15. Niezły tyłek
Isabelle
Nie wierzę, że znów dałam się nabrać. Dlaczego muszę być taka naiwna? Nienawidzę się za swoją łatwowierność.
Omotał mnie sobie wokół palca. Uwierzyłam we wrażliwego chłopca z gitarą. Boże, czemu jestem taka głupia?
Teraz zapewne będzie miał ze mnie świetny ubaw, że sama chciałam wskoczyć mu do łóżka i to, o ironio, dwa razy.
Przepłakuję resztę dnia i pół nocy. Czuję zarówno wstyd jak i gniew. I chociaż jak to pierwsze już trochę przebolewam, tak drugiego nie mogę się pozbyć. Jestem wściekła.
Czy on naprawdę musiał udowodnić mi jak bardzo jestem beznadziejna? Czy to czysta zemsta za to, że olałam go na samym początku znajomości?
Nie chcę go znać ani nawet widzieć. Nigdy nie myślałam, że będę kogoś tak bardzo nienawidzić. Przecież nie jestem taka. Nie cierpię gniewać się na kogoś dłużej niż dzień.
A teraz mam ochotę go udusić, przypalić włosy i oszpecić jego idealną twarz, powiesić za jaja, a na końcu wydłubać jego magnetyczne oczy, wrzucić do słoika z formaliną i położyć sobie na szafce nocnej.
Doprowadził mnie do takiego stanu, że nie cieszę się nawet z dzisiejszego odbioru mojej perełki od lakiernika. Ogólnie czuję się jak gówno i nie mam ochoty iść do szkoły, ale rodzice nie byliby z tego faktu zadowoleni.
Dziewczyny kiedy tylko mnie widzą, zauważają, że coś jest nie tak. Pierwsza podejmuje temat Melanie.
- Izz, co jest grane? Nie ma z tobą kontaktu, nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na wiadomości. Umierałam ze strachu! W dodatku dzwoniła do mnie wczoraj twoja mama z zapytaniem, czy wróciłyśmy razem z imprezy i czy faktycznie jesteś teraz ze mną. Coś mi to nie pasowało, więc oczywiście przytaknęłam, żeby cię kryć, ale gdzie do chuja wtedy byłaś?!
- Uprzedzam, że słowa „wszystko w porządku" nas nie przekonają - dodaje Alex.
Wzdycham głośno. Trochę nazbierało się tych spraw, a ja już sama sobie z nimi nie radzę. Cholera, znowu moje obietnice trafił szlag. Miałam nikomu nic nie mówić, tymczasem tonę w gównie, zwanym Michael.
- Obiecuję, że wszystko wam wytłumaczę, ale nie dziś - widzę po ich minach, że niezbyt je to zadowala. - Jutro. Przysięgam, że jutro dowiecie się wszystkiego.
- Izzy, masz jakieś kłopoty? Martwimy się o ciebie, dziwnie się ostatnio zachowujesz - zmartwiona Lilly łapie mnie za dłoń.
Mel obejmuje mnie ramieniem. Jak zwykle zadaje milion pytań naraz.
- To ma jakiś związek z sobotnią imprezą? Ze Scottem? A może znowu Mike coś zrobił? Albo ktoś inny? Izz, cholera, powiedz coś!
- Dajcie mi czas do jutra, błagam.
- Nie - protestuje twardo Alex. - Wyjaśnisz nam to dzisiaj po szkole.
- Po szkole muszę coś załatwić. Przyjdźcie do mnie o osiemnastej - opuszczam ramiona z rezygnacją. Mogłam się spodziewać, że tak łatwo mi nie odpuszczą.
Przyjaciółki zgadzają się na taki warunek i nie poruszają więcej tego tematu. Jestem im wdzięczna, że próbują mnie na każdym kroku rozweselić. Ja jednak czuję się zimna od środka. Jakby cała energia, która często mnie wypełniała, uleciała wraz z momentem, gdy Mike mnie odrzucił.
Całe szczęście nie spotykam go dziś w szkole. W czasie przerwy obiadowej nie idę z dziewczynami na stołówkę, tłumacząc się, że muszę wykonać ważny telefon. Nie mija się to z prawdą, ponieważ wykręcam numer do Louisa, który obiecał pojechać ze mną po mój samochód.
- Hej Lou, nie przeszkadzam?
- O hej, Izz. Jasne, że nie - czuję, że się uśmiecha. - Pewnie dzwonisz w sprawie auta.
- Jakbyś czytał mi w myślach.
- Dzwonił do mnie znajomy. Mówił, że po południu możemy odebrać twoją brykę. Przyjadę po ciebie pod szkołę po lekcjach, okej?
- Byłoby super, tylko... - robię krótką przerwę. - Nie chciałabym, żeby Lilly się dowiedziała. Dziewczyny mają dzisiaj do mnie wpaść, więc wtedy im wszystko opowiem.
- Przecież ci obiecałem, że nikomu nie pisnę słowa. Zaparkuję z tyłu szkoły, żeby mnie nie zobaczyły.
- Rany, Louis, jak ja ci się odwdzięczę? Jesteś kochany - nie mogę powstrzymać uśmiechu na twarzy.
- Wiem - chłopak śmieje się do słuchawki. - W zamian musisz wypić ze mną browca.
Za to wszystko to powinnam z nim wypić całą kratę.
- Masz to jak w banku. Muszę kończyć, Lou. Do później.
- Do zobaczenia - żegna się brat mojej przyjaciółki, kończąc rozmowę.
Po tym telefonie troszkę się rozweselam i w końcu czuję nutkę podekscytowania w związku z powrotem mojego autka. Tak bardzo się za nim stęskniłam.
Lekcje mijają w miarę szybko i nim się obejrzę, siedzę już w samochodzie Louisa, zmierzając do lakiernika.
Gdy zbliżamy się przed warsztat, moim oczom ukazuje się czerwona strzała. Szybko wyskakuję z auta i biegnę ku mojej kruszynce. Ze wzruszeniem oglądam nieskazitelne drzwi kierowcy i pasażera za nim. Nie mogąc uwierzyć w to, że ten cholerny napis zniknął, dotykam opuszkami palców nowo nałożony lakier.
Czuję się jakbym odbierała własne dziecko ze szpitala po trudnym zabiegu. Na szczęście wygląda świetnie i mam nadzieję, że obyło się bez zbędnych komplikacji.
Kiedy tak stoję wgapiona w moje maleństwo z wymalowanym szczęściem na twarzy, zjawia się mój towarzysz z cudotwórcą tego dzieła.
- I jak, podoba się? - pyta młody lakiernik.
- Jest cudownie! Lepiej być nie mogło! Dziękuję bardzo - piszczę z zachwytu, prawie przebierając nogami, żebym już mogła wsiąść za kierownicę. - Ile się należy za to arcydzieło?
- Już wszystko zostało uregulowane. Skoro ci się podoba, proszę - podaje mi kluczyki. - Życzę miłego dnia.
Odchodzi, nawet nie czekając na odpowiedź. Odwracam się przodem do Louisa.
- Wszystko zostało uregulowane? - pytam, już wiedząc, że to jego sprawka.
- Sama słyszałaś, tak powiedział - uśmiecha się bezczelnie pewny siebie.
- Stewart, nie przeginaj pały i gadaj ile.
O ile zgodziłabym się, żeby postawił mi kawę, o tyle naprawa lakiernicza zupełnie nie wchodzi w grę.
Szatyn podchodzi do mnie bliżej, uśmiecha się, a w jego policzkach pojawiają się słodkie dołeczki. Przytula mnie do siebie, po czym składa pocałunek na moich włosach.
- Izzy, wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra i nie pozwolę, żebyś płaciła za zazdrość jakiegoś kretyna. Wystarczy, że musisz się od niego opędzać - puszcza do mnie oczko.
- Gdyby to było takie proste, Lou... - obejmuję go w pasie i oddaję przyjacielski uścisk.
W końcu wypuszczamy się z objęć i każde zmierza do własnego samochodu.
***
- Czy ja czuję zapach pizzy? - słyszę zza drzwi mojego pokoju głos Lilly. Kiedy dziewczyny otwierają wrota mojej jaskini, jedynie szatynka wydobywa z siebie piski na widok pudełek z naszej ulubionej pizzerii. Jest już gotowa rzucić się na nie, lecz Alex chwyta ją za ramię.
