SS Claire
PAŹDZIERNIK, 1984 ROK.
Jak ja nie cierpię Matematyki! Muszę wkuwać na jakiś głupi sprawdzian! Strasznie nie mam ochoty na naukę, ale cóż... taki mój obowiązek...
— Wychodzę na dwór, pójdziesz ze mną? — W drzwiach stała moja młodsza siostra, Claire.
Marszcząc brwi wyjrzałam za okno. Na dworze było szaro i ponuro oraz padał deszcz.
— Po co chcesz wychodzić na zewnątrz w taką złą pogodę? — Zapytałam znad podręcznika — A poza tym, teraz się uczę.
— Obiecałam Georgie'mu, że przyjdę... Dostałam wczoraj od niego łódeczkę z papieru... Spójrz. — Powiedziała lekko zawiedziona.
Dziewczynka próbowała położyć głowę na moim ramieniu, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem. Była ode mnie o wiele niższa, a to, że siedziałam na łóżku ułatwiało sprawę tylko odrobinę.
Spojrzałam na papierowy okręcik, który trzymała w swojej małej rączce.
Był na nim napis SS Claire.
— Kto to Georgie? — Spytałam.
— Poznałam go całkiem niedawno... Jest... Moim przyjacielem. Takim prawdziwym. — Odpowiedziała uśmiechając się radośnie.
Dopiero po chwili zauważyłam, że Claire ma już na sobie fioletowy płaszczyk przeciw deszczowy i różowe kalosze.
Była już całkowicie gotowa do wyjścia.
— No... To pa, Kate! — Dziewczynka przytuliła mnie na pożegnanie i wybiegła z mojego pokoju.
— Wracaj szybko! — Krzyknęłam za nią, ale bardziej do siebie, gdyż nie było jej już w moim pokoju.
Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, wycierając rękawem bluzki zaparowane szkło.
Claire biegła już radośnie chodnikiem. Widząc mnie w oknie, pomachała mi, a ja odwzajemniłam jej gest.
Po chwili straciłam ją z pola widzenia.
Nie pozostało mi nic innego, niż nauka.
Tak... Trzeba wkuwać... Przynajmniej później będę miała wszystko z głowy.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam się uczyć. Nie wiem, czy cokolwiek z tego zapamiętam, ale raczej powinnam. Nie chcę przecież dostać znowu marnej oceny z owego znienawidzonego przedmiotu.
Do przerobienia miałam około sześć tematów, a to chyba nie tak dużo materiału, mam rację? Zaczęłam uczyć się na pamięć najróżniejszych formułek i wykonywać zadania w ramach powtórzenia.
Po nauczeniu się dosłownie jednej czwartej tego, co powinnam umieć, czułam się jak jakiś geniusz. I to dosłownie.
Minęło dopiero pół godziny, a mi się już nie chciało dalej uczyć, więc postanowiłam zrobić sobie przerwę.
Podręcznik położyłam na swojej twarzy i zamknęłam oczy. Senność, którą czułam od dłuższego czasu momentalnie dała o sobie znać i nie potrafiłam się jej oprzeć.
To tylko chwila...
---------------------------------------------------
— C-c-co jest? — Otworzyłam leniwie oczy, kiedy to poczułam, jak ktoś szturcha mnie w ramię, a podręcznik zsunął mi się z twarzy. Przede mną stała moja mama.
— Claire jeszcze nie wróciła. Poszła się bawić, ale jest już późno.
— Powinna być... — Wciąż zaspana zastanawiałam się nad tym chwilę, aż przypomniałam sobie jej łódeczkę z papieru — Przy kanałach. Z przyjacielem. Już po nią idę. — Dokończyłam.
Zwlekłam się z łóżka i wyszłam ze swojego pokoju. Zeszłam po schodach w dół i skierowałam się w stronę korytarza, gdzie wciągnęłam na stopy czarne kalosze i czerwony płaszcz przeciwdeszczowy.
Następnie wyszłam z domu. Rozpadało się na dobre. Naciągnęłam kaptur na głowę i wyszłam na chodnik.
Rozejrzałam się dokoła. Pustka.
— Claire! — Wołałam, idąc w stronę, w którą wcześniej biegła moja siostra — Claire! Gdzie jesteś?!
Biegłam wśród kałuż jak dziecko. W sumie... czyż właśnie nim nie byłam?
W końcu miałam jedynie dwanaście lat.
Tak... dwanaście lat. Wystarczająco dużo, aby mieć pokaźną grupkę przyjaciół i znajomych, z którymi można normalnie pogadać, poplotkować.
Nigdy nie byłam dobra w zdobywaniu przyjaźni. Byłam bardzo nieśmiała, co było największą przeszkodą, a zarazem moją najgorszą wadą.
Posiadałam jedynie znajomych, z którymi rozmowa głównie opierała się na "cześć" i "pa".
Ale... Gdyby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, zrobiłabym z tym coś, no nie? Próbowała bym się zmienić, czy coś w tym stylu. Tak to widzę.
Otrząsnęłam się z tego całego transu.
Po raz kolejny zmierzyłam się z smutną rzeczywistością, ale takie chwile są normalne. Nie tylko w moim życiu, ale i w życiu każdego z nas.
— Claire! Gdzie jesteś?! — Moim wołaniom nie było końca.
Zaczęłam się poważnie martwić. Było już prawie ciemno, a dziewczynka nie odpowiadała. Jedynym dźwiękiem, który słyszałam, był deszcz i spływająca z rynien woda.
Wtem, przy jednym z ujść do kanałów, ujrzałam papierowy stateczek. Gdyby nie małe kamyczki, które blokowały mu trasę, wleciałby już do ścieków.
Ile sił w nogach, pobiegłam w tamtą stronę i złapałam za papierowy przedmiot.
W oczy od razu rzucił mi się napis: "SS Claire".
Serce zabiło mocniej w mojej piersi, a dłonie, w których trzymałam ową łódeczkę z papieru, zaczęły drżeć.
Co wy pomyślelibyście, będąc w takiej sytuacji? Bo w mojej głowie pokazywały się najgorsze z możliwych scenariuszy.
Poczułam się bezradna i chyba zaczęłam płakać, choć równie dobrze mógł to być deszcz.
Po raz kolejny rozejrzałam się nerwowo wokół. Nic.
Następnie zaczęłam biec w stronę domu tak szybko, jakbym przed kimś uciekała.
Moi rodzice siedzieli w kuchni przy stole.
Mama nastawiała wodę na herbatę, a tata czytał jakąś gazetę.
Moja rodzicielka odwróciła się do mnie, a widząc, że nie ma ze mną siostry, na jej twarz wkradł się wyraz zdziwienia oraz zaniepokojenia. