22. Teraz to ja jestem twój
Isabelle
Idiota.
Debil.
Arogant.
Dupek.
Czemu los tak mnie karze i ciągle stawia na mojej drodze Andersona?
Dlaczego musiałam spotkać go wtedy na stacji benzynowej?
Gdybym przyjechała tam piętnaście minut później, nie natknęłabym się na niego, a on dalej nie zauważałby mnie w szkole.
Chcę umieć go unikać. Chcę umieć go ignorować. Ale to jest tak cholernie trudne, gdy patrzy na mnie swoimi ciemnobrązowymi tęczówkami i zniewala oszałamiającym zapachem swoich perfum.
Ma w sobie zarówno wszystko to, co podoba mi się w facetach jak i te cechy, których nienawidzę najbardziej.
Już na samym początku zawstydza mnie swoim wzrostem. Uwielbiam wysokich facetów, a on ma ponad metr dziewięćdziesiąt. Czuję się przy nim taka mała i bezbronna, ale jednocześnie daje mi poczucie bezpieczeństwa, przez co ani trochę nie odczuwam wobec niego strachu.
Od jakiegoś czasu stara się mnie przeprosić, ale nawet gdybym chciała, to mój wewnętrzny głos po prostu mi na to nie pozwala.
Z biegiem dni odchodzi w zapomnienie moja złość na niego. Nawet jestem jakoś w stanie przeboleć porysowanie mojego samochodu. Nie umiem długo chować urazy i mogłabym mu wybaczyć, ale jest jedno „ale". Nie potrafię dać mu tej satysfakcji władzy nade mną. Boję się, że znów wykorzysta moje dobre intencje. Wystarczy chwila słabości, a runę w głęboką przepaść, jaką są jego czekoladowe oczy, patrzące na mnie w figlarny sposób oraz malinowe usta wykrzywiające się w pociągającym uśmiechu.
Kilka razy doszło do kontaktu między nami. Zwykły, najmniejszy dotyk potrafi sprawić, że z naszych stykających się ciał, wytwarzają się iskry, a nasze skóry płoną piekielnym ogniem.
Potrafi wysłać mnie do krainy zapomnienia. Wywołuje we mnie tak skrajne emocje, że czasami zastanawiam się, czy nie postradałam zmysłów.
Tylko jemu mógł strzelić do głowy pomysł umieszczenia mojego nazwiska na swojej koszykarskiej bluzie. Nie wiem, czy bardziej chciał mi tym zaimponować, czy znowu ze mnie zakpić, stawiam jednak, że chodzi o to drugie.
Może i by na mnie jakoś podziałało, że rok starszy, przystojny koszykarz nosi moje nazwisko na plecach, ale wszystko niszczy fakt, że tym facetem jest Anderson.
Teraz na każdej przerwie wszyscy osobnicy płci męskiej rzucają w moją stronę teksty, że jestem jego dziewczyną. Natomiast damska część szkoły chce mnie wprost zamordować samym wzrokiem. Może powinnam zacząć się martwić o swoje życie?
W dodatku jeszcze ta Caroline. Cały czas słyszę od niej jakieś uszczypliwe teksty. Staram się ją ignorować, choć nieraz jest to po prostu niemożliwe.
Od kiedy Mike pokazał się w nowej bluzie, Starling nie jest w stanie normalnie się do mnie odezwać. Z resztą chyba nigdy nie była. Zawsze coś do mnie miała. A teraz już szczególnie. Bo to o mnie i brunecie mówią w szkole, a nie o niej.
- Hej, Izzy! - Louis wyrywa mnie z zamyślenia, machając do mnie jak wariat z jednego ze stolików, przy którym siedzi. - Nareszcie! Długo każesz na siebie czekać.
Umówiłam się z nim na obiecane mu już dawno temu piwo. Szczerze mówiąc, strasznie nie chciało mi się przychodzić, ale kiedy widzę jego uśmiechnięty ryjek, od razu nabieram ochoty na pogaduszki z przyjacielem.
