7. Good Girls
Muzyka przewodnia:
5 Seconds Of Summer - Good Girls
"Bo dobre dziewczynki są złymi dziewczynkami, które nie zostały przyłapane."
Przyglądałam się chłopakowi bardzo uważnie, jednak z jego tajemniczej miny, nic a nic nie mogłam wyczytać. Niby dziewczyny lubią tajemniczych chłopaków, ale on już z tym przesadzał... Czasem mógłby powiedzieć coś w prost. Chociaż raz powiedział, jednak myśl, że chce mnie zabić, postanowiłam od siebie odrzucić. Wolę żyć w przekonaniu, że mnie polubił i będzie mnie chronił, choć jest to mało prawdopodobne.
Uniósł się lekko na rękach i położył dłonie po obydwóch stronach mojej głowy, przez co odetchnęłam z ulgą, bo w końcu nie był tak blisko mnie. Jednak, nadal czułam jego biodra napierające na mój brzuch, co nadal nie było jakoś bardzo komfortowe. Przez to, że na mnie leżał, nie mogłam normalnie myśleć i gdyby o coś mnie zapytał, prawdopodobnie palnęłabym jakąś głupotę. Jest zdecydowanie zbyt seksowny, na wkurzającego porywacza... Powinien być brzydki, stary i wredny, wtedy łatwiej by mi było go nienawidzić. Nie to, żebym skupiała się tylko na wyglądzie, ale akurat u niego, przyćmiewa on przy pierwszym spotkaniu, wszystko inne.
- To jak? - ponagliłam go.
- Powiedzmy, że to jeszcze przemyślę. - zmrużył gniewnie oczy i przechylił lekko głowę w lewo, przyglądając mi się uważnie, co mimo wszystko, trochę mnie peszyło. Nie ma już się na co gapić? Jego wzrok z moich oczu zjechał na usta, które automatycznie oblizałam. Idiotka! Jeszcze pomyśli, że chcę go pocałować... Chociaż, mimo wszystko bym tego chciała. Jego usta były po prostu do tego stworzone i nic nie mogłam poradzić na to, że pragnęłam tego cholernego buziaka. Ciekawe jak one smakują? Na pewno są słodkie... Przygryzłam dolną wargę, na samą myśl o tym. Dokładnie widziałam jak źrenice chłopaka delikatnie się rozszerzają. Boże! Czyżby on też chciał mnie pocałować? Nie, to niemożliwe... Moja podświadomość ciągle robi mi takie głupie nadzieje... On ma mnie gdzieś i muszę to zaakceptować.
- Czyli na razie będę żyć? - na moich ustach od razu pojawił się szeroki uśmiech. Dobre i kilka dni, podczas których mogę go przekonywać do zmiany decyzji na temat zabicia mnie. Przecież na pewno do czegoś bym się mu mogła przydać... Takie życie w gangu to musi być coś! Ciągła adrenalina, przygody... Prawdopodobnie bym znalazła coś, w czym jestem dobra.
- Na razie. - mruknął, podnosząc się w końcu ze mnie. - Decyzję podejmę, gdy Lizzie znajdzie się w zasięgu moich dłoni. - otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu i powolnym krokiem ruszył w stronę dużego wyjścia z salonu. No tak, prawdziwy dżentelmen z niego! Zostawił mnie leżącą na podłodze, zamiast pomóc mi wstać. Usiadłam powoli, po czym przeczesałam dłonią włosy, które pewnie wyglądały okropnie i wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić, bo wyraźnie czułam drżenie moich dłoni. Patrzyłam na niego, gdy zmierzał w stronę przejścia. Od tyłu był równie seksowny, co od przodu... Pokręciłam szybko głową, aby odgonić od siebie te zboczone myśli. Zachowuję się jak napalona nastolatka z japońskiego pornosa... Co ja mam właściwie z tymi pornosami? Nigdy nawet nie oglądałam żadnego z Azjatami, a mam jakieś dziwne skojarzenia.
- Kiedy masz zamiar ją złapać? - powiedziałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. Chłopak zatrzymał się w półkroku i powoli odkręcił przodem do mnie.
