie odwrotu.
Grzecznie wyswobadzam się z jego objęć, wstaję z łóżka i nie patrząc zbyt długo na niego, by znowu nie przepaść w czekoladowych tęczówkach, oddaję jego koszykarską bluzę.
Michael
Jestem chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie mogę w to uwierzyć, ale udało się. W momencie usłyszenia z ust szatynki słowa „zgoda", poczułem jak ogromny kamień... Wróć. Głaz. Jak ogromny, pierdolony głaz spada z mojego serca. Jestem wręcz uskrzydlony i naprawdę mógłbym się wzbić ponad powierzchnię ziemi. Ja pierdolę, co za ulga.
Czuję, że mogę wszystko. Teraz już nic mi nie przeszkodzi, żeby pokazać Isabelle moje najlepsze strony i przekonać, że potrafię być miły i dobry.
Gdy tak siedzieliśmy blisko siebie, a ja trzymałem ją za rękę, miałem niepohamowaną ochotę, żeby rzucić się na nią i przyssać do tych słodkich różowych usteczek. Cholera, smakuje tak dobrze. Jednak muszę się ocknąć i zachować trzeźwy umysł. Nie chcę jej spłoszyć swoim zaborczym zachowaniem. Wytrzymałem już tyle czasu, więc poczekam jeszcze chwilę.
A potem będzie już tylko moja.
***
Dzisiaj ważny dzień, a mianowicie dzień rozstrzygającego meczu w walce o posadę kapitana. Muszę jak najszybciej złapać Davida i go przeprosić. Już najwyższy czas, bo nie mogę znieść rozłąki z tym pokręconym piegusem. Może to niemęskie, ale kurewsko mi go brakuje. Jego i tych popierdolonych pomysłów.
Namierzam go przy szafkach. Ostrożnie zbliżam się do niego.
- Stary, możemy pogadać? - zagajam.
- Chcesz mi wpierdolić za coś czego znów nie zrobiłem czy może chcesz mnie przekupić, żebym dał ci fory i oddał stanowisko kapitana? Zapomnij.
Zatrzaskuje głośno szafkę, odwraca się do mnie tyłem i tak po prostu, kurwa, odchodzi.
Chuj mnie strzeli. Miałem nadzieję, że pójdzie mi łatwiej.
Udaję się do szatni, żeby włożyć już mój sportowy strój. Do meczu pozostało jeszcze kilka godzin, ale trzeba się rozgrzać i skoncentrować. Po drodze zamieniam kilka słów z chłopakami z drużyny. O dziwo, nawet Lucas poświęca mi chwilę, ale poruszamy tylko bezpieczny temat, czyli dzisiejszy mecz.
Słysząc muzykę z hali, zmierzam w tamtym kierunku i stojąc w drzwiach, obserwuję cheerliderki, powtarzające swój układ. Odnajduję wzrokiem moją piękną szatynkę, która aktualnie wykonuje skłony, przez co już robi mi się gorąco. Dlaczego ta jebana spódniczka jest taka krótka? Chyba po to, żeby dekoncentrować drużynę przeciwną. W tym momencie jednak dekoncentruje mnie i mojego kutasa.
- Hej, Izz! - wołam, machając do niej.
- Hej, co tam? - podbiega do mnie, częstując swoim bajecznym uśmiechem.
- Zestresowana?
Krzyżuje ręce na piersi, a mina lekko jej rzednie.
- Jak cholera.
- Wszystko będzie dobrze, jesteś świetna - uśmiecham się do niej i łapię palcem wskazującym oraz kciukiem jej policzek, delikatnie go ściskając, jakby była małym dzieckiem. - Poradzisz sobie - puszczam jej oczko.
Dziewczyna odwzajemnia uśmiech lekko zawstydzona, a następnie odsuwa twarz, żeby znów zachować dystans między nami.
Pewne rzeczy jednak się nie zmieniły.
- A ty?
- Daj spokój, dla mnie mecz to bułka z masłem. Wygrana to tylko formalność.
- Bardziej chodzi mi o grę w jednej drużynie z Davidem. Rozmawiałeś z nim?
- Próbowałem, ale nie chce ze mną gadać. Nienawidzi mnie, a ja wcale mu się nie dziwię.
Znowu staje mi przed oczami sytuacja sprzed kilkunastu dni, kiedy to nazwałem mojego najlepszego przyjaciela nielojalną świnią, a on obił mi mordę. Ja to jednak głupi jestem.
- O cokolwiek się pokłóciliście, nie jest to tego warte - stwierdza szczerze.
Gdybyś tylko wiedziała, że poszło o ciebie, skarbie. O ciebie przez moją chorą zazdrość.
Zazdrość? Kurwa... Od kiedy ja w ogóle jestem zazdrosny o dziewczynę? Już całkiem mi się pojebało w głowie.
- Callagro! - Caroline krzyczy na moją malutką ze środka sali. - Ruszysz się w końcu czy mamy czekać na jaśniepanią?
Krew momentalnie zaczyna wrzeć mi w żyłach. Chętnie wytargałbym za włosy tą blond dziwkę. Natomiast Izzy tylko przewraca oczami i krzywo się do mnie uśmiecha.
- Muszę lecieć, trzymam kciuki za mecz! - podnosi ku górze zaciśnięte piąstki.
- Powodzenia, mała! - również odwzajemniam ten gest.
Obserwuję jeszcze przez chwilę moją dziewczynkę i wracam do szatni, gdzie znajduje się cała drużyna. Zjawia się tam również trener, od którego dostaję na dzień dobry spierdol, że nie ma mnie tam, gdzie być powinienem.
Ale ja powinienem być przy Isabelle i w chuju mam zdanie innych, tym bardziej Nilsona.
Powtarza już któryś raz strategię na dzisiaj. A ja dobrze wiem, co mam robić. Grać swoje i otrzymać miano kapitana.
Spoglądam niby przypadkiem na Dave'a. Wydaje się jakiś taki poważny, a to do niego niepodobne. Czuję się jak cipa, bo nie wiem nawet jak mam zagadać do własnego przyjaciela. Tylko czy ja dla niego jestem wciąż przyjacielem? Wątpliwe.
Trener każe nam wypierdalać na salę i się rozgrzewać. Drużyna z sąsiedniej szkoły już przybyła i nie marnuje czasu. Są już na hali i ćwiczą podania i zagrywki. Cheerliderki usunęły się już na trybuny, zwalniając miejsce dla koszykarzy. Nie podoba mi się, że te ćwoki tak długo spoglądają w kierunku Izzy. Jeżeli któryś z nich przegnie, będę musiał rozpierdolić go nie tylko na meczu, ale także po.
Z każdą chwilą da się odczuć coraz większe napięcie, ponieważ na trybunach zbiera się już spora liczba uczniów. Słychać ogromny gwar i hałas. Rozmowy, krzyki, śmiechy i głośna muzyka nie pomagają się skupić. Jednak gdy tylko spojrzę na Isabelle, cały się uspokajam. Zasiewa w moim wnętrzu ciszę i błogość, o które prosiłem się kilka lat.
Callagro podchwytuje moje spojrzenie i nieśmiało się uśmiecha. Wciąż nie dowierzam, że mi wybaczyła, że nie ucieka już ode mnie wzrokiem. Puszczam jej oczko, po czym schodzę z boiska.
Nadchodzi godzina meczu. Wszyscy skupiają się na swoich zadaniach. Siedząc na ławce rezerwowych obok moich kolegów z drużyny, śledzę jak na środek sali wybiegają cheerliderki. Jest i mój mały pomponik.
Widać, że jest zdenerwowana. Próbuje się uśmiechać, ale pod tą optymistyczną maską kryje się strach i panika. To jej pierwszy występ z dziewczynami, nie licząc inauguracji sezonu, którą pomogłem jej przetrwać. Nie martwię się jednak, bo wiem, że pójdzie jej znakomicie.
Dziewczyny ustawiają się na swoich pozycjach, a na hali zapada cisza. Po kilku sekundach rozbrzmiewa muzyka, do której zaraz będą się trząść jędrne pośladki.
Oczywiście, nie spuszczam wzroku z Isabelle i to nawet nie dlatego, że jest dla mnie najważniejsza, ale po prostu świetnie sobie radzi. Wszystkie jej ruchy są przemyślane i dopracowane w każdym calu. Z upływem czasu zmienia się jej wyraz twarzy, zaczyna się uśmiechać coraz szerzej. Jest taka piękna. Mógłbym patrzeć na nią dniami i nocami. Nie sądziłem, że niska osoba może mieć tak długie nogi, a nogi Izzy wydają się sięgać nieba. Do tego jej opalona skóra pięknie komponuje się z całym strojem. Tak fikuśnie kręci swoim tyłeczkiem, że chyba zaraz oszaleję. Mój żołnierzyk również to odczuwa. Gdybym tak mógł wziąć ją w ramiona, a potem pozbawiać ją po kolei części garderoby i badać dłońmi jej smukłe ciało, a potem całow...
- Przynajmniej dziewczyny mają zajebiste - wyrywa mnie z zamyślenia czyjś głos.
Po zanalizowaniu otoczenia, stwierdzam, że należy on do zawodnika z przeciwnej drużyny.
- Ta mała szatynka jest boska. Złapię ją po meczu, jak już wygramy - mówi chłopak obok niego.
Jak zwykle w takich sytuacjach pięści zamykają mi się same automatycznie i aż wyrywają się, żeby przyjebać tym frajerom. Mam już zamiar wstać i wyciągnąć ich stamtąd za fraki, sunąc ich cielskami po ziemi, ale słyszę głośniejsze wrzaski wśród widowni, dlatego kieruję wzrok na to, co dzieje się na środku boiska.
Nadchodzi chyba finał występu cheerliderek, gdyż układają się w mniejsze grupki tak, aby podnieść i podrzucić lżejsze koleżanki. Otwieram szeroko oczy, gdy widzę jak Isabelle pewnie stawia stopę na podeście utworzonym z dłoni dziewczyn, kucających po jej bokach, a one unoszą ją do góry. Na chwilę moje serce zamiera, gdy malutka się chwieje, ale zaraz to opanowuje i z uśmiechem na twarzy staje wyprostowana ponad głowami koleżanek. One podrzucają ją do góry, po czym moja piękna wpada prosto w ich ręce. Dopiero gdy Izz jest już bezpieczna, wypuszczam wstrzymywane powietrze z ust.
Jest niesamowita. Moja śliczna, dzielna Isabelle.
Gdy ich występ się kończy, mam ochotę wyjść naprzeciw szatynce i zamknąć jej drobne ciało w swoich objęciach, ale muszę iść prosto na boisko. Pora na mecz.
Gwizdek rozpoczyna grę. Czas leci niemiłosiernie szybko, a punkty sypią się jak szalone. David i ja zdobywamy ich najwięcej. Gramy zupełnie jak dawniej, jakby między nami nie zaistniał nigdy żaden konflikt.
Drużyna przeciwna nie jest beznadziejna, ale widocznie słabsza od naszej. Bez problemu przez cały mecz jesteśmy na prowadzeniu z dużą przewagą.
Wraz z końcem czasu nadchodzi również ostatnia akcja. Rozpoczynają rywale, ale szybko przejmujemy piłkę. Dave bez trudu omija kolejnych zawodników i biegnie w kierunku kosza, by wsadzić do niego piłkę i zyskać ostatni, zwycięski punkt. Jednak ku mojemu zdziwieniu, zaczyna zwalniać i się rozglądać. Nasze spojrzenia krzyżują się na ułamek sekundy, po którym piłka zostaje podana mnie. Nie tkwiąc jak amator w miejscu, łapię zdobycz, pokonuję jeszcze kilka kroków, po czym wrzucam piłkę do celu. Zaraz po tym rozbrzmiewa sygnał oznajmiający koniec meczu.
Wygraliśmy.
Na trybunach słychać wrzawę i oklaski. Koledzy rzucają się na mnie, klepiąc po głowie i plecach. Kątem oka zauważam przygnębione miny zawodników z przeciwnej drużyny. Macie, skurwysyny. Z tygrysami się nie zadziera.
Kiedy chłopaki wypuszczają mnie w końcu z uścisku, widzę jak cheerliderki wybiegają do nas na środek boiska.
Nie wiem czy to mi się śni, ale chyba właśnie Isabelle zmierza w moim kierunku z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdy rzuca się w moje ramiona, a ja unoszę ją, trzymając za pośladki, już wiem, że to nie sen, a rzeczywistość.
Szatynka zawiesza swoje ręce na mojej szyi i przytula szczelnie do mojego ciała. Nie pozostając jej dłużnym, przyciskam ją do swojego torsu. Wciąż ciężko oddycham po zagranym meczu. Krople potu spływają po moich skroniach, ale mojej małej chyba to nie przeszkadza. Jestem mocno zmęczony, ale dalej mam siłę, żeby trzymać tą kruszynkę na rękach. Moja księżniczka.
Odrywamy się od siebie i spoglądamy sobie w oczy. Znów czuję jakby czas się zatrzymał. Jest tylko ona i jej błękitne, niebiańskie spojrzenie. Wytwarza się dziwna aura wokół nas. Coś jakby napięcie elektryzowało powietrze, którym oddychamy.
Jednak Izzy zaczyna się peszyć i na znak swojego zmieszania, rozgląda się na boki, jakby chciała otrzymać z otoczenia odpowiedź, co powinna teraz zrobić. Podążam za nią wzrokiem i jedyne, co widzę to pomponiary wiszące na chłopakach i składające im uściski i pocałunki z okazji wygranego meczu.
Callagro chyba nie takiej odpowiedzi szuka. Zawstydzona porusza się tak, by dać jej zejść na ziemię, co niechętnie czynię. Jej policzki się czerwienią, a ona uśmiecha się do mnie słodko.
- Gratulacje, wiedziałam, że wygracie.
- Mówiłem, to tylko formalność - kąciki moich ust unoszą się ku górze. - Ty też świetnie sobie poradziłaś.
Nie jest jej dane odpowiedzieć, gdyż naszą rozmowę przerywa głos spikera, który zapowiada decyzję trenera w sprawie wyboru kapitana.
- Uprzejmie ogłaszam - do mikrofonu dobiera się Nilson. Od kiedy on taki uprzejmy, jak nas obsypuje tylko kurwami? - W tym sezonie kapitanem naszych tygrysów zostaje... - następuje cholernie długa, denerwująca cisza. - David Collins!
Po raz kolejny na trybunach rozbrzmiewają okrzyki radości. Chłopaki podnoszą Dave'a i podrzucają go zadowoleni z werdyktu. Wśród tego całego gwaru i zamieszania, Isabelle znika mi z pola widzenia.
A ja stoję jak ten kołek w osłupieniu. Jak to się stało, że trener nie wybrał mnie? Oszołomienie jednak powoli mija. Widząc szczęśliwego szatyna, unoszonego co chwila ku górze, uśmiecham się sam do siebie.
Ty na to zasłużyłeś o wiele bardziej, przyjacielu.
Pomimo złości na mnie, oddał mi ostatni rzut. Równie dobrze sam mógł trafić do kosza. Jego pozycja była w zasadzie pewniejsza niż moja, a mimo to wykonał podanie w moim kierunku. W kierunku chuja, który zniszczył naszą przyjaźń.
Po odebraniu gratulacji od tylu osób i wysłuchaniu wszystkich wiwatów na cześć naszej drużyny, udaję się do szatni. Większość chłopaków zmyła się na świętowanie zwycięstwa, dlatego dziwię się, gdy spotykam tam naszego nowego kapitana. Nie zauważa mnie w pierwszej chwili.
- Gratuluję, Dave - odwraca się, słysząc mój głos.
Jego twarz wydaje się być zmęczona, ale nie z powodu meczu. Wygląda, jakby był zmęczony psychicznie.
- Daruj sobie. Nie potrzebuję od ciebie pochlebstw - odburkuje.
- Mówię szczerze. Zasłużyłeś sobie na to.
Chłopak kręci przecząco głową, nie chcąc mnie dłużej słuchać.
- Przepraszam, David - wyduszam z siebie to palące mnie od środka słowo.
Collins zastyga nagle w miejscu. Uznając to za dobry znak, kontynuuję:
- Zjebałem wszystko, wiem. Żałuję tego, co powiedziałem. Miałeś rację. Miałeś kurewską rację, że jestem zazdrosny o Isabelle. Jestem chory na jej punkcie! A kiedy zobaczyłem was razem... Nie wytrzymałem i przez to straciłem mojego najlepszego przyjaciela. Byłeś mi najbliższą osobą, a ja to spierdoliłem. Podejrzewam, co sobie teraz o mnie myślisz, ale nie dbam o to. Chciałem, żebyś wiedział - skończywszy swój wywód, kieruję się do drzwi, ale jeszcze na chwilę się zatrzymuję, żeby dodać coś ważnego. - Twój ojciec byłby z ciebie dumny, kapitanie.
Odwracam się i odchodzę.
- Nie zapomniałeś o czymś, jebańcu? - spoglądam na niego, marszcząc brwi.
David zbliża się do mnie. Nie wiem, na ile można ufać temu zdradliwemu światłu, ale wydaje mi się, że ma zaszklone oczy. Jednak jego mina powoli zmienia się z poważnej na uśmiechniętą.
- Nie powiedziałeś, że jestem lepszy od ciebie - teraz ukazuje szereg swoich wielkich zębów.
Skraca dystans między nami i otwiera swoje ramiona. Robię to samo, po czym zamykamy się w objęciach, klepiąc równocześnie po plecach.
Ulga, jaką odczuwam jest niewyobrażalna. Dopiero teraz wraca do mnie coś, czego już tak długo mi brakowało.
- Tęskniłem za tobą, misiu - wybucham śmiechem, słysząc jego słowa.
W końcu odzyskałem przyjaciela.
Isabelle
- Już się tak nie spinaj, złociutka - Noemi chyba chce mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
Na samą myśl o dzisiejszym występie, trzęsą mi się ręce i nogi.
- Łatwo ci mówić, skoro to nie ty jesteś nowa - przewracam oczami i wykonuję już dzisiaj chyba setny skłon.
Już od jakiegoś czasu ćwiczymy na sali nasz układ. Wydaje mi się, że wszystko ogarniam, ale jak przyjdzie co do czego, strach może mnie sparaliżować.
- Nawet jeśli coś zepsujesz to twój przystojniaczek cię udobrucha.
Marszczę brwi, nie wiedząc, co blondynka ma na myśli. Jej spojrzenie skierowane jest na drzwi wychodzące na korytarz. Kiwa głową w tamtą stronę, a jednocześnie do moich uszu dobiega znajomy głos.
- Hej, Izz!
Odwracam wzrok w kierunku, gdzie cały czas patrzy Noemi i cwaniacko się uśmiecha. W drzwiach stoi Mike, który macha do mnie ręką.
Automatycznie uśmiecham się, widząc jego sylwetkę. Podbiegam do niego i witam się.
- Zestresowana?
Aż tak to po mnie widać?
- Jak cholera.
Nie będę ukrywać, że nie zależy mi na występie. Początkowo nie przywiązywałam do tego większej uwagi, ale po spinach z Caroline mam ochotę pokazać jej, że potrafię więcej niż jej się wydaje.
- Wszystko będzie dobrze, jesteś świetna - Michael ściska mój policzek, jakbym była jego młodszą siostrą. - Poradzisz sobie.
Jego dotyk jest taki przyjemny. Budzi we mnie swego rodzaju ekscytację. Kiedy puszcza mi oczko, chwieję się niezauważalnie.
Uspokój się, Izzy! Co on ze mną wyprawia? Muszę przejąć nad tym kontrolę, bo to źle się skończy. Dlatego też odsuwam się od niego na bezpieczną odległość.
- A ty? - próbuję pociągnąć dalej rozmowę.
- Daj spokój, dla mnie mecz to bułka z masłem. Wygrana to tylko formalność.
Zazdroszczę mu, że jest tak pewny siebie. Sama chciałabym taka być, ale jak zawsze muszę się bać własnego cienia.
- Bardziej chodzi mi o grę w jednej drużynie z Davidem. Rozmawiałeś z nim?
Teraz to on spina się na moje słowa. Zdaję sobie sprawę, jak musi mu być ciężko. Kiedy pokłóciłam się z Melanie, sama chodziłam jak struta. Utrata przyjaciela to naprawdę nie jest nic fajnego.
- Próbowałem, ale nie chce ze mną gadać. Nienawidzi mnie, a ja wcale mu się nie dziwię.
Przykro mi, gdy widzę bruneta w takim stanie. Nie wiem, o co im poszło, ale to chyba Michael nabroił, a znając jego skłonności do szybkiego wściekania się, pewnie powiedział o kilka słów za dużo.
- O cokolwiek się pokłóciliście, nie jest to tego warte.
Mam ogromną ochotę przytulić go i pogłaskać po tych cudownych, czarnych jak noc włosach. Nie mam jednak co o tym nawet myśleć. Po pierwsze obiecałam sobie trzymać z nim dystans, po drugie zza moich pleców dobiega mnie wrzask Caroline.
- Callagro! - Spokojnie, Isabelle, tylko spokojnie. - Ruszysz się w końcu czy mamy czekać na jaśniepanią?
Przewracam oczami, bo jej zachowanie jest irytujące. Wiem, że jest zazdrosna o Mike'a i skutecznie chce nam przeszkodzić za każdym razem, kiedy z nim przebywam. Oczywiście, nic mnie z nim nie łączy, ale Stairling nie musi o tym wiedzieć.
Uśmiecham się jedynie przepraszająco w stronę chłopaka.
- Muszę lecieć, trzymam kciuki za mecz! - odchodzę, podnosząc do góry zaciśnięte piąstki.
- Powodzenia, mała! - Michael odwzajemnia ten gest, dzięki czemu robi mi się bardzo ciepło na sercu.
Powracamy do ćwiczeń, jeszcze ostatnie ruchy rozciągające i czas na egzekucję. W chwili przerwy chłopcy obu drużyn wybiegają na środek hali, żeby przez te ostatnie chwile zaznajomić się z boiskiem.
Stres i nerwy zawładają mną do tego stopnia, że nie zauważam nawet, kiedy trybuny wypełniają się po brzegi. Dopuszczając do mojej głowy wszystkie okrzyki i wrzaski, skazuję się na jeszcze większe zdenerwowanie.
Nadchodzi ta upragniona, a jednocześnie znienawidzona godzina. Koszykarze ustępują nam miejsca, zasiadając na ławkach rezerwowych. Zanim wychodzę na środek, krzyżuję z Mike'iem spojrzenie. Widząc jego pogodną twarz, uśmiecham się nieśmiało, na co on puszcza mi oczko. Chyba dodaje mi to otuchy, ponieważ wkraczam na boisko pewnym krokiem.
Nastaje kilkusekundowa, wręcz grobowa cisza. Moje serce wali tak mocno, że powinni usłyszeć je wszyscy zgromadzeni na hali.
Kiedy muzyka zaczyna grać w głośnikach, przenoszę się do zupełnie innej rzeczywistości. Wykonuję kroki i ruchy, które wyryły się w mojej pamięci, dzięki wielogodzinnym treningom. Nie zauważam nawet momentu, w którym dobiegamy do końca naszego układu. Automatycznie stawiam jedną stopę, a potem drugą na dłoniach Halsey i Tiny.
Czując, jak szybko unoszę się w górę, przez moją głowę nieoczekiwanie przebiega myśl: „a co jeśli upadnę?". Wytrąca mnie to z koncentracji i chwieję się. W ostatnim momencie przywołuję się do porządku, moje skupienie powraca, a mi udaje się złapać równowagę, nie zniszczyć występu i być może uchronić się przed złamaniem. Z uśmiechem na ustach unoszę ręce do góry, po czym dziewczyny podrzucają mnie, a ja po kilku sekundach wpadam w ich ręce.
Muzyka przestaje grać, a my otrzymujemy owacje na stojąco. Robimy wspólny ukłon i zbiegamy z boiska, żeby ustąpić miejsca chłopakom.
Gdy zasiadam na ławce, dopiero wtedy do mnie dociera, co tak właściwie się stało i czego dokonałam. Moja klatka piersiowa wciąż szybko unosi się i opada, a krew w całym ciele buzuje, jakby chciała zaraz eksplodować.
- Wiedziałam, że dasz radę! - Noemi siada obok mnie i bierze w objęcia. - Gratuluję, Isauro!
Zaskoczona tym gestem, odwzajemniam uścisk.
- Laska, nie wczuwaj się tak. To dla mnie nie są normalne gesty - odsuwa się trochę ode mnie i jak gdyby nigdy nic patrzy na boisko, gdzie rozpoczyna się mecz.
Rushmore jest naprawdę trudną dziewczyną, ale cieszę się, że ją poznałam. Pomimo jej pokręconego charakteru, na swój sposób ją polubiłam.
Na trybunach, co chwila, uczniowie naszej szkoły podnoszą się ze swoich krzesełek, klaszcząc z mocą w dłonie i wykrzykując nazwiska naszych zawodników. Najczęściej padającymi są oczywiście Anderson i Collins. Nie do wiary, jak świetnie dogadują się na boisku. Gdybym nie wiedziała, w życiu nie pomyślałabym, że są pokłóceni.
Ekscytuję się meczem tak bardzo, że po każdym zdobytym przez nas punkcie wstaję z ławki i skaczę z radości jak mała idiotka.
Wygraną mamy już w kieszeni, zostało jeszcze tylko kilkanaście sekund i potem możemy świętować zwycięstwo. Rozpoczynają przeciwnicy, jednak Dave szybko przechwytuje piłkę i omija rywali, stojących niczym pachołki. Kiedy ma już rzucić piłkę w kierunku kosza, nieoczekiwanie spowalnia i rozgląda się wokół siebie. Podaje do Mike'a, który sam kończy akcję, zdobywając ostatnie punkty. W chwili gdy piłka przechodzi przez obręcz kosza, na boisku rozbrzmiewa sygnał ogłaszający koniec meczu.
Wszyscy uczniowie wrzeszczą i skaczą z radości. Koszykarze wieszają się po sobie i klepią po plecach w uznaniu za wspaniały mecz. Nie wiem, co mną kierowało, bo na pewno nie mózg, ale kiedy cheerliderki zrywają się z ławek i biegną na środek boiska, robię dokładnie to samo.
Niesiona szczęściem, że udało się zwyciężyć, a w dodatku nie spartaczyłam występu, podbiegam w kierunku Michaela. Gdy mnie zauważa, uśmiecha się równie szeroko, co ja. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co sobie myślałam w tamtej chwili, ale mając go już tak blisko, po prostu wskakuję w jego ramiona. Jego silne ręce unoszą mnie do góry, trzymając za mój tyłek. Zawieszam ręce na jego szyi i mocno się do niego przytulam.
Brunet również przywiera do mnie, tak że nasze klatki piersiowe unoszą się rytmicznie w zabójczym tempie. Jego w wyniku zmęczenia grą, a moja spowodowana eksplozją mieszanki emocji w moim wnętrzu.
W końcu odrywamy się od siebie i zerkamy sobie w oczy. Nawet zmęczony, zdyszany i spocony Anderson jest tak cholernie przystojny. Nie wiem, jak długo wpatrujemy się w siebie, ale z każdą sekundą robi się to coraz bardziej niezręczne. Dlatego też przenoszę wzrok na innych, żeby zobaczyć, co w takiej sytuacji powinnam zrobić. Nigdy nie byłam cheerliderką ani nie znałam żadnego koszykarza. Nawet niespecjalnie chodziłam na mecze. A teraz? Teraz mogłabym przychodzić na każdy głupi i nudny trening.
Jednakże to, co widzę, nie satysfakcjonuje mnie, gdyż dziewczyny obwieszają się po chłopakach, przytulają ich i całują dość soczyście w usta. U mnie to nie wchodzi w grę, Michael to tylko kolega. Stąd też próbuję dać mu znak, żeby postawił mnie na ziemi. Strzelam buraka na policzkach, bo ta sytuacja strasznie mnie przytłacza.
Masz za swoje, Izzy! Sama się na niego rzuciłaś!
- Gratulacje, wiedziałam, że wygracie.
- Mówiłem, to tylko formalność - ukazuje mi swój firmowy uśmiech. - Ty też świetnie sobie poradziłaś.
Chcę mu podziękować za ten komplement, ale niestety przerywa nam głos spikera, wydostający się z głośników. Zaraz jednak mikrofon przejmuje trener i oznajmia wszystkim, że kapitanem naszej drużyny zostaje David.
Chłopcy podnoszą Collinsa i zaczynają go podrzucać. Zerkam na Mike'a, który chyba jest zaskoczony tą decyzją. Z tego, co wiem, aspirował na stanowisko kapitana, a nawet był pewny, że ma je w kieszeni.
Pragnę coś mu powiedzieć, jednak czuję jak czyjaś dłoń ciągnie mnie za ramię, przez co oddalam się od bruneta i całego zbiegowiska.
- Wystarczy tych przytulanek - Noemi nawet na mnie nie patrzy tylko ciągnie do wyjścia na korytarz. Próbuję stawiać opór, ale kiepsko mi to wychodzi.
- Gdzie ty mnie ciągniesz? - pytam zdenerwowana.
- Nie gadaj, tylko chodź.
Blondynka zaprowadza mnie przed damską toaletę. Pytam ją wzrokiem, czy to są jakieś żarty, a ona tylko pokazuje mi, żebym weszła do łazienki.
W środku zastaję Melanie, siedzącą na podłodze z kolanami przysuniętymi pod samą brodę. Dopiero kiedy siadam obok niej, zauważam łzy na jej policzkach.
- Mel - mówię ostrożnie. - Co się stało, kochanie? - zaczesuję jej blond kosmyki za ucho, na co ona spogląda mi w oczy i wybucha płaczem.
Nie otrzymując odpowiedzi, przenoszę wzrok na Noemi.
- Znalazłam ją tutaj. Widziała jak po meczu ten jej chłoptaś całował się z Halsey i nie da sobie wytłumaczyć, że cheerliderki zawsze tak robią po wygranej grze - przewraca oczami. - Znamy się z nimi, bo jakby nie patrzeć zawsze występujemy razem. Błagam cię, dziewczyno, nie rycz już, nie mogę słuchać tego wycia.
Gromię wzrokiem Rushmore, że ma nie mówić w ten sposób do mojej przyjaciółki.
- Mel - wycieram płynące po jej twarzy łzy. - Noemi ma rację, to taka, powiedzmy, głupia tradycja. Efekt napływu dużej dawki szczęścia z powodu wygranej. To nie miało znaczenia dla Lucasa.
Nie wierzę, że to mówię. Przecież sama nie wiedziałam o czymś takim! Jeżeli to, co mówi Noemi to w ogóle prawda. Jeśli nie to Luke ma przejebane!
- Co mnie to obchodzi?! - nagle odzyskuje głos. - Żadna lafirynda nie ma prawa go dotykać, a co dopiero całować! To nie był niewinny całus, Izz - kolejna dawka szlochów wydobywa się z jej wnętrza.
- Dramatyzujesz - Noemi pozostaje niewzruszona całą sytuacją. - Isauro, wytłumacz swojej psiapsiółce, że tak już jest i tego nie zmieni. Ja się zmywam. Zaprowadziłam cię do niej, więc jestem czysta i nie będę mieć jej na sumieniu, gdyby sobie coś zrobiła.
Na odchodne macha mi zadowolona i pozostawia nas same w łazience.
Obejmuję przyjaciółkę, która pociągając głośno nosem, kładzie swoją głowę na moim ramieniu.
- Izzy, ja nie mogę tego tak zostawić - patrzy pustym wzrokiem w drzwi przed sobą. - Kiedy sobie tylko przypomnę ich razem i...
- Ciii - głaszczę ją po włosach. - Lucas by ci tego nie zrobił umyślnie.
- Ale przecież widziałam!
- Czasami niektóre rzeczy nie są takie, jak na pierwszy rzut oka wyglądają - łapię ją za policzki, by na mnie popatrzyła. - Nie skreślaj go, Mel. Musisz z nim na spokojnie porozmawiać, a na pewno wszystko się wyjaśni.
W jej oczach błyska nadzieja.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem - wypowiadam te słowa, wcale nie mając pewności, że się sprawdzą, ale widząc jej smutną buzię, nie mam odwagi powiedzieć jej nic innego.
- Izzy, jesteś taka kochana! - teraz ona obejmuje mnie ramionami, w dodatku na tyle mocno, że zaraz może zabraknąć mi tlenu w płucach.
Po tym jak Melanie wyściskała mnie za wszystkie czasy i pobiegła porozmawiać ze swoim chłopakiem, ja udaję się na zasłużony wypoczynek do domu. To był męczący dzień. Przechodząc przez parking nie wpada mi do głowy, że jeszcze ktoś mógłby mnie zaczepić. Nie chcę nic innego, jak wziąć prysznic i położyć się w swoim łóżku.
- Hej, śliczna! - podbiega do mnie wysoki szatyn. Mam wrażenie, że skądś go znam, ale nie mam pojęcia skąd.
- Znamy się? - pytam wprost, nie mam siły na zbędne pogaduszki.
- Nie, ale możemy się poznać - uśmiecha się.
Mimowolnie przewracam oczami. Nienawidzę tego tekstu. Mogę być jak anioł albo gwiazda, spadająca z nieba, ale nie, kurwa, nie możemy się poznać, bo chcę jechać do domu!
- Jestem Drake. Grałem przeciwko waszej drużynie - przeczesuje nieśmiało włosy z tyłu głowy.
Ahh no tak. Teraz już go sobie przypominam. Strasznie faulował Michaela.
Może gdybym nie była tak wykończona, wdałabym się w jakąś pogawędkę z nim, ponieważ wydaje się być miły i sympatyczny. Niestety, mój występ, mecz, dziwna sytuacja z Mike'iem i do tego wisienka na torcie, czyli Mel, płacząca w kiblu, to już dla mnie za wiele jak na dzisiejszy dzień.
- Miło cię poznać, Drake. Przepraszam cię, ale...
- Ale Isabelle ma już na dzisiaj plany.
Nie wiadomo kiedy i skąd, zza moich pleców wyrasta nie kto inny, jak Anderson.
- No tak, mogłem to przewidzieć - Drake uśmiecha się krzywo. - Gdybyś kiedyś nie miała planów, wiesz, w której szkole mnie szukać - puszcza mi oczko i odchodzi.
Odwracam się gwałtownie do bruneta, stojącego za mną.
- Co to miało być, ja się pytam?!
- To ja się pytam, co to miało być? - on również się unosi. - To nasz przeciwnik, nie zauważyłaś?
- Jest już po meczu! Nie zauważyłeś? - przedrzeźniam go. - Jakim prawem się wtrącasz i decydujesz o moich planach?!
To teraz naprawdę nieistotne, że sama chciałam spławić tego chłopaka i jechać do domu.
- Isabelle, myślałem, że...
- To źle myślałeś! - tupię nogą w miejscu i mając wszystkiego już po dziurki w nosie, po prostu zostawiam go na środku parkingu i zmierzam do mojego samochodu.
Niech ten dzień już się skończy.
___________________________
Dobry wieczór, Kochani!
Na samym wstępie przepraszam, że tak długo nie było rozdziału.... Ale naprawdę nie uwierzycie ile razy zmieniałam jego początek, bo ciągle coś mi nie pasowało. Teraz powiedzmy, że jest w miarę okej, ale i tak nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Męczyłam się z nim okrutnie i nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że udało się go napisać <3
Blisko 5300 słów! YAY! Chyba dobra rekompensata za długą nieobecność? :)
Jestem ciekawa, co sądzicie o rozdziale :) Niby zgoda pomiędzy naszymi bohaterami, a jednak wciąż jakieś zgrzyty...
Dziękuję Wam, że jesteście! <3
Ściskam <3
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top