Rozdział 2

Następnego ranka zmuszam się do wstania z łóżka. Mam jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia zajęć szkolnych, ale oczywiście krzyki rodziców nie pozwalają mi znów zapadnąć w sen. Pozostało mi szybkie ogarnięcie się i wyjście jak najszybciej z tego domu przepełnionego złością. A potem? Cóż, jak to mam w zwyczaju, spacerowanie po jeszcze objętymi snem uliczkami Toronto. Zapowiada się świetny dzień.

Szybko narzuciłam na siebie pierwszą lepszą bluze i spodnie, a następnie skierowałam się do łazienki w celu wykonania porannych czynności oraz makijażu. Gdy już doprowadziłam się do ładu wybiegłam z domu, aby uniknąć konfrontacji z zapewne rozćwieczonymi rodzicami. Najpierw na cel obrałam sobie piekarnię, która wydawała mi się idealnym początkiem mojej wędrówki do szkoły. Na głodniaka nic nie zrobię.

Gdy już kupiłam pieczywo, usiadłam na ławce w pobliskim parku zajadając się świeżo upieczoną bułeczką. Promienie słoneczne lekko wyłaniały się zza drzew co tworzyło magiczny klimat i poczucie bezbieczeństwa. Uwielbiałam te chwile jak te. Błogie, pozbawione trosk życia codziennego. Bez wrzeszczących rodziców czy natrętnych rówieśników.

Jestem totalnym introwertykim i osobą aspołeczną co na razie wychodzi mi na plus. Nie muszę uganiać się za szkolnymi przyjaźniami czy miłościami. Jestem tylko ja. To troche egoistyczne podejście, ale biorąc pod uwagę jak życie dało mi po dupie, to wszystko jest uzasadnione.

Po skończonym posiłku postanawiam wkońcu obrać ścieżkę prowadzącą do szkołu. Dlatego powolnym krokiem przechadzałam się po moim mieście.

Przychodzę do szkoły pół godziny przed czasem dlatego postanawiam chwilę postać i wziąć kilka głębokich wdechów zamykając oczy. Natomiast gdy słyszę znajomy głos błyskawicznie otwieram oczy.
-Cóż za spotkanie- przed sobą widzę uśmiechniętego chłopaka z bibloteki, którego ignoruję i szybko wchodzę do szkoły.
-Czy ja jestem niewiedzialny? Halo jestem powietrzem?- zapytał poirytowany.
-Nie.- odparłam niemal od razu i przystanełam.
-Nie co?- zmarszczył brwi w akcie dezorientacji.
-Nie jesteś powietrzem, ponieważ jest ono dla mnie niezbędne do funkcjonowania w przeciwieństwie do ciebie.- burknęłam mając nadzieję, że się odczepi.
-Wow.
-Co wow?- posłałam mu wredne spojrzenie.
-Potrafisz dawać kosza.- uśmiechnął się leniwie.
Nie chcąc dalej słuchać jego jazgotu po prostu ruszyłam przed siebie szkolnymi korytarzami. Nie było mi to dane ponieważ jeden osobek płci męskiej dorównał mi kroku i zakłócił moją ciszę.
-Po szkole chodzą pogłoski, że nie wolno się do ciebie zbliżać? Masz wszy czy coś?- zapytał rozbawiony.
-Czy coś.-przyspieszyłam kroku.
-Okay, czyli nie jesteś zbyt rozmowna, rozumiem. Niestety natrafiłaś na gadułę który nawet niemowę potrafi zmusić do rozmowy, więc szykuj się.- rzucił z uśmiechem i ruszył w stronę sali matematycznej. Wzięłam z niego przykład i także poszłam w stronę odpowiedniej klasy.

*
Po ośmiu godzinach męczarni wkońcu udałam się do mojego cichego zaułku. W biblotece na wejściu przywitała mnie Clarie czyli szęśćdziesięcioletnia, miła kobieta pracująca tam. Zajęłam swoje miejsce i oddałam się jakiejś powieści leżącej na pierwszej lepszej półce. Nawet nie zauważyłam, że ktoś koło mnie usiadł dopóki dopóty poczułam lekkie szturchnięcie na ramieniu. Odwróciłam głowę i moim oczom po raz kolejny ukazała się brązowa czupryna, oczy w których można zatonąć (wiecie takie literackie pojęcie z romansideł) i wielgachny uśmiech.
-Rozgryzłem cię
-Co?- powiedziałam trochę za głośno bo spotkałam się z surowym spojrzeniem starców.
-Przejrzałem cię na wylot, więc jeśli chcesz wiedzieć co o tobie wiem to chodź ze mną na spacer.- rzucił mi wyzwanie, które oczywiście musiałam przyjąć. Cholera co jak co, ale gdy ktoś wiedział o mnie za dużo to musiałam go uciszyć albo zabić... Nieważne.
Dlatego znowu znalazłam się na jednej z ulic Toronto tym razem z chłopakiem. Co było zdecydowanie dziwne. Trwaliśmy w ciszy co zdecydowanie mnie denerwowało, no halo chciał pogadać!
-Powiesz coś kurwa wreszcie?- przerwałam ciszę.
-Wiedziałem.- mruknął z zadowoleniem ukazując zęby w uśmiechu. Ten człowiek zdecydowanie za często się uśmiecha. To wkurza.
-Co znowu?- burknęłam.
-Wiedziałem, że wyjdziesz ze mną tylko dla tego żeby odkryć moją wiedzę o tobie. Wiedziałem, że po raz pierwszy zaczniesz rozmowę. Nie jesteś taka skomplikowana, Destiny.-posłał mi zwycięski uśmiech, a mnie zatkało. Nie odezwałam się więcej dlatego Shawn kontynuuował.- Tak na prawdę nie wiem o tobie wszystkiego, troche oszukiwałem. Przynajmniej zgadłem, że nie lubisz gdy ludzie wiedzą o tobie za dużo. Pora to zmienić.
-C-co? ?- zapytałam totalnie skołowana.
-Pora na to żeby ktoś robił coś na przekór tobie. Codziennie będę mówił co dowiedziałem się o tobie. Teraz pewnie się wściekniesz.
-Oszalałeś?! Zaraz...-stanęłam w miejscu.- Ty jesteś jakiś chory!
-Życie lubi zaskakiwać, Destiny.- uśmiechnął się po raz ostatni i odszedł pozstawiając mnie samą.

Skołowaną, samotną jak zwykle i zdecydowanie rozwścieczoną.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top