16. Jakie to romantyczne!
Michael
Kiedy tylko wchodzimy z Davidem do pustej już szatni, dostaje ode mnie headshota z otwartej dłoni.
- Ała! Mógłbyś być, kurwa, troszkę delikatniejszy - puszcza mi oczko z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy, pocierając dłonią obolałe miejsce. - Wiesz, ze względu na starą znajomość.
- Dave, nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej! Co to miało być za pierdolone przedstawienie?! - Cała złość, którą wstrzymywałem, zaczyna ze mnie wypływać. - Po chuja do niej poszedłeś?!
- Wyluzuj, Mike. Tylko się przedstawiłem - odpowiada niewzruszony.
- Mizdrzenie się do niej nazywasz przedstawianiem się? - uderzam otwartymi dłońmi o jego klatę, przez co chłopak lekko zatacza się do tyłu.
- Chciałem poznać twoją przyszłą żonkę - szczerzy się jak idiota. I jak mu nie zajebać? - Nie musisz być zazdrosny.
- Nie jestem zazdrosny! - chwytam mocno w pięści jego koszulkę. Ręce już mnie tak świerzbią, żeby obić mu ryj.
- Tak, a Monica wcale na mnie nie szczekała - unosi wskazujący palec i przykłada pod dolną powiekę, lekko naciągając ją w dół. - Stary, zabujałeś się w niej, przyznaj to.
Z mojego wnętrza wydobywa się histeryczny śmiech.
- Co jak co, ale o to mnie nie możesz posądzić - puszczam go, rozbawiony obrotem naszej rozmowy. - Na świecie istnieją dwie pewne rzeczy. Pierwsza z nich to, że ja nigdy się nie zakocham, a druga to, że ty tak naprawdę nie zamoczyłeś jeszcze ani razu - kończę, rechocząc ze śmiechu.
David robi przezabawną minę. Najpierw szeroko otwiera usta, po czym składa je w zmarszczony dzióbek, a brwi unoszą mu się na sam czubek głowy.
- Ah tak? - skrada się w moim kierunku niczym kobra, po czym rzuca się na mnie, przewracając nas na ziemię. Udaje, że zadaje mi śmiertelne ciosy, po czym unieruchamia mnie, na co ja nie mogę powstrzymać swojego śmiechu, który jak zaraza przechodzi na mojego przyjaciela. - Wiedziałem, że mi nie uwierzysz! Taki z ciebie kumpel. Następnym razem spiszę specjalny protokół dla Don Andersona z mojego seksualnego uniesienia.
- Jazda na ręcznym się nie liczy - szatyn ma minę, jakby chciał mnie udusić, ale zamiast tego złazi ze mnie i pokłada się ze śmiechu na podłodze. Nie wiem, czemu tak się śmieje z dissa o nim samym. - I z czego tak rżysz?
- Bo to ty rżnąłeś się z laską, która przypominała ci Callagro, bo ta, jakby to powiedzieć... Była na ciebie wkurwiona i prosto rzecz ujmując, chętniej by ci wpierdoliła niż pozwoliła na spotkanie z twoim peniskiem.
Znowu podnosi mi ciśnienie.
- Jeszcze jedno słowo, a twój nigdy w życiu nie ujrzy światła dziennego.
- No już, już. Nie gniewaj się na mnie, misiu - podchodzi do mnie i całuje w policzek. - Wszystko między nami pedałkami, nie?
Uśmiecham się mimowolnie i kręcę głową na boki. Kocham tego wariata.
Isabelle
Zawsze myślałam, że cała drużyna koszykarzy w naszej szkole to nadęte bufony. Jakież było moje zdziwienie, gdy po lekcji wf-u podszedł do mnie przyjaciel Mike'a i zaczął mnie podrywać tylko po to, żeby go wkurzyć.
Nie powiem, bo bardzo mi się to spodobało. Oczywiście, nie chodzi mi o fakt, że do mnie zarywał, bo to była jedynie podpucha, ale widok kipiącego ze złości bruneta rekompensował mi po części wyrządzone krzywdy.
David okazał się być miły i zabawny, ale muszę być czujna, ponieważ przyjaźni się z Michaelem. Może się okazać równie dobrym kłamcą i manipulantem jak jego kumpel.
Poza tym, mój plan zemsty wypełniam zgodnie z założeniami. Ignorowanie chłopaka początkowo mi wystarczało, ale czuję coraz większy niedosyt. Dzisiaj poczułam dziką satysfakcję, kiedy Mike nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Teraz chcę więcej. Chcę czegoś z przytupem. Marzę, żeby cierpiał tak samo jak ja. Żeby poczuł ten ból wbijania noża w sam środek serca.
Może i jestem mściwa, ale nie pozwolę się tak traktować. Już i tak zbyt wiele razy dałam się oszukać.
Z moich przemyśleń wyrywa mnie dźwięk mojej komórki, a na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie mojego taty, które zrobiłam mu, gdy spał na kanapie w salonie z otwartą buzią i wymykającą się ślinką z jednego kącika ust.
Dziwi mnie ten telefon, gdyż byłam pewna, że ojczulek jest w domu. Wszystko się wyjaśnia po odebraniu słuchawki.
- Co tam, tato?
- Jemy naleśniki na kolację?
No tak. Staruszkowi nawet nie chciało się zawołać mnie, nie wspominając już o przyjściu do mojego pokoju. Jednak wizja zjedzenia ciepłych naleśników z masłem orzechowym i syropem klonowym sprawia, że w ustach gromadzi mi się nadmiar śliny, którą szybko przełykam i w te pędy ruszam w kierunku schodów.
O ile w naszej kuchni zazwyczaj króluje mama, tak smażenie naleśników zawsze należy do obowiązków taty. To on nauczył mnie przewracać je w powietrzu patelnią bez użycia żadnych sprzętów kuchennych. Oczywistym jest jednak, że zanim doszłam do wprawy, dziesiątki naleśników znalazło się na ścianach sufitu, haniebnie zostawiając po sobie tłuste plamy na białej farbie.
Teraz zajadamy się ze smakiem na kanapie w salonie, co na pewno nie spodobałoby się mojej mamie. Nie cierpi, kiedy spożywamy z tatą posiłki przed telewizorem, a nie przy stole jak cywilizowani ludzie. Na szczęście jest teraz w pracy na nocnej zmianie i nikt nam nie truje za uchem.
Kończę kolejną porcję, gdy z kuchni dobiega mnie odgłos tłukącego się szkła. Prędko zeskakuję z kanapy i biegnę do kuchni, gdzie znajduje się mój tata.
- Wszystko w porządku, tato?
- Tak, córcia - pochyla się nad podłogą, żeby pozbierać potłuczone naczynie. - Talerz wyślizgnął mi się z dłoni. Chyba przesadziliśmy z tym tłuszczem.
Sam zaczyna śmiać się ze swojej niezdarności, na co ja tylko kręcę głową na boki z uśmiechem na twarzy i pomagam mu posprzątać po tym bałaganie.
Po ogarnięciu kuchni, tata oznajmia mi, że idzie się położyć, gdyż jest zmęczony po całym dniu pracy, dlatego robię to samo, uprzednio biorąc prysznic.
Zabieram do łóżka jakieś notatki, żeby poczytać coś przed kolejnym dniem szkoły.
Nie wiem jaki to ma sens, gdyż dobrze wiem, że po przeczytaniu dwóch linijek tekstu, oczy zaczną poddawać się grawitacji, a ja zacznę tracić świadomość. No cóż, przynajmniej próbowałam.
Zanim kompletnie odpłynę, podpinam telefon do ładowarki i ustawiam budzik na rano.
***
Dzisiaj mam biologię i skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie przeraża mnie spotkanie ze Scottem, który jest ze mną w grupie. Tydzień temu przeżywałam to samo, lecz na moje szczęście nie było go wtedy na lekcji.
Dzisiaj wiem, że będzie, bo widziałam go przed lekcjami. Do tej pory mijałam go gdzieś na korytarzu, ale byłam z dziewczynami i przy nich czułam się bezpieczna. Teraz jestem zdana wyłącznie na siebie.
Od rana nic nie jadłam, a w dodatku czuję lekkie mdłości. Moje serce na chwilę się zatrzymuje, gdy na korytarzu rozbrzmiewa dzwonek, ogłaszający moją egzekucję.
Wchodzę do sali i z błaganiem wypisanym w oczach poszukuję jakiejś dobrej duszy, która zechce mnie przygarnąć do swojej ławki.
Niestety nikogo takiego nie dostrzegam, bo każdy jest zajęty patrzeniem w ekran swojego telefonu albo rozmawianiem z sąsiadem z ławki.
Przez to całe rozglądanie nie zauważam leżącego na ziemi plecaka, o którego ramiączko zahacza się moja noga, a ja padam wzdłuż przejścia między ławkami jak długa.
- Co do chole... Kurwa! Mój plecak!
Brązowooka dziewczyna o ściętych ponad ramieniem blond włosach zrywa się ze swojego miejsca i szarpie za moją nogę, a raczej plecak, który się o nią zaplątał.
Przewracam się z brzucha na plecy.
- Jasne, nic mi nie jest. Prawie wybiłam sobie jedynki, ale to nic wielkiego.
- Wiesz, ile mnie kosztował ten plecak? - strzepuje niewidzialny pył ze wspomnianego przedmiotu. - Jeszcze upierdoliłaś mi go swoimi buciorami.
- Trzeba było nie stawiać go na samym środku przejścia!
Co za człowiek. Mogłam się zabić, a ona mi tu pierdoli o jakiejś szmacianej torbie.
- Chętnie bym ci przyjebała w tą ładną buźkę, ale za dużo świadków - jej słowa tak mnie szokują, że przez chwilę zapominam języka w gębie.
- I vice versa - odpowiadam w końcu, nagle znużona całą tą sytuacją.
Spoglądam zniesmaczonym wzrokiem w kierunku ostatniej wolnej ławki, gdzie właśnie miejsce zajmuje Scott.
- Siadaj ze mną, też nie przepadam za tym typkiem - odwracam się z powrotem w stronę dziewczyny, która robi mi miejsce w swojej ławce. - Jestem Noemi.
- Ale... - jąkam się, nie dowierzając. - Tu chyba ktoś siedzi?
- Teraz siedzisz tu ty. Chyba, że wolisz tamtego zboczka - wskazuje głową na Gravesa.
- Jestem Isabelle - siadam szybko na krześle obok dziewczyny w obawie, że dana mi z niebios szansa, zaraz wypadnie mi z rąk, a raczej spod mojego tyłka.
Spinam się, widząc parę minut później stojącego nade mną chłopaka, którego najwidoczniej podsiadłam. Nie zdążam wybełkotać żadnych przeprosin ani nic w tym rodzaju, gdyż uprzedza mnie Noemi.
- A ty co tak sterczysz, Carlo? Wynocha, tu jest zajęte.
Brunet patrzy na nas w milczeniu, po czym kieruje się do ławki Scotta.
Carlo. Trochę nietypowe imię. Jego czarne włosy i ciemniejsza karnacja wskazują na to, że jest z południowych stron. Rdzenni mieszkańcy Waterville odznaczają się raczej bardzo jasną karnacją.
Tak. Ja, oczywiście, muszę być wyjątkiem i mieć bardziej opaloną skórę. Zarówno to jak i moje nazwisko zawdzięczam włoskim korzeniom. Rodzina mojego taty, parę pokoleń wstecz, przeprowadziła się z europejskiego kraju za ocean, z czego jestem bardzo dumna, bo jednak trochę odznaczam się na tle innych.
Dziadkowie od strony taty postanowili wrócić do ojczyzny i tak kilka lat temu przeprowadzili się do Włoch. Zapraszali mnie już nie raz, ale niestety rodzice nie chcieli puścić mnie w pojedynkę, a sami mieli zbyt dużo pracy na głowie, żeby sobie pozwolić na dłuższy wyjazd. Jeszcze nigdy nie byłam w Europie i mam cichą nadzieję, że kiedyś uda mi się tam polecieć.
Zauważam, że Noemi bacznie mnie obserwuje. Nie. Ona przewierca mnie wzrokiem na wylot. Posyłam jej pytające spojrzenie.
- Jesteś bardzo ładna.
Unoszę brwi do góry ze zdziwienia. Nie no, spoko. Przecież to normalne, że najpierw ktoś chce cię zajebać, a potem komplementuje twój wygląd.
- Lubię otaczać się ładnymi ludźmi. Myślę, że się polubimy, Isauro - mówi dalej blondynka.
- Mam na imię Isabelle - poprawiam ją.
- Wiem - kończy temat jak gdyby nigdy nic i zaczyna przepisywać coś do zeszytu.
No to sobie pogadałyśmy.
Co za dziwna dziewczyna. Nie spotkałam jej nigdy wcześniej w szkole. Jest jaka jest, ale przynajmniej uwolniła mnie od siedzenia ze Scottem.
***
- Gdzie jest Mel? - zadaje pytanie Lilly z ustami pełnymi jedzenia. Nie wiem jak ten obżarciuch może być taką chudzinką.
Rozglądam się po stołówce, próbując zlokalizować wysoką blondynkę, ale nie ma po niej śladu.
- Jak to gdzie? Pewnie się liże z tym swoim fiutkiem - odpowiada znudzona Alex, gryząc kawałek jabłka.
- Nie mów tak o nim - wtrącam się. - Lucas jest naprawdę w porządku i dobrze traktuje naszego cukiereczka.
- Taa, nie wątpię, że potrafi się nią zająć, skoro spóźnia się już piętnaście minut - brunetka sprawdza godzinę, spoglądając na zegarek.
- Rany, jak ja jej zazdroszczę tego Luke'a - Lilly głośno wzdycha. - Może poproszę ją, żeby mi znalazła jakiegoś wolnego kumpla?
- Stewart, nawet mnie nie wkurwiaj i nie zaczynaj tego tematu - Alex zaczyna się irytować.
Alex strasznie nie lubi, gdy Lills szuka najżałośniejszych sposobów, żeby znaleźć sobie chłopaka. Uważa, że kobieta powinna mieć poczucie własnej wartości i to facet ma się o nią starać, a nie na odwrót. Dodatkowo, zawsze jest bojowo nastawiona do płci męskiej, gdyż Keller ma trójkę starszych braci, którzy nauczyli ją jak obchodzić się z frajerami.
Różnica między dziewczynami polega jednak na tym, że Alex niejednego chłopaka już miała i na niejednym się sparzyła, a Lilly wciąż szuka tego pierwszego. Brunetka wciąż powtarza, że aktualnie nie czuje potrzeby przywiązania do jakiegoś pajaca, który będzie ją ograniczał.
- O wilku mowa, zguba się znalazła - klaszczę w dłonie, kiedy w samą porę nadchodzi Mel z ogromnym uśmiechem na ustach. - Dobrze, że jesteś, bo te dwie zaraz się tu pobiją.
Blondynka siada obok mnie.
- To jaki jest twój nowy plan na znalezienie faceta, Lills? - Melanie śmieje się głośno, widząc przewracającą oczami Alex.
- Musisz poprosić Lucasa, żeby podsunął mi jakiegoś kumpla - szatynka znów powraca do poprzedniego tematu z nadzieją wypisaną na twarzy.
- Ja pierdolę, nie wytrzymam. Naprawdę chcesz się wiązać z jakimś bezmózgim pajacem? To, że Luke jest w porządku, nie znaczy, że jego kolesie też tacy są. Pierwszy lepszy wykorzysta twoją naiwność, a potem będziesz mi płakać na ramieniu - Alex już przewiduje najczarniejsze scenariusze.
- Ej, spokój. Trochę przesadzasz, Alex - dziewczyna ma już coś odpowiedzieć, ale Mel nie dopuszcza jej do głosu. - Jutro Lucas organizuje ognisko u siebie na działce i chcę was tam widzieć. Wszystkie. I nie obchodzi mnie czy macie jakieś „ale". Lilly zrobi obczajkę na chłopaków, a wy dwie będziecie jej pilnować, a przy okazji wypijecie coś i się rozluźnicie.
- A ty co niby będziesz robić? - pytam.
- Wiadomo co. Będzie smażyć kiełbaskę Lucasa - Alex porusza znacząco brwiami, na co blondynka cała czerwienieje na policzkach, a my wybuchamy śmiechem.
Nie zastanawiając się nad tym, co robię, zerkam w stronę stolika koszykarzy i nie odnajduję czupryny bruneta.
Tak właściwie, dlaczego w ogóle tam patrzę? Co mnie obchodzi, czy tam siedzi, czy nie.
Jest mi obojętne, co ma dziś na sobie, czy postawił na swój standardowy zestaw białego podkoszulka i czarnych spodni. Nie interesuje mnie, czy jego kręcone włosy są ułożone, czy wyglądają jakby dopiero wstał z łóżka, a pojedynczy kosmyk opadał na jego czoło. Nie zastanawiam się, jaki ma dziś odcień tęczówek, bardziej czekoladowy czy niemal czarny, tak jak jego włosy.
Tak, nic mnie to nie obchodzi.
Ale tak z czystej ciekawości... Gdzie on może być?
Staram się wyrzucić jego osobę z mojej głowy i kiedy kończy się przerwa obiadowa, udaję się razem z Melanie i Alex na hiszpański.
Lekcja upływa mi całkiem szybko i przyjemnie. Dzwoniący dzwonek oznacza koniec moich zajęć. Zbieram swoje rzeczy i wychodzę z sali. Dzisiaj to ja odwożę dziewczyny do domów moim samochodem.
Zanim zdążamy wyjść z budynku szkoły, dołącza do nas Lilly. Jej twarz wyraża więcej niż tysiąc emocji, więc czekamy, aż zacznie opowiadać nam jakieś nowe ploteczki.
- Nie uwierzycie, co się stało! - robi chwilę przerwy, wystawiając na próbę przede wszystkim cierpliwość Alex. - Dzisiaj na długiej przerwie ktoś pobił Scotta za szkołą! Mówią, że to chyba Anderson, ale ja jestem pewna, że to on!
Początkowo ta informacja nie robi na mnie wrażenia. Chłopaki się pobili, wielkie mi co.
Ale chwila, coś jest nie tak.
Pobity Scott. Przerwa obiadowa. Nieobecność Mike'a na lunchu.
Łączę ze sobą wszystkie wątki w całość.
- Izzy, Michael obił mordę Gravesowi za to, co ci zrobił! Podobno rozwalił go na kwaśne jabłko - Lilly gada jak najęta. - O mój Boże, jakie to romantyczne!
W chuj.
Dlaczego to zrobił? Nie prosiłam go o to. Nie potrzebuję zasranego rycerza!
A może to wcale nie o mnie chodziło? Może mieli jakieś sprawy do załatwienia między sobą? Nie... To niemożliwe, wcześniej Mike nawet go nie znał, po co miałby się z nim bić?
Przez jedną milisekundę odczuwam dziwnie przyjemne uczucie, że brunet stanął w mojej obronie. Jednak to uczucie jak szybko się pojawia, tak szybko znika i ustępuje miejsca złości.
Jak może na własną rękę, bez mojego pozwolenia rozprawiać się z moimi problemami? Dlaczego wtrąca ten swój idealnie prosty nos w nie swoje sprawy? Nienawidzę jak ktoś robi coś związanego ze mną za moimi plecami.
Zbliżając się do mojego samochodu, naszym oczom ukazuje się coś, czego wolałabym nie widzieć.
Zakrwawiony Scott siedzi na krawężniku obok mojego auta. Jego twarz wygląda tragicznie. Rozcięty łuk brwiowy i warga, podbite oko, rozkwaszony nos. Jego szarą koszulkę zdobią teraz zastygnięte plamy z krwi.
Musiało boleć, ale staram się tym nie przejmować. W końcu on chciał mi zrobić coś o wiele gorszego.
Kiedy tak stoimy z dziewczynami w osłupieniu, chłopak ledwo się podnosi, trzymając za brzuch i staje naprzeciwko mnie.
