23. Potrzebuję z tobą porozmawiać

Michael

- Rosie, pospiesz się. Ile mam na ciebie czekać?

Stoję w głównych drzwiach i staram się pospieszyć młodą. Już i tak jesteśmy spóźnieni.

- Mój strój został w pokoju! - dziewczynka ściąga buty piąty raz i wbiega na górę.

- No zaraz pierdolnę - mruczę do siebie pod nosem, tupiąc nerwowo butem.

Mała szybko wraca i ubiera się. Tym razem nie może poradzić sobie z ramiączkami jej różowego plecaka. Tracąc już resztki cierpliwości, biorę ją pod pachę razem z niezałożonym plecakiem i zanoszę do auta.

Zawożę ją na balet. Tak, kurwa. Na balet.

Nie wiem czemu, ale matka wymyśliła sobie, że jej córka zostanie primabaleriną. Jakby nie mogła zapisać jej na kosza. To o wiele ciekawsze niż jakieś tam skakanie na palcach w rajtuzach, ale młoda już się napaliła i nijak nie mogę jej tego wybić z głowy.

Zostawiam ją w budynku, gdzie jej nauczycielka przejmuje nad nią opiekę. Zanim pobiegnie do innych dziewczynek, kucam przy niej i stukam palcem wskazującym w policzek, który zostaje ucałowany przez blond aniołka. Macha mi na pożegnanie i rusza do reszty dzieci.

Oczywiście, muszę ją również odebrać, więc w międzyczasie jeżdżę bez celu swoim samochodem. Po godzinie wracam przed szkołę tańca. Będąc przed czasem, odpalam jeszcze fajkę przed budynkiem. Wiem, że to mało dojrzałe palić, kiedy zaraz mogą zobaczyć mnie małe dzieci, ale jeśli mam być szczery to średnio mnie to obchodzi. Ważne, żeby Rose nie widziała, bo znów będzie prawić mi morały o paleniu. Ale ze mnie mięczak, boję się gniewu pięciolatki.

Stoję oparty plecami i jedną nogą o ścianę budynku, zaciągając się nikotyną.

- Znowu palisz? - jedwabny głos zamraża mnie w pierwszej chwili. Po paru sekundach podnoszę głowę, krzyżując wzrok z Isabelle.

- Już nie - zgniatam peta butem i puszczam jej oczko, uśmiechając się przy tym łobuzersko.

Dziewczyna tylko przewraca oczami i mija mnie szerokim łukiem, zmierzając do środka budynku. W ostatniej chwili chwytam za jej przedramię, zatrzymując ją w ten sposób.

- Co tu robisz? - pytam, przyglądając się sportowej torbie przewieszonej przez jej ramię.

- Nie twój interes - szarpie ręką, która wyślizguje się z mojego uchwytu.

- Musisz być taka oschła?

Mam już dość jej dziecinnego zachowania. Gdy jestem blisko niej, traci nad sobą kontrolę i pozwala na jakiś ruch z mojej strony, ale kiedy do gry wkracza jej urażona duma, zachowuje się jak rozwydrzony bachor, krzyczy, histeryzuje i okłamuje samą siebie.

A ja dobrze wiem, że ciągnie ją do mnie. Kiedy pierwszy raz zwróciłem na nią uwagę wtedy na stacji, coś mnie w niej zaciekawiło i kazało się do niej odezwać. Pałała do mnie nienawiścią już od pierwszego spotkania, ale co z tego? Jej otoczka twardej dziewczyny już na mnie nie działa. Zapiera się rękami i nogami, że nic do mnie nie czuje, ale w końcu przestanie to robić. Zawrócę jej w głowie tak, że nie będzie mogła znieść rozłąki chociaż na kilka minut. Uzależnię ją od siebie. W końcu ona zrobiła ze mną to samo. Stała się moim nałogiem.

Evan powiedział mi, że podsłuchał jej rozmowę z Caroline na treningu cheerliderek. Podobno przy wszystkich dziewczynach powiedziała, że spaliśmy razem w moim łóżku, a Care dosłownie zatkało. Ciekawe skąd wiedziała, że nie zapraszałem żadnej laski do siebie i dlaczego utwierdziła wszystkich w przekonaniu, że się bzykaliśmy.

- Jak chcesz wazeliny to wypad do Stairling. Na pochlebstwa z mojej strony się nie doczekasz - przerywa moje myśli, odpowiadając na zadane przeze mnie pytanie.

Oczywiście, cały czar pryska i znowu wracam do stanu lekkiego podkurwienia. Mam ochotę poddusić moją ślicznotkę, przyciskając ją do ściany i nieco mocniej ciągnąc za włosy.

Kurwa, Mike, co ty odpierdalasz? Nie wierzę, że o tym pomyślałem, przecież to moja kruszynka.

Muszę trzymać swoje nerwy na wodzy, a moja choleryczna osobowość wcale mi w tym nie pomaga.

Zaraz, zaraz, chwila. Isabelle jest zazdrosna o Caroline? Moja słodka dziewczynka. Pewnie dlatego skłamała o naszym rzekomym seksie. Cóż, nie pogniewałbym się, gdyby odbył się naprawdę, ale muszę hamować swojego kutasa i tym razem nic nie spierdolić.

Zamierzam już coś jej odpowiedzieć, lecz uprzedza mnie biegnąca w naszym kierunku blond czuprynka.

- Izzy! - podbiega do dziewczyny i obejmując ją w pasie, przytula się do jej brzucha. Dlaczego ja nie mogę zrobić czegoś takiego bezkarnie? - Mickey cię tu przywiózł? - młoda patrzy w spanikowane oczy Callagro.

- Ja... My nie... - szatynka nawet nie wie, co odpowiedzieć.

A ja nagle wpadam na wspaniały pomysł.

- Właśnie opowiadałem Isabelle, że bardzo się za nią stęskniłaś i zaproponowałem, żeby nas kiedyś odwiedziła - uśmiecham się cwaniacko.

- Taaaak! - krzyczy siostra. - To kiedy przyjdziesz?

Dziewczyna już wie, że zastawiłem na nią sidła i nie jest się w stanie z nich wyswobodzić, więc jedyne co robi, to głaszcze po głowie Rose i zgadza się na przyjście w weekend, na co moja siostra skacze z radości.

Szatynka podnosi wzrok na mnie i wymawia bezdźwięcznie „dupek", a ja podobnie jak Rosie czuję wielką radość, a nawet śmiem twierdzić, że o wiele większą niż młoda. Uśmiecham się zadziornie i zabieram mojego diabełka ze sobą.

Isabelle

Nie wierzę, że się na to zgodziłam. Jak zwykle potulna Isabelle robi wszystko to, czego się od niej oczekuje. Tylko jak miałam odmówić tej małej, słodkiej istotce? Naprawdę uwielbiam Rose, ale nie mogę już powiedzieć tego samego o jej bracie.

Cóż, nie będę się do niego odzywać, jeśli nie będzie takiej potrzeby. Tak, to jest dobry pomysł.

Okazało się, że Rosie chodzi na balet do szkoły tańca, w której instruktorką jest Jenny, znajoma Louisa. Zgodziła się udostępnić mi jedną z dwóch sal. Pierwsza z nich jest większa i odbywają się tam kursy tańca w parach. Natomiast sala, w której mogę ćwiczyć, posiada lustra na całej szerokości jednej ze ścian, a poniżej nich znajdują się drewniane barierki, które niezbędne są w nauce baletu.

Dla mnie te lustra będą bardzo przydatne, żebym mogła dobrze wykonywać wszystkie figury i przejścia.

Niestety pech chciał, że przed wejściem do tejże szkoły tańca spotkałam Andersona, znów palącego to świństwo. Dodatkowo, wrobił mnie w spotkanie w jego domu. Miałam ochotę udusić go wtedy gołymi rękami.

Zmierzam właśnie w kierunku jego osiedla. Gdy jestem tuż przed bramą wjazdową, nieoczekiwanie zaczyna się otwierać, a zza moich pleców da się słyszeć warczenie silnika. Odwracam się w stronę dźwięku, by upewnić się, że jego źródłem jest chabrowe BMW.

Staje tuż obok mnie i uchyla okno od strony kierowcy.

- Podwieźć panią? - uśmiecha się w taki sposób, że każda laska już dawno wylądowałaby na jego kolanach.

Przewracam tylko oczami i ruszam w kierunku drzwi wejściowych.

Z samochodu wysiada razem z Rosie, która już biegnie w moim kierunku.

- Izzyyyyy! - woła. - Kupiliśmy dla nas lody!

Macha mi przed oczami siatką z zakupami.

- Uparła się, że musicie koniecznie zjeść lody bakaliowe i żadne inne - Mike zaśmiewa się i kręci głową na boki. - Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo?

- Nie, dopiero przyszłam - odpowiadam obojętnie.

Chłopak wyciąga klucze do domu i próbuje przekręcić je w zamku, lecz coś stawia widoczny opór. Skonsternowany łapie za klamkę i pociąga w dół, a drzwi nieoczekiwanie otwierają się.

- Przecież zamykałem przed wyjściem - mówi bardziej do siebie niż do którejś z nas.

Kiedy wchodzimy do środka, dziewczynka od razu zrzuca buciki, upuszcza na korytarzu siatkę z lodami i wbiega schodami na górę.

- Nie mówiłeś, że przyprowadzisz dziewczynę, synu.

Z salonu wyłania się męska postać. Mężczyzna jest mniej więcej wzrostu Michaela. Ma te same ciemnobrązowe oczy i pociągający uśmiech. Jedyne, czym się różnią to kolor włosów, gdyż starszy Anderson ma już widoczną siwiznę na głowie. Jednak mimo tego, jest naprawdę dobrze zbudowanym i przystojnym mężczyzną.

- Co ty tu robisz? - Mike obrzuca go wrogim spojrzeniem. Zadał to pytanie, zupełnie jakby nie życzył sobie obecności ojca.

- Ciebie też miło widzieć, Michael - nie podoba mi się ich ton rozmowy. - W drodze na lotnisko twoja matka dostała telefon z pracy, że musi przyjechać i tym samym zniszczyła nasz wyjazd.

Facet cały czas bezczelnie się uśmiecha, co nie powiem, jest bardzo dziwne i przerażające.

- Mogłeś jechać sam. Każdy by na tym skorzystał - brunet zadziera głowę do góry.

Ojciec chłopaka wybucha przerażającym śmiechem.

- Nie wiem, co w nim widzisz - zwraca się do mnie. - Ale jeszcze się przekonasz, jaki z niego nieudacznik, cham i prostak.

Jego słowa działają na mnie jak płachta na byka. Co to za ojciec?! Jak może tak mówić o swoim synu? Nie mogę tego pojąć.

Działając pod wpływem emocji, nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się do niego sztucznie, po czym wypalam:

- Przynajmniej już wiem, po kim mógł odziedziczyć takie cechy.

Patrzę na niego wymownie przez chwilę, po czym zaskakuję samą siebie. Chwytam dłoń Mike'a i ciągnę go za sobą, prowadząc na piętro do jego pokoju.

Michael

- Dlaczego to zrobiłaś? - pytam wciąż zszokowany zachowaniem Isabelle.

Spodziewałbym się wszystkiego, ale nie tego, że będzie mnie bronić przed moim własnym ojcem. Moja kruszynka kontra wielki Richard Anderson. Zaimponowała mi tym. Z resztą już nie pierwszy raz.

Nie zaprzeczyła nawet, kiedy on nazwał ją moją dziewczyną.

- Jak on może się tak do ciebie odzywać?! - jest zbulwersowana. - Przecież to twój ojciec!

- To długa historia... - próbuję zakończyć temat.

- Długa historia?! Nie ma prawa cię poniżać, nawet jeśli jest starszy od ciebie! Każdemu należy się szacunek!

- Mam na niego wyjebane.

Wcale nie mam. Wkurwia mnie, a ostatnio nie mogę znieść nawet jego obecności w domu.

- Ale ja nie! Co z niego za człowiek?

Wygląda jakby wpadła w trans. Z jej ust wypływa słowotok. Jej śliczny mały nosek marszczy się ze złości. Gestykuluje rękami, a jej wzrok błądzi po ścianach pokoju. Jej włosy falują podczas każdego wykonywanego ruchu. Jest śliczna. Po prostu śliczna. Nie mogę oderwać od niej wzroku.

Nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje, podchodzę do dziewczyny i chwytam jej twarz w dłonie. W tym samym momencie przestaje mówić, a nasze spojrzenia się spotykają. Zatapiam się w jej niebieskich tęczówkach. Patrzymy się tak na siebie przez chwilę, po czym mój wzrok zniża się do jej ust.

Wpijam się w nie niczym głodny wilk.

Nie muszę długo czekać na oddanie pocałunku. Czuję, jakby to było coś, czego pragnęła już od dłuższego czasu. Jakby wyczekiwała na to z utęsknieniem. Cholera... Tak słodko smakuje.

Całujemy się z mocą, ale nie agresywnie. Powiedziałbym, że to delikatny pocałunek, lecz wyraża sobą tyle ukrytych emocji, że aż trudno za nimi nadążyć.

Z każdą sekundą mój orzeszek coraz bardziej się otwiera i oddaje mi cząstkę siebie. Tak bardzo pragnę, żeby była moja, tylko moja. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego do żadnej dziewczyny. Zawsze był tylko pociąg seksualny i pożądanie ciał. Teraz, gdy jest tak blisko, a nasze wargi tańczą wspólnym rytmem, czuję jak mocno bije moje serce. Z każdą sekundą przekonuję się, że jednak je posiadam i potrafię czuć.

Nie chcę, żeby była na jeden raz. Chcę, żeby została i nie odchodziła.

Ale to niemożliwe.

Z chwilą gdy niechętnie odrywa się od moich ust, wszystko zaczyna się rozmywać jak sen po przebudzeniu. Odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość. Zerka na mnie zawstydzona, jakby to co się właśnie wydarzyło było najbardziej uwłaczającą rzeczą w jej życiu.

Boli mnie to, że nie chce nawet dać mi szansy i traktuje mnie jak największe zło tego świata, kiedy ja tak bardzo pragnę jej obecności.

- Ja... muszę już iść - przerywa tą niezręczną ciszę.

- Isabelle, porozmawiaj ze mną - mówię błagalnym tonem, próbując ją zatrzymać. - Proszę.

Przez ułamek sekundy widzę w jej oczach moment zawahania, jakby faktycznie chciała zostać, lecz to wszystko znika i zostaje zasłonięte przez obojętność.

- Rosie na mnie czeka - zbywa mnie tymi słowami i wychodzi z pokoju.

Kurwa!

Chwytam za swoje włosy i ciągnę z całej siły.

Dlaczego jedyna dziewczyna, przy której czuję spokój musi mnie nienawidzić? Jeśli mógłbym wybierać to nigdy nie ruchałbym się z tymi wszystkimi laskami, a byłbym z Isabelle. Z moją malutką kruszynką, która tak naprawdę jest silną kobietą.

Siedzi teraz zapewne w pokoju obok z moją siostrą, a ja, kurwa, nie mogę nic zrobić. To mnie wkurwia najbardziej. Mam ochotę rozpierdolić wszystko, co mam w zasięgu rąk.

Jeszcze dodatkowo ojciec jest w domu. Muszę mieć oko na Izzy, bo nie ufam temu staremu skurwysynowi. Chciał zabrać moją matkę na romantyczny weekend, a ja jestem pewien, że to przykrywka, tylko nie wiem jeszcze, co kombinuje. W sumie, to nawet dobrze, że mama musiała jechać do szpitala na dyżur. Kto wie, co by jej jeszcze zrobił? Stary Richard Anderson jest nieobliczalny. Z resztą mam to po nim.

Walczę z myślami tak długo, że tracę poczucie czasu. Jednak poziom wkurwienia wcale nie zmniejszył się.

Muszę zapalić. Nie chcę iść na taras piętro niżej. Gdybym spotkał tego starego cwela, jeszcze doszłoby do przepychanek. Postanawiam otworzyć okno na oścież i zajarać w pokoju.

Podpalam papierosa zapalniczką i nim zdążę zaciągnąć się pierwszy raz, słyszę pukanie do drzwi.

- Mickey, mogę wejść?

Ta to ma wyczucie. Jak pierdolony czujnik dymu.

- Nie - odpowiadam.

- Braciszku, proszę.

O nie. Tym razem nie dam się nabrać na te słodkie słówka.

- Była umowa, Rose. Pamiętasz? Jak powiesz to po włosku to możesz.

Już mam się w końcu zaciągnąć nikotyną zadowolony, że spławiłem młodą, kiedy nagle na jej słowa moja dłoń z papierosem między palcami zamiera w powietrzu.

- Posso entrare?

(tł. wł. Mogę wejść?)

I w tym momencie drzwi do mojego pokoju otwierają się, a za nimi stoi pięciolatka.

Skąd kurwa...?

Rosie podskakuje wesoło i ciągnie za rękę Isabelle, która chowa się za drzwiami. Wychodzi zza nich lekko zawstydzona, lecz jej wzrok pada na moją dłoń przewieszoną przez ramę okna, w której dalej tkwi odpalony szlug.

Nie wiem dlaczego, ale czuję się, jakbym był piętnastolatkiem i rodzice przyłapali mnie na oglądaniu pornosów.

Szybko gaszę go, dociskając do parapetu i wyrzucam w przestrzeń na zewnątrz.

- To twoja sprawka? - patrzę na szatynkę w nadziei, że nawiąże ze mną chociażby cień rozmowy.

- Widocznie przyszłyśmy w odpowiednim momencie.

No tak. Już któryś raz przyłapuje mnie na paleniu i karci za to. Ciekawe czemu tak jej zależy na tym, żebym nie jarał.

- Mickey, oglądniemy bajkę? - mała uśmiecha się do mnie milutko. Wiadomo, jak coś chce to aniołek, ale innym razem to już awanturniczka.

- Co ja z tego będę miał? - zakładam ręce na piersi i czekam, czym tym razem przekupi mnie siostra.

- Poleżymy razem i... - widzę, że szuka w głowie jakiegoś dobrego pomysłu - i Izzy też będzie oglądać.

Parskam śmiechem, kręcąc głową na boki. Co za mały diabełek. Jestem wdzięczny niebiosom za tak cudowną siostrę. Natomiast Isabelle wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.

- Dobra, dobra, Rose, już nie wymyślaj - zabieram ze stolika laptopa i kładę go na łóżku. - Chodź wybierz sobie, co chcesz oglądać.

Blondynka wskakuje na łóżko i sama szuka w necie bajek. Czasami sam się zastanawiam, jakim cudem takie małe dzieci ogarniają technologię?

Siadam obok siostry i układam się wygodnie.

- Dołączysz? - kieruję pytanie do dziewczyny, która lekko zmieszana nie wie, co ma ze sobą zrobić.

Ustawiam Rose na środku łóżka tak, żeby Izzy nie musiała się obawiać, że będę próbował jej dotykać. Żadnych podtekstów. Po prostu chcę, żeby tu była.

Patrzy na mnie z wdzięcznością, po czym usadawia się ostrożnie na moim łóżku, jakby to było pole minowe.

Ciekawe czy jej też przypomina się sytuacja, kiedy byliśmy tutaj sami i pożeraliśmy się swoimi ustami.

Do momentu, aż nie spierdoliłem wszystkiego.

Próbuję wymazać z pamięci tą sytuację. Teraz będę ostrożniejszy.

Oglądamy jakąś wkurzającą bajkę o księżniczkach. Jakoś mi to nie przeszkadza, gdy obok mnie leżą moje dwie księżniczki, których będę zawsze bronił.

Nie dziwi mnie, że Rosie szybko usypia. Leży oparta o mój tors. Nie mogę jednak uwierzyć, że Isabelle również śpi. Pewnie mały diabełek ją wykończył.

Wygląda jak anioł. Zasnęła na lewym ramieniu, który zapewne boleśnie jej zdrętwieje. Ile bym dał, żeby spała wtulona we mnie. Zupełnie tak jak wtedy, gdy zabrałem ją pijaną z imprezy. Wtedy nie stroniła od kontaktu ze mną. To była najcudowniejsza noc w moim życiu, gdyż mogłem trzymać moją kruszynę w ramionach.

Postanawiam wyłączyć laptopa i zanieść Rose do jej pokoju. Kiedy wracam, Izz budzi się.

- Gdzie Rosie? - pyta spanikowana.

- Zasnęła - posyłam jej ciepłe spojrzenie. - Podobnie jak ty.

- Ohh - patrzy na zegarek. - Już późno. Powinnam iść.

Chciałbym jej powiedzieć, że może zostać, ile chce, ale wiem, że tylko bym ją spłoszył takimi słowami.

- Odprowadzę cię - proponuję.

- Nie ma takiej potrzeby.

- I tak cię odprowadzę.

Tym razem nie odpuszczę. Muszę z nią porozmawiać.

Niestety, gdy już przekraczamy próg drzwi wyjściowych, znowu pojawia się mój ojciec.

- Co tam porabialiście, Michael? - to niewinne pytanie z jego ust nie wróży nic dobrego.

- Nic ciekawego - odpowiadam obojętnie, dając mu szansę na bezkonfliktowe zakończenie rozmowy.

- Nie zająłeś się koleżanką? - patrzę z niedowierzaniem jak uśmiecha się jednym kącikiem ust.

Tak, to jest podtekst seksualny, a ja nie mogę uwierzyć, że ten skurwiel ośmielił się na takie posunięcie.

Automatycznie wychodzę przed Isabelle, zasłaniając ją swoją osobą.

- Isabelle przyszła do Rose, a tobie nic do tego.

- A więc Isabelle - okrąża mnie, żeby zlustrować szatynkę. - Widzę, że mój syn nie jest na tyle dojrzały, żeby odpowiednio zająć się piękną kobietą.

Oblewa mnie fala gniewu. Wszystko zaczyna we mnie buzować. Odpycham z mocą starego. Nie pozwolę mu tknąć mojej malutkiej.

- Odpierdol się i nie nazywaj mnie synem - warczę przez zęby.

Parska śmiechem.

- Chcesz bić ojca? No proszę. A ta dziwka jest chociaż tego warta?

Tego już za wiele. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek obrażał Isabelle, a szczególnie on.

Startuję do niego i wymierzam pierwszy cios, lecz on jakby był przygotowany, robi unik i moja pięść ląduje w powietrzu. Wykorzystując tą chwilę, on robi dokładnie to samo, z tą różnicą, że trafia mnie w łuk brwiowy i kość policzkową. Zataczam się, ale jestem gotowy, żeby uderzyć go, tym razem celnie.

Jednak kiedy chcę zrobić zamach, coś blokuje moje ramię. Odwracam się i widzę błagalny wzrok zaszklonych oczu Isabelle.

Kurwa! Jak mogłem o niej zapomnieć! Przecież ona to wszystko słyszała.

- Chodźmy już, proszę - mówi cichym głosem, wciąż ciągnąc mnie za ramię.

Oczywiście, odpuszczam bójkę, ale spoglądam ostatni raz na ojca, patrząc z nienawiścią.

- Jeszcze się policzymy.

Chwytam jej zimną dłoń i wyprowadzam na zewnątrz. Kiedy znajdujemy się z dala od mojego domu, zatrzymuję ją i obracam przodem do siebie.

- Isabelle, tak strasznie cię za niego przepraszam. Najchętniej bym go zabił, ale ma zbyt mocne plecy, żeby uszło mi to na sucho.

Dziewczyna patrzy przed siebie, będąc myślami daleko stąd. Nagle wybucha płaczem, chowając twarz w swoje dłonie. Nie mogę patrzeć na jej łzy. Serce mi się kraje, gdy widzę ją w takim stanie.

Nie zastanawiając się ani na chwilę, przygarniam ją do siebie, otaczając swoimi ramionami.

Nie stawia oporu. Po prostu wypłakuje się w moją pierś.

Przytulam ją jeszcze mocniej do siebie i głaszczę po włosach, zjeżdżając aż do pleców.

- Ciii - próbuję ją uspokoić, dlatego całuję ją delikatnie w czubek głowy. - Jestem tu, kochanie. Nie płacz, proszę. Obiecuję, że się z nim rozprawię. To łgarz, powiedział to specjalnie, żeby mi dogryźć. Skarbie, nie płacz już. Z tymi łzami nie jest ci do twarzy.

Isabelle podnosi głowę do góry, odnajdując mój wzrok. Lekko luzuję uścisk, ale nie wypuszczam jej z objęć.

- Boże... - delikatnie dotyka obolałego miejsca, w które uderzył mnie ojciec. - Co on ci zrobił? To przeze mnie.

Łzy ponownie wypływają z jej smutnych oczu.

- Jeśli chcesz, żeby mi ulżyło, to przestań płakać - wycieram kciukiem pojedynczą łzę z jej policzka.

Nie wiem, czemu to mówię. Dlaczego miałaby chcieć, żeby mi ulżyło? Jednak ku mojemu zdziwieniu, tamuje potok słonej wody, wydobywającej się z kącików jej oczu.

- Chodźmy, robi się chłodno - ponownie łapię ją za rękę i zmierzamy w kierunku jej osiedla.

Nie odzywamy się przez całą drogę. Dopiero kiedy stajemy pod drzwiami jej domu, dziewczyna odzywa się:

- Zapomniałam oddać ci bluzę, jest u mnie w pokoju. Może wejdziesz do środka?

Takiej propozycji w życiu się nie spodziewałem, ale może czuje się winna, że ojciec obił mi mordę i chce mi to jakoś wynagrodzić? Chyba nie powinienem się narzucać.

- Myślę, że powinnaś odpocząć, a ja mam w domu sprawę do załatwienia - dobrze wie, że chodzi o mojego starego.

Odwracam się, żeby odejść w swoją stronę, lecz drobna dłoń chwyta za moją, co powoduje u mnie obrót o sto osiemdziesiąt stopni.

- Michael - następuje chwila ciszy, jakby chciała przemyśleć to, co zaraz powie. - Chyba potrzebuję z tobą porozmawiać.

Nie dowierzam w słowa, które właśnie wypowiedziała. Czy ja się przesłyszałem? Potrzebuje rozmowy ze mną? Czy to się dzieje naprawdę? Czyżby niebiosa w końcu wysłuchały moje prośby?

- Ja też tego potrzebuję - patrzę jej w oczy i delikatnie ściskam jej dłoń.

Nawet w takiej chwili jest zawstydzona i lekko się rumieni.

- No i ktoś musi ci opatrzyć tą ranę - uśmiecha się lekko, starając się rozładować tą pełną emocji atmosferę.

Dotykam lekko wolną ręką łuku brwiowego, krzywiąc się przy tym na ból, wywołany dotykiem. Na opuszkach palców zostaje czerwona, lepka ciecz.

- W takim razie, chodźmy - również się uśmiecham.

To chyba sen, z którego nie chcę się nigdy obudzić.

____________________________________

Witajcie, moje Misiaczki! <3

To chyba rozdział, na który większość z Was czekała bardzo długo <3

Ja jestem z niego mega zadowolona i szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak mi wyjdzie <3

Oczywiście, jeśli coś się Wam nie podoba, śmiało, mówcie :)

W następnym rozdziale chyba czeka nas poważna rozmowa... To jak? Pogodzą się czy nie?

GIFa pomagała wybrać moja kochana blondynkabrunetka

Dziękuję za wszystkie komentarze, gwiazdki, wszystko, wszystko! :*

Kocham Was! <3

Wasza ollieki xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top