Rozdział 3

Kolejnego dnia obudził mnie dzwoniący budzik o godzinie szóstej trzydzieści. Szybko wyłączyłam ustrojstwo tym samym wstając z ciepłego łóżka, co nie ukrywam było trudnym zadaniem. Zeszłam na dół w celu zjedzenia normalnego śniadania pierwszy raz w tym tygodniu, ponieważ wcześniej musiałam się zadowolić pokarmem kupionym w piekarni na szybko. Co tam zastałam przerosło moje oczekiwania. Nie zobaczyłam stłuczponego szkła czy wyrwanych zasłon. Nie słyszałam już krzyków wiecznych kłótni. Moim oczom ukazała się jedynie mama przygotowująca omlety. Dalej nie wyglądała jak pełna życia kobieta, ale przynajmniej na jej twarzy wymalowany był spokój. Co prawda dalej jej oczy były napuchnięte od ciągłego płaczu ale wygląda dużo lepiej niż pare dni temu.
-Um hej?- rozpoczęłam z wahaniem.
-Witaj kochanie- rozpromieniła się widząc mnie na stołeczku barowym umiejscowionym na wysepce przy której gotowała.
-Gdzie ojciec?- nie owijałam w bawełnę, a rodzicielka wyłożyła na talerz omlet i skupiła się na mnie lekko marszcząc brwi.
-Wyprowadził się.- zacisnęła usta w cienką linię.
-W końcu zauważyłaś, że puszcza się z innymi?- wycedziłam nie mogąc opanować złości narastającej we mnie przez te wszystkie dni.
-Des...- rozłożyła ręcę w akcie bezsilności.- Przecież wiesz, że to dla mnie straszne przeżycie, więc czemu mi to utrudniasz?
-Może dlatego, że przez dwa tygodnie kłóciliście się bez przerwy?! Nie mogłam nawet normalnie zjeść śniadania! Mogłaś od razu go wypierdolić, a nie robić sobie złudne nadzieje, że cię kocha!- wykrzyczałam.
-Des ja... ja cię nie poznaję..- twarz mojej matki od razu zalał smutek co spowodowało natychmiastowe wyrzuty sumienia. Moja huśtawka nastrojów jest tak nieokiełznana niczym bohaterek w opowiadaniach romantych.
-Przepraszam-spuściłam lekko głowę.- Dla mnie też to trudne i chcę żebyś wkońcu była szczęśliwa. Tak na prawdę.
-Ja też chciałabym żebyś była szczęśliwa. Pragnę poznać twojego chłopaka czy tam dziewczynę nie wnikam, twoich przyjaciół....
-Zdajesz sobie sprawę, że takich osób nie posiadam?- posłałam jej wrogie spojrzenie
-Tak Des, dlatego chciałabym żebyś ich znalazła, zaczęła żyć pełnią i...
-Dość!- przerwałam jej i wybiegłam do swojego pokoju.

W szkole jak zwykle od razu skierowałam się do odpowiedniej sali lekcyjnej. Po całym wydarzeniu w domu nie miałam siły nawet zostawić bluzę w szafce. Usiadłam na ławce i powtarzając materiał z historii czekałam na lekcję, która nadeszła dość szybko.

Zajęcia szkolne minęły jak zwykle w żółwim tempie i oczywiście zanudziłam się na śmierć. Po za dwoma wizatami w gabinecie dyrektora nie działo się nic ciekawego. Dzisiaj Shawn'a nie było w szkole więc nie miał mnie kto zaczepiać co z jednej strony mnie cieszyło, ale z drugiej troszeczkę smuciło. Zbiłam się w myślach za to, że w ogóle o nim pomyślałam i poszłam w stronę mojego ulubionego miejsca.

Będąc w biblotece dokończyłam swoją powieść fantastyczną co było nie lada wyzwaniem bo całkowicie doskwierał mi brak weny. Około godziny osiemnastej zaczęłam wracać do domu.

Otuliłam się bardziej bluzą gdy poczułam powiew październikowego wiatru. Nagle usłyszałam szelest przez co gwałtownie się odwróciłam. Ponawiałam tą czynność jeszcze kilka razy całkowicie przerażona, aż usłyszałam znajomy śmiech i przed oczami pojawił się Shawn.
-A co to taka bad girl boi się liści?- posłał mi spojrzenie pełna rozbawienia i kpimy.
-Ty idioto!- krzyknęłam całkowicie pozbawiona dobrego nastroju. Chciałam przejść obok niego, ale oczywiście zatorował mi przejście i położył ręce na moich ramionach-Co znowu?!
-Po pierwsze nie krzycz po drugie chcę ci coś pokazać. Pójdziesz ze mną prawda?
-Nah- szarpnęłam się, żeby pójść dalej, ale tylko pogorszyłam sytuację bo Shawn ścisnął mnie mocniej.
-Żadne nah. Pójdziesz.- spojrzał na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu co tylko skwitowałam donośnym śmiechem.
-Kurwa chyba sobie żartujesz. Nie udawaj stanowczego, niegrzecznego chłopca bo ci to nie wychodzi.
-Suka
-Co?- teraz to ja miałam zaskoczenie wymalowane na twarzy
-Słyszałaś.- burknął, odwrócił się na pięcie i ruszył w nieznaną mi stronę.
-Chyba żartujesz.- podbiegłam do niego i uderzyłam go prosto w policzek. Nie panuję nad gniewem okej?

A Shawn jak gdyby nigdy nic pociągnął mnie w swoją stronę i zaczął mnie ciągnać w kierunku Lake Street*. Trochę mrocznej strony Toronto. Nie opierałam się, bo w sumie byłam ciekawa co wymyślił.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top