20. Jesteś nielojalną świnią
Michael
Krople deszczu uderzają o szyby mojego samochodu. Wystukują smutną melodię przygnębionego nieba. Czyżby opłakiwało ostateczny koniec lata i z przykrością witało jesienne, deszczowe i chłodne dni?
A może niebiosa okazują mi w ten sposób współczucie, jak bardzo beznadziejne i nieznaczące jest moje życie?
Heh, dobre sobie.
Po tym jak Isabelle kazała mi wynosić się z jej domu, poczułem ucisk w klatce piersiowej. Przeprosiłem ją, na klęczkach prosiłem o przebaczenie. Nigdy w życiu nie zdobyłbym się na coś takiego, ale zrobiłem to dla niej. Żałuję, że ją skrzywdziłem. Chcę to naprawić, ale powoli tracę nadzieję na to, by szatynka o piekielnej urodzie zechciała mi wybaczyć.
Widziałem w jej oczach gniew i determinację. Ujrzałem głęboko chowaną urazę za wyrządzone krzywdy. Przysięgam, jeśli mógłbym cofnąć czas, wszystko zrobiłbym inaczej.
Jednak co się stało, to się nie odstanie. Muszę działać. Nie mogę się poddać. Nie pozwolę odejść Isabelle. Zrobię wszystko, żeby choć trochę przestała mnie nienawidzić.
Wczoraj w szkole znów mnie unikała. Próbowałem zamienić z nią słowo, ale wszędzie chodziła z przyjaciółkami, a ja nie potrzebowałem świadków.
Dzisiaj na pewno z nią porozmawiam. Choćbym miał nie wiadomo co zrobić, to, kurwa, z nią porozmawiam. Świadomość, że pała do mnie tylko nienawiścią, wgniata mnie w fotel.
Spoglądam na zegarek. Czas udać się do szkoły. Wysiadam z pojazdu, zakładam kaptur bluzy na głowę i niespiesznie zmierzam do budynku. Docieram do sali po dzwonku. Nie siląc się na żadne „przepraszam za spóźnienie", zasiadam w ławce obok Davida.
Oczywiście, babka od angielskiego pragnie mojej obecności przy biurku i rozmowy ze mną, ale nie zwracam na nią uwagi. Pierdoli, że jeśli dalej tak będę robił to czeka mnie zagrożenie z przedmiotu, po czym składa mi w prezencie pizdę do dziennika. Nienawidzę jej i całej tej nauczycielskiej świty. Chcę jak najszybciej wyjść z tej szkoły i do niej nie wracać.
David próbuje dowiedzieć się, co mi jest, ale nawet nie mam ochoty z nim gadać. Po kilku próbach odpuszcza, wiedząc, że i tak nic nie wskóra.
Kiedy nadchodzi pora przerwy obiadowej, udaję się z chłopakami na stołówkę i zasiadamy w naszym stałym miejscu. Szukam wzrokiem mojej małej szatynki, ale nigdzie jej nie widzę.
Rozglądam się od dobrych dziesięciu minut. W końcu się pojawia. Jej długie włosy są rozpuszczone. Tak bardzo chciałbym teraz ich dotknąć i zanurzyć w nich swoje dłonie. Ma na sobie ciemne jeansy i jasny sweter. Wygląda tak słodko.
Nie zauważam, kiedy podnoszę się z miejsca i idę w jej stronę. Dave z Lucasem coś za mną krzyczą, ale nie zaprzątam tym sobie głowy. Jestem jak zaczarowany. Nogi same niosą mnie w jej stronę.
Podchodzę do stolika, przy którym siedzi razem z przyjaciółkami. Nie obdarza mnie nawet spojrzeniem.
- Isabelle - odzywam się. - Możemy porozmawiać?
Widzę jak dziewczyna Luke'a szturcha ją w ramię, ale ona nic sobie z tego nie robi. Usilnie mnie ignoruje.
Spodziewałem się, że nie będzie łatwo.
Kurwa. To, co zaraz zrobię, będzie największym upokorzeniem w moim życiu.
- Dobrze, skoro nie chcesz rozmawiać, ja będę mówił - odpowiadam sobie sam.
Odwracam się w stronę uczniów siedzących przy stolikach.
- Hej, ludzie! - krzyczę donośnym głosem, a wszystkie głowy kierują się w moją stronę. - Chcę wam coś powiedzieć.
Odwracam się z powrotem w stronę Isabelle, patrząc w jej przerażone oczy, które zapewne zastanawiają się, co znowu odwalam.
- Ta piękna dziewczyna, która tutaj siedzi - wskazuję na szatynkę - zasługuje na przeprosiny ode mnie. Bardzo ją skrzywdziłem i nie potrafię tego naprawić. Jest niesamowicie inteligentna, wrażliwa i zabawna. I zawsze, kiedy nazywała mnie dupkiem, to miała rację. W zasadzie jestem kimś o wiele gorszym.
Drugi raz w życiu klękam przed dziewczyną i, o ironio, jest nią właśnie Izzy.
- Isabelle - zwracam się do dziewczyny. - Biorę tych wszystkich ludzi na świadków i z całego serca przepraszam za całe zło, które ci wyrządziłem. Żałuję wszystkich paskudnych słów wypowiedzianych w twoim kierunku i szczeniackich zachowań. Wybacz mi.
Nastaje irytująca cisza. Nie jestem w stanie nic wyczytać z błękitu jej tęczówek. Z każdą chwilą czuję się coraz bardziej głupio. Co ja odpierdalam?
Po wieczności milczenia, moja malutka wstaje z miejsca, zatrzymując się tuż przede mną. Próbuję odnaleźć jej wzrok, lecz ona patrzy w podłogę. Widzę jak delikatnie unoszą się jej kąciki ust, po czym z lekkim uśmiechem spogląda na mnie.
W mojej głowie zaświeca się małe światełko wśród ogarniającej mnie ciemności. Jest szansa, jest nadzieja.
Zanim zdążę odwzajemnić jej uśmiech, dostrzegam jak szatynka chwyta w dłoń otwartą butelkę z sokiem porzeczkowym, która spoczywa na stole. Szybkim ruchem unosi ją ponad moją głową i obraca o sto osiemdziesiąt stopni, powodując wylanie jej całej zawartości na moją osobę.
Wszyscy zgromadzeni na stołówce i zaabsorbowani całym przedstawieniem zamierają na kilka sekund. Jednak panującą ciszę przerywa słodko-gorzki głos małej złośnicy.
- Zmarnowałeś mój ulubiony sok. Mam nadzieję, że ci smakował.
Obdarza mnie jeszcze kpiącym spojrzeniem, po czym udaje się do wyjścia.
Wkurwiony wstaję i żwawym ruchem zmierzam do łazienki. Czuję na sobie spojrzenia uczniów, ale nie obchodzi mnie to. Po drodze David próbuje mnie zatrzymać, ale tylko zahaczam barkiem o jego ramię i idę dalej.
Patrząc na swoje odbicie w lustrze, widzę posklejane włosy od lepkiej cieczy i zabarwioną na fioletowo-różowo jeszcze do niedawna białą koszulkę. Pochylam głowę, wkładając ją pod kran, z którego wypływa ciepła woda. Staram się zmyć wszelkie ślady upokorzenia.
Znowu wygrała, znowu ma nade mną przewagę. Myślałem, że jeśli zdobędę się na przeprosiny przed obliczem całej szkoły, w końcu zmięknie i mi wybaczy. Jakież to było głupie z mojej strony. W zamian ośmieszyła mnie. Mnie, budzącego w każdym respekt, Michaela Andersona.
Mam to gdzieś. Martwi mnie jednak to, że jestem w stanie zrobić naprawdę wszystko, by ta dziewczyna w końcu mi wybaczyła. Czuję do niej to cholerne przyciąganie i nie jest to na pewno zwykły pociąg seksualny, jak zazwyczaj u mnie bywało. Nie wiem, co to jest, ale przyrzekam, że póki się nie dowiem, to nie odpuszczę.
Ale teraz jestem zbyt rozjuszony, żeby móc ponownie starać się o rozmowę z Isabelle. Przez mój gniew mógłbym powiedzieć o parę słów za dużo.
Cholera! Co za dziewczyna! Czasami naprawdę nie mam już do niej siły. Jest uparta jak osioł. Kto by nie wybaczył po takich przeprosinach? Chyba tylko ona.
Przez nią chodzę cały dzień nabuzowany. Może chociaż na treningu trochę się rozładuję.
Kiedy docieram do szatni, zauważam przy wejściu na halę mojego najlepszego przyjaciela. Jestem w niemałym szoku, gdyż właśnie prowadzi zaciętą rozmowę z Isabelle. Czego on od niej chce? Nie podoba mi się w jaki sposób na siebie patrzą. Collins jak to ma w zwyczaju, robi z siebie durnia, ale najwidoczniej szatynce to odpowiada, bo obdarza go swoim czarującym uśmiechem.
David, kurwa, lepiej się od niej odsuń, bo mimo że jesteś moim kumplem, to mogę się nie powstrzymać. Po kiego chuja z nią gada? Jeśli znowu chce mnie wkurwić, to bardzo dobrze mu idzie.
Wszystko byłbym jeszcze w stanie zrozumieć. Chłopak dobrze wie, że mam coś do Izz i nie podbijałby do niej. W takim razie dlaczego, kurwa, właśnie ją przytula? I dlaczego ona to odwzajemnia?
Czuję jak poziom wkurwienia przekracza maksymalny poziom. Emanujący ode mnie gniew chce roznieść całe moje ciało. Nie mając ochoty patrzeć na to przedstawienie, zmywam się do szatni. Collins, uzbrój się w zbroję i kask, bo na treningu nie będę miał litości.
Podczas gry jesteśmy z Dave'em w przeciwnych drużynach. Jestem nadzwyczaj brutalny oraz stosuję zagrywki godne wyrzucenia z boiska. Trener ciągle mi grozi, że mnie ściągnie, ale prawda jest taka, że beze mnie szkolna koszykówka nie istnieje.
- Anderson! Albo zaczniesz grać czysto, albo możesz się pożegnać z rolą kapitana w drużynie. Jak tak dalej będziesz grał, to cię nawet nie będę brał pod uwagę! - krzyczy w moją stronę Nilson.
- Trenerze, dobrze wiemy, że i tak ja nim zostanę - uśmiecham się kpiąco jednym kącikiem ust.
- Nie bądź taki pewny, tutaj nazwisko ci nie pomoże - odzywa się Matt, jeden z zawodników.
- Mówiłeś coś? - włącza się we mnie tryb zadymiarza.
Podchodzę do blondyna, lekko uderzając swoją klatką piersiową o jego. Mam ochotę obić mu tą niewyparzoną gębę, ale powstrzymuje mnie Nilson.
- Anderson, ostatnie moje ostrzeżenie i wylatujesz do końca szkoły! - wrzeszczy na mnie facet w dresiku. - Koniec na dzisiaj! Nie mogę już na was patrzeć. Wynocha!
Kiedy wszyscy już się doprowadzają do porządku, w szatni zostaję sam na sam z Davidem.
- Stary, co cię dzisiaj ugryzło? Dziwnie się zachowujesz - zaczyna rozmowę.
Chociaż dla mnie to nie początek rozmowy tylko wojny.
- Nie twój interes, nie potrzebuję niańki - odpowiadam.
Szatyn chwyta mnie za bark, próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy, ale mnie to jeszcze bardziej podburza i odpycham go z taką siłą, że zatacza się do tyłu.
- Mike, kurwa! O chuj ci chodzi? - on też powoli się wścieka.
- O chuj mi chodzi? - powtarzam jak katarynka. - O chuj tobie chodzi? Tak się zachowuje przyjaciel?!
Patrzy na mnie zdezorientowany.
- Nie wiem o czym mówisz - i jeszcze kłamie mi w oczy.
Zaśmiewam się pod nosem.
- Nie? To ja ci powiem. Nie wiesz, że nie tyka się dziewczyny kumpla?
David wybałusza na mnie oczy z jeszcze większym niedowierzaniem.
- Dziewczyny kumpla? Nigdy nie zabrałem ci żadnej dziewczyny!
- Ale fajnie ci się dzisiaj gawędziło z Isabelle, prawda? Po szkole też się tak przytulacie? A może już ją przeruchałeś, co? - niekontrolowany potok słów wydobywa się z moich ust.
Collins patrzy na mnie tępo, po czym ma minę, jakby doznał olśnienia. Udaje, że się śmieje.
- Serio, Mike? - rozkłada ręce na boki. - Będziesz robił awanturę, bo zobaczyłeś tylko kawałek nitki, nie widząc kłębka?
- Nie obchodzi mnie co tam robiliście, ale to ty zachowałeś się jak świnia, a nie przyjaciel.
Widzę jak coś w nim pęka. Do tej pory wiecznie uśmiechnięty Dave, teraz ma grobową minę. Wzbiera w nim gniew. Podchodzi do mnie i chwyta w pięści moją koszulkę, przyciągając do siebie.
- Powtórz to - mówi ostrym, oziębłym tonem.
- Nie jesteś moim przyjacielem. Jesteś nielojalną świnią.
Wiem, że te słowa go ranią. Przez sekundę widzę jak jego tęczówki się szklą, jednak powstrzymuje to.
Patrzy mi prosto w oczy, nic nie mówiąc. Po chwili zaczyna kręcić głową na boki, chyba nie mogąc się pogodzić z zaistniałą sytuacją.
- Wiesz co, Michael? To ja uważałem cię za przyjaciela. Zawsze byłem ci wierny jak pies! - odpycha mnie od siebie z impetem. - To ty miałeś za nic zasady! Ile razy spodobała mi się jakaś laska to odpuszczałem, bo nagle ty się nią zainteresowałeś i chciałeś tylko wydymać!
Znowu podchodzi do mnie i kolejny raz popycha. Lekko zszokowany, nie utrzymuję równowagi i upadam na ziemię. Szatyn siada na mnie okrakiem, unieruchamiając wszystkie kończyny.
- Zawsze odpuszczałem, bo myślałem, że właśnie tak robią przyjaciele! Kurwa, ale byłem idiotą.
W tej chwili dzieje się coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Collins uderza pięścią w bok mojej głowy, która lekko odskakuje.
- Możesz mnie posądzić o wszystko, ale nie o to, że kiedykolwiek byłem wobec ciebie nielojalny - kolejne uderzenie tylko z drugiej strony. - A na boisku? Zawsze musiałem żyć w twoim cieniu, chociaż gramy na takim samym poziomie! Ale wiesz co? Koniec z tym. Koniec z przepuszczaniem cię zawsze przodem. Teraz ja będę najważniejszy i to ja zostanę kapitanem. Udowodnię, że nie jestem gorszy od ciebie.
Nagle wstaje i obdarza mnie lodowatym spojrzeniem.
- Ojciec zawsze mówił, że jesteś dla niego jak drugi syn. Jakież byłoby jego rozczarowanie, gdyby tu teraz był - odchodzi w kierunku szafki, pakując swoje rzeczy do torby, a ja powoli podnoszę się do pozycji siedzącej.
Czuję, że to koniec rozmowy. Wcześniej pyskowałem, a teraz nie mam odwagi wydobyć z siebie głosu. Jestem żałosny.
David udaje się do wyjścia, ale przystaje jeszcze przy drzwiach.
- Dla twojej wiadomości, pytałem Izzy, jak mogę przeprosić jej przyjaciółkę, której zniszczyłem aparat na ognisku, ale skąd możesz o tym wiedzieć? Przecież cię to nie obchodzi - po czym wychodzi, zostawiając mnie samego.
Z jednej strony pragnę rozpierdolić wszystko, co stanie przed moimi oczami, a z drugiej mam ochotę położyć się na ziemi i rozpłakać jak małe dziecko.
Właśnie przez własną głupotę straciłem najlepszego przyjaciela.
Wychodzę wściekły ze szkoły i wsiadam do samochodu. Po dłuższym czasie spędzonym na jeździe bez celu, w końcu wracam do domu. Wciąż jestem zły. Sam nie wiem czy na siebie, Davida, Isabelle, czy jeszcze kogoś innego.
Jakby tego było mało, w progu drzwi napotykam się na ojca. Znowu wrócił z tych swoich służbowych wyjazdów.
Nie chcę nawet myśleć, ile razy już zdradził na nich mamę. Jestem pewien, że robi to notorycznie, za każdym razem, kiedy wyjeżdża. Nie przepuściłby takiej okazji.
Przechodzę obok, nie patrząc na niego.
- Z ojcem się nie przywitasz? - zatrzymuje mnie.
Podnoszę wzrok i patrzę mu prosto w oczy. Jesteśmy praktycznie tego samego wzrostu.
- Przywitałbym się, gdybym go w ogóle miał - odpowiadam z jadem.
Dziwię się, gdy jego kąciki ust unoszą się ku górze.
- Kiedy ty w końcu zmądrzejesz, Michael? Kogo chcesz oszukać? - chwyta mocno za mój bark, wbijając w niego palce. - Żadne słowa nie sprawią, że będziesz ode mnie lepszy. Nigdy mi nawet nie dorównasz. Jesteś zerem.
Spycham z siebie jego rękę.
- Nie mam zamiaru dorównywać dna, którym jesteś.
Teraz to ja trafiam w punkt. Rysy jego twarzy stają się ostrzejsze i znika ten wkurwiający uśmieszek.
- Słuchaj, szczeniaku. Lepiej odzywaj się do mnie z szacunkiem, bo chyba już zapomniałeś, że to dzięki mnie opływasz w luksusach i jeździsz najnowszym samochodem.
W tym akurat ma rację. Biorę jego hajs w nieograniczonych ilościach. Przynajmniej tak mogę sobie wynagrodzić wszystkie wyrządzone krzywdy. Jednak w tej chwili pragnę tego wszystkiego się wyrzec i poczuć się wolnym.
- Nie potrzebuję twoich brudnych pieniędzy - odpyskowuję z zaciśniętymi zębami.
Zaśmiewa mi się prosto w twarz.
- A to ciekawe. W takim razie za co chcesz żyć? Nic nie potrafisz. Jak taki nieudacznik miałby na siebie zarobić?
- Jeszcze się zdziwisz - mam już dość tej rozmowy i kieruję się w stronę schodów.
- Obawiam się, że mogę tego nie dożyć! - woła za mną rozbawiony.
Owszem, jeśli wcześniej bym cię zabił.
Nie wypowiadam jednak tych słów na głos.
Biorę długi prysznic i udaję się do wydzielonej siłowni, która również znajduje się w domu. Mimo zmęczenia po treningu, dalej jestem nabuzowany. Muszę się rozładować, bo inaczej wybuchnę.
Zakładam rękawice bokserskie i uderzam szybkimi ruchami w worek treningowy. Wyobrażam sobie, że to mój ojciec, a ja obijam mu ryj. Zdecydowanie ta wizja przynosi mi chwilową ulgę.
Wyżywam się na worku tak długo, jak pozwala na to mój organizm. Kiedy ledwo już stoję na nogach, ściągam rękawice i ponownie udaję się pod prysznic. To zadziwiające jak zwykła woda potrafi wpływać na ludzkie ciało.
Drepczę ciężkimi krokami w stronę mojego pokoju. Moje mięśnie są teraz tak ociężałe, jakbym miał przypięte do nich kilkudziesięciokilogramowe odważniki.
Mam nieodpartą ochotę udać się pod dom mojej malutkiej, zobaczyć czy siedzi grzecznie w swoim pokoju, czy jest bezpieczna, czy nikt nie zakłóca jej spokoju.
Jednak zmęczenie zwycięża i nie wiedząc kiedy, zasypiam jak małe dziecko.
Isabelle
Świat jest strasznie dziwnie skonstruowany. Rzeczy i sprawy, które na pierwszy rzut oka zdają się być oczywiste, nagle stają się być nie do uwierzenia.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że Michael padł przede mną na kolana przy wszystkich uczniach. Wkurzył mnie, ponieważ teraz będę na językach całej szkoły. Wszyscy pewnie będą myśleć, że jestem kolejną jego zdobyczą.
Ale mimo tego, poczułam się wyjątkowo. Nie sądzę, żeby takie gesty były codziennością u Andersona. Zaimponował mi tym. Jednak to nie wystarczy, żebym mu tak po prostu przebaczyła. Może i bym chciała, ale moja urażona duma mi na to nie pozwala.
Pewnie każda rzuciłaby się na niego i obdarowała jego delikatną skórę pocałunkami. Nie żeby mi to nie przeszło przez myśl. Na szczęście w porę się otrząsłam i zrobiłam to, co właściwe, czyli dałam mu nauczkę. Zmarnowałam na niego mój ulubiony sok, ale za to poczułam nieokiełznaną satysfakcję.
Idę na zajęcia ruchowe, ale ni stąd, ni zowąd wyskakuje przede mną David.
- O hej, Izzy - wita się z uśmiechem. - Właśnie cię szukałem.
- Hej - odwzajemniam uśmiech. - Mnie? Jeśli chodzi o Mike'a to...
- Nie, nie - przerywa mi natychmiast. - Mam sprawę. Pamiętasz mój niepowtarzalny występ na ognisku?
- Trudno o nim zapomnieć - śmieję się. - Lilly ciągle cię przeklina, że zniszczyłeś jej aparat.
Widzę, że chłopak robi się lekko zakłopotany, przez co wygląda naprawdę słodko.
- Ja właśnie w jej sprawie - drapie się za tył głowy. - Czy jako jej przyjaciółka mogłabyś pomóc mi wymyślić, w jaki sposób mam ją przeprosić? Strasznie mi głupio. Byłem pijany, a pijany Collins oznacza tylko kłopoty - parskamy równocześnie śmiechem.
Patrzę na niego badawczym wzrokiem. Dostrzegam skruchę w jego oczach, więc to chyba nie są żarty. Nie zniosłabym, gdyby przeze mnie Lills spotkało coś złego. Ale Dave ma w sobie coś, co pozwala mi obdarzyć go zaufaniem. Bije od niego taka łagodność i czyste intencje, a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Mam nadzieję, że nie złudne.
- Mogłabym pod warunkiem, że nie zrobisz nic głupiego i jej nie skrzywdzisz - nie byłabym sobą, gdybym nie zareagowała na prośbę o pomoc.
- No wiesz... Jak możesz tak myśleć? Jestem potulny jak baranek - uśmiecha się do mnie słodko, na co wybucham śmiechem. I jak tu się nie zgodzić?
- W porządku, pomogę ci, ale czy możemy wszystko obgadać kiedy indziej? Trochę się spieszę na wf - patrzę nerwowo na zegarek. Nie lubię się spóźniać.
- Nie wierzę, naprawdę? - wygląda jakby gwiazdki zaświeciły mu się w oczach. - Izzy, jesteś najlepsza! Dziękuję!
Szatyn niespodziewanie przytula mnie, zamykając w mocnym, szczerym uścisku. Robi mi się ciepło na sercu. W końcu ktoś docenia moje dobre, lecz łatwowierne serce. Odwzajemniam przytulasa, po czym żegnamy się i każde odchodzi w swoją stronę.
Na lekcji staram się nie zwracać uwagi na koszykarzy, którzy mają trening, co jest bardzo trudne, gdyż ich trener cały czas krzyczy, że ściągnie z boiska Mike'a. Nie wierzę, jak ten chłopak potrafi wszędzie robić wokół siebie zamieszanie. Ja zdecydowanie wolę być niewidoczna i usuwać się na bok.
Po usłyszeniu kończącego gwizdka, kieruję się do szatni podobnie jak reszta dziewczyn. Zatrzymuje mnie jednak moja nauczycielka wf-u, u której boku stoi młoda kobieta od samego początku zajęć.
- Callagro, chodź tutaj - wzywa mnie nauczycielka. - To jest panna Dexie.
- Dzień dobry - witam się z młodą kobietą, podając jej rękę.
- W zeszłym tygodniu na treningu cheerliderek jedna z dziewczyn upadła podczas podnoszenia i złamała rękę. Rozmawiałyśmy z panną Dexie, która jest ich trenerką.
- Bardzo mi przykro, ale co to ma wspólnego ze mną? - nie bardzo rozumiem o co chodzi.
- Przedstawię sprawę jasno. Zaprosiłam tu pannę Dexie, żeby cię poobserwowała i wspólnie stwierdziłyśmy, że będziesz idealną kandydatką na jej zastępstwo.
Chwila. Co?
- Słucham? - pytam z niedowierzaniem. - To chyba jakaś pomyłka.
- Żadna pomyłka, Isabelle - odzywa się wspomniana trenerka. - Jesteś szybka, zwinna i gibka. W dodatku jesteś drobną dziewczyną, a właśnie takiej potrzebujemy do podnoszeń.
- Ale ja nie chcę... - muszę się z tego wymigać, przecież ja się do tego nie nadaję. - Na pewno znajdzie się ktoś inny...
- Callagro, nie ma czasu na rekrutację! - unosi się moja nauczycielka. - To nie jest prośba, Isabelle. Dostaniesz za to dodatkowe punkty na koniec szkoły, które przydadzą ci się do stypendium.
- Ale...
- Ta rozmowa nie podlega dyskusji! Do widzenia! - mówi władczym tonem, po czym oddala się.
Młoda kobieta, z którą zostałam sam na sam patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.
- Nie martw się, dasz sobie radę - klepie mnie po ramieniu. - Widzę w tobie duży potencjał, a uwierz, znam się na tym.