- Nie wiem jeszcze. Może jutro, a może pojutrze. Na pewno cię o tym powiadomię, nie martw się. W końcu chcesz mi pomóc w tej akcji. - posłał mi wredny uśmiech, przez który lekko się skrzywiłam. Damon z "Pamiętników Wampirów", też posyła takie uśmieszki, ale u niego to całkiem słodkie i pociągające, a u Justina raczej przerażające. Wolałabym, żeby uśmiechał się miło, a nie tak podle.
- To może być w sumie trudne. - mruknęłam, zbierając powoli tyłek z twardej, niewygodnej podłogi.
- Niby dlaczego? - oparł się nonszalancko o futrynę i skrzyżował lekko nogi. Ugh, ciacho...
- Bo ona mnie nienawidzi, zresztą z wzajemnością, ale... Dam radę. - uśmiechnęłam się szeroko. - Nie dam ci powodu do zabicia mnie.
- Oj, a ja tylko na niego czekam... - wywrócił teatralnie oczami i popatrzył na chłopaków, nadal stojących w korytarzu. Że też im się to nie znudziło... Ja na ich miejscu już dawno bym sobie poszła. Chociaż... Pewnie nie. Jestem przecież zbyt ciekawska. - Pilnować jej. Jak ucieknie, pozabijam was wszystkich. - warknął zimno. I oni słuchają tego gbura? Ja na ich miejscu, nie wytrzymałabym dnia z takim typem. Od razu bym jakiś bunt zrobiła. Blondyn ostatni raz na mnie spojrzał, po czym zniknął w korytarzu.
- Gdzie idziesz? - pisnęłam, biegnąc za nim ile sił w nogach. Przepchnęłam lekko w drzwiach tego najwredniejszego chłopaka, po czym dotarłam do Justina i stanęłam z nim twarzą w twarz. Nie chciałam, żeby zostawiał mnie tutaj samą, bo prawdę mówiąc, tylko przy nim czułam się bezpieczna. Tak, to chore, wiem.
- Nie twój interes. - Justin wziął kluczyki z szafki przy drzwiach, a później założył skórzaną kurtkę. Kuźwa, w niej też jest mu cholernie dobrze.
- Zostawisz mnie tu? Samą?
- Nie samą, tylko z nimi. - wskazał palcem wskazującym swoich kumpli. Tsa, pocieszające...
- Ale... Nie idź. - popatrzyłam na niego z błaganiem w oczach, jednak on był jak zwykle niewzruszony.
- Nie bój się, może cię nie zabiją. - prychnął i bez dalszej dyskusji ze mną, opuścił dom, w którym właśnie się znajdowaliśmy.
Zacisnęłam dłonie w pięści i tupnęłam lekko nogą, co wywołało cichy chichot Nathana. Pięknie, zostawił mnie samą i poszedł sobie w piździec. Niby jak ja mam się zachować przy jego znajomych? Nawet nie wiem co mam mówić, bo znam tylko ich imiona i nic więcej.
Odwróciłam się w stronę chłopaków, ale jakoś żaden z nich nie był mną zainteresowany, bo rozeszli się po całym domu. Najwredniejszy usiadł na kanapie, Zayn poszedł do kuchni, ostatni brunet wszedł do jakiegoś pomieszczenia na końcu korytarza, a Nath podszedł do ogromnego telewizora, żeby go włączyć. Obrazów na ścianach to nie mają, ale telewizor to kupili taki, że ja bym musiała zbierać na niego z dziesięć lat.
- Siadaj mała. - radosny blondyn wskazał palcem wolne miejsce na kanapie, więc niepewnie tam przycupnęłam. Wlepiłam przenikliwe spojrzenie w wrednego szatyna. Zaraz, zaraz... Jak on miał na imię? Liam? Tak, chyba tak. Czemu musiałam siedzieć akurat obok niego? Nie było to jakieś komfortowe, bo chłopak ani trochę nie wzbudzał mojej sympatii, a przecież ja lubię wszystkich! No dobra, poza Lizzie.
- Czego? - warknął posyłając mi groźne spojrzenie. Hm, to chyba jakaś ich postawa obronna. Każdy z nich ma coś takiego. No może poza Nathem, bo on jest całkiem miły.
- Nie mówi się ,,czego", tylko,,słucham". - poprawiłam go i mimo całej niechęci jaką do niego żywiłam, uśmiechnęłam się w miarę szczerze, czego on oczywiście nie odwzajemnił.
-Radziłbym ci się przymknąć, bo...
- Nie strasz, nie strasz, bo się... - urwałam w połowie i zmrużyłam powieki. Jego chyba też nie powinnam denerwować, choć musiałam szczerze przyznać, że się go ani trochę nie bałam. To typ, co tylko groźnie wygląda, ale nic nie zrobi. Przynajmniej tak mi podpowiada moja intuicja, a ona do tej pory była niezawodna.
- Jaka ty jesteś wkurwiająca. - pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Nie tylko ja. Zastanawiałeś się kiedyś nad sobą? Nawet Justin nie jest tak denerwujący jak ty. - wzruszyłam z rozbawieniem ramionami. - Ale jesteś chociaż przystojny.
- Przystojny? - Nath usiadł na fotelu koło mnie. - To paskuda! - prychnął z rozbawieniem, więc i ja cicho się zaśmiałam. Nath serio był spoko. Jego nie da się nie lubić!
- Nie no, nie jest taki zły. W sumie, wszyscy jesteś nieźli jak na gangsterów. - usiadłam wygodniej i znów popatrzyłam na Liama. - Ale on ma coś w sobie. - przygryzłam dolną wargę, widząc, że i jemu zadrżała. Czyżbym go rozbawiła?
- Nie gap się tak na niego, bo się zarumieni. - blondyn zaśmiał się i włączył jakiś kanał sportowy, przez co się skrzywiłam. Jak ja nienawidzę sportu... Co jest ciekawego w bieganiu w jedenastu po boisku za małą piłką? Pot, smród i nic poza tym.
- Nie wygląda na nieśmiałego. - wyszczerzyłam się i pochyliłam nad nim.
- Zejdźcie ze mnie. - mruknął i wlepił wzrok w ekran.
- Annie wygląda, jakby chciała na ciebie wejść. - blondynek parsknął śmiechem, co niestety rozbawiło także mnie. Ale co się dziwić? Mnie bawi praktycznie wszystko.
- Dobra, dobra. Nie irytuj się tak. - walnęłam go lekko pięścią w ramię, ale to zignorował. Może gdy się go pozna, nie jest taki zły... Mama zawsze mi powtarzała, żeby każdemu człowiekowi dawać szansę, bo może nas mile zaskoczyć, więc może to właśnie on jest taką osobą.
Usłyszałam kroki od strony drzwi, więc zerknęłam w tamtym kierunku. Zayn akurat wszedł do środka i udając, że mnie nie widzi, wwalił swój chudy tyłek pomiędzy mnie a Liama, za co tamten uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Eej! Co to miało być? Jestem aż tak wkurzająca? - pisnęłam cienko i popatrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, jednak oni jak zawsze mnie olali. Woleli widocznie bezmyślnie wgapiać się w ekran telewizora. - Nathan... - jęknęłam i wydęłam dolną wargę.
- Nie zwracaj na nich uwagi. To bufony. - zaśmiał się i położył nogi na niskim stoliku. - Możesz gadać ze mną. W końcu znalazłem osobę, która lubi dużo mówić, tak samo jak ja.
- Oni nie lubią? - uniosłam brew.
- No co ty! Odzywają się tylko, gdy czegoś chcą. - pokręcił głową na znak dezaprobaty. - To samo Bieber.
- Kto? - popatrzyłam na niego zdezorientowana, a w głowie od razu odbiły mi się echem słowa Colina. ,,To jeden z najgroźniejszych gangsterów we wszystkich stanach. Jest zaje-kurwa-bisty! I okazuje się, że wrócił do San Diego." Nie, nie, nie, nie! To nie może być przecież prawda!
- No Justin ma takie nazwisko. - uśmiechnął się, widząc moją zszokowaną minę. - Domyślam się, że o nim słyszałaś...
No a jak mogłam o nim nie słyszeć? Jeden z najpaskudniejszych gangsterów przyjechał specjalnie do San Diego, żeby porwać Lizzie, a teraz... Jestem w jego domu! Porwał mnie sam Justin Bieber!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top