- Wybacz, korki. Piątek wieczór to nienajlepsza pora na podróżowanie po naszym mieście.
- Zabrałbym cię taksówką. Przecież wiesz, że miałem cię po drodze - szatyn wstaje na chwilę z miejsca i przygarnia mnie do siebie, zamykając w przyjacielskim uścisku.
- Ważne, że już jestem. Gdzie moje piwo? - szczerzę się w zadowoleniu, wiedząc, że Louis już na pewno złożył zamówienie przed moim przyjściem.
- Właśnie do nas idzie - patrzy ponad moją głową na kelnerkę, która stawia przed nami dwa duże kufle, wypełnione po brzegi złocistą cieczą. Chłopak upija duży łyk. - W takim razie mów, jakie tym razem masz kłopoty.
- Przecież obiecałam ci już dawno, że...
Stewart nie daje mi dokończyć zdania, przerywając moją wypowiedź:
- Izzy, kogo chcesz oszukać? Nie nalegałabyś tak nagle na spotkanie, gdybyś nie potrzebowała się wygadać.
Robi mi się niesamowicie przykro. Nawet nie przez to, że Louis uważa, iż odzywam się do niego tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuję. Najsmutniejszy jest fakt, że ma rację.
Czuję się bardzo głupio. Policzki zaczynają palić ogniem, a mój wzrok błądzi po obdrapanych ścianach, unikając spojrzenia przyjaciela.
Jestem okropna. Wykorzystuję go w momentach, kiedy nie mam już komu się wygadać. Jeszcze gorsze jest to, że on bardzo dobrze o tym wie i w dalszym ciągu mi pomaga.
Chwyta jedną z moich dłoni, które opierają się o drewniany stolik i głaszcze kciukiem jej grzbiet.
- Nie zrozum mnie źle. Cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy, ale nie jestem ślepy i widzę, że coś się dzieje. Nie ma w tym nic złego, Izz.
Podnoszę wzrok ku górze i spotykam się z jego spojrzeniem. Patrzy na mnie ciepło i lekko się uśmiecha. Czuję się przez to jeszcze gorzej. Czy on musi być dla mnie taki dobry?
- Louis... Przepraszam, jestem okropna. Cały czas tylko cię wykorzystuję. Nawet piwo sam zamówiłeś, a to ja cię zaprosiłam. Jestem żałosna - ukrywam twarz w dłoniach z zażenowania.
- Czy jeśli postawisz następną kolejkę, przestaniesz się tak idiotycznie zachowywać? Przyszedłem się napić z przyjaciółką, a nie z zawstydzoną ciamajdą. Weź się w garść. Zdrowie! - przybija swoim kuflem o mój, przez co rozbrzmiewa charakterystyczny stukot obijającego się szkła.
Jedyne, co potrafię zrobić to szczerze się do niego uśmiechnąć.
Po mojej gafie ślad zaginął, a my rozpędziliśmy się z piciem browara tak, że przestałam już liczyć, które to z kolei.
Opowiedziałam Lou o tym, jak dostałam się do cheerliderek i kompletnie nie radzę sobie z układem. Dodatkowo, mój pokój nie jest odpowiednim miejscem do ćwiczenia kroków. O ile jestem w stanie się tam porozciągać, tak trenowanie salta nie wchodzi w grę.
Szatyn zaproponował mi, że porozmawia ze swoją dobrą znajomą, która prowadzi szkołę tańca i poprosi o udostępnienie mi czasem sali do ćwiczeń.
- Boże! Lou, naprawdę mógłbyś to zrobić? - skaczę na krześle z podekscytowania już lekko wstawiona. - Jesteś najlepszy! - szybko zmieniam swoje położenie, rzucając się chłopakowi na szyję.
- Udusisz mnie! - śmieje się, próbując wydostać się z moich pijackich objęć.
Składam jeszcze na jego policzku dziękczynnego całusa, po czym wracam na swoje poprzednio zajmowane miejsce.
Resztę wieczoru spędzamy na gadaniu głupot, dzięki czemu poprawia mi się humor. A może to zasługa procentów?
***
- Długo jeszcze zamierzasz to ciągnąć?
Melanie bierze kolejną garść serowych chrupek, które pochłania w bardzo szybkim tempie. Próbuję poczęstować się jej przekąską, ale przyjaciółka uniemożliwia mi to, uderzając mnie z lekkim plaśnięciem w grzbiet dłoni.
- Nie wiem, o czym mówisz - udaję, z resztą jak zwykle, że nie mam pojęcia na jaki temat właśnie wkraczamy.
- Oczywiście, że wiesz, tylko w życiu się do tego nie przyznasz, uparciuchu. Pytam, kiedy w końcu jako tako pogodzisz się z Michaelem - następna porcja chrupek znika w jej ustach.
- A ja pytam, kiedy przestaniesz mnie o to męczyć. To już robi się nudne - upijam łyk soku porzeczkowego.
- Przecież wiesz, że kumplujemy się z nim i chcielibyśmy spędzać razem czas, a wasza dwójka nam to uniemożliwia - wtrąca Luke, zajmujący miejsce obok dziewczyny.
- Ja wam nie zabraniam się z nim spotykać - odburkuję.
- Cholera, Izzy! - blondynka lekko podnosi głos. - Nie widzisz, jak chłopak się stara? Przeprosił cię na forum całej szkoły, już nie wspominając o tej słodkiej akcji z bluzą. Nawet Lucas nie zgodził się na coś takiego - przewraca oczami.
- Hej, stać mnie na lepsze pomysły - szatyn całuje moją przyjaciółkę w czoło, co wygląda naprawdę uroczo.
- O nie, znowu się migdalicie? - nagle obok nas wyrasta David, który siada tuż przy mnie.
- Jeb się, Dave - odpowiada mu grzecznie Luke.
- Jak ty to znosisz? - Collins przekręca się w moją stronę, kładąc jeden łokieć na stoliku i podpierając na dłoni swoją głowę. - Co tam u ciebie słychać, orzeszku?
No tak, David tak mnie nazwał, tłumacząc, że bardzo ciężko mnie rozgryźć. Ciągle mu powtarzam, żeby tak do mnie nie mówił, ale można gadać jak do dziecka. Powiedzieć, żeby czegoś nie robił, to będzie celowo tak się zachowywał.
- Orzeszek udaje, że jest zły na Andersona i nie chce się z nim pogodzić - wtrąca Mel.
Gromię ją wzrokiem. Wiem, że szatyn posprzeczał się z Mike'iem, ale nie znam przyczyny ich kłótni. Nie chcę się wtrącać, jeszcze ktoś pomyśli, że się nim interesuję czy coś.
Poza tym widać po nich, że nie mogą bez siebie żyć. Snują się po korytarzach jak duchy, udając, że ten zgrzyt w ogóle ich nie poruszył.
- Powinnaś z nim szczerze pogadać - Dave zaskakuje mnie swoimi słowami.
- Słucham?
I kto to mówi?
- Wiem, że to nieodpowiednie doradzać komuś rozmowę, skoro samemu nie jest się w stanie tego zrobić, ale uwierz, Izz, on naprawdę nie chce cię skrzywdzić.
- No właśnie nie wierzę - odpowiadam skonsternowana. - Nawet teraz, gdy się do siebie nie odzywacie, bronisz go?
- Sprawa między nim, a mną to co innego. Jeśli chodzi o ciebie, jestem stuprocentowo pewny, że jego zamiary nie są złe. Znam go krótko, ale dobrze i nigdy nie zdobyłby się na uniżenie przed dziewczyną, a dla ciebie robi to na każdym kroku. Ręczę za to, że przychyliłby ci nieba, bylebyś tylko mu wybaczyła.
- A ja mogę to potwierdzić, bo znam go trochę dłużej - dodaje Luke.
- Izz, każda dziewczyna w szkole chciałaby być na twoim miejscu, więc chociaż doceń to, że zostałaś wyróżniona - Mel patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
Przewracam oczami. W dupie mam takie wyróżnienie. Wolę być niewidzialna.
Co oni się tak uwzięli? Przecież tu chodzi o Michaela. To musi mieć jakieś głębsze dno.
Z drugiej strony, w ostatnim czasie nie zrobił nic złego, z wyjątkiem wyciągnięcia mnie na języki uczniów. Poza tym zachowuje się wręcz idealnie.
No właśnie. Idealnie. A idealni ludzie nie istnieją.
Tylko czekać, aż powinie mu się noga i znowu coś wykombinuje!
- Zastanowię się, okej? Tylko dajcie mi już spokój.
Cała trójka przybiera uśmiechnięte miny. Szkoda, że mi nie jest do śmiechu. W końcu muszę dojść do zgody z Andersonem. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
***
Stresuję się. Wczoraj dowiedziałam się od Noemi, że dzisiaj świętujemy inaugurację szkolnych rozgrywek koszykówki. Oznacza to huczne rozpoczęcie sezonu. Uczniowie naszej szkoły mają hopla na punkcie różnych gadżetów i kibicowania naszym koszykarzom.
Co roku w ten dzień wszyscy uczniowie zbierają się na zewnętrznym boisku, dyrektor oficjalnie otwiera sezon, a z głośników rozbrzmiewa szkolny hymn. Oczywiście, zarówno koszykarze jak i cheerliderki pełnią funkcję reprezentatywną, więc muszą paradować w swoich strojach.
Rzecz jasna, ja nie dostałam jeszcze swojego stroju. Dexie zapewniała mnie, że przekaże mi go Caroline, ale nie zdziwiłabym się, gdyby wręczyła mi go w kilku kawałkach.
To będzie mój pierwszy publiczny występ jako cheerliderki, jeśli można to tak nazwać. Na szczęście, dzisiaj nie będziemy tańczyć żadnego układu, tylko po prostu machać ze środka boiska do uradowanych uczniów, którym przepadną lekcje.
Czekam przed szatnią na Starling. Mam nadzieję, że nie zachowa się jak głupia suka i przyniesie mi ten strój. Już niedługo wszystko się zacznie, a jej wciąż nie ma. Przestępuję z nogi na nogę. Jednak zamiast niej, na widoku pojawia się Noemi w stroju cheerliderki.
- A ty jeszcze nieprzebrana? Wszyscy już zbierają się na trybunach.
- Czekam na strój! - mówię zdenerwowana. Czuję w żołądku mocno zaciśnięty supeł, który nie pozwala mi spokojnie oddychać. - Nie widziałaś Caroline?
- Już się tak nie maż, sierotko - wspomniana blondynka nagle pojawia się znikąd, rzucając mi na ręce upragniony strój. - Lepiej się pospiesz, zaraz zaczynamy nasz powitalny taniec - odchodzi kręcąc czterema literami tak, że lada chwila biodra wypadną jej z zawiasów, do tego śmiejąc się parszywie.
- Noemi... Jaki znowu, kurwa, taniec? - cedzę przez zęby.
- Ten sam, co w zeszłym roku - patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Wczoraj Care wysłała wszystkim dziewczynom wiadomości. Oh... Tobie nie wysłała - właśnie dociera do niej, że zostałam wyrolowana. - A to suka.
- I co ja teraz zrobię?! - panikuję. - Przecież nie znam kroków! Tylko się skompromituję!
- Uspokój się. Tańczymy z koszykarzami, a właściwie to nawet nie taniec, po prostu będziemy chodzić razem po boisku i do tego dojdą jakieś obroty dla szpanu. Będziesz robiła to, co reszta, a teraz ruchy! - popycha mnie w stronę szatni. - Czekam na zewnątrz! Dasz radę, Isauro! - rzuca na odchodne.
Zajekurwabiście.
Ubieram szybko niebiesko-żółtą koszulkę bez rękawów z tygrysem na piersi oraz nad wyraz krótką spódniczkę w tych samych barwach.
Nie dość, że zaraz się zbłaźnię to jeszcze muszę świecić tyłkiem.
Staję w przejściu między trybunami, które wypełnione są uczniami naszej szkoły. Widzę nieopodal dziewczyny, ale nie mogę dostrzec Noemi.
Nagle rozbrzmiewa muzyka i na boisko wbiegają cheerliderki, które łączą się w pary z koszykarzami. Każdy dobrze wie, z kim ma tworzyć dwójkę.
Dostrzegam Noemi, która biegnie już z jednym z chłopaków.
Świetnie. Jestem w dupie.
Stres przejmuje nade mną kontrolę. Moje nogi robią się jak z waty. Pomimo przebywania na zewnątrz, zaczyna brakować mi tlenu. Zaraz chyba się przewrócę.
Czuję jak ciepła, duża dłoń chwyta za moją. Momentalnie wracam do siebie. Z przerażeniem patrzę na osobnika, który w ostatniej chwili mnie ocuca i przywraca trzeźwość umysłu samym dotykiem. Ciemne, czekoladowe tęczówki wpatrują się we mnie, przyjemnie przy tym błyszcząc. Michael uśmiecha się do mnie, powodując, że zaraz znowu zmiękną mi kolana.
- Zróbmy przedstawienie - puszcza mi oczko, po czym rusza do przodu, ciągnąc za sobą.
Z oddali, jak przez mgłę słyszę za plecami rozwścieczony głos Caroline:
- Anderson! Ja jestem twoją parą!
Ale chłopak w odpowiedzi tylko parska śmiechem.
Kiedy znajdujemy się już w centrum zainteresowania, słyszę większą wrzawę na trybunach. Brunet jest jak jakaś cholerna gwiazda.
Dociera do mnie, że w dalszym ciągu nie znam kroków i nie wiem nawet, w jakim kierunku mam się poruszać. Próbuję zatrzymać się w miejscu, ale chłopak mi na to nie pozwala.
- Słuchaj i rób, co mówię - ściska mocniej moją dłoń. - Niczym się nie przejmuj, mała. To tylko gówniana pokazówa dla publiczności.
- Ale ja... - na dobre odjęło mi mowę.
- Zaufaj mi - jego spojrzenie znów mnie obezwładnia. Patrzy na mnie tak, jakbyśmy nie stali właśnie przed setkami ludzi, tylko istnieli my dwoje i nic więcej.
Zaufać Mike'owi? To wydaje się być absurdalne, ale zważywszy na obecną sytuację i towarzyszące jej okoliczności, nie mam innego wyjścia.
- Machaj do ludzi i ładnie się uśmiechaj - instruuje mnie, po czym sam wykonuje te czynności.
Idąc w jego ślady, uśmiecham się od ucha do ucha jak jakaś wariatka i macham do uczniów, siedzących na trybunach.
Inne pary ustawiają się na nieznanych mi pozycjach. Michael staje za mną i kładzie wolną rękę na moim biodrze. Stoi tak blisko, że niemal opieram się plecami o jego tors. Czuję ciepło emanujące od niego. Zaciągam się zapachem jego perfum, które niczym macki oplatają moje ciało. Jakimś cudownym sposobem, powoli się uspokajam. Czy to możliwe, żeby on tak na mnie działał?
Brunet prowadzi mnie i co chwila podpowiada, jakie ruchy powinnam wykonać. Cały taniec przypomina raczej spacer, przeplatany obrotami i pojedynczymi wymachami rękami. Łazimy po boisku jak idioci, a pozostali obecni mają z tego radochę, jakby co najmniej oglądali walkę bokserską.
Dzięki Mike'owi udaje mi się dotrwać do końca tego widowiska.
- Nawet nie próbuj krzyczeć - nagle jedną rękę kładzie na moich plecach, a drugą wsuwa pod kolana, unosząc mnie powoli ponad powierzchnię ziemi.
- Anderson, co ty wyprawiasz?! - unoszę głos.
Chłopak posyła mi jedynie zawadiacki uśmieszek i podrzuca do góry. Z moich ust wydostaje się ciche piśnięcie. Moje serce zamiera na dwie sekundy w strachu, że zaraz wyjdę na bliskie spotkanie z ziemią. Tak się jednak nie dzieje. Moje ciało wpada wprost w jego silne, umięśnione ramiona.
- Chyba nie myślałaś, że cię upuszczę? - pyta, wciąż trzymając mnie na rękach.
A ja patrzę jak zahipnotyzowana w te ciemne, błyszczące oczy. Robi mi się coraz cieplej, czując jego dłoń na tylnej stronie moich ud. Z mojej perspektywy jego kości policzkowe wydają się być jeszcze bardziej wystające niż zwykle, a opadający na czoło kosmyk włosów, aż prosi się, by przywrócić go na odpowiednie miejsce.
Do porządku przywołują mnie oklaski uczniów. Wydaje się, że cała ta szopka zmierza ku końcowi, z głośników dobiega nas głos kogoś w rodzaju wodzireja imprezy, który zapowiada zbliżające się mecze naszych chłopców. Michael delikatnie stawia mnie na ziemi, a ja z przykrością oddalam się od tego cudownego źródła ciepła.
Obserwując zgromadzone na boisku cheerliderki, zauważam, że każda z nich ma oprócz stroju bluzę podobną do tych, które noszą koszykarze. Automatycznie robi mi się zimno, gdyż ja żadnego okrycia na ramiona nie dostałam. Do tej pory było na zewnątrz całkiem ciepło i przyjemnie, lecz jesienna pogoda ma to do siebie, że lubi się zmieniać i kaprysić, przez co na niebie pojawiają się chmury i robi się chłodno.
Ta suka Caroline oczywiście musiała mi przekazać niekompletny strój. Ughh! Na sam jej widok mam ochotę powyrywać jej wszystkie kudły.
Nic więc dziwnego, że dostaję gęsiej skórki. Zaplatam ręce na piersi, żeby zatrzymać jakiekolwiek resztki ciepła. Powoli zaczynam się trząść, ale nagle czuję jak coś znajomego spada na moje ramiona.
Michael zarzuca na mnie swoją bluzę, bajecznie przy tym się uśmiechając.
- Teraz to ja jestem twój - puszcza mi oczko i zostawia samą pośród gwaru i wrzasków uczniów.
Nie bardzo rozumiem, o co mu chodzi, ale po chwili dociera do mnie sens jego słów. Na bluzie są oba nasze nazwiska, a on niejako podarował mi ją.
Nie do wiary. Michael Anderson jest mój?
Mam jakieś dziwne uczucie w żołądku. Może wybaczenie mu to nie taki zły pomysł? Czuję jakiś promyczek nadziei, pojawiający się w moim wrażliwym serduszku.
Michael
To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Rano nie miałem pojęcia, że sprawy potoczą się w takim kierunku. Udało mi się złapać Isabelle podczas inauguracji zawodów koszykówki i trzymać ją blisko siebie. W innym wypadku musiałbym być w parze z Caroline, a od jakiegoś czasu nie mogę jej przetrawić.
Moja mała szatynka stała tam zagubiona i zdezorientowana. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć, ale kiedy chwyciłem za jej dłoń, jej spojrzenie stało się bardziej wyraziste. Przeprowadziłem ją przez to całe szkolne gówno, tak ważne jak zeszłoroczny śnieg.
Nie cierpię odstawiania tych wszystkich szopek. Dla mnie liczy się tylko gra i zwycięstwo po meczu. Jednak w głębi ducha dziękuję temu durniowi, który wymyślił te obchody, gdyż mogłem nosić na rękach moją kruszynkę. Jest lekka jak piórko. Mógłbym ją trzymać tak cały czas, dotykać jej gładkiej skóry i wpatrywać się w jej niebieskie tęczówki.
Widziałem, że wszystkie cheerliderki mają kompletne stroje, a moja mała jako jedyna nie posiadała, żadnego okrycia na ramiona. Wystarczyło tylko spojrzeć na Caroline i jej szyderczy uśmiech, by się upewnić, że to jej sprawka.
Ujrzawszy gęsią skórkę na jej ciele, zrzuciłem z siebie bluzę i okryłem jej nagie ramiona. Spojrzała na mnie zagubionym wzrokiem, a ja oświadczyłem tylko, że teraz to ja jestem jej i odszedłem. Nie chciałem, by znów przypomniała sobie o złości na mnie. Dodatkowo, przez resztę dnia unikałem jej, by nie mogła od razu zwrócić mi ubrania, a dobrze wiem, że na pewno chciałaby to zrobić, żeby tylko nie mieć u mnie żadnego długu wdzięczności.
Dzisiejszy wieczór jest dość chłodny. Zakładam na głowę kaptur kurtki i zasuwam zamek pod samą szyję. Z nieba zaczynają spadać drobne krople deszczu. Patrzę w dobrze mi już znane okno, w którym świeci się światło. Ostatnimi czasy do późnych godzin wieczornych.
Isabelle codziennie ćwiczy. Widzę, że nie chce odstawać od doświadczonych już dziewczyn z drużyny, ale kosztuje ją to bardzo dużo wysiłku. Chciałbym mieć pewność, że wszystko robi z umiarem, ale niestety mogę tylko mieć ją na oku na odległość. Nie pozwala mi się do siebie zbliżyć. Z wyjątkiem dzisiejszego dnia. Ale nie miała wyjścia, byłem dla niej jedyną deską ratunku, a wiadomo, tonący brzytwy się chwyta.
Kiedy kończy swój rutynowy trening, znika mi z pola widzenia, zapewne udając się pod prysznic. Po pewnym czasie znów krąży koło okna. Ma na sobie niewiele zakrywającą piżamkę. Ahh, gdybym tylko mógł tam teraz być... Ten kawałek materiału z pewnością nie byłby jej potrzebny.
Tkwię w deszczu, który rozlał się na dobre do momentu, dopóki w jej oknie nie gaśnie światło. Może to chore, co robię, ale chcę wiedzieć, że z moją kruszynką wszystko jest w porządku. Poza tym, widzenie jej tylko w szkole nie wystarcza mi. Chcę ją oglądać cały czas. Jest taka piękna. Szkoda tylko, że ona nie chce patrzeć na mnie.
Udaję się na tyły domu, żeby jeszcze odpalić szluga. Zrobiłbym to w drodze, ale przez ten kurewski deszcz nie mogłem nawet odpalić zapalniczki. Ukrywam się pod daszkiem na tarasie i zaciągam się dymem. Nienawidzę tego syfu, ale teraz póki co nie potrafię tego rzucić. Pet ginie pod moim butem, a ja mam już wejść do domu przez taras, gdy do moich uszu dobiega rozmowa.
- Tak, Kate. Weekend będzie wyłącznie nasz. Tylko ty i ja. W końcu możemy spędzić ze sobą trochę czasu.
Głos ojca zamraża mnie w miejscu. Co on pierdoli?
- Ale Richard... - mama nie kryje zaskoczenia. - W sobotę mam dyżur w pracy, poza tym nie zostawię Rosie samej.
Ja chyba śnię. Rodzice sami na wyjeździe? Coś mi tu nie pasuje.
- Na pewno sobie bez ciebie poradzą. Chyba nie jesteś jedynym lekarzem na oddziale? A Rose może zostać ze swoim bratem. Chyba może zaopiekować się siostrą? Czy nawet tego nie potrafi?
