4. So What
Muzyka przewodnia:
P!nk - So What
"I przypuszczam, że mam świetną zabawę. I co my teraz zrobimy? Zamierzam Ci to pokazać..."
Blondyn wysiadł z samochodu i obszedł go, podchodząc od mojej strony i otwierając mi drzwi. Oj nie! To nie był gest godny dżentelmena, po prostu chciał mnie wyciągnąć z pojazdu jak śmiecia i zatargać na swoim umięśnionym ramieniu do piętrowego, całkiem ładnego domu, stojącego z daleka od innych. Ciekawe dlaczego? Pewnie nie chcą, żeby sąsiedzi słyszeli strzały w nocy,albo jakieś krzyki torturowanych ludzi, bo to by tylko stwarzało problemy.
Budynek był dość zwyczajny, ale w odróżnieniu od innych, ogrodzony wysokim płotem i aby dostać się na posesję, trzeba było nacisnąć specjalny przycisk, otwierający furkę. Wniósł mnie na plac, zostawiając samochód za bramą.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że mogę iść sama? - westchnęłam ciężko. - Nie jestem Fioną, a ty nie przypominasz mi Shreka, więc postaw mnie. - mówiłam, ale on nie reagował. - No ta, mów do słupa, a słup jak dupa. - mruknęłam i ku mojemu zdziwieniu, poczułam pod sobą lekkie drganie jego napiętych mięśni. Czyżby się zaśmiał? Nie mogłam jednak tego zobaczyć, bo byłam odkręcona tyłem do niego. Nie było to w sumie takie złe, bo miałam idealny widok na jego tyłek. Jasne dżinsy ledwie się mu trzymały na biodrach i wyraźnie mogłam zobaczyć biały pasek od jego bokserek. Chociaż, bardziej od tyłka wolałam zobaczyć śliczny wyszczerz na jego buźce.
Byłam bardzo ciekawa jak wygląda jego twarz, gdy się uśmiecha. Szczery uśmiech jakoś nie bardzo mi pasował do jego wrednej japki, ale może by mnie miło zaskoczył. Musi mieć piękny uśmiech... Może to i lepiej, że go nie widzę, bo całkiem bym się zauroczyła jego osobą. Możliwe, że to miłość od pierwszego wejrzenia! Zawsze chciałam taką przeżyć, ale mam ogromnego życiowego pecha, więc za każdym razem musiałabym przechodzić koło wybranka kilka razy, a on i tak by to olał.
- Ale tak wracając do tematu...
- Ja pierdole, czy ty musisz tyle gadać? - usłyszałam jego lekko zmęczony głos. W sumie lepszy zmęczony niż wkurzony. Ooo! Znów znalazłam jakiś plus sytuacji, w której się znalazłam. Jestem w tym serio bardzo dobra.
- Jakbyś mi odpowiedział na moje wszystkie pytania, to bym się zamknęła. - prychnęłam i zachwiałam się lekko, gdy postawił mnie pod drzwiami od domu i otworzył je, wpychając mnie bestialsko do środka, aż wylądowałam na podłodze. Jęknęłam cicho z bólu i chwyciłam się za obolałą kostkę, która niebezpiecznie wygięła się podczas upadku.
- Wstawaj. - warknął tym swoim groźnym tonem i popatrzył na mnie z góry. Nie chciałam się z nim znów kłócić, więc powoli zebrałam tyłek z podłogi.
- Jesteś delikatny jak czołg. - mruknęłam pod nosem, po czym lekko oparłam się o jego umięśnione ramię, żeby rozmasować swoją obolałą kostkę. Bym się połamała, ale on jak zwykle ma to w dupie. Trafiłam na człowieka obojętnego na ludzkie nieszczęście. Zamiast gangsterem, powinien być politykiem. Lepiej by się sprawdził w tym zawodzie.
Rozejrzałam się po wnętrzu, a moja brew momentalnie podjechała do góry. Było tutaj... Paskudnie! Na ścianach nie było żadnych obrazów, mebli w sumie też było mało. Od razu widać, że miejscu brakowało kobiecej ręki. Oj, jakbym przysłała to jedną z dziewczyn z wydziału projektowania, to by miała wielkie pole do popisu. Pomieszczenia były naprawdę duże, ale puste i zimne. Zero uczucia.
Blondyn chwycił mnie za ramię i pociągnął wzdłuż korytarzem, w nieznanym mi kierunku. Musiałam szczerze przyznać, że z każdym jego krokiem, panikowałam coraz bardziej. Zbliżał się do ostatnich drzwi, a ja praktycznie widziałam, co tam się znajduje. Piwnica! Nienawidziłam tego typu miejsc, bo panicznie bałam się ciemności, a w dodatku, dotrzymywanie towarzystwa szczurom, nie jest moim ulubionym zajęciem.
- Ej, zaczekaj... - pisnęłam i wbiłam pięty w podłogę, żeby się zatrzymać, jednak on to olał i dalej mnie ciągnął, przez co lekko się potknęłam, wpadając na jego plecy. - Blondynie, zaczekaj! - chwyciłam go za nadgarstek, a on gwałtownie się zatrzymał, spychając moją dłoń, jakbym go co najmniej oparzyła.
- Po pierwsze, nie dotykaj mnie, gdy ci na to nie pozwolę, bo tego nie lubię. - syknął i ścisnął mocno mój nadgarstek, przez co lekko skrzywiłam się z bólu. Skora nadal była podrażniona i brudna od krwi, ale jemu to ani trochę nie przeszkadzało. Czerpał jakąś chorą satysfakcję z sprawiania mi bólu. - Po drugie, blondynie? Serio? - uniósł seksownie brew, przez co nieświadomie przygryzłam dolną wargę. Coraz bardziej zaczynał mi się podobać z wyglądu, ale równocześnie miałam wrażenie, że całkiem zgłupiałam. Jak może podobać mi się taki człowiek?
- A jak mam do ciebie mówić? Nie znam twojego imienia...
- I nie poznasz, shawty. - uśmiechnął się z wyższością, jednak ten uśmiech ani trochę mi się nie podobał, bo nie dosięgnął jego ślicznych oczu. Chcę ładniejszy...
- O nie, znów ta shawty. - wywróciłam oczami. - Ale co ci szkodzi zdradzić imię? To raczej nic wielkiego.
- Moje imię jest tylko dla wybrańców, a ty jesteś w tej chwili nikim, więc go nie poznasz. - wzruszył nonszalancko ramionami i otworzył drzwi od piwnicy. Przełknęłam ślinę, widząc długie, ciemne schody. Nawet nie było widać gdzie się kończą, przez ciemność panującą w pomieszczeniu. Chyba dokładnie takie widziałam ostatnio w jakimś horrorze, do oglądania którego zmusił mnie Colin. Przełknęłam głośno ślinę i postanowiłam nadal go zagadywać, aby mnie tam nie zamknął.
- No to może będę zgadywać, a ty kiwaj głową na tak, lub na nie. - zaproponowałam.
- Chyba cię pojebało dziecinko. - prychnął. - Nie poznasz mojego imienia i już. Najlepiej nic do mnie nie mów, to nie będzie problemu.
- Ale...
- Justin! - usłyszałam ten sam wesoły głos, co wcześniej przez telefon i od razu odwróciłam się w stronę drzwi. Spojrzałam na uroczo wyglądającego blondyna, który wszedł właśnie do domu. Sporo niższy od Justina, ale także całkiem przystojny. Wyglądał dużo delikatniej niż Justin czy Zayn i nie pasował mi na gangstera. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić jak taki słodki chłopak kogokolwiek zabija. W jednej dłoni trzymał komórkę, a w drugiej torbę z zakupami. - Kupiłem kilka rzeczy, na... - urwał w połowie zdania i popatrzył najpierw na mnie, później na Justina, a na końcu na nasze dłonie, bo chłopak nadal trzymał mnie za nadgarstek. Mój towarzysz widząc to, od razu zabrał dłoń i odchrząknął znacząco.
- Co tak długo? I gdzie reszta? - syknął chłodno, ale wiedziałam, że poczuł się niezręcznie, bo jego głos lekko zadrżał. Czyli jednak nie jest tak zimny, jakiego udaje. Dobrze wiedzieć.
- Eee, już idą. - uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie szybkim krokiem. - Cześć, jestem Nathan. A ty pewnie jesteś Lizzie? Całkiem ładna jesteś. Myślałem, że będziesz gorsza. Aż szkoda cię oddawać do tego typa. - schował urządzenie do kieszeni i wyciągnął w moją stronę dłoń. Hm... Miło. Nie wiedziałam czy uznać to za komplement, więc wolałam tego w ogóle nie komentować. Bałam się nawet pomyśleć o kolesiu, do którego chcą mnie wysłać. Może to jakiś zboczeniec? Tyle się teraz słyszy o tego typu ludziach.
- Hej. No właśnie chodzi o to, że ja... - zaczęłam, jednak jak zwykle nie było mi dane dokończyć.
- Milcz. - warknął blondyn i spojrzał na torbę z zakupami. - Kupiłeś mi coś? - zapytał, przez co skojarzył mi się z małym dzieckiem. Uroczo. Ja pytałam tak mamę, gdy miałam pięć lat...
- Mam skrzydełka. - Nath posłał nam zabójczy uśmiech. Przyjrzałam się mu i zachichotałam cicho. Miał fryzurę jak Elvis i przez jego optymistyczne nastawienie do życia, nie sposób było go nie polubić. Fajnie by było mieć takiego kumpla. Swoim zachowaniem troszeczkę przypominał mi Colina. Gdybym ich ze sobą poznała, na pewno złapaliby wspólny język.
- Świetnie, jestem głodna. - wyszczerzyłam się i chwyciłam sympatycznego chłopaka pod ramię.
- Co? Ty nic nie jesz. - Wredzio chwycił moje ramię, na co lekko wywróciłam oczami.
- No wiesz? Jestem głodna, bo nie jadłam dziś śniadania. Ktoś mnie niestety porwał akurat przed przerwą obiadową. - prychnęłam i wysunęłam się z jego uścisku. - Nath, powiedz coś Justinowi. - wyszczerzyłam się chytrze do niego, bo przecież jeszcze chwilę temu był pewien, że nie poznam jego imienia. W sumie, ładne miał imię. Pasowało do niego.
- W sumie, mam dużo tych skrzydełek. - wzruszył ramionami i pociągnął mnie z rękę w stronę, jak się okazało, kuchni.
- Nathan, popierdolcu. - Jus wszedł za nami i znów chciał chwycić moje ramię, ale szybko odsunęłam się od niego.
- Nie bądź taki wredny. Zjem, wytłumaczę ci, co się stało i wtedy podejmiesz decyzję, co dalej. Okej? - uśmiechnęłam się do niego słodko, przynajmniej miałam nadzieję, że to tak wyglądało... Chłopak tylko pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Jesteś stuknięta. Porwałem cię, zastraszałem, chciałem zamknąć, a ty się cieszysz. Najpierw to powinienem zabrać cię do psychiatry.
- Coś w tym jest. - wzruszyłam ramionami i usiadłam przy stole, zaraz koło Nathana, który zaczął wypakowywać skrzydełka. - Ja po prostu wszędzie szukam pozytywów.
- Masz. - blondas podsunął mi pod nos kilka skrzydełek, więc od razu wzięłam się za jedzenie. - Później trzeba będzie ci opatrzyć te rany. - wskazał palcem na moje nadgarstki, na co tylko lekko kiwnęłam głową i nadal jadłam. Mm, naprawdę byłam bardzo głodna. - Więc... Twój tata ma mnóstwo kasy, co?
- Mój tata? - zaśmiałam się i przeniosłam wzrok, na kilku facetów, którzy akurat weszli do kuchni i zaczęli przyglądać mi się z ciekawością. W sumie wszyscy byli nieźli, ale Justinowi nie dorastali do pięt. Wśród nich rozpoznałam Zayna, który wyglądał raczej na zaskoczonego, że widzi mnie w takim stanie, ale jak zwykle się nie odezwał. Obok niego, z lewej strony stał szatyn, który raczej wyglądał wrednie, a z prawej brunet, który... W sumie nie wyglądał ani miło, ani wrednie. Byli przystojni, ale kompletnie nie mój typ. Moim typem jest tylko Jus.
- No tak.
- Jest hydraulikiem. - wepchnęłam duży kawałek mięsa do ust i przeniosłam wzrok na Justina, który tym razem patrzył na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Chyba nie bardzo docierało do niego to, co powiedziałam przed chwilą. I bardzo dobrze. Swoim zachowaniem sprawiam, że nie jest już tak pewny siebie. Nie wiedziałam czy dobrze robię, tłumacząc im wszystko, ale uznałam, że tak będzie lepiej. Pewnie postanowią mnie zabić, bo nie będę im do niczego potrzebna... Wolałam jednak o tym na razie nie myśleć.
- Czym? Co ty gadasz? - Nath przełknął ślinę tak głośno, że bez problemu mogłam to usłyszeć, siedząc po drugiej stronie stołu.
- No hydraulikiem i zarabia najniższą krajową, więc raczej od niego kasy nie dostaniecie. - westchnęłam cicho i wlepiłam spojrzenie w oszołomionego blondyna. - Nie jestem Lizzie Green, jestem Annie Keen.
Kolejny rozdział za nami ;> I co sądzicie? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top