18. Gdzie twój orzeszek?
Michael
Nie tak sobie wyobrażałem dzisiejszy wieczór. Miałem się zajebać w trupa razem z Davidem, ale kiedy przybyłem na miejsce, ten już był nieco wstawiony. Zdrajca. Teraz muszę sam ładować, żeby zrównać nasze szanse, bo jak wiadomo nie od dziś, Collins ma słabszą głowę ode mnie.
Wszystko byłoby w porządku, gdybym nie zastał go przy boku Isabelle. Znowu. Nawet najbardziej chujowy przyjaciel tak nie robi. Debil nad debilami. I jeszcze uważa, że nie robi nic złego, tylko ja jestem zazdrosny.
Wmawia mi, że to wielka miłość.
Tylko, że ja nie znam takiego słowa. Ojciec już od mojego wczesnego dzieciństwa dokładał wszelkich starań, bym nie poznał tego uczucia nigdy w życiu.
Chciałem kochać. Tak bardzo chciałem poczuć jak to jest kochać i być kochanym. Niestety już dawno zrozumiałem, że na to nie zasługuję. Facet, który zwie się moim „tatą"... Kurwa, jak to w ogóle brzmi? Ten facet przez wiele lat wmawiał mi, że nie zasługuję w swoim życiu na nic dobrego. Zawsze surowo mnie karał, nigdy nie będąc usatysfakcjonowanym z mojego trudu i wysiłku.
Mam żal do mojej matki, że zamiast go zostawić, ciągle z nim jest. Mnie już on nie obchodzi. Ale obchodzi mnie Rose, o którą boję się każdego dnia w obawie, że będzie ją traktował tak jak mnie kiedyś.
Rosie jest dla mnie wszystkim. To ona nauczyła mnie przytulania, uśmiechania się ciepło i bawienia w łaskotki. To dzięki niej jeszcze jakoś się trzymam. Kocha mnie, a ja ją. Tak, wiem. Przed chwilą powiedziałem, że nie znam miłości.
Kurwa, alkohol nie pomaga mi w myśleniu.
Ale to prawda! Miłość pięcioletniej siostry nie jest taka sama jak miłość rodziców do dziecka czy kobiety i mężczyzny.
Skup się, Mike.
Okej. Masz malutką siostrę, to chyba naturalne, że cię kocha? Naturalne też powinno być, że ojciec kocha swojego syna, a nie wyrządza mu krzywdę na całe życie.
Mamo, dlaczego pozwoliłaś mu odebrać mi wszystkie dobre uczucia? Wstawiałaś się za mną, ale to nic nie dawało. Zamiast wyrzucić go na zbity pysk, pozwoliłaś, żeby pozostał w domu. Dlaczego wybrałaś jego, a nie mnie?
Wychylam kolejne piwo do końca i sięgam po szklaną butelkę z przezroczystym płynem. Muszę jak najszybciej przestać czuć, bo od tych myśli zaraz spłonę.
A właśnie. Jeśli już mówimy o ogniu...
Isabelle.
Moja słodka i waleczna Isabelle.
Jakim cudem takie drobne ciałko może pomieścić jednocześnie tyle dobroci dla wszystkich i nienawiści przeznaczonej wyłącznie dla mnie? Dlaczego pierwsza dziewczyna w moim życiu, przy której czuję się tak spokojny, musi mnie nie cierpieć?
Cholernie mnie zdenerwowała, wrzucając moją ukochaną bluzę koszykarską wprost do ogniska. W dodatku coś kręci z Davidem. Nie wytrzymałem i zabrałem ją na ubocze, do lasu.
Muszę przyznać, że najpierw miałem ogromną ochotę ukarać ją za to, ale kiedy spojrzałem w jej przerażone oczy, od których bił niesamowity chłód błękitnych tęczówek, zmieniłem zdanie i strzeliłem sobie mentalnie w jaja, że chciałem coś zrobić mojej kruszynce.
Obiecałem, że przy mnie będzie bezpieczna i dotrzymam słowa.
Kiedy moja złość uleciała, pozostało pożądanie. Tak cholernie mocne, jak nigdy wcześniej.
Isabelle wywołuje we mnie wszystkie pragnienia. Ona jest moim pragnieniem. Jest dla mnie nieosiągalna, przez co jeszcze mocniej chcę ją mieć.