Momentalnie zaciskam mocno pięści. Czuję jak krew zaczyna buzować w całym moim ciele. Co za skurwiel! Poświęcam Rose więcej czasu niż on całej naszej rodzinie.
- Nie mów tak - odpowiada mu spokojnie moja rodzicielka. - Jest idealnym bratem, a Rosie go uwielbia. Jest młody, powinien spotykać się ze znajomymi, a nie siedzieć w domu z pięciolatką.
Nagle zasycha mi w gardle, a w brzuchu zawiązuje się supeł. Matka mnie broni? Nie wierzę... Ostatni raz kiedy to zrobiła, miałem jakieś dwanaście lat, gdy jeszcze nie potrafiłem sam ochronić się przed bijącym mnie ojcem.
- Jeszcze go bronisz? - stary podnosi głos. - Jest kompletnym nieudacznikiem!
- To chyba mam po tobie, nie sądzisz? - wchodzę do salonu przez otwarte drzwi balkonowe, zaskakując tym rodziców.
- Masz tu swojego synalka! - zwraca się do matki. - Pewnie znów się schlałeś albo zjarałeś! - teraz słowa kieruje do mnie.
Wybucham kpiącym śmiechem.
- Gdybyś mnie znał, wiedziałbyś, że palę tylko szlugi, innego syfu się nie tykam - podchodzę do niego na bliską odległość i chucham prosto w twarz. - Bardzo mi przykro. Dzisiaj nie trafiłeś ze swoją tezą. Oskarżony uniewinniony - uśmiecham się szyderczo.
- Nie mogę uwierzyć, jakie spłodziłem gówno - patrzy na mnie silnym wzrokiem.
Czuję moje pulsujące tętnice. Ostatkiem sił udaje mi się powstrzymać świerzbiące ręce, by znów mu nie przypierdolić.
- Przestańcie już - mama próbuje załagodzić sytuację.
- Nie wtrącaj się! Nie nauczyłaś go szacunku do starszych to teraz ja muszę zająć się gówniarzem! - odtrąca rękę matki, która próbuje odciągnąć go ode mnie.
Natychmiast odpycham go do tyłu.
- Ją też będziesz bił?
- Michael, wszystko jest w porządku - rodzicielka patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, żebym dał już spokój, próbując się przy tym uśmiechnąć, ale ja dobrze wiem, że nic nie jest w porządku.
Ojciec proponuje jej wspólny wyjazd? Odkąd żyję nigdzie razem nie pojechali i jestem pewien, że to nie jakaś jego cudowna przemiana, kiedy to w końcu zaczyna się interesować żoną, tylko kryje się za tym jakieś kłamstwo szyte grubymi nićmi.
Jedyne, co robię, to patrzę jej w oczy z wielkim żalem, że tak daje sobą manipulować i zmierzam schodami na górę. Zanim docieram do swojego pokoju, wstępuję jeszcze do Rosie, która słodko śpi. Całuję ją w czoło i przykrywam już rozkopaną kołdrą.
- Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić - szepczę nad jej łóżkiem, nachylając się nad jej buzią aniołka.
Zostawiam ją w krainie snów, a sam rzucam się na swoje wyrko. Patrzę tępo w sufit. Dlaczego, do chuja, muszę mieć tak popierdoloną rodzinę?
Oh Isabelle, tak bardzo chciałbym, żebyś tu była. Twoja obecność pozwoliłaby mi zapomnieć o wszystkim. Byłabyś tylko ty. Tylko ty.
_______________________________
Dobry wieczór, Kochani!
Wróciłam dzisiaj z mojego krótkiego urlopu i przybywam z nowym rozdziałem <3 mam nadzieję, że się Wam spodobał :)
Czy Izzy w końcu wybaczy Mike'owi?
I co kombinuje stary Anderson? A może Michael się myli i ojciec się zmienił?
Ciąg dalszy nastąpi! :D
Trzymajcie się cieplutko! Buziaczki! :*
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top