9. Work Bitch

Muzyka przewodnia:

Britney Spears - Work Bitch

"Teraz uważaj, bo właśnie nadchodzi. Nadchodzi masakra, nadchodzi mistrz."

Jeszcze tylko mi bójki z nią brakuje... No naprawdę! Moje ciało nie nadaje się do bicia, bo ja nawet mięśni nie mam, więc co mam w takiej sytuacji zrobić? Ona raczej wyglądała na dziewczynę, która jednym uderzeniem, mogłaby mnie zabić. Przygryzłam dolną wargę i zebrałam całą odwagę, jaka się we mnie znajdowała, aby nie zacząć uciekać w popłochu. Jestem Annie Keen i się nie poddam, nigdy. No dobra, przynajmniej teraz się nie poddam.

- Jak nie dosłyszałaś, to w każdej chwili mogę powtórzyć. - uśmiechnęłam się szeroko, choć miałam wrażenie, że zaraz stracę zęby. Przecież ja lubię swoje zęby. 

- Czy ty wiesz kim ja jestem? - warknęła stając ze mną twarzą w twarz. Byłam coraz bardziej przestraszona, a moje serce zaczęło bić w niebezpiecznym tempie i miałam wrażenie, że oni wszyscy mogą to usłyszeć. Nie bałam się tak bardzo nawet Justina, więc czemu ona mnie tak przerażała? To jest nienormalne, bo ja jej nawet nie znam. Jednak musiałam przyznać, że miała w sobie coś, przez co sądziłam, że jest zdolna do wszystkiego.

- Nie i w sumie, nie bardzo mnie to obchodzi. - zachichotałam nerwowo i nonszalancko oparłam się o blat kuchenny, tuż koło Liama, który tylko popatrzył na mnie lekko zaskoczony. Oni na serio myśleli, że będę siedzieć przestraszona, ale ze mną nie jest tak łatwo. Ja też czasem potrafię postawić na swoim i tyle. 

- Radzę ci się zastanowić nad swoim zachowaniem, bo wkurzanie mnie, może się dla ciebie źle skończyć. - syknęła i mocnym ruchem chwyciła materiał koszulki, którą miałam na sobie. Materiał niebezpiecznie zatrzeszczał. Cholera, tanie ubrania nie są tak dobre i mocne jak ich markowe. Musiałam przyznać, że cholernie silna z niej panna. W bójce nie miałabym z nią najmniejszych szans, więc musiałam wymyślić coś lepszego. Niektórzy uważają, że inteligencja jest ważniejsza od siły fizycznej, więc muszę to stwierdzenie przetestować.

- Wiesz, znam świetnego specjalistę i na pewno ci pomoże. Dam ci numer do niego, jeśli chcesz. Zajmuje się osobami niepanującymi nad gniewem. - powiedziałam radośnie, ale od razu tego pożałowałam, bo brunetka z ogromną siłą pchnęła mnie na ścianę, aż zaparło mi dech w piersiach, a w plecach poczułam okropny ból. Skrzywiłam się lekko, ale od razu zmusiłam się uśmiechu. Nie dam jej satysfakcji, oj nie.  

Próbowałam wziąć głęboki oddech, ale nie dałam rady. Cholera, tylko nie teraz... Nie teraz... Zamknęłam usta i w myślach zaczęłam liczyć do dziesięciu, aby się uspokoić. Jeśli teraz będę mieć atak, to nawet nie będzie nikogo, kto mi pomoże. Od razu wsunęłam dłoń do kieszeni, ale dotarło do mnie, że urządzenie miałam w torebce, a nawet nie wiedziałam, gdzie ona się teraz znajduje, bo blondyn mi ją zabrał.

- Pożałujesz tego, szmato. - brunetka zamachnęła się w moim kierunku, ale nawet nie mogłam się obronić. Przymknęłam tylko powieki i oparłam głowę o zimną ścianę. Czułam, że moje nogi robią się miękkie jakby były zrobione z plasteliny. Całkowicie skupiłam się na uspokajaniu oddechu, a dziewczynę w tym momencie kompletnie zaczęłam ignorować. Jak mnie uderzy, to trudno.

Nie poczułam żadnego bólu, więc po chwili uchyliłam jedną powiekę i zerknęłam na brunetkę, która patrzyła na mnie tym razem z zaskoczeniem, a nie z nienawiścią. Powoli przeniosłam wzrok na jej nadgarstek, a później za nią i odetchnęłam cicho, widząc Justina trzymającego ją mocno, żeby mnie nie uderzyła. Chociaż jeden plus tej chorej sytuacji. Ooo, czyli jednak nadal potrafię szukać plusów w tragicznych dla mnie sytuacjach.

Wdech, wydech, wdech, wydech... Starałam się oddychać miarowo. Jak się uspokoję, to może powstrzymam atak.

- Co wy odpierdalacie? 

- Justin, ona...

- Cath, ty to mnie nie wkurwiaj już lepiej. - warknął wkurzony i odciągnął dziewczynę ode mnie. - Idź na górę i czekaj tam na mnie, jasne? 

- Ale... - jęknęła.

- Już! - ryknął tak głośno, że aż rozbolała mnie głowa. Przytrzymałam się blatu, żeby nie upaść, bo już ledwo utrzymywałam się na swoich nogach. Niech oni stąd wszyscy wyjdą... Potrzebuję lekarstwa, jak najszybciej. 

Brunetka posłała mi jeszcze wrogie spojrzenie i zniknęła za drzwiami kuchennymi. 

- Mam cię dość, wiesz? - blondyn podszedł do mnie, po czym oparł dłonie po obydwóch stronach mojej głowy, przez co był bardzo blisko mnie. - Same z tobą problemy. Czy ty nie umiesz siedzieć cicho i nie pakować się w kłopoty? Zaczynam żałować, że cię nie zabiłem od razu. - syknął tuż przed moją twarzą. Przełknęłam cicho ślinę i chciałam coś odpowiedzieć, ale niestety głos ugrzązł mi w gardle. Czułam tam wielką gulę, która za żadne skarby nie chciała zniknąć. - Za piętnaście minut masz być gotowa, bo jedziemy. - zakończył swój ostry wywód, po czym wyszedł z kuchni, podążając w tym samym kierunku, w którym wcześniej zniknęła brunetka.. 

Jęknęłam cicho, bo nie mogłam już dłużej tego wszystkiego wytrzymać. Osunęłam się po ścianie na ziemię i próbowałam łapać oddech, ale nie byłam po prostu w stanie. Każda próba wydechu czy wdechu, kończyła się głośnym świstem, ale powietrze nie docierało do moich płuc. Z moich ust zaczął wydobywać się suchy kaszel. Przyłożyłam dłonie do klatki piersiowej, jednak atak nie stracił ani trochę na sile. Nie chcę umrzeć w taki sposób...

- Annie! - krzyknął przestraszony Nathan i podbiegł do mnie, a z drugiej strony poczułam także mocne dłonie Zayna. - Co jest? Co się dzieje? - słyszałam krzyk blondyna, ale nie byłam mu w stanie odpowiedzieć. Czułam coraz większy ból w klatce piersiowej, a oddech nadal nie wracał do normalnego stanu.

- To... Torba... - wysapałam ledwo słyszalnie. Dobrze wiedziałam, że długo już tego nie wytrzymam.

- Liam! Biegnij po jej torebkę do mojego pokoju! Szybko! - w jego głosie słyszałam wyraźną panikę, co mimo wszystko trochę mnie uspokoiło. Polubił mnie, a nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe... - Spokojnie Annie. Oddychaj spokojnie. - powiedział już ciszej i zaczął delikatnie gładzić moje włosy. Patrzyłam na niego i starałam się zastosować do jego rad, chociaż nie było to łatwe. Od dawna nie miałam tak mocnego ataku i aż nie mogłam uwierzyć, że wywołała go ta wkurzająca brunetka. Co mnie ona właściwie obchodzi? Niech robi sobie co chce, a mnie nic do tego. Mogłam się po prostu nie odzywać.

- W bocznej kieszeni było to. - szatyn podbiegł do nas i wepchnął w moją dłoń, dobrze znaną mi buteleczkę. Od razu przyłożyłam urządzenie do ust i zaciągnęłam się lekarstwem jak tylko mogłam najmocniej. Przymknęłam powieki i czekałam w ciszy, aż środek zacznie działać, bo dzięki Bogu, zazwyczaj działo się to szybko. 

Blondyn przyciągnął mnie do siebie, po czym mocno przytulił, gładząc dłońmi moje plecy, co bardzo mnie uspokoiło. Czułam, że to potworne uczucie powoli mija, a mój oddech wracał do normy. W końcu wróciło moje panowanie nad ciałem, więc objęłam lekko chłopaka za szyję. Nie sądziłam, że mi pomogą, ale jednak miło mnie zaskoczyli.

- Już ci lepiej? - odsunął mnie od siebie na długość ramion. - Boże, ale mnie wystraszyłaś... Chyba mam zawał. - był blady jak ściana, przez co uśmiechnęłam się delikatnie. 

- Dziękuję, mało brakowało. - popatrzyłam na blondyna, a później na szatyna i kiwnęłam mu głową w ramach podziękowania. Wydawał się być cholernie wredny, a mimo wszystko pomógł mi. Gdyby nie znalazł mojego inhalatora, już by mnie nie było na tym świecie. W mojej chorobie czasem liczą się sekundy.

- Masz astmę? - Liam uniósł brew, przyglądając mi się uważnie. 

- Oskrzelową. - uśmiechnęłam się, bo widziałam po ich twarzach, że na serio się przestraszyli. Prędzej bym pomyślała, że mnie jeszcze dobiją, a oni... Oni mi pomogli. 

- Mogłaś umrzeć. - Nathan nadal nie dawał za wygraną. Przyglądał mi się z taką uwagą, że aż było mi głupio. 

- Kto by pomyślał, że tak się zmartwisz. - pokręciłam z rozbawieniem głową. 

- To nie jest śmieszne, Annie! 

- Wiem, ale ty jesteś. - pogładziłam jego policzek i wstałam z płytek. Schowałam inhalator do kieszeni moich spodni. - Pójdę się przebrać, bo Justin zaraz zejdzie. - zatrzymałam się przy drzwiach i odwróciłam powoli w ich kierunku. - Tylko... Nie mówcie mu o tym, co widzieliście. - powiedziałam do nich spokojnie. 

- Musimy mu powiedzieć, bo...

- Nie, Nath. Nie musicie i tego nie zrobicie, bo was o to proszę. On to wykorzysta przeciwko mnie, a ja nie mam siły na walkę z nim i z tą dziewczyną. - przygryzłam dolną wargę. 

- Co wykorzystam? - usłyszałam za sobą głos blondyna i wywróciłam automatycznie oczami. No super! Ja to serio mam pecha. Czy on zawsze musi się pojawiać w najmniej podziewanym momencie? Myślałam, że opierdziela brunetkę, ale widocznie się pomyliłam, bo nie było go tylko kilka minut.

- Jeśli ci powiem, to to wykorzystasz. - mruknęłam odwracając się w jego kierunku. Zmarszczyłam brwi, widząc brunetkę przyczepioną do jego ramienia. To jego dziewczyna? On ma dziewczynę? Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się trochę smutno, choć nie powinno. Mnie z Justinem nigdy nic nie będzie łączyć. Wydam mu Lizzie, on mnie wypuści i wrócę w spokoju do szkoły, zapominając o nim i o jego ślicznych, miodowych oczach.

- No mów... 

- Nie. - mruknęłam i znów wlepiłam wzrok w dziewczynę. 

- Dobra. Później i tak mi powiesz. 

- Nie licz na to. 

- Czemu nie jesteś jeszcze gotowa? - mruknął podirytowany. - Przebierz się i jedziemy. - odsunął się od brunetki i podszedł do stołu, po czym wziął sobie jedną z kanapek. Brunetka nie wyglądała na zadowoloną, że Justin chce jechać gdzieś ze mną, ale nie komentowała tego. Na szczęście. Nie miałam ochoty na kolejny atak.

- Jechać możemy, ale Lizzie nie ma w domu. Zawsze na początku miesiąca jedzie z ojcem na konferencję po drugiej stronie miasta. 

- I dopiero teraz mi to mówisz? - blondyn odwrócił się przodem do mnie, zaciskając ze złości zęby. Jej, jestem chyba mistrzem w denerwowaniu tego chłopaka! Czy jest ktoś lepszy ode mnie? Wątpię. Jednym słowem potrafię go wytrącić z równowagi. On po prostu nie ma ani trochę cierpliwości.

- Nie pytałeś to nie sądziłam, że muszę. - wzruszyłam nonszalancko ramionami.

- Zabiję cię, serio... - ruszył w moim kierunku, więc schowałam się za Nathanem. 

- Wtedy nie będziesz wiedział, gdzie jest ta konferencja. - prychnęłam. 

- Ugh, dobra. - warknął i słyszałam jak głęboko wciąga powietrze do ust, aby się uspokoić. - Zbieraj się. Pojedziemy tam i już. Zayn, ty jedziesz z nami. - blondyn wyszedł na korytarz, a później usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. 

Brunetka przyjrzała mi się uważnie i znów ruszyła w moim kierunku, ale ku mojemu zdziwieniu, Nathan nie dał jej się za bardzo zbliżyć. Kochany. Naprawdę nie chciał, żebym znów źle się poczuła. 

- Pamiętaj moje słowa, mała. - syknęła. - On jest mój i radzę ci się trzymać od niego z daleka. 

Prychnęłam pod nosem i patrzyłam jak opuszcza pomieszczenie, kręcąc przy tym lekko zaokrąglonymi biodrami. Za kogo ona się uważa? Jak będę chciała podrywać Justina, to to będę robić. Nie ważne, że on nie jest mną zainteresowany... 

- Kto ona do cholery jest? - powiedziałam, przyglądając się chłopakom.

- To Catherine. 

- Dziewczyna Justina? - zapytałam, na co chłopaki zaczęli się cicho śmiać. Czy to serio jest takie zabawne?  

- Nie, po prostu ją pieprzy. Faceci tacy jak Justin, nie mają dziewczyn. Żyją chwilą. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top