#36: i have extra news.

ROSIE

Mrugnęłam kilkakrotnie oczami przyzwyczajając je jednocześnie do ostrego światła, po czym rozjerzałam się wokół i zdałam sobie sprawę, że znajduję się w szpitalu. Nade mną stała pielęgniarka podpinająca kroplówkę, która kiedy tylko zauważyła, że odzyskałam przytomność, zapytała jak się czuję.

- Nie jest źle - mruknęłam. - Tylko bardzo chce mi się pić.

- Już podam Ci wodę - uśmiechnęła się i po chwili przyniosła mi plastikowy kubeczek wypełniony do połowy bezbarwną, niegazowaną cieczą.

Upiłam zaledwie jeden łyk, bo na więcej nie miałam siły, a już poczułam się o niebo lepiej. Starsza kobieta widząc to, powiedziała, że na moment zostawi mnie samą, bo musi iść poinformować lekarza, że może już do mnie przyjść. Skinęłam lekko głową i pogrążyłam się w zamyśleniu nad tym co być może mi dolega. Pojawił się pewnien strach, ale to raczej oczywiste, że człowiek leżący na szpitalnym łóżku zaczyna myśleć o wszystkim co najgorsze.

Rzeczywiście dosłownie po pięciu minutach pielęgniarka wróciła, a wraz z nią lekarz, który miał mi wyjaśnić co się ze mną działo.

- Dzień dobry, panno Clark - przywitał się oficjalnie, na co odrobinę się speszyłam. - Jak mogła pani do takiego stanu doprowadzić swój organizm? - zapytał z wyraźną naganą. - I to w dodatku teraz, kiedy pani najabardziej potrzebuje wszelkich witamin - kontynuował, a ja popatrzyłam na niego z niezrozumieniem.

- C-co mi jest? - odezwałam się w końcu.

- Ma pani ostrą anemię, co w połączeniu z ciążą może być naprawdę tragiczne w skutkach.

- Z jaką, do cholery ciążą?! - uniosłam się.

- Oh, więc jeszcze nie wiesz, dziecko. Jesteś w piątym tygodniu ciąży. Zagrożonej ciąży - wyjaśnił, a ja zbladłam chyba jeszcze bardziej, bo pielęgniarka natychmiast zainterweniowała. - Oczywiście jest szansa, że zarówno Ty, jak i dziecko będziecie zdrowi, ale jest jeden warunek. Leki na podtrzymanie ciąży i oczywiście specjalna dieta dostosowana do twojego organizmu. Dodatkowo zero stresu, dźwigania ciężkich rzeczy i regularne badania krwi. Jeśli wyniki nie polepszą się w ciągu najbliższych dwóch tygodni, będziemy musieli zostawić Cię na oddziale - ciągnął swoją wypowiedź, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco, widząc moją załamaną minę. - Dacie radę, tylko musisz walczyć.

Po tych słowach opuścił gabinet przypominając przy okazji pielęganirce dyżurującej, że na jutro mam mieć naszykowany wypis. Nim na dobre zdążyłam przetrawić te wszystkie informacje, obok mnie usiadł zmartwiony Harry.

- J-ja...

- Wiem - przerwał mi. - Wiem o wszystkim. O ciąży i o anemii.

- Jesteś zły?

- Na co miałbym być zły, Różyczko? - prychnął.

- Może na to, że właśnie zniszczyłam życie twojemu najlepszemu przyjacielowi?

- Nic nie zniszczyłaś. To mu jedynie pomoże. Wiesz, on jest typem osoby, która potrzebuje porządnego kopa w tyłek, żeby ruszyć do przodu - wyjaśnił z uśmiechem, który udzielił się również i mnie.

- A... co z nim?

- Lekarze wszystko opanowali, to był nagły skok ciśnienia i trudności z oddychaniem. Jeśli dobrze pójdzie, to za dwa dni będą chcieli go wybudzić ze śpiączki, ale ani mi się waż teraz tym przejmować. Przecież słyszałaś co powiedział lekarz - przestrzegł mnie.

- Wiem - jęknęłam. - Ale nie mam zamiaru tutaj tak bezczynnie leżeć. W dodatku jestem głodna, a zgaduję, że szpitalne obiady to syf, więc... kupisz mi coś do jedzenia, Harold? - zapytałam, robiąc maślane oczy.

- Z wielką przyjemnością, a Ty zapytaj czy kiedy kroplówka się skończy, to możesz opuścić na chwilę łóżko - polecił, po czym pożegnał się ze mną całusem w czoło i poszedł na zakupy.

Ja w tym czasie próbowałam uporządkować sobie chociaż trochę to, co wcześniej usłyszałam.

Jeśli wszystko się uda, to za mniej niż dziewięć miesięcy zostanę matką i spełnię swoje największe marzenie od zawsze.

Tym razem to ja będę mogła być dla kogoś siłą.

Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, po czym przejechałam dłonią po moim, jeszcze płaskim, brzuchu, w którym rozwijało się już nowe życie. Moja mała fasolka. Bezbronna i mająca teraz tylko mnie. Mnie, która musi walczyć za dwóch, albo i trzech, biorąc pod uwagę również Nialla.

Teraz to ja muszę stać się osobą, która spawi, że oni będą silni.

~

Godzinę później do sali wparował zdyszany Harry z papierowym pudełkiem w ręce.

- Przez twojego sms-a przebiegłem chyba z pół miasteczka tam i z powrotem w poszukiwaniu pączków z polewą malinową i posypką z pianek - oświadczył z udawanym wyrzutem. - Więc mam nadzieję, że było warto - mruknął, podając mi pudełko, a moje oczy zaświeciły, kiedy tylko zobaczyłam pyszne łakocie.

- Wyjdziemy na korytarz? - zaproponowałam, na co szatyn się zgodził i po chwili siedzieliśmy już w kącie korytarza na całkowicie niewygodnych krzesłach i zajadaliśmy się pysznymi pączkami.

Zjadłam dwa i stwierdziłam, że więcej nie dam rady, ale za namową Stylesa udało mi się przełknąć jeszcze jednego.

- Jezu, jak ja będę tyle jeść, to za chwilę naprawdę będę gruba - rzuciłam, na co mój towarzysz się zaśmiał. - Te dwa odstawiam na później i koniec - postanowiłam, widząc pozostałe słodycze.

- Już współczuję Niallowi, jeśli twoje zachcianki będą tak oryginalne - zaśmiał się, a ja zgromiłam go wzrokiem.

Zamknęłam pudełko i położyłam głowę na kolanach, dzięki czemu miałam idealny widok na twarz Harry'ego, co też bezwstydnie wykorzystałam.

- Mam coś na twarzy? - zapytał wyraźnie speszony.

- Nie - zachichotałam.

- Więc dlaczego się tak patrzysz?

- Dziękuję, Harry. Za wszystko. Za pączki, za przewiezienie ubrań, za to, że przyjaźnisz się z Niallem i za to że jesteś, po prostu - mówiłam, a szalekące hormony, dające mi od jakiegoś już czasu wyraźne sygnały, wzięły górę i popłakałam się, ale to był raczej płacz szczęścia.

On widząc moją wzruszenie, przesunął się bliżej i przytulił się do mnie, a następnie cicho zapytał:

- Chcesz iść do Nialla?

Kiwnęłam głową na znak zgody, a on w żartach powiedział jeszcze, żebym się mu tam znowu nie rozbeczała.

- Postaram się.

Podeszliśmy pod szybę, przez którą mogliśmy na niego spojrzeć. I... pierwszy raz na niego spojrzałam bez smutku czy żalu, a z czystą pogodą ducha i nadzieją, że teraz już wszystko się ułoży.

- Byli u niego dzisiaj Greg z Denise i pytali o Ciebie, ale powiedziałem, że musiałaś wrócić do domu. Gadali z lekarzem i podobno rana goi się całkiem dobrze, krew nie zbiera się w jamie brzusznej, a złamane dwa żebra nie są w najgorszym stanie - wymieniał cicho. - Po wybudzeniu będzie musiał tutaj spędzić tydzień lub dwa, no a potem oczywiście kilka kontroli.

- Da radę. Musi - przekonywałam samą siebie.

- Oczywiście, że da. Mam jeszcze jedną wiadomość.

- Dobrą czy złą? - spytałam wyraźnie zainteresowana.

- Zaraz się dowiesz - przewrócił oczami. - Tak więc, udało mi się dodzwonić do odpowiednich miejsc i nie ukrywam, że pomógł mi w tym ojciec Nialla, ale... Luke jest w areszcie - oznajmił z promiennym uśmiechem, zapewne zupełnie nieodpowiednim do tej sytuacji, ale tak niesamowicie zaraźliwym, że udzielił się również i mnie.

Luke jest w areszcie.

Więc teraz najwyższa pora spojrzeć w przyszłość bez obaw...

___________

heya ♡
co sądzicie o tym rozdziale, jak i całym fanfiction? uh, wydaje mi się, że je jakoś zepsułam, nie wiem.

btw dzisiaj mija rok od wypuszczenia drag me down, ja się pytam: JAKIM CUDEM ROK?! minął rok, a ta piosenka nadal mi się nie znudziła, mimo, że słucham ją nałogowo :')

all the love, nells

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top