- Izzy, przepraszam. Przepraszam za to, co było na imprezie. Wiem, że mi nie uwierzysz, ale naprawdę nie chciałem ci nic złego zrobić. Przysięgam. Byłem już wstawiony, a te proszki... Kumpel mi je dał, mówiąc, że po nich po prostu bardziej się rozluźnisz. Wiedziałem, że nie będziesz chciała ze mną gadać, więc próbowałem wszystkiego, żebyś zwróciła na mnie uwagę. Teraz wiem jak głupio postąpiłem. Nic nie poradzę na to, że mi się podobasz. Nie rozumiem jak taka mądra dziewczyna jak ty może być z takim frajerem.
- Słucham? - odzywam się pierwszy raz, nie za bardzo rozumiejąc, co się właśnie dzieje.
- Twój chłopak na ciebie nie zasługuje, ale kiedyś się jeszcze o tym przekonasz. Ja już nie będę ci się narzucał. Dostałem drugi raz i póki co nie mam ochoty na kolejne.
- Jaki chłopak? Co ty pieprzysz, Scott?! - to wszystko mnie przerasta.
- Anderson dał mi jasno do zrozumienia, że jesteś jego. Gdybyś jednak miała go dość, wiesz, gdzie mnie szukać.
Szatyn oddala się z parkingu, a my wciąż stoimy w zastygnięciu.
- Co tu się właśnie odjebało? - Alex pierwsza przerywa ciszę.
- Nie, żeby coś... - Lilly przejmuje pałeczkę. - Ale chyba Mike nazwał cię swoją dziewczyną.
- No to jeszcze zobaczy, co jego dziewczyna potrafi - kończę temat, pakując się wkurzona do samochodu.
Michael
Patrzę na swoje obdarte knykcie i jeden kącik ust sam unosi mi się do góry. Na samo wspomnienie wczorajszego dnia czuję nieopisaną satysfakcję, wypełniającą moje wnętrze. Oczami wyobraźni wracam do wydarzeń z długiej przerwy.
Zamierzam tak jak zwykle iść z Davidem i resztą na stołówkę, ale coś mnie zatrzymuje. Na korytarzu dostrzegam tego skurwiela, który chciał przelecieć nieprzytomną Isabelle.
Oznajmiam chłopakom, że muszę jeszcze coś załatwić i staję w miejscu.
Czaję się w futrynie drzwi jednej z klas i czekam jak wąż na swoją ofiarę, aż skończy rozmawiać z jakimś typem.
Kiedy większość osób opuszcza korytarz, kierując się na lunch, ja zachodzę Gravesa od tyłu, chwytam go za kark i popycham na szafki, o które boleśnie uderza bokiem swojej twarzy.
- Co jest, do chuja?! - krzyczy zaskoczony.
- Zamknij mordę! - podnoszę głos, uderzając nim ponownie o szereg szafek. - Mamy do pogadania, jebańcu, więc teraz grzecznie pójdziesz ze mną.
- Dobra, kurwa, nie musisz prowadzić mnie za rączkę - sam jego głos tak mnie denerwuje, że z trudem się hamuję, żeby nie przywalić mu już na korytarzu. Udaje mi się jednak opanować nerwy i puszczam go, kiwając głową, że ma iść pierwszy. Jeszcze by mi spierdolił.
Idziemy szybkim tempem, a ja co jakiś czas popycham chłopaka, żeby nie zwalniał. Nie potrzebuję świadków.
Kat prowadzi skazańca na śmierć.
Módl się, Graves, o szybką utratę przytomności, bo nie będę delikatny. Jedynie brak świadomości lub śmierć będą dla ciebie ukojeniem.
Gdy znajdujemy się za budynkiem szkoły, gdzie nikt nas nie zobaczy, stajemy w miejscu, a tkwiący przede mną gnojek zaczyna toczyć pianę z ust.
- Czego chcesz, Anderson? Mam lepsze rzeczy do roboty niż pogaduszki z tobą - staje przede mną pewny siebie z założonymi rękami na piersi.
Zbliżam się do niego, zatrzymując się tuż przed nim. Jest niższy ode mnie. Zadzieram głowę do góry, żeby poczuł się jeszcze mniejszy. Pierdolony karzeł. Patrzę z ukosa w jego twarz, wyczytując strach z jego oczu. Boi się. Udaje, że cała ta sytuacja go nie rusza, ale zaraz pewnie zesra się w portki.
- Nie zajmę ci wiele czasu - uśmiecham się ironicznie, po czym chwytam go za szmaty i lekko unoszę do góry. - Jeśli będziesz współpracował. Co zrobiłeś Isabelle?
- A ty znowu o niej. Pogódź się z tym, że ona tobą gardzi - syczy z jadem.
Odpycham go mocno, a on się zatacza.
- Powtórzę to tylko raz. Co zrobiłeś Isabelle? - Mój głos jest władczy i stanowczy. Ignoruję jego docinkę, bo wiem, że specjalnie chce mnie wyprowadzić z równowagi.
- Nic. Sama się na mnie rzuciła - odpowiada z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
- Błędna odpowiedź - w szybkim tempie zmniejszam odległość między nami, dokonuję skrętu tułowia, a następnie zamaszystym ruchem częstuję Gravesa prawym sierpowym. Siła uderzenia ponownie odrzuca go na kilka kroków w tył. - Co mówiłeś? Bo nie dosłyszałem.
Szatyn dotyka dłonią obolałe miejsce, ścierając nią krew, która wypłynęła w wyniku przecięcia łuku brwiowego. Widok szkarłatnej cieczy na jego zapchlonym ryju wzbudza we mnie nieposkromioną żądzę zadania mu serii bolesnych ciosów.
- Myślisz, że jak mnie pobijesz to Izzy cię polubi?
Kolejny mój ruch, tym razem wycelowany w jego szczękę.
- Gardzę takimi jak ty. Umiesz tylko wsypać dziewczynie prochy do drinka, bo inaczej żadna nie pójdzie z tobą do łóżka? Cholerny, popaprańcu - przejmuję kontrolę nad rozmową, widząc, że ofiara nie będzie ze mną współpracować.
Zbieram w sobie siły, żeby każde następne uderzenie pozostawiło po sobie wyraźny, bolesny ślad. Kieruję w jego stronę trzy szybkie ruchy. Najpierw cios w bok głowy, pozbawiający go chwilowo orientacji. Potem celuję w jego nos, który nieprzyjemnie chrupie po zetknięciu z moją pięścią, a na końcu obrywa druga strona jego szczęki. Musi równo puchnąć.
- Gdybym przyszedł chwilę później... - przerywam na chwilę. Na samą myśl o tym, że ten chuj mógłby wykorzystać moją kruszynkę, zaciskam z mocą zęby, poruszając mięśniami szczęki. - Uwierz, cwelu, że wąchałbyś teraz kwiatki pod ziemią.
W tej chwili uderzam pięścią w jego brzuch, przez co szatyn zgina się wpół. Dokładam do tego pchnięcie kolanem w to samo miejsce.
Scott pada na klęczki. Co za żałosny widok, nawet nie próbuje się bronić.
- Nic jej nie zrobiłem. Do niczego nie doszło, przysięgam - stęka z bólu.
No proszę, czyli jednak da się ze mną rozmawiać.
Łapię go za włosy i ciągnę chyba trochę za mocno, bo wygląda, jakby miał się zaraz zesikać z bólu.
- Teraz posłuchaj uważnie, fiucie - pociągam jego głowę do góry. - Pójdziesz teraz na parking i będziesz czekał koło samochodu Isabelle, dopóki ona nie skończy lekcji i się tam nie pojawi. Kiedy już przyjdzie, przeprosisz ją i wytłumaczysz, dlaczego jesteś debilem. To będzie ostatni raz, gdy się do niej odezwiesz. Rozumiesz, kundlu?
Kiwa ledwo widoczniegłową, ponieważ dalej trzymam go za kudły.
- Isabelle jest moja, zrozumiano? Ta dziewczyna należy tylko do mnie i nie waż się do niej zbliżać. Inaczej będziesz miał ze mną do czynienia, a wtedy nie będzie tak przyjemnie jak dzisiaj - uśmiecham się mrocznie.
Klepię go po policzku jak posłusznego psa i odwracam się. Robię kilka kroków, lecz słowa, które wypowiada, są jak przybity gwóźdź do jego trumny:
- Jesteś jeszcze gorszym skurwysynem niż twój ojciec, Anderson.
Mój organizm wypełnia gorąca furia. Gniew kumuluje się w każdej komórce mojego ciała. Zwiększający się poziom adrenaliny wybija poza skalę. Całe otoczenie wokoło mnie zanika. Istnieję tylko ja i on, klęczący z podbitym okiem i twarzą we krwi.
Lepiej niech niebiosa mają go w opiece, bo ja nad sobą już nie panuję.
Nie wysilam się na serię uderzeń. Zbieram całą swoją siłę i przekazuję do prawej, silniejszej ręki. W chwili zderzenia z jego twarzą, z ust chłopaka, nawet nie wypływa, tylko chlusta krew, a on sam pada bezwładnie na ziemię.
Nie mam pewności czy nie stracił przytomności, ale pomimo tego wypowiadam ostatnie słowa:
- Nie wtrącaj się, kurwa, w moją rodzinę.
Na wspomnienie jego słów o moim ojcu pojawia się grymas na mojej twarzy. Zniszczył mi tym całe przedstawienie.
Co nie zmienia faktu, że spuszczenie chujkowi wpierdolu, sprawiło mi niemałą przyjemność. Czuję ulgę, bo gromadzące się ostatnio we mnie emocje, rozrywają mnie od środka. Dzięki paru uderzeniom, trochę się rozluźniłem.
Dobrze, że Lucas wymyślił sobie dzisiaj to ognisko na działce. Napierdolę się jak szpadel. Chociaż tak przestanę na chwilę cokolwiek czuć. Mógłbym przelecieć jakąś laskę, ale od jakiegoś czasu mam ochotę tylko i wyłącznie na Isabelle.
Nie ruchałem już chyba dwa tygodnie. Albo trzy? Co za różnica, skoro i tak czuję jakby to był już rok.
Mimo mojego uzależnienia od seksu, nie chcę tak po prostu jej przelecieć. To znaczy chcę, bo na sam widok jej tyłka mi staje, ale nie mogę pozwolić, żeby poczuła się jak wszystkie dziewczyny, z którymi spałem. Nieraz przychodzą do mnie i psioczą, że je w sobie rozkochałem, a potem wykorzystałem, bla, bla, bla. O chuj im chodzi jak w życiu nie powiedziałem im żadnego komplementu, nie przyniosłem kwiatów ani nawet nie przenocowałem u siebie. To był tylko seks!
Izz była pierwszą kobietą, z którą spałem w łóżku, ale nie dymałem. Jej nigdy nie wydymam. Chcę z nią przeżyć najlepszy seks w swoim i jej życiu. I przysięgam, że to kiedyś zrobię.
Zerkam na zegarek na moim nadgarstku. Dwudziesta. Ubierając bluzę koszykarską, dzwonię po taksówkę. Czas na chlanie.
______________________
Hejka Kochani :*
Wypociłam ten rozdział, ale straaasznie mnie nie zadowala :( Taki o wszystkim i o niczym :/
Napisałam bardzo długi rozdział i musiałam go podzielić na dwa, więc stąd tak wieje nudą...
Chociaż może komuś spodobała się ta krwawa jatka? :>
Mamy nowych bohaterów. Noemi na pewno jeszcze się pojawi, nie wiem co zrobić z Carlo xD Jak Wam się podoba ta bohaterka? :D
ALE, ALE... Jeśli będziecie bardzo chcieli to mogę później wstawić drugą część rozdziału, ale tylko pod warunkiem, że wykażecie taką chęć hue hue ;D
Kolejny raz dziękuję za cudowne komentarze! <3 Pod ostatnim rozdziałem zostawiliście ich mnóstwo! Nie bijcie za ten rozdział c:
3886 słów!!!
Uwielbiam Was!
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top