Patrzę na nią zrezygnowana. Czy naprawdę nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia?
- Głowa do góry - uśmiecha się. - Przyjdź na trening w czwartek po lekcjach. Ja nie zawsze jestem, ale postaram się być. Dziewczyny wszystko ci pokażą. Do zobaczenia!
Kobieta odchodzi, zostawiając mnie z głową pełną pytań.
Analizuję, co się właśnie stało.
Czy ja właśnie zostałam ochrzczona cheerliderką? Przecież ja ich nienawidzę! To znaczy nie, nie nienawidzę. To złe słowo. Ja po prostu trochę nie rozumiem idei świecenia tyłkiem i cyckami przed innymi. Boże, w co oni mnie wpakowali?
Przecież ja ledwo się odzywam w nieznanym towarzystwie, a mam tańczyć przed całą szkołą? I to jeszcze dla koszykarzy.
Mam się pociąć linijką czy może utopić w kałuży?
***
Dzisiejszy poranek nie należy do najprzyjemniejszych. Nie wiem, jakim cudem zaspałam, ale nigdy mi się to nie zdarza. Ledwo udaje mi się nie spóźnić do szkoły.
- Isauro! Dawaj tutaj - Noemi ściąga moją uwagę, gdy wchodzę do klasy biologicznej, pokazując na puste miejsce obok niej.
Ta dziewczyna naprawdę mnie przeraża, ale lepsze jej towarzystwo niż obleśnego Scotta.
- Dzięki - uśmiecham się lekko do niej w podzięce za przytrzymanie dla mnie miejsca.
- Ciężki poranek?
- Można tak powiedzieć - odpowiadam w nadziei na zakończenie rozmowy.
- Balowałaś wczoraj z Andersonem? - pochyla się w moim kierunku z ciekawską miną.
Słysząc to pytanie, z rąk wypada mi książka do biologii.
- Że co proszę?
- No było jakieś bara-bara? - blondynka uśmiecha się do mnie i porusza znacząco brwiami.
Otwieram usta ze zdziwienia. Skąd ta dziewczyna ma czelność w ogóle pytać mnie o takie rzeczy?
- Dlaczego miałoby być jakieś bara-bara?
- Widziałam jak ostatnio klękał przed tobą na stołówce. Niezłe przedstawienie - opiera się o oparcie krzesła, wygodnie się rozsiadając. - Umawiacie się tylko na seks czy chodzicie na randki?
- Co?! - mówię nieco zbyt głośno, zwracając na siebie uwagę nauczyciela. - Nie spotykam się z nim! - krzyczę szeptem.
- Zazdroszczę ci. Spałam z nim raz i doprowadził mnie do najlepszego orgazmu w życiu, a uwierz mi na słowo, sporo już ich było. Ale kiedy zobaczyłam to wszystko na przerwie obiadowej, straciłam nadzieję na kolejne bzykanie z naszym szkolnym ogierem.
Czy coś mnie jeszcze dzisiaj zdziwi?
Noemi spała z Michaelem. Kolejna do kolekcji.
Izzy, czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosna?
Ależ skąd! Ogarnij się. Co cię obchodzi, z kim się rucha?
- Nie umawiam się z nim - mówię spokojnie. - Nawet go nie znam.
Tak naprawdę to nie chcę go znać.
- Jasne. Mnie, Isauro, nie oszukasz. Widzę więcej niż ci się wydaje, a Mike nie klęka przed dziewczynami, bo to one klękają przed nim.
- Możemy skończyć ten temat? Nic mnie z nim nie łączy - pragnę, żeby ta lekcja się skończyła, a ja mogła uciec daleko stąd.
- Wyluzuj, lala. Nie chcesz gadać to nie, ale zapamiętaj sobie moje słowa. Nasz złoty chłopak coś do ciebie ma i nie odpuści. Nigdy w życiu nie błagałby dziewczyny o wybaczenie, a dla ciebie to zrobił - puszcza mi oczko, po czym zabiera się za pisanie notatek.
_____________________________
HEJ, HEJ, HEJ!
Ale mnie tu dawno nie było!
Mam nadzieję, że nie opuściliście mnie moi Kochani, bo ja Was nie <3
Dziś jubileuszowy rozdział, bo już 20! <3
Co sądzicie? Jak dla mnie trochę taki byle jaki.
Coś Was zaskoczyło? :>
Śpijcie dobrze! <3
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top