W momencie, gdy oddała mój pocałunek, w moim ciele doszło do eksplozji endorfin. Buchnęły mi prosto w twarz, doprowadzając prawie do poparzenia.
Jej dotyk wypalał dziury w mojej skórze. Kiedy nasze ciała się stykały, dochodziło do silnych wyładowań elektrycznych. Wstrząsały mną mocniej niż jakikolwiek orgazm i z każdą chwilą stawały się bardziej intensywne.
Chłodny błękit jej pięknych oczu zmienił barwę na ciemnoniebieską. Jej wzrok stał się cieplejszy. Gorące spojrzenie pochłaniało mnie bardziej i bardziej. Błyszczące iskry zanurzone w jej tęczówkach hipnotyzowały mnie. Oddałem im się całkowicie.
- Mike, słodziaku! - doznaję wstrząsu, kiedy Dave siada mi na kolanach. - Gdzie byłeś, kochanie? Martwiłem się.
Mówiłem już, że w nawalonym wcieleniu David jest kochający inaczej?
- Złaź ze mnie, świniaku - spycham go z siebie. - Mieliśmy razem chlać, a patrz na siebie. Jak ty wyglądasz?
- A-ale ja cię szukaem, Mike. Szukaem, byem tu - skruszony wskazuje miejsce, gdzie siedzimy. - Byem tam, ale cię nie widziaem.
Zasadza sobie z płaskiej dłoni w czoło.
- Mike! - krzyczy z przerażeniem wymalowanym na twarzy. - A wiesz, co się stao? To był wypadek... Ten gupi kamień tam stał i ten, nie pozwolił mi przejść, wiesz? A ja chciaem tylko zdjęcie. Wiesz, jaki jestem ładny. Ładny jestem, prawda, Mike?
O czym on bredzi?
Szarpie mnie za ramię jak nienormalny.
- Mike! Mike! - zastyga na chwilę w miejscu. - O czym ja to?
Wstaje, mocno się chwiejąc. Ma bardzo skupioną minę, zapewne próbując sobie przypomnieć, co miał na myśli. Wkłada ręce do kieszeni, grzebiąc w nich.
Nagle wyciąga z jednej z nich jakiś mały przedmiot. To chyba jakaś karta pamięci. Skąd on ją wytrzasnął?
- O! Uratowaem to! Mówię ci, Mike, ale ze mnie bohater jak ten eee... Jak on ma? Ten człowiek pająk. A! Batman!
- To był spiderman, idioto.
Patrzy na mnie jak na debila.
- No przecież mówię.
Kręcę głową i przewracam oczami.
- Nieważne - ten chłop odbiera mi ochotę do życia, poważnie.
- Co nieważne? Co nieważne?! Już się nie lubimy, tak? - szatyn unosi się ze złości. Nadpobudliwość to kolejna cecha schlanego Dave'a. - Już mnie nie kochasz, Mike? A myślaem... Myślaem, że... Cholera, ale jest kurewsko zimno!
Kładę rękę na barkach przyjaciela i przygarniam do siebie.
- Chodź, Daviś, znam taką jedną, która nas obu rozgrzeje.
- Taaak? Ale podzielisz się? - patrzy na mnie, jakbym miał mu dać sejf pełen gotówki.
- Jasne - uśmiecham się również już wstawiony i leję nam do kieliszków tą, która potrafi rozgrzać od środka jak nikt inny.
No, może z wyjątkiem Isabelle.
***
Nie wiem, ile czasu już minęło, ale wciąż jestem u Lucasa.
Chyba.
Opiera się o mnie gaworzący David. Dziwię się, że jeszcze nie stracił przytomności.
Zrywa się „nagle". Jeśli tak można określić jego spowolnione tempo reakcji na bodźce z zewnątrz. Patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Co ty tu robisz? - bełkocze.
- Dave, oczy ci wypaliło?
- Ooo, Mike, to ty! Ja pierdolę, myślaem, że to mój ojciec - zaczyna się chichrać pod nosem, a ja dołączam do niego.
- Piiizdaaaa nad głowąąąą! - wydzieram się, przez co się krztuszę własną śliną.
Rechoczemy tak chyba godzinę, aż zapominamy, co było powodem naszego śmiechu.
- Ej, gdzie twój orzeszek? - pyta mnie z ciekawością.
- Stary, mówiłem ci, że on nie jest mały - odpowiadam urażony, po czym rozkładam szeroko ręce. - On jest taaaaki ogromny!
- Nie chodziło mi o twojego fiuta, ćwoku! Pytam o Isabelle.
- A co ma Isabelle do orzechów?
- No... Trudno ją rozgryźć. Twarda z niej sztuka. Od środka na pewno jest słodka. Nie chcesz się przekonać, podrywaczu? - sprzedaje mi kuksańca w bok, a raczej próbuje nieudolnie to zrobić, bo w efekcie nie trafia i prawie ryje łbem o ziemię. Chyba zbliża się koniec imprezy.
- Daj mi spokój. Bolą mnie zęby - co ja pierdolę?
- Pacz! Wraca do domu! Idź! Bierz ją, tygrysie! - popycha mnie do przodu.
Wstając, zataczam się, nagle gubiąc cały obraz. Próbuję wyzumować odpowiednią ostrość. Nie wiem, dlaczego to robię, ale tchnięty optymizmem, udaję się za odchodzącą dziewczyną.
Skradam się jak puma, jestem jak przyczajony tygrys.
Kurwa, jebane kamienie!
Co drugi krok się potykam, więc moje wyobrażenie o dyskretności chyba jest zbyt wielkie.
Izz otwiera drzwi swojego samochodu i wsiada do niego.
Chcę ją zaskoczyć i postukać w jej szybę, ale moja noga zaplątuje się w jakieś zarośla i padam z hukiem na maskę. Chyba się przestraszyła. Uśmiecham się do siebie, bo w sumie przecież ją zaskoczyłem.
- Anderson! Co ty odwalasz?! - krzyczy anielskim głosem, wychodząc z pojazdu.
- No hej, maleńka - uśmiecham się nonszalancko albo tak mi się przynajmniej wydaje. - Jadę z tobą - odpowiadam niewzruszony, lekko przysiadając na masce samochodu.
Wybucha śmiechem. Jak ona pięknie się śmieje.
- Dobry żart, ale jestem już zmęczona, więc wypad.
Wyraźnie słyszę jej słowa, ale mój mózg je przetwarza i tłumaczy, że koniecznie muszę wsiąść do jej auta, dlatego tak też robię.
Trochę mylą mi się nogi, ale na szczęście nie mam daleko do drzwi pasażera. Otwieram je i rzucam się na siedzenie.
- Michael, przestań odpierdalać szopkę! Nie będziesz jechał ze mną samochodem!
- Zostawisz człowieka w potrzebie? Nie mam z kim się wrócić. Masz mnie po drodze - posyłam jej cwaniacki uśmiech, po czym rozsiadam się wygodnie na siedzeniu.
Słyszę tylko jak krzyczy ze złości w niebiosa i trzaska swoimi drzwiami.
Niewiele pamiętam z drogi do domu. Isabelle coś mówiła, żebym zarzygał jej auto. Parskam pod nosem. Zwariowała? Przecież jak zarzygam jej siedzenia to będzie problem z ich wyczyszczeniem.
A może kazała nie rzygać? Sam już nie wiem.
Wszystko tak nieprzyjemnie wiruje wokół. Jestem skołowany. Może to szatynka tak na mnie działa?
Seksownie wygląda za kierownicą. Popatrzyłbym tak na nią dłużej, ale bardzo krzyczy na mnie, że mam nie gapić się jak zbok. Nie rozumiem, dlaczego tak się denerwuje. Przecież nazywam się Anderson, a nie Zbok.
Zatrzymujemy się w miejscu.
- Wysiadka, Anderson - wygląda na to, że jesteśmy pod moim domem.
Otwieram drzwi i próbuję wstać, ale mija minuta, dwie, osiem i nie mogę ruszyć się z miejsca. Cholera! Co się stało z moimi nogami?
Nie wiem nawet kiedy dziewczyna staje przede mną.
- Nie mogę uwierzyć, jaka z ciebie ofiara losu. Chodź - wyciąga rękę w moją stronę, by pomóc mi wstać. Zachęcony tym aktem wielkoduszności, pociągam za jej kończynę, zapominając, że to nie bydlę David, tylko kruszynka Isabelle.
Pomimo upojenia alkoholem, wciąż mam więcej siły niż ona, dlatego zamiast wstać na nogi, ciągnę jej dłoń, a ona upada na moje kolana, wieszając się na szyi.
- Całkiem przyjemnie, nie uważasz? - uśmiecham się do niej.
- Dureń - czym prędzej oddala się ode mnie.
W końcu udaje mi się stanąć na nogi. Gorzej z chodzeniem. Ruszenie przed siebie oznacza dwa kroki w bok i jeden do przodu. Całe szczęście Izzy pomaga mi skrócić czas mojej wędrówki do domu.
Chyba zamierzała zostawić mnie pod drzwiami jak psa, ale widząc, że zostałbym pod nimi do rana, wprowadza mnie do domu i prowadzi do mojego pokoju.
Jest taka dobra.
Nim zdążę opaść na łóżko, moja mała staje przede mną i chwytając za moje spodnie, rozpina je.
- Szybko przechodzisz do rzeczy - uśmiecham się błogo, zadowolony z całego obrotu sytuacji.
Opuszcza moje spodnie w dół i popycha na łóżko, na które siadam z impetem. Ciągnie za nogawki, pozbywając się dolnej części garderoby.
Nim się orientuję, ściąga ze mnie również koszulkę. Zostaję w samych bokserkach, dopiero teraz zauważając, że nie mam na nogach butów ani nawet skarpetek.
- Mała, ja też chcę zobaczyć trochę twojego ciałka - próbuję ją złapać w pasie, ale nie pozwala mi na to, znów popychając na poduszki.
Będąc już w pozycji leżącej, robię się niesamowicie senny. Mrugam szybko powiekami, czując, że stają się coraz cięższe. Isabelle przykrywa moje ciało kołdrą. Teraz sobie uświadamiam, że zmarzłem. Ciekawe, gdzie się podziała moja bluza?
Chwytam za nadgarstek stojącej nade mną dziewczyny, ciągnąc do siebie, żeby usiadła na łóżku. Przyglądam się jej dłuższą chwilę.
- Jesteś taka piękna.
Wysuwa dłoń z mojego uścisku i przenosi ją na mój policzek. Głaszcze go delikatnie, jakby smagała skórę piórkiem.
- Śpij już, Mickey - doprawdy usypia mnie istny anioł.
- Zostań ze mną. Nie chcę być sam.
Dziewczyna przez chwilę się waha, lecz zaraz kładzie się obok mnie w ubraniach. Przytulam się do niej, a ona głaszcze mnie po włosach. To działa na mnie tak uspokajająco, że szybko zasypiam.
***
Coś mnie szturcha za ramię, a raczej ktoś. Wciąż mam mocną pizdę, więc ledwo otwieram oczy, ale słyszę anielski głos.
- Mike - szepcze do mnie. - Mike, zimno mi.
Dociera do mnie, że to głos Isabelle.
Podnoszę kołdrę i przygarniam ją do siebie. Pomimo że mam bombę, moją uwagę zwraca fakt, że jest w samej bieliźnie.
Natychmiast trzeźwieję pod wpływem dotyku jej skóry. Dziewczyna wtula się w moje ciało, co przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Po chwili zaczyna kreślić niewidzialne kształty po moim nagim torsie. Przyspieszam oddech, gdy jej delikatne palce suną coraz bliżej gumki moich bokserek.
Kiedy chcę w jakiś sposób zareagować na jej ruchy, ona zwinnie wkłada do nich rękę, chwytając za mojego kutasa. Z moich ust wydostaje się pomruk. Isabelle, jakby tym zachęcona zaciska swoje szczupłe palce na moim przyrodzeniu i zaczyna nim rytmicznie poruszać.
Gdy zaczynam coraz głośniej oddychać, moja mała pochyla się nad nim i widząc, że zaraz pochłoną go jej usta, unoszę lekko biodra do góry. Poczucie ekscytacji narasta we mnie na samą myśl o jej języku na moim penisie. Dzielą mnie od tego sekundy. Trzy. Dwa. Jeden.
- Kurrrrrrrwa! - krzyczę.
Otwieram szeroko oczy, nie wiedząc, co się dzieje.