- Hamuj się, Stewart. Ona chce nas przekupić jedzeniem.
Lilly wywija usta w smutną podkówkę.
- Ona ma imię i też tutaj stoi - rzucam Alex groźne spojrzenie. - Wcale nie chcę was przekupić. Musicie mi jednak najpierw wybaczyć, że mówię wam to dopiero teraz, ale wszystko wymyka mi się spod kontroli - spuszczam ramiona w rezygnacji.
Melanie, która jako jedyna nie odzywa się, odkąd przyszły do mojego domu, przybliża się do mnie i obejmuje ramionami, mocno do siebie przytulając. Daje mi tym gestem tyle ukojenia i zrozumienia, jakby była co najmniej moją matką. Uczucie to się nasila trzykrotnie, gdy do uścisku dołączają Lilly i Alex. Jak dobrze mieć takie przyjaciółki.
Rozsiadamy się wygodnie na poduszkach i kocach rozłożonych na podłodze.
- No to opowiadaj, co ci leży na sercu - bełkocze Lilly, przeżuwając już pierwszy kawałek pizzy.
- Gdybym wiedziała od czego zacząć - zarzucam sobie na plecy ciepły koc i chwytam dłońmi kubek z gorącą herbatą, którą już wcześniej przygotowałam.
- Mówią, że najlepiej od początku, ale możesz od końca, jeśli dzięki temu ma być ci łatwiej - Mel puszcza mi oczko, zachęcając do rozmowy.
- No więc tak... Pierwsza sprawa to Scott - postanawiam zacząć od niego.
- Scott Graves? - pyta lekko skonsternowana Alex. - Co on ma z tobą wspólnego?
- Alex, nie gniewaj się na mnie za to, co teraz powiem, ale błagam, dziewczyny, uważajcie na niego. Od samego początku czuję się niekomfortowo w jego towarzystwie. Nachodzi mnie przy mojej szafce w szkole, na biologii nie dawał mi spokoju, a na stołówce bezczelnie mnie przytulił, gdy ja go widziałam drugi raz w życiu. Na imprezie u Evana dosiadł się do mnie i proponował mi drinka. Byłam wtedy mega wkurzona i wstawiona, więc szybko wypiłam procenty z kubeczka. Zaraz po tym dziwnie się poczułam. Myślałam, że przybijam gwoździa i po prostu za dużo wypiłam. Jak się potem okazało - z trudem wypowiadam kolejne słowa - zaciągnął mnie do pokoju na piętrze i dobierał się do mnie.
- Że co, kurwa?! - Alex momentalnie podnosi się ciśnienie. - O czym ty mówisz, Izzy? Jak to możliwe, przecież jest taki...
- Taki miły i spokojny? - dokańczam za nią. - Wiem, mi samej wciąż trudno w to uwierzyć, ale znasz mnie i wiesz, że nie wymyśliłabym takiej historyjki.
- Czy on... Czy on coś ci zrobił? - Lilly patrzy na mnie z przerażeniem.
- Nie, na szczęście nie. W porę przybyła pomoc. W postaci Mike'a Andersona.
- No nie pierdol - wypala Melanie, która jest dzisiaj nadzwyczaj cicha.
Opowiadam przyjaciółkom moją całą historię z brunetem. O wakacyjnym festynie, o powodzie mojej kłótni z Mel, o tym jak mnie uratował przed pędzącym samochodem, o naszych przejażdżkach jego furą, o naszym pocałunku, o tym dlaczego przez tydzień nie miałam samochodu, a w końcu o imprezie u Evana, z której zabrał mnie do siebie oraz o tym jak bardzo chciałam wskoczyć mu do łóżka.
Gdy kończę swój wywód, dziewczyny mają otwarte usta ze zdziwienia. Nawet Lilly przestaje na chwilę konsumować pizzę. To tak zabawny widok, że nie mogąc się powstrzymać, wybucham śmiechem, co nie jest adekwatne do zaistniałej sytuacji. Ostatecznie dziewczyny powtarzają po mnie tą czynność, a mój pokój wypełnia rechot i chichot czterech różnych głosów.
Kiedy już się ogarniamy, Alex przybliża się do mnie, przykrywając się moim kocem.
- Skarbie, dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś? Coś byśmy wymyśliły.
- Chciałam załatwić to sama - opieram głowę na jej ramieniu.
- Nie wierzę, że Lou nic mi nie powiedział - Lilly bardziej przeżywa nielojalność swojego brata niż to, że spędziłam noc z Andersonem w jednym łóżku.
- Nie miej mu tego za złe, Lills. Sama go o to prosiłam.
- Co teraz zrobisz? - wtrąca Melanie.
- Nie mam pojęcia. Jest mi strasznie wstyd, że dałam się wciągnąć w jego grę, ale tym razem nie puszczę tego płazem. Nie wiem jak, ale musi dostać nauczkę.
- O to się nie martw, kochana. Ja już coś wymyślę - Alex jest gotowa na zemstę, nawet tu i teraz.
- Proszę, nie róbcie nic bez mojej wiedzy. Mam już serdecznie dość kłopotów z nim związanych.
- Choćby trzeba było to odetniemy mu kutasa - deklaruje Alex, a ja dobrze wiem, że byłyby do tego zdolne, zwłaszcza z brunetką na czele.
I za to je kocham.
***
Tata od zawsze mi powtarzał, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, dlatego muszę być cierpliwa.
Póki co jestem z siebie zadowolona, bo realizuję krok po kroku to, co sobie zaplanowałam.
Traktowanie Michaela jak powietrze opanowuję do perfekcji. Nie muszę go nawet unikać. Dla mnie ten człowiek po prostu nie istnieje. Oczywiście, nieraz zdarza się, że mnie zaczepia i sypie jakimiś kąśliwymi uwagami, ale nie zwracam na nie uwagi. Pomimo ignorowania jego osoby, szybko zauważam, że bardzo go to wkurza, co w rezultacie dla mnie jest jak zimne piwo w upalny dzień, czyli sytuacja idealna.
Alex wpadła na pomysł, że kolejnym etapem mojej zemsty ma być wzbudzenie w Andersonie zazdrości. Nie wiem jak mam to zrobić, ale podoba mi się myśl o wystawieniu go tak jak on zrobił to ze mną niejednokrotnie.
Najbardziej obawiałam się lekcji wf-u, które nadal mam w tym samym czasie, co trening koszykarzy. Miałam nadzieję, że ten, kto zajmuje się układaniem planu lekcji, zmieni nam godziny, ale póki co nie zanosi się na to.
Z niechęcią muszę przyznać, że za pierwszym razem, gdy miałam mieć zajęcia ruchowe, po prostu stchórzyłam i opuściłam lekcję, udając się wcześniej do domu, żeby tylko nie musieć patrzeć na Michaela.
Dziś jednak nie ucieknę i stawię czoła mojemu zadaniu. Mam cel i go osiągnę.
W szatni zakładam dość opinającą koszulkę oraz bardziej niż zwykle wycięte spodenki, które eksponują moje nogi i tyłek. Słysząc gwizdek mojej nauczycielki, udaję się na halę.
Przedstawienie czas zacząć.
Chłopcy prowadzą już rozgrzewkę. Gdy wchodzę na salę, czuję na sobie wzrok bruneta, ale nie zaszczycam go swoim spojrzeniem.
Nauczycielka oznajmia, że mamy się rozciągnąć, a potem zagramy w siatkówkę. Bardzo dobrze się składa.
Każde ćwiczenie rozciągające wykonuję z nadzwyczajną starannością. Jestem dość gibka, więc nie sprawia mi to trudności. Robiąc skłony, zauważam, że Mike bezczelnie mnie obserwuje, gapiąc się na moją dupę, nawet się z tym nie kryjąc.
Lepiej się napatrz, dupku, bo nigdy tego nie dostaniesz.
W czasie gry w siatkówkę, również się nie oszczędzam i przyjmuję wszystkie pozycje na nisko ugiętych nogach, wypinając swoje pośladki do tyłu.
Ukradkiem obserwuję bruneta, który reaguje zgodnie z moim planem. Nie skupia się na grze i popełnia błędy, które przy klasie takiego zawodnika są niedopuszczalne.
Wysiłek fizyczny nieźle daje mi dziś w kość, ale satysfakcja z tej lekcji wf-u jest nie do opisania.
Zmęczona, ale szczęśliwa udaję się do szatni. Nie jest mi jednak dane do niej dotrzeć, gdyż słyszę za plecami męski głos.
- Niezły tyłek, Callagro.
Mam już przygotowaną ripostę, którą rzucę Andersonowi z jadem w twarz, ale zamieram, gdy dostrzegam, że autorem rzekomego komplementu nie jest on, lecz jego kumpel, którego imienia nawet nie pamiętam.
Idzie w moją stronę z bezczelnym uśmiechem. Za jego plecami w oddali stoi Michael. Ma zaciętą twarz i widzę, że spina mięśnie ramion. Swoje wkurwienie próbuje zasłonić postawą ze skrzyżowanymi rękami na piersi, ale mnie nie nabierze. Próbuje przybrać obojętny wyraz twarzy, ale jestem zbyt dobrym obserwatorem, żeby uwierzyć w to, że nie obchodzi go fakt, że właśnie podbija do mnie jego przyjaciel.
- Przydupas Andersona, ciebie też mam odesłać z kwitkiem? - ja również zakładam ręce na piersi i przenoszę ciężar ciała na lewą stronę, eksponując w ten sposób swoje biodro.
- Wolałbym David - ponownie uśmiecha się i staje bardzo blisko mnie. Jest równie wysoki jak jego kumpel. No tak, czego mogłam się spodziewać po koszykarzu. - Widzę, że Mike nieźle zalazł ci za skórę.
- Ty też zaraz zajdziesz, jeśli nie powiesz mi, czego chcesz.
Ta cała sytuacja zaczyna mnie denerwować. To jakieś przedstawienie? Michael kazał mu do mnie zagadać czy co?
Pomimo mojej irytacji, zaczynam mięknąć pod wpływem uśmiechającego się chłopaka. Jego brązowe włosy są w nieładzie, pewnie spowodowanym przez miniony trening, a niebieskie oczy pałają blaskiem radości. W dodatku ma na nosie trochę piegów, które dodają mu uroku.
Wyciąga dłoń w moją stronę i zakłada mi za ucho kosmyk, który wydostał się wcześniej ze spiętych gumką włosów.
- Spokojnie, tygrysie - nachyla się nade mną i kolejne słowa szepcze mi na ucho. - Ktoś znajomy strasznie gwiazdorzy i należy mu się mała nauczka, nie uważasz?
Spoglądam znad ramienia szatyna i widzę kipiącego ze złości Andersona.
Już cię uwielbiam, David.
- Myślę, że należy mu się bardzo duża nauczka - szepczę mu też do ucha.
Chłopak się prostuje, a ja w przypływie chęci zemsty staję na palcach i składam na jego policzku szybkiego całusa. Dave nie wydaje się być ani trochę zaskoczony. Cały czas jedynie się uśmiecha. Jakim cudem nie bolą go policzki?
Odwzajemniam uśmiech i przenoszę zadowolony wzrok na Mike'a. Jego wyraz twarz mówi, że ma ochotę zabić, ale nie wiem czy mnie, czy swojego przyjaciela.
Michael
- Coś cię forma opuściła, Mike - David rzuca w moim kierunku piłkę, przesuwając się wzdłuż sali. Aktualnie ćwiczymy podania, a Collins, jak to on, próbuje mnie wkurwić.
- Daję ci fory, żebyś nadążył, chujku - zwiększam siłę podania, która lekko odrzuca go do tyłu.
- Rozjebałbym cię przy pierwszej, lepszej akcji - szatyn śmieje się od ucha do ucha.
Ostatnio chodzę cały czas podminowany. W sumie to nawet ani na chwilę nie zjeżdżam z poziomu lekkiego podkurwienia. Zaś Dave to chodząca dawka optymizmu. Czasami naprawdę mam dość jego nieustępującego uśmieszku. Dlatego jego dobry humor irytuje mnie coraz bardziej. Co nie zmienia faktu, że to mój przyjaciel. Taki z prawdziwego zdarzenia. Nieważne, na jak głupi pomysł bym wpadł, on zawsze z tym durnym zacieszem na ryju, pomaga mi w jego realizacji.
Trener przerywa nam gwizdkiem i każe przejść do kolejnego ćwiczenia.
- Jak tam sprawy z Monicą? - pytam, gdy podchodzi do mnie.
- A idź pan w chuj - kręci głową tak, jakby chciał wymazać jakiś obraz, który stanął mu przed oczami. - Dałem sobie z nią spokój. Myślałem, że skoro przyjaźni się z Caroline to zabłyśnie chociaż trochę inteligencją. Uwierz, stary, jeszcze tak tępej laski na pewno nie spotkałeś.
Śmieję się na jego słowa. Dodatkowo jego zniesmaczona mina mówi sama za siebie.
- A w łóżku chociaż dobra? - pytam, cały czas się z niego nabijając, ale on posyła mi godne politowania spojrzenie.
- Miałem nadzieję, że chociaż seks się uda, bo gorąca z niej sztuka, ale ja pierdolę, jak można wydawać takie dźwięki? Zaczęła na mnie szczekać. Ogarniasz? Szczekać. Jak zapytałem, co ona odpierdala, to powiedziała, że jestem jej kotkiem i ona teraz się mną zajmie. No to, kurwa, podziękowałem. Chciałem zaruchać, a nie iść na wycieczkę do schroniska.
Historia przyjaciela rozbawiła mnie do granic, gdyż nie mogłem powstrzymać śmiechu, przez co rozbolał mnie brzuch i policzki.
- Przykro mi, Dave, ale chyba trafiła ci się fetyszystka.
- Wcale nie jest ci przykro. I nie fetyszystka tylko jakaś pojebana. Dlaczego tobie nigdy się takie nie zdarzają? - udaje obrażonego.
Klepię go po plecach.
- To się nazywają zdolności samca alfa - szczerzę się.
- I ja nazywam cię swoim przyjacielem - szturcha mnie łokciem. - Lepiej powiedz, co z Care. Nieźle ją zlałeś na ostatniej imprezie.
- Starling mnie nie obchodzi.
- Wiem. Kogoś innego masz w głowie - uśmiecha się i znacząco porusza brwiami.
Po mojej akcji z Izz, spotkałem się z przyjacielem. Początkowo nie chciałem nic o niej wspominać, ale wydusił ze mnie, co, a raczej kto tak zaprząta mi głowę i z ulgą opowiedziałem mu o pewnych incydentach z dziewczyną. Teraz jednak coraz bardziej przekonuję się, że to był błąd, bo Collins nie daje mi spokoju i wmawia, że się w niej zabujałem. Bzdura.
- O, o wilku mowa.
Podążam za wzrokiem Davida, który skierowany jest na wejście na halę.
Jest. Przyszła.
W zeszłym tygodniu nie pojawiła się na wf-ie. I wiem, że to przeze mnie.
Satysfakcjonuje mnie myśl, że opuściła lekcję z mojego powodu. Isabelle nie należy do osób, które robią sobie wolne od zajęć. Co nie zmienia faktu, że nie chce ze mną gadać. Co więcej, ignoruje mnie, a to strasznie wkurwiające.
Myślałem, że dziś też jej nie będzie, że specjalnie będzie mnie unikać, ale mylę się.
Mylę się tak bardzo, że aż muszę się hamować, żeby nie dać po sobie poznać, że jestem w szoku.
Wchodzi na salę, nie jak szara myszka, ale jak gwiazda z pierwszych stron gazet. Idzie pewnym krokiem, nie racząc mnie nawet spojrzeniem. Włosy spięte w długi kucyk nadają jej ostrzejszego wyglądu. Koszulka opina jej falujące podczas ruchu piersi, a krótkie spodenki aż proszą się, żeby je zerwać zębami z jędrnego tyłka. Jestem tak oczarowany jej wyglądem, że nie panuję nad swoim wzrokiem, którym dosłownie ją pożeram.
A ona jak gdyby nigdy nic, dołącza do grupki stojących dziewczyn.
Do rzeczywistości przywraca mnie ryk trenera, który pogania nas do gry, już wcześniej wyznaczając składy.
Próbuję dawać z siebie wszystko, ale obecność mojej małej w tym samym pomieszczeniu skutecznie mnie rozprasza. Nic mi nie wychodzi tak, jakbym sobie życzył.
Co chwila rzucam ukradkowe spojrzenia w kierunku szatynki, która najpierw podczas rozgrzewki, a później w trakcie gry w siatkówkę wypina swoje soczyste pośladki.
Zauważam, że chłopaki też po kryjomu na nią zerkają. Nie podoba mi się to, ale okej, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, żwawe kutasy chętne przygód.
Ale kurwa, trener?! Zaraz śmietana mu wykida na ten połyskujący dresik.
Nilson, jakby słysząc moje myśli, wydziera się na mnie, żebym wziął się do roboty. Co za hipokryta.
Do końca treningu daje nam niezły wycisk, dlatego jedyne, na co mam ochotę to prysznic i znaleźć się w swoim łóżku.
Większość chłopaków i dziewczyn wyszła już z hali. Dostrzegam jednak moją kruszynkę, która rozmawia jeszcze ze swoją nauczycielką od zajęć ruchowych.
Jest taka piękna. Jej opalona skóra ma złocisty, lekko brązowy kolor. Wyobrażam sobie ją leżącą na plaży w upalny dzień w skąpym bikini. A może nawet bez. Tak, zdecydowanie bez. Czuję jak jej rozpalone ciało przylega do mojego i domaga się pieszczot. Chwytam za jej słodki tyłek i...
- Ziomek, bo ci ślinka zaraz poleci - Dave wyciąga mnie z moich rozmyślań.
Kładzie mi rękę na barkach i znowu głupkowato się uśmiecha.
- Nasz Mickey się zakoochaaaał - przeciąga irytująco samogłoski.
- Popierdoliło cię? - strzepuję szybko jego rękę. - I nie nazywaj mnie tak.
- Ta, a twoja fujara tak się cieszy na mój widok - wskazuje głową na moje nabrzmiałe krocze.
- Collins, zejdź ze mnie - mówię oschle.
- Jasne, nie ma sprawy. Skoro ty się za nią nie bierzesz, to ja to zrobię - odchodzi, zmierzając nonszalanckim krokiem w stronę mojej Isabelle.
Po prostu odchodzi i idzie do niej.
Pojebało go? Co on odpierdala?
Izzy kieruje się już do szatni, ale ten debil zatrzymuje ją.
- Niezły tyłek, Callagro - nie wierzę, że to powiedział.
Szatynka się odwraca, a ja mam ochotę mu przywalić za to, że w ogóle się do niej zbliża, wiedząc jak mnie takim zachowaniem wkurwi. Gdy widzę jak blisko niej się zatrzymuje, ledwo hamuję swoją złość. Dla niepoznaki staję ze skrzyżowanymi rękami na piersi, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy. Niech nie myśli, że robi to na mnie wrażenie.
Isabelle również przybiera taką pozycję, z tym, że przenosi ciężar ciała na jedną nogę i... O kurwa, wygląda tak pociągająco, że mam ochotę zabrać ją stamtąd natychmiast i pieprzyć się z nią w moim łóżku do rana.
Nie słyszę, o czym rozmawiają, bo stoję zbyt daleko.
Wpadam w jeszcze większą furię, widząc jak baran, rzekomo zwący się moim przyjacielem, zakłada jej kosmyk włosów za ucho i nachyla się nad jej uchem.
Ledwo się powstrzymuję, żeby do nich nie podejść i ich nie rozdzielić. Co to ma być? Kabaret?
W chuj nieśmieszny.
Krew w moich tętnicach płynie tak szybko, że słyszę jej pulsowanie. Nie wiem, kiedy przyśpieszył mi się oddech.
Po upłynięciu wieczności, Dave w końcu się prostuje, a ta mała złośnica, żeby jeszcze dolać oliwy do ognia, całuje go w policzek.
Po wszystkim patrzy na mnie z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
Szczerze, mam ochotę oboje zajebać.
_________________________
TADAM! XD
Jak wrażenia? :)
Nie wiem czy to normalne, że jako autorka tekstu chichram się, czytając ten rozdział XD
Kto tak jak ja kocha Davida? <3 :D
Mickey zazdrosny, Izzy szaleje, no świat staje na głowie XD
3603 słowa!!!!
Kocham Was za głosy, polecenia i przede wszystkim komentarze, które wywołują u mnie pokłady śmiechu :D Dziękuję!! <3 Szalejecie :) <3
Ściskam Was mocno!!
ollieki xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top