17. Nie lubię się dzielić
Isabelle
Nie, to nie jest dobry pomysł, żebym szła na to ognisko. Nie chcę widzieć Mike'a, nie chcę przebywać wśród jego znajomych, chcę być sama. Postanawiając, że jednak nigdzie nie idę, zamykam drzwi mojej szafy i rzucam się na łóżko.
Idiota. Myśli, że jak obije łeb Scottowi i nazwie mnie swoją dziewczyną to rzucę mu się w ramiona. Niedoczekanie.
Najchętniej sama przywaliłabym mu w ryj. Jak śmie nazywać mnie swoją własnością? Ja do nikogo nie należę! A w szczególności do niego.
Myśli, że jest jakimś mafiosem, do cholery?!
Z każdą myślą ciśnienie podnosi mi się coraz bardziej.
Jeszcze się doigra. Pokażę mu, co to znaczy mieć włoskie korzenie. Dowie się, czym jest gniew Callagro.
Słyszę dźwięk dzwoniącego telefonu, który odbieram po dwóch sygnałach.
- Hej, Izz. Właśnie wyjeżdżamy po ciebie - słyszę w słuchawce słodki głosik Lilly.
- Nie przyjeżdżajcie po mnie - oznajmiam stanowczo, podchodząc znów do szafy i zgarniając dżinsy, koszulkę i czarną bluzę z kapturem. - Dojadę sama.
Nie pozwalając jej odpowiedzieć, rozłączam się.
Szybko zmieniasz zdanie, Isabelle.
Nagromadzona we mnie od wczoraj złość daje o sobie znać, nie pozwalając usiedzieć mi na miejscu. Nagle nabieram ochoty na wyjście i zrobienie małego przedstawienia.
Dziewczyny wysyłają mi lokalizację, a ja mknę już moją strzałą południa. Droga nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Na miejscu w oczy rzuca mi się kilka stojących już samochodów. Parkuję więc i ja.
Wysiadając z pojazdu, da się słyszeć śmiechy, głośne rozmowy i muzykę. Udaję się w kierunku dobiegających mnie głosów.
Nagle wyrasta przede mną wysoka blondynka.
- Jesteś, Izz! Bałam się, że się rozmyślisz w ostatniej chwili.
Taki był mój chytry plan.
Melanie ma na sobie czarne spodnie i jakąś wielką, szarą bluzę. Widzę, że przeszli z Lucasem na etap pożyczania sobie ciuchów. Znając moją przyjaciółkę, jej chłopak już tej bluzy nie odzyska, bo zaginie w wielkiej, czarnej otchłani, jaką jest jej szafa w pokoju.
- A jednak jestem. To gdzie to ognicho?
Dziewczyna bierze mnie pod rękę i prowadzi w kierunku migającego w oddali światła, którym okazują się być gorące płomienie ogniska.
Witam się z obecnymi już znajomymi Lucasa, ale jak to ja, tylko się przedstawiam i nie wdaję się w żadne rozmowy.
Przed nami pojawia się uśmiechnięty gospodarz, który widząc swoją wybrankę, od razu przygarnia ją pod swoje ramiona.
Czy już kiedyś mówiłam, że słodko razem wyglądają?
- Fajnie, że przyszłaś, Izzy - szatyn zwraca się do mnie. - Co pijesz? Piwo? Wódka? Whisky?
- Dzięki, jestem samochodem - odpowiadam. - Pójdę poszukać dziewczyn, a wy bądźcie grzeczni. Mam was na oku, gołąbeczki - wskazuję dwoma palcami najpierw na moje oczy, a potem w ich kierunku. Para wybucha śmiechem na moje słowa, po czym oddala się.
Zasiadam na ziemi w pobliżu ogniska. Jestem na tyle blisko, żeby poczuć bijące od niego ciepło, ale wciąż będąc na uboczu, a nie w centrum roześmianych nastolatków.
Wpatruję się w pomarańczowo-czerwone płomienie. Uwielbiam obserwować ogień. Jest tak fascynujący. Z jednej strony zachwyca swoją ostrą barwą i przyjemnym uczuciem ciepła, z drugiej zaś potrafi sparzyć i zniszczyć wszystko w zastraszająco szybkim tempie.
Do głowy przychodzi mi idiotyczna, ale jakże prawdziwa myśl. Dokładnie tak samo pociągający jak ogień jest Michael. Kusi swoim wyglądem, omamia, sprawia, że przy nim tracę zdrowy rozsądek i pragnę pozwolić mu podpalić się żywcem i strawić przez jego gorące spojrzenie.
- Nie gap się tak na ten ogień, bo będziesz się moczyć w nocy - jak zawsze uśmiechnięty David rozkłada się obok mnie, trzymając piwo w ręce.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja te lata mam już dawno za sobą - oddaję mu swój uśmiech.
Nie wiem, co ten chłopak ma w sobie, że nawet nie znając go, czuję się tak swobodnie w jego towarzystwie. Tak. Ja, Isabelle, osoba praktycznie aspołeczna.
Może to wina alkoholu, bo szatyn jest lekko wstawiony, a może to po prostu miły i pozytywnie nastawiony do wszystkiego człowiek?
- Pewnie szukasz wzrokiem pana „wcale nie jestem zazdrosny", ale uspokoję twoje rozdygotane serduszko, jeszcze nie przyszedł.
Patrzę na niego pytającym spojrzeniem. O czym on bredzi?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o kogo mi chodzi. Wiesz jaką mi zrobił jazdę za ostatni trening we wtorek? Myślałem, że padnę ze śmiechu jak się wzbraniał, kiedy powiedziałem mu, że jest o ciebie zazdrosny. Później musiałem się ogarnąć, bo mało brakowało i by mi przypierdolił - Dave na samą myśl znowu zanosi się śmiechem.
- Takie to śmieszne dostać wpierdol od przyjaciela? - pytam zupełnie skonsternowana.
- Śmieszne jest to, że Mike się w tobie zakochał, ale za chuja się do tego nie przyzna. O, właśnie przyszedł - wskazuje głową na bruneta. - Muszę cię opuścić, bo jeszcze chwila i znowu będzie chciał mnie zabić.
Michael stoi oparty o pobliskie drzewo również z piwem w ręce. Wpatruje się we mnie i odchodzącego już przyjaciela. Przechyla szybkim ruchem butelkę z trunkiem i wyrzuca za siebie w stronę zarośli.
Gdy David podchodzi do niego i wita się, Anderson zachowuje się jak jakiś dzikus. Szturcha i popycha swojego przyjaciela, dodatkowo żwawo gestykulując rękoma. Collins, rzecz jasna, nic sobie z tego nie robi tylko śmieje się jak głupi. Naprawdę zaczynam poważnie się zastanawiać czy chłopak nie potrzebuje pomocy psychiatry. To nienormalne cały czas mieć banana na ryju!
Nie jest mi dane doczekać finału tej dziwnej sprzeczki, gdyż po moich bokach rozsiadają się nagle dziewczyny, które opowiadają jak to nie mogły trafić na miejsce, bo Lilly źle wprowadziła adres w nawigację Louisa, który je zawoził.
- Chodźcie, porobimy sobie zdjęcia przy ognisku, wzięłam aparat - rozpromieniona Lills, nie pytając nas o zdanie, rusza w stronę źródła ciepła.
- To nic, kurwa, że jest noc i nic nie widać - Alex, jak to zwykle bywa, jest podirytowana zachowaniem przyjaciółki, co potęguje fakt, że nie cierpi robić sobie zdjęć.
Zawsze się zastanawiałam, jak to możliwe, że te dwie się przyjaźnią. Alex jest bardzo dojrzała i twardo stąpa po ziemi, a Lilly buja w obłokach i czasami zachowuje się jak mała dziewczynka. Jednak jeśli któraś z nich potrzebowałaby pomocy to druga pobiegnie jej z pomocą.
I to sobie cenię w naszej przyjaźni. Możemy zwyzywać się, obrażać i nie zgadzać ze sobą, ale zawsze będziemy obstawać za sobą murem.
- Chodźmy do tego naszego matołka - mówię, zmierzając w kierunku Lilly.
Stewart uwielbia fotografię, stąd też zabrała swój skarb, jakim jest cyfrowa lustrzanka, którą dostała od rodziców już dobre kilka lat temu. Zabierała ją na różne nasze wypady i imprezy, ponieważ twierdzi, że na starość będziemy miały co wspominać.
Napstrykałyśmy sobie chyba ze sto zdjęć. Chwilę później pojawia się Mel z Lucasem, którzy również dołączają się do sesji.
Nie wiem, jaki to wszystko ma sens, bo jedyne światło w pobliżu to ogień z ogniska i jedna lampa halogenowa. Pewnie wszyscy wychodzimy okropnie, ale za to świetnie się przy tym bawimy. Nawet Alex robi do obiektywu durne miny. Za to Lilly sprawia wrażenie najszczęśliwszej osoby na świecie. Uśmiecha się słodko, ukazując swoje kochane dołeczki w policzkach.
Między zmianą jednej pozy w drugą, tuż obok mnie ponownie zjawia się Dave, z tą różnicą, że teraz jest już naprawdę mocno wstawiony, chwiejąc się na wszystkie strony.
- Co tam, orzeszku? - kładzie jedną rękę na moich barkach. - Jak się bawisz?
Nie zdążę nawet nic powiedzieć, a zmienia temat.
- Ooo, macie aparat! Też chcę!
David idzie w kierunku grupki robiącej sobie zdjęcia, ale ze względu na swój stan stawia chwiejne kroki, co doprowadza do tego, że potyka się o sporej wielkości kamień, padając jak długi. Wszystko byłoby okej, gdyby był mojego wzrostu, ale Collins ma swoje cholerne metr dziewięćdziesiąt, przez które dosięga stojącą na wylocie Lilly i powala ich razem na ziemię.
Rzucam się w kierunku przyjaciółki, której na szczęście nic nie jest. Tego jednak nie można powiedzieć o jej aparacie. W czasie zderzenia z szatynem urządzenie wypadło jej z rąk i uderzyło o feralny kamień, na którym potknął się wcześniej chłopak. A Dave? Oczywiście śmieje się jak debil.
Kiedy Lills ogarnia, co się stało, na klęczkach przybliża się do miejsca katastrofy.
Serce mi się kraje, gdy widzę jak chwyta w dłonie odłamane kawałki swojej roztrzaskanej lustrzanki. Pomimo ciemności widzę, jak jej oczy zaczynają się szklić, a broda delikatnie drży.
W końcu również David się ogarnia i przestaje się śmiać. Chyba pierwszy raz w życiu widzę go tak poważnego.
- Mój aparat - głos dziewczyny jest tak przykry i smutny, że przybliżam się do niej i przytulam do siebie. Ona jednak, jakby mnie w ogóle nie zauważała. W palcach wciąż obraca największą ocalałą część swojego sprzętu.
Skruszony szatyn, widząc, co najlepszego narobił, próbuje przeprosić moją przyjaciółkę.
- Cholera, przepraszam! Nie chciałem...
Lilly podnosi głowę w jego stronę i, o mój Boże, jeszcze nigdy nie widziałam u niej tyle gniewu, smutku i żalu w jednym spojrzeniu. Ta dziewczyna przecież nigdy się nie złości. Nie chciałabym być teraz w skórze Dave'a. Krótko mówiąc, ma przejebane.
- Zejdź mi z oczu - jej na co dzień słodki głosik, teraz oschły i lodowaty, przyprawia mnie o gęsią skórkę.
-Ale... - chłopak próbuje się tłumaczyć.
- Wynoś się! - Collins jest tak zaskoczony jej rykiem, że zamiera w miejscu. - No wypierdalaj!
Kolejny raz nie musi się powtarzać, ponieważ szatyn spłoszony niczym leśna zwierzyna, oddala się od nas jak najszybciej.
Dopiero teraz zauważam, że wokół ogniska zapadła grobowa cisza, a uwaga wszystkich zgromadzonych skupia się na mojej przyjaciółce.
- Może wróćmy już do domu? - delikatnie sugeruję, lecz ona kręci stanowczo głową na boki.
- Nie, chcę się napić.
Wstaje i odchodzi do miejsca, gdzie może spożyć duże dawki alkoholu.
Na szczęście czuwają przy niej Alex i Mel, więc ja mogę odetchnąć na chwilę i nie zamartwiać się o przyjaciółkę, ponieważ jest w dobrych rękach.
Siadam z powrotem przy ognisku, ale tym razem już nieco bliżej źródła ciepła. Zrobiło się późno, a noce już nie rozpieszczają temperaturą powietrza. Ja oczywiście nie zabrałam żadnej kurtki i zaczynam marznąć w samym podkoszulku i bluzie.
Jednak gorąc bijący od ogniska w przyjemny sposób otula skórę mojej twarzy i nie pozwala skamienieć z zimna. Wpatrując się tak w płomienie, dopadają mnie myśli, nad którymi nie miałam czasu się wcześniej zastanowić.
Kiedy rozmawiałam z Davidem, oznajmił, że Michael jest o mnie zazdrosny, a jak mu o tym powiedział, ten podobno mocno się wkurzył. Co więcej! Ten durny szatyn twierdzi, że Anderson się we mnie zakochał. Trzymajcie mnie, bo jebnę ze śmiechu!
Typ, który od samego początku nie ma wobec mnie dobrych intencji, nagle się we mnie zakochał. No sorry, ale takie bajeczki nie dla mnie.
Po tym, jak ostatnio mnie potraktował, mam go dość. Poczułam się jak marionetka. Najpierw bawi się moimi uczuciami, udaje zainteresowanego, a potem wycofuje się po to, żeby mnie upokorzyć. Brawo, udało mu się. Wie, jak sprawić, żeby dziewczyna straciła poczucie swojej wartości.
Nie zliczę, ile razy skrzywdził mnie swoimi słowami. Pamiętam jak dziś, gdy powiedział, że wolałby dziwkę ode mnie. To bolało. I boli dalej.
Ale chyba gorsza jest świadomość, że później tak mnie omamił, że byłam w stanie o wszystkim zapomnieć i wepchać mu się do łóżka. A on znów wyciągnął nóż i wbił mi go w ranę w sercu, którą zadał jakiś czas temu.
Gdyby nie moje przyjaciółki, dalej myślałabym o sobie jak o bezwartościowym człowieku. Teraz jestem silniejsza. Nie dam się złamać kolejny raz.
Mam idealną okazję, żeby wykazać się odwagą, gdyż brunet idzie właśnie w moim kierunku.
- Mogę się dosiąść? - pyta, gdy już staje nade mną.
Kiwam głową potwierdzająco.
Oboje milczymy. Słychać tylko śmiechy naszych znajomych, muzykę płynącą z dalsza i trzaski, pochodzące od palącego się drewna w ognisku.
- Słyszałem, że poznałaś Davida - zagaja.
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem.
- Masz z tym jakiś problem?
Zerkam na niego i widzę dziwną zmianę w jego zachowaniu. Wygląda na zestresowanego, jakby zastanawiał się po kilka razy, co ma powiedzieć.
- To mój przyjaciel.
- Wiem. Całe szczęście, że on nie jest takim chamem.
Trafiam w punkt. Grymas na jego twarzy, który pojawia się zaledwie na ułamki sekund, znika pod maską obojętności.
Ale ja dobrze wiem, że to go zabolało. Nie jest miło usłyszeć od dziewczyny, że twój przyjaciel jest od ciebie lepszy. Szczególnie, gdy jest się Michaelem Andersonem, facetem, który ma wszystko pod kontrolą i to jemu wszyscy się podporządkowują.
- Nie dałaś mi szansy się wytłumaczyć.
Słysząc te słowa, tracę jakąkolwiek ochotę na durne rozmowy z nim. Nie chcę wracać do sytuacji sprzed dwóch tygodni. Chcę oddzielić tamten dzień grubą kreską i o nim zapomnieć.
Wstaję szybko i pragnę się stamtąd oddalić, lecz Mike również się podnosi i łapie za mój nadgarstek.
W momencie, kiedy zmieniam swoją pozycję z siedzącej na stojącą, dopada mnie zimno i dociera do wszystkich zakamarków mojego ciała, które teraz smaga lekki wiaterek. Dostaję gęsiej skórki, dodatkowo spotęgowanej przez dotyk bruneta i zaczynam drżeć.
Chłopak to zauważa i ściąga swoją bluzę koszykarską ze swoim nazwiskiem, którą dzisiaj ma na sobie.
- Weź, zrobiło się chłodno - wysuwa w moim kierunku część swojej garderoby.
On sam zostaje w czarnej koszulce z długim rękawem, do tego ma czarne spodnie, które w całości sprawiają, że wygląda piekielnie seksownie.
Hola, hola, Izzy. On wcale nie jest seksowny, jest... Po prostu zapomnij o tym, okej?
- Dzięki - uśmiecham się i wyciągam rękę przed siebie, przygarniając podarowaną bluzę.
Podnoszę ręce, jakbym miała ją włożyć i z satysfakcją wrzucam ją do ogniska.
Mike jest w tak ciężkim szoku, że aż otwiera szerzej oczy. Ja natomiast uśmiecham się słodko.
- Ups, wypadła mi z rąk - uśmiech znika z mojej twarzy i przywdziewam minę zimnej suki. - Wielka szkoda.
Zostawiam go samego, zmierzając do moich przyjaciółek. Zdążam zrobić tylko dwa kroki, gdyż zatrzymuje mnie silna dłoń, trzymająca moje przedramię.
Michael wysuwa się przede mnie i ciągnie za sobą, nie zważając na moje krzyki, że to boli i ma mnie puścić.
Zaciąga mnie do lasku, który znajduje się tuż przy działce Lucasa. Jest straszliwie ciemno. Ledwo mogę wyodrębnić jego sylwetkę od otaczających nas ciemności. Odeszliśmy od naszych przyjaciół na tyle, że na pewno by mnie nie usłyszeli, gdybym zaczęła wzywać pomoc, drąc się w niebogłosy, dlatego nawet tego nie próbuję. Oszczędzam siły, spodziewając się najgorszego.
Strach wzbiera we mnie, niszcząc wszelkie pokłady mojej odwagi, która jeszcze przed chwilą pozwoliła mi na jakże głupie posunięcie, czyli wrzucenie jego bluzy w ogień.
Dla koszykarzy te bluzy znaczą więcej niż ich własne fury, a ja bezmyślnie zakończyłam jej żywot.
Jednak nie żałuję. Niedowierzająca mina Mike'a, że dopuściłam się czegoś takiego, była bezcenna. Żałuję tylko, że nie mam w sobie tyle siły, żeby móc wyrwać się chłopakowi i uciec, gdzie pieprz rośnie.
Nagle stajemy, a brunet popycha mnie na jakieś drzewo, o które uderzam plecami. Zbliża się do mnie szybko, bym nie mogła rzucić się do ucieczki.
Próbuję jakoś się bronić, odepchnąć go, ale wszystko na nic. Brunet łapie za moje przedramiona, próbując mnie unieruchomić. Ja natomiast, zamiast się uspokoić, szarpię się jeszcze bardziej. Słyszę jak robi głęboki wdech. Jest wkurzony.
O Boże, na pewno chce mnie zabić. Zaraz wyciągnie nóż i mnie zadźga albo po prostu udusi gołymi rękami. Matko, dlaczego posłuchałam swojego wewnętrznego głosu? Teraz siedzi cicho, a ja muszę pokutować za jego głupie pomysły.
Izzy, przestań panikować! Na pewno nic ci nie zrobi. Na pewno...
Michael przechwytuje w swoje ogromne dłonie moje nadgarstki i unosi nasze ręce ponad moją głowę, opierając je o szorstką korę. Chłopak tym samym przypiera mnie jeszcze mocniej do drzewa, nie pozostawiając między nami żadnej wolnej przestrzeni.
Robi mi się niesamowicie gorąco. Moje ciało przeszywa dreszcz, kiedy styka się z jego. Czuję się, jakbym traciła dostęp do tlenu. Pierś unosi mi się szybko, dostosowując się do równie szybko pędzącej klatki chłopaka, której tempo dyktuje pompujący krew mięsień.
Nachyla się nad moim uchem, posyłając swój ciepły oddech, który znów przyprawia mnie o dreszcze. Podejmuję ostatnią próbę wydostania się z jego uchwytu, lecz on jeszcze mocniej zaciska dłonie na moich nadgarstkach, które już piekielnie mnie bolą.
- I co teraz mam z tobą zrobić, Isabelle? - jego niski ton głosu sprawia, że serce chce mi wyskoczyć z piersi.
Podnoszę dumnie głowę i patrzę mu prosto w oczy, które są teraz czarne, jednak błyszczą niczym gwiazdy w bezchmurną noc.
Muszę zadzierać głowę mocno do góry przez jego wzrost. Uwielbiam wysokich facetów, ale w tym wypadku to działa na moją niekorzyść.
- Najlepiej wypuść - staram się mówić spokojnym głosem.
- Wrzuciłaś moją bluzę do ogniska.
- Wiem - odpowiadam szybko, wyzywająco na niego patrząc.
- Powinienem cię za to ukarać - patrzymy na siebie, nie odrywając wzroku ani na chwilę. Powoli zaczynam mięknąć pod wpływem jego spojrzenia, ale nie poddaję się.
- Nie boję się.
Gówno prawda. Jestem przerażona. Z jednej strony to nawet dobrze, że Mike mnie tak trzyma, bo pewnie już dawno nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa.
- A może powinnaś?
Nie wytrzymuję intensywności jego spojrzenia, którym mnie rozbiera i pożera. Czuję się jakbym była naga. Co on ze mną wyprawia? Odwracam głowę w bok, byle nie patrzeć w te magiczne tęczówki.
Nie jest to dobry ruch, ponieważ w ten sposób odsłaniam swoją szyję, w którą on się zatapia. Najpierw wodzi delikatnie po mojej skórze swoimi wargami, a następnie przechodzi do składania na niej mokrych pocałunków.
Kiedy całuje mnie w czułym miejscu za uchem, z moich ust wydobywa się niekontrolowany jęk. Michael słysząc to, przywiera do mnie jeszcze mocniej, jeśli to w ogóle możliwe.
Zaczynam wariować. Jego twarde przyrodzenie obija się o mój brzuch, co wywołuje uczucie ciepła w moim podbrzuszu.
- Wiesz co bym z tobą zrobił? - wtrąca między pocałunkami, wędrującymi od szyi, przez linię żuchwy, aż do płatka ucha. - Posadziłbym cię na blacie w mojej kuchni i zdarł z ciebie ubrania. Całowałbym, począwszy od ust, przemierzając każdy milimetr twojego ciała, a kończąc na twojej cipce, spijając z niej całą twoją słodycz.
Zasycha mi w gardle. Serce wciąż wystukuje szybki rytm. A moja kobiecość wilgotnieje na jego słowa.
- Później zabrałbym cię do swojego pokoju i rzucił na łóżko - kontynuuje. - Wszedłbym w ciebie niespodziewanie, pchając z coraz większą siłą, a ty wiłabyś się w spazmach rozkoszy, krzycząc moje imię. Sprawię, że poznasz pragnienia, o których nawet nigdy ci się nie śniło.
Chcę coś powiedzieć, uwolnić się od tego, ale nie mogę, ponieważ kiedy otwieram usta, on przywiera do nich swoimi wargami.
To takie cudowne móc znowu poczuć jego miękkie usta. Cały mój rozsądek i urażona duma odchodzą w nieznane. Wiem, że nie powinnam, że będę tego żałować, ale to jest silniejsze ode mnie.
Oddaję jego pocałunek z całą siłą. Całujemy się, wciąż pragnąc więcej i więcej. Chłopak w końcu lekko opuszcza nasze ręce, zatrzymując je po bokach mojej głowy.
Zachowujemy się jak wygłodniałe wilki. Oboje jesteśmy agresywni i bierzemy od siebie to, czego nam trzeba. Sunę językiem po jego wargach, po czym lekko przygryzam jedną z nich. Nie wiem, czy to wytwór mojej wyobraźni, czy Michael naprawdę jęknął. Złączamy nasze języki, które najchętniej zaplotłyby się, tworząc jedność.
W końcu odrywamy się od siebie, ciężko dysząc. Boję się spojrzeć mu w oczy, boję się tego, co tam zobaczę.
- Wiesz, jestem strasznie samolubny, bo nie lubię się dzielić - puszcza moje ręce, które z ulgą opadają wzdłuż mojego tułowia. Chwyta jedną dłonią mój podbródek i podnosi do góry, bym na niego popatrzyła. Błagam niech te czarne tęczówki zabiorą mnie do samych piekieł. - A zwłaszcza jeśli chodzi o ciebie. Jesteś moja, Isabelle. Należysz tylko do mnie. Ciągle siedzisz w mojej głowie. Jesteś moją obsesją. Jesteś jak nałóg, którego nie chcę się pozbyć.
Jedną dłonią chwyta mnie za policzek, a drugą kładzie w zagłębieniu moich pleców. Tym razem nie przypiera mnie do stojącego, za mną drzewa, a przyciąga do siebie.
Składa na moich ustach tak delikatny pocałunek, że zastanawiam się czy faktycznie nasze wargi się zetknęły. Jest tak subtelny i łagodny. Zupełnie nie w jego stylu, co bardzo mnie szokuje.
Jednak zdziwienie pozostaje, gdy odrywa się ode mnie bez słowa i odchodzi.
Opieram się znów plecami o drzewo i powoli osuwam na ziemię. Co to było, do cholery?!
__________________________
AAAAAAAAAAA!!!!! Tysiąc wyświetleń dzisiaj wybiło!!! Rany, ale się cieszę <3 <3 <3 Wszystko dzięki Wam! Dziękuję! <3
Zastanawiałam się czy dodawać kolejną część czy nie, ale znajcie łaskę pana XDD specjalnie dla @M-adzikson, która dzielnie walczyła o ten rozdział xD
Powiedzcie, co sądzicie? :)
Ostatnio trochę więcej o przyjaciółkach. Macie ulubioną z dziewczyn?
Chętnie się dowiem czy coś Was wkurza w opowiadaniu :D Staram się każdemu dogodzić, ale to jest czasami awykonalne xd
Trzymajcie się cieplutko!
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top