Czuję się jak porażony prądem. Jestem cały mokry. Próbuję wstać do pozycji siedzącej, ale coś mnie blokuje. Przed moim łóżkiem stoi Isabelle, trzymająca dłoń na swoich ustach, z trudem powstrzymując śmiech.
Rozglądam się za przyczyną mojego unieruchomienia. Moje ręce są uniesione ponad moją głową i przywiązane do oparcia łóżka. Wytężam wzrok, stwierdzając, że to chyba moje koszulki pełnią rolę sznura. Cholera! Nie mogę ich wyswobodzić.
Isabelle w drugiej ręce trzyma szklankę. Dociera do mnie, co się stało. Mam całą mokrą twarz, brzuch i nogi. Skąd wzięła tak lodowatą wodę?
Nie mogę uwierzyć. Ta drobna kruszynka przywiązała mnie do łóżka i oblała lodowatą wodą.
Kurwa, czyli te chwile przyjemności to był zwykły sen? Idioto, myślałeś, że Isabelle będzie ci ssać pałę? Naiwniak.
- Isabelle, co ty robisz? - pytam kompletnie zdezorientowany. Ciekawe, która jest godzina. W pomieszczeniu jest ciemno.
Dziewczyna nachyla się nade mną bardzo blisko mojej twarzy. Chcę złapać ją w ramiona, ale ręce ani drgną. Kurwa!
Skąd ona miała tyle siły, żeby to zawiązać?
- Shhh - kładzie wskazujący palec na moich wargach, po czym zjeżdża nim na moją klatkę, co wywołuje we mnie dreszcz. Cholera, to znowu sen? - Lepiej mnie nie złościć, Mickey.
Czuję, jakbym dostał w twarz, kiedy jej dłoń zbliża się niebezpiecznie do mojego przyrodzenia i nim zdąży się z nim zetknąć, szatynka brutalnie odsuwa się ode mnie.
Przysięgam, to są istne tortury.
Zauważam, że zbiera swoje rzeczy i ma zamiar wyjść. Chrząkam znacząco, na co odwraca w moim kierunku głowę.
- Zapomniałaś mnie rozwiązać - przypominam, lecz jedyne czym Isabelle mnie raczy to melodyjny śmiech wydostający się z samego jej wnętrza.
Zakłada kurtkę i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie przywiązanego do tego przeklętego łóżka.
Isabelle, ty mała złośnico.
Isabelle
Ognisko wśród znajomych z czasem zamienia się w pobojowisko upitych trupów. Trzeba obierać dobrą strategię, chcąc się gdziekolwiek przemieścić, nie wpadając na minę w postaci najebanych meserszmitów.
Do takiego stanu doprowadza się również Lilly, czemu się nie dziwię, ponieważ opłakuje śmierć swojej lustrzanki. Stewart ma już dość i trzeba ją oddelegować do domu. Chcę zabrać dziewczyny, ale nigdzie nie mogę znaleźć Melanie, a bez niej się nie ruszymy. Albo wszystkie, albo żadna.
Nieco trzeźwiejsza Alex postanawia zadzwonić po Louisa i zabrać jego siostrę do domu, a ja muszę odnaleźć pannę Wine.
Po gruntownym przeszukaniu terenu i podnoszeniu każdej napotkanej twarzy z ziemi, by sprawdzić czy to nie znajoma blondynka, w końcu odnajduję ją w zacisznym miejscu w objęciach Lucasa, który pochłania jej usta z zadziwiającą agresywnością.
Odchrząkuję głośno.
- Mieliście być grzeczni. Mówiłam, że mam was na oku.
Para niechętnie się od siebie odsuwa. Oni też już do trzeźwo myślących nie należą.
- Co tam, Izz? - pyta dziewczyna jakbym nie przyłapała ich na lizaniu się, tylko wspólnym klejeniu znaczków.
- Wracamy do domu, Mel. Alex i Lills pojechały z Lou, a ja wszędzie cię szukam.
- Ohh - wzdycha, po czym patrzy z utęsknieniem na Luke'a.
- Mel zostanie u mnie - tym razem odzywa się chłopak. - Nie musisz się niczego obawiać, Izz.
Patrzę na tych dwoje z niemałym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Że moja przyjaciółka ma zostać z facetem na noc? W dodatku, gdy oboje są pijani? Nie podoba mi się to.
Melanie chyba telepatycznie odczytuje moje myśli, bo zaraz się odzywa:
- Izzy, nie martw się o mnie. Z Lucasem nic mi się nie stanie - uśmiecha się. - Obiecuję, nie zrobię żadnych głupstw. Słowo.
Nie wiem czy to dobry pomysł, żebym im uwierzyła, w końcu żadne z nich nie jest trzeźwe. Jednak blondynka patrzy na mnie z takim błaganiem w oczach, że po chwili zastanowienia, w końcu się zgadzam.
- W porządku, ale jak ją skrzywdzisz to uduszę cię własnymi rękoma - zwracam się do szatyna.
Lucas wybucha delikatnym śmiechem.
- Oczywiście, zapamiętam to sobie - puszcza mi oczko.
- W takim razie ja spadam, do zobaczenia, gołąbeczki. I pamiętajcie, żadnych numerów! - grożę palcem, po czym macham im na pożegnanie.
Jestem już mocno zmęczona i śpiąca. Jest chyba trzecia w nocy. Udaję się do mojego samochodu. Już z daleka widzę, że z niepijących zawodników zostałam tylko ja. Reszta pojazdów, która tu wcześniej stała, musiała się zmyć wcześniej.
Otwieram drzwi i wsiadam na fotel. Chcę zamknąć drzwi, ale podskakuję na siedzeniu, kiedy z hukiem coś wpada na maskę.
Pierwsza myśl: to jakieś zwierzę. Jednak szybko okazuje się nim być coś zupełnie gorszego. Pijany Michael. Ledwo trzyma się na nogach i jeszcze głupkowato się do siebie uśmiecha.
- Anderson! Co ty odwalasz?! - wrzeszczę na niego i wysiadam z auta. Jeszcze mi uszkodzi karoserię, debil jeden.
- No hej, maleńka - uśmiecha się jak jakiś zboczeniec. - Jadę z tobą.
Patrzę na niego w osłupieniu, po czym wybucham śmiechem.
- Dobry żart, ale jestem już zmęczona, więc wypad.
Ten idiota chyba ma coś z głową, bo właśnie kieruje się na miejsce pasażera. Nogi tak mu się plączą, iż dziwię się, że jeszcze nie pocałował się z ziemią.
Kiedy widzę jak rzuca się na fotel, mój gniew wzrasta do maksimum. Czy on zwariował?! Myślałam, że tylko się droczy, a on naprawdę wpakował mi się do auta.
- Michael, przestań odpierdalać szopkę! Nie będziesz jechał ze mną samochodem!
- Zostawisz człowieka w potrzebie? Nie mam z kim się wrócić. Masz mnie po drodze.
Niech cię szlag, Anderson! Ciebie i twój tłusty tyłek, który teraz zajmuje siedzenie w moim wozie!
Puszczam jeszcze wiązankę przekleństw w stronę nieba i wsiadam z powrotem do pojazdu, trzaskając drzwiami z całej siły. Przepraszam, samochodziku.
- Tylko spróbuj coś zarzygać to wylecisz stąd z hukiem - ostrzegam go, na co on, nie wiadomo dlaczego, parska pod nosem i durnowato się uśmiecha. Co za idiota, no nie wytrzymam!
Trochę się uspokajam w trakcie drogi powrotnej, ale ten dureń nie musi nic mówić, żeby wyprowadzić mnie z równowagi, dzisiaj już chyba setny raz.
- Nie gap się tak na mnie jak jakiś zbok! - znów się na niego wydzieram. Kuli się w sobie jak skrzyczany piesek, ale wcale nie jest mi z tego powodu przykro.
Nareszcie dojeżdżamy pod jego dom.
- Wysiadka, Anderson - mówię oschle, chcąc się go pozbyć jak najszybciej.
Obserwuję jak powoli się gramoli. Otwiera swoje drzwi i jak zaczarowany zastyga w miejscu. Przeszedł w stan hibernacji czy co? Jestem zniecierpliwiona, więc wychodzę pierwsza z toyoty i staję przed nim.
- Nie mogę uwierzyć, jaka z ciebie ofiara losu. Chodź - wyciągam w jego kierunku rękę, żeby pomóc mu wysiąść.
Oczywiście ten bezmózg ciągnie mnie za nią jakby była stalowym prętem, a nie ludzką kończyną. Zaskoczona jego pokładami siły w obecnym stanie, nie daję rady utrzymać równowagi i upadam na jego kolana. Nie chcąc o coś przywalić głową, chwytam za jego szyję.
- Całkiem przyjemnie, nie uważasz? - mam ochotę przywalić mu w ten uśmiechnięty ryj.
- Dureń - wstaję pospiesznie i ciągnę za fraki, żeby w końcu poszedł do domu.
Widząc jak się zatacza, mam ochotę rozpłakać się ze złości.
- Dlaczego akurat mnie każesz, losie? - zadaję sobie głośno pytanie i idę pomóc głupkowi doczołgać się do drzwi wejściowych.
Niestety, gdy już docieramy pod drzwi i mam zamiar go tam zostawić, on niebezpiecznie osuwa się po framudze. Jak go tam tak zostawię, to będzie tam spał do rana, mogę się założyć.
Wprowadzam go więc do środka i prowadzę do pokoju. Korzystając z tego, że stoi o własnych nogach, podchodzę do niego i rozpinam mu spodnie.
Przecież muszę go rozebrać, nie będzie spał w ubraniach. No dobra, nie muszę, ale chcę. Chociaż sobie popatrzę na to boskie ciało.
- Szybko przechodzisz do rzeczy - irytuje mnie jego tok myślenia. Naprawdę sądzi, że będziemy się pieprzyć? Idiota. Nie odpowiadam jednak na jego zaczepkę.
Do głowy przychodzi mi nagle wspaniały pomysł. Czas na zemstę, Isabelle.
Zsuwam jego spodnie w dół i popycham go na łóżko, na które szybko opada. Pozbawiam go wszystkich ubrań, zostawiając jedynie bokserki na swoim miejscu. Niestety, nawet jak jest pijany to wygląda piekielnie seksownie. Wyrzeźbiony tors i brzuch sprawiają, że nie mogę oderwać od nich wzroku. I jeszcze ten charakterystyczny zarys mięśni w literę V.
- Mała, ja też chcę zobaczyć trochę twojego ciałka.
Chłopak chce mnie złapać, ale odpycham go ponownie, przez co ląduje na poduszkach. Wiem, że jeszcze chwila i odpłynie całkowicie.
Niepokoi mnie fakt, że ma strasznie zimną skórę. Może wyrzucenie jego bluzy nie było mądrym pomysłem, ale w końcu mu się należało. Jednak nie chcąc być tak okrutna, przykrywam go kołdrą, szczelnie opatulając, by do środka nie dostawało się zimne powietrze.
Ostatnimi resztkami świadomości brunet chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie do siebie, dlatego przysiadam na łóżku obok niego.
- Jesteś taka piękna - mówi po chwili wpatrywania się we mnie.
Nie powiem, że mnie to nie ruszyło, bo poczułam ciepło rozchodzące się w moim brzuchu. Denerwujący Mike zamienił się w słodkiego chłopczyka.
Wysuwam swoją dłoń z jego uścisku i przykładam do jego policzka, głaszcząc go delikatnie.
- Śpij już, Mickey.
- Zostań ze mną. Nie chcę być sam.
Nie wiem dlaczego, ale ulegam jego prośbie. Kładę się obok niego, a on wtula się w moją szyję. Czuję dominujący zapach jego perfum zmieszany z nieprzyjemną wonią alkoholu. Nie mogę zapomnieć, co wycierpiałam przez niego. Pamiętaj, Izzy, zemsta najlepiej smakuje na zimno. Teraz jednak ulegam jego chłopięcemu urokowi, głaszcząc po kruczoczarnych włosach, czole i policzku. Jest taki niewinny, kiedy śpi.
Nie mam pojęcia, ile czasu tak z nim leżę, ale czas na przejście do działania.
Delikatnie wyślizguję się z jego objęć. Na palcach przechodzę przez pokój i cichutko otwieram drzwi. Rozglądam się, ale na korytarzu jest pusto. Przemykam dyskretnie do kuchni. Odnajduję szklankę i nalewam do niej zimnej wody z kranu. Mój wewnętrzny diabeł podpowiada mi, żebym poszukała kostek lodu w zamrażalniku. Szczęśliwie odnajduję kostkarkę i wrzucam parę sztuk do szklanki, po czym równie cicho wracam do pokoju chłopaka.
Michael coś mruczy pod nosem niewyraźnie i lekko się uśmiecha przez sen. I dobrze. Tym gorsze będzie jego zderzenie z rzeczywistością, zwaną koszmarem.
Przeszukuję jego szafę z ubraniami i wyciągam dwie koszulki z długim rękawem.
Ostrożnie podchodzę do bruneta i unoszę do góry bezwładne ręce, które nie stawiają oporu z wyjątkiem grawitacji. Przywiązuję do oparcia łóżka najpierw jedną, a potem drugą kończynę.
Teraz czas na zabawę.
Odkrywam kołdrę, którą jest przykryty i biorę do ręki szklankę z wodą. Kostki lodu już zdążyły się rozpuścić, a szkło stało się dość zimne.
Nie zwlekając już dłużej, wylewam na jego ciało całą zawartość naczynia.
- Kurrrrrrrwa! - jego reakcja jest natychmiastowa.
Otwiera szeroko oczy i próbuje usiąść, ale nie daje rady moim węzłom, z czego jestem niesamowicie dumna. Zdezorientowany rozgląda się na boki, a ja próbuję nie parsknąć głośno śmiechem, dlatego zakrywam swoje usta dłonią.
Przez kilka minut próbuje dojść do siebie i zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Kiedy po jego wzroku dostrzegam, że dotarła do niego rzeczywistość, moja satysfakcja sięga na wyżyny.
- Isabelle, co ty robisz? - pyta już całkiem trzeźwo.
Odkładam pustą szklankę na stolik i podchodzę do niego, nachylając się tuż nad jego twarzą. Czując moją bliskość, próbuje się wyswobodzić, ale jego starania idą na marne.
- Shhh - kładę na jego ciepłych wargach wskazujący palec i zjeżdżam nim niżej na jego pierś, czym wywołuję dreszcz na jego ciele. - Lepiej mnie nie złość, Mickey.
Wędruję moimi palcami po jego brzuchu, zbliżając się do jego męskości. Gdy jestem bliska dotknięcia go, odrywam się od chłopaka jak poparzona.
Plan wykonany. Michael upokorzony. Michael podniecony. Michael pozostawiony ze wzwodem. A niech cię boli. Teraz nawet sobie nie zwalisz.
Zbieram swoje rzeczy i zmierzam do wyjścia.
Odwracam się, gdy chłopak głośno odchrząkuje.
- Zapomniałaś mnie rozwiązać.
Widzę zażenowanie w jego oczach, które sprawia mi dziką satysfakcję. Błagaj o pomoc, gnido, ale ja jej ci nie udzielę. Uśmiecham się podle i opuszczam jego dom.
Miałeś rację, tato. Jeśli zemsta, to tylko na zimno.
___________________________
Witajcie moi Mili!
W końcu wycisnęłam ten rozdział, ale przyznam szło mi strasznie opornie.
Nie wiem czy nie nudzi Was przedstawianie danej sytuacji z dwóch perspektyw, ale w tym wypadku po prostu musiałam XD
Ah ta młodzież, taka zalkoholizowana XD
Dajcie znać czy się podobało :)
Iiiii mam dla Was NIESPODZIANKĘ! Oto nasi bohaterowie :D Wiem, że w porę, ale jak zobaczyłam zdjęcie Mike'a to musiałam <3
Mam nadzieję, że wattpad mnie nie zawiedzie i wszystko się Wam wyświetli jak należy...
Isabelle Callagro (18 l.)
Michael Anderson (19 l.)
Melanie Wine (18 l.)
Lilly Stewart (18 l.)
Alex Keller (18 l.)
David Collins (19 l.)
Lucas Rollings (19 l.)
Louis Stewart (21 l.)
Scott Graves (18 l.)
Evan Valley (19 l.)
Caroline Starling (19 l.)
Monica Firmann (19 l.)
Noemi Rushmore (18 l.)
Carlo Satelli (18 l.)
Matthew Carter (19 l.)
Eva Callagro (44 l.)
Charles Callagro (45 l.)
Kate Anderson (41 l.)
Richard Anderson (45 l.)
Jak się Wam podobają bohaterowie? :D
Czekam na Wasze opinie! <3
Trzymajcie się cieplutko!
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top