Kiedy w końcu będziemy razem

Week: 2
Day: Wednesday

Yandere pov~

Uniosłem brew, zerkając na zegarek. Dochodziła 8:30, a ty wciąż nie opuściłaś swojego domu, [imię]-chan. Mam się zacząć martwić?

Czekałem i czekałem jeszcze kilka minut, lecz ty się nie pojawiałaś, więc w końcu straciłem cierpliwość. W końcu coś mogło ci się stać, czyż nie, [imię]-chan? Mogłaś się skaleczyć! Albo gorzej, zemdleć! Albo jeszcze gorzej, zachorować! To by oznaczało kilka ponurych dni bez ciebie, bo gdybym po prostu siedział przy twoim oknie, zapewne byś zauważyła. Tylko nie to!

Zanim cię spotkałem, wszystkie dni były takie monotonne. Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo, aż w końcu przestałem przychodzić do szkoły. Gdy tamtego dnia zamiast jak zwykle wziąć prysznic i założyć mundurek, po prostu usiadłem przed telewizorem... Nie przeszło mi przez myśl, żeby wrócić tam jeszcze przez bardzo długi czas.

Haha, zamyśliłem się. Cóż, wracając, podszedłem do okna, które z twojej sypialni wychodziło prosto na boczną część niewielkiego podwórka otaczającego twój dom, [imię]-chan. Ostrożnie przez nie wyjrzałem, oczekując najgorszego, a tymczasem ujrzałem cię w szkolnym mundurku, leżącą na łóżku i w najlepsze klikałaś w klawiaturę na telefonie.

Przez chwilę stałem tak otępiały jednak zaraz udało mi się ogarnąć. Oczywiście, zawsze byłaś dosyć... Przywiązana do swojego telefonu, ale żeby aż tak? To pierwszy raz, kiedy ryzykujesz spóźnieniem dla kilkunastu minut więcej, odkąd cię poznałem. Dziwne.

Na wszelki wypadek wyjąłem telefon i zrobiłem zdjęcie, które potem jak zwykle wydrukuję i powieszę na ścianie.

Gdy bliżej przyjrzałem się ruchom twoich palców i przerwom pomiędzy nimi, uświadomiłem sobie coś. Ty nie pisałaś w żadnej aplikacji z pamiętnikiem, nie pisałaś książki ani komentarzy. [Imię]-chan... ty pisałaś z KIMŚ.

Zagryzłem wargę w akcie zdegustowania. Kto śmie marnować czas mojej cudnej [imię]-chan i powstrzymywać ją od pójścia do szkoły i spędzenia dnia ze mną?! Muszę natychmiast przyciągnąć twoją uwagę, tylko jak?

Spojrzałem na swój telefon, uruchomiłem go i odszedłem na bezpieczną odległość, a po chwili dało się usłyszeć głośny dźwięk klaksonu, który potoczył się echem, przez równoległe ulice. To musiało zadziałać, prawda?

Znowu, tym razem ostrożniej podszedłem do okna i ku swojej uldze, usłyszałem z twoich ust wiązankę przekleństw, gdy zakładałaś na ramię torbę, wrzucając do niej telefon i w pośpiechu wybiegając z domu.

Z zadowoleniem podążyłem za tobą, [imię]-chan choć muszę przyznać, że masz wzorową kondycję. Gdybym nie ćwiczył w wolnym czasie, wtedy z pewnością nie byłbym w stanie dotrzymać ci kroku.

Jednak wciąż zastanawia mnie, kto był tak ważny, że dla kilkunastu minut dłuższej rozmowy z nim byłaś gotowa na długi sprint, aby ledwie zdążyć na czas. Mam nadzieję, że to tylko koleżanka.

***

Muszę tylko wytrzymać dwie lekcje, bez ciebie. To będzie jak prawdziwe piekło, chociaż to chyba nie jest odpowiednie określenie na to, co czuję, gdy nie ma mnie przy tobie. Nie wiem jak to opisać. Kiedy jesteś w pobliżu, wszystko staje się takie jasne, miłe, przyjazne... Wszystko staje się bezpieczne.

Ale kiedy cię nie ma, to wszystko zdaje się być takie wrogie i obce. Wszystko jest takie mroczne. Tylko myśli o tobie pozostawiają mnie przy zdrowych zmysłach, [imię]-chan.

Otrząsnąłem się z tych ponurych myśli. Co się dzisiaj ze mną dzieje? Chyba się dziś nie wyspałem, ale ty się nie martw, [imię]-chan. Wszystko będzie w porządku, kiedy w końcu będziemy razem.

***

I tak minęły mi pierwsze dwie godziny, [imię]-chan. Na rozmyślaniu o tobie, rysowaniu cię, potajemnym przeglądaniu twoich zdjęć na telefonie i udawaniu, że słucham nauczyciela, podczas wyobrażania cię sobie.

A gdy nareszcie wszedłem do klasy od angielskiego, ty jak zwykle siedziałaś przy oknie, tak zajęta własnymi myślami, że nawet nie zauważyłaś, gdy zająłem krzesło obok. Wszystko na nowo stało się takie cudowne i kolorowe. W końcu mogłem skupić się na czymś pożytecznym. Na obserwowaniu cię, [imię]-chan.

***

Nim się obejrzałem, nadeszła przerwa obiadowa, a razem z nią i okazja, na którą czekałem. W końcu sprawdzę kto odważył się na marnowanie twojego czasu, [imię]-chan!

Gdy ty poszłaś do łazienki, ja po upewnieniu się, że nikt nie patrzy, wyjąłem z twojej torby telefon i przeszedłem kilka kroków dalej, gdzie było trochę ustronniej i nie wzbudzałbym podejrzeń, a jednocześnie nie zbyt daleko od twojej torby, mógłbym spokojnie przejrzeć twoje wiadomości.

Nie zrozum mnie źle, [imię]-chan. W żadnym razie nie chodzi tu o naruszenie twojej prywatności (to zrobiłem już dawno temu), chodzi jedynie o twój komfort i bezpieczeństwo, bo co innego mi pozostaje, jeśli przez jakiegoś idiotę o mało co się nie spóźniłaś?

Odblokowałem ekran i uruchomiłem Messenger. Ah, przywołuje wspomnienia. Wszedłem w pierwszą konwersację na górze i co zobaczyłem?

Całą górę wiadomości wymienionych z nikim innym jak ze staroświeckim dziwakiem. To aż zadziwiające, że w ogóle miał telefon, od niego bardziej spodziewałbym się wysyłania listów albo sygnałów dymnych.

Więc to przez niego prawie, że spóźniłaś się do szkoły [imię]-chan. Przescrollowałem jeszcze przez kilka wiadomości i nieznacznie się skrzywiłem. Widzę, że konwersacja świetnie się wam kleiła.

Cóż, przeczytałbym więcej, ale zauważyłem jak się zbliżasz, więc w ostatniej chwili zdołałem niepostrzeżenie wrzucić do torby twój telefon i oddalić się w swoim kierunku. Znów byłem wściekły na tego dziwaka. Jak widać przeliczyłem się w nadziei, że to tylko tymczasowa, nic nie znacząca znajomość.

***

Wkrótce lekcje dobiegły końca, a potem także i czas na sprzątanie oraz (w twoim przypadku) obijanie się w klubie, chociaż oczywiście nie mam ci tego za złe, [imię]-chan. Tak jest nawet lepiej.

Gdy towarzyszyłem ci w drodze do domu, kiedy przechodziliśmy przez miasto, nie mogłem się pozbyć dziwnego uczucia niepokoju, jakby ktoś mnie obserwował czając się gdzieś w ciemnościach. Nie wiem skąd te przypuszczenia, nie to, żebym nigdy nie zachowywał się podejrzanie, ale starałem się ograniczać objawy swojej ̶o̶b̶s̶e̶s̶j̶i̶ miłości do minimum, zwłaszcza, gdy byłem poza domem...

I właśnie gdy sobie to pomyślałem, poczułem jak ktoś szarpnął za mój kołnierz, zaciągając mnie do ciemnej uliczki i zatykając usta dłonią.

Przekląłem w myślach, analizując sytuację i szukając z niej jak najprostszego wyjścia, gdy nieznajome dłonie niespodziewanie mnie puściły.

W końcu byłem w stanie spojrzeć osobie, która mnie tu zaciągnęła w oczy.

Zmarszczyłem brwi i cofnąłem się na ten widok, jednak nieznajomy w porę mnie zatrzymał.

-Nie tak prędko, dzieciaku. Porozmawiajmy.

-O czym miałbym rozmawiać z kimś takim? -Na te słowa mężczyzna parsknął, chowając dłonie do kieszeni.

-Good point. Ale nie zgrywaj niewiniątka. Nie tak zachowuje się ktoś, kto podarował mojemu młodszemu braciszkowi sporą ilość zakazanego przez prawo narkotyku.

Uniosłem brew i ledwie powstrzymałem się od strzelenia face palm'a. Więc o to chodziło?

-... Żadne z nas nie lubi być czyimś dłużnikiem, nie sądzisz? -W tej chwili wyciągnął z kieszeni wizytówkę. -Napisz jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebował. Chętnie się odwdzięczę.

Wyciągnąłem dłoń po kawałek papieru i podczas gdy mężczyzna powoli oddalał się z pola mojego widzenia, ja uważnie przyglądałem się wizytówce.

To mi daje nowe możliwości.

************************************

~1114 słowa

Trzymajcie rozdział na osłodę, bo koniec wakacji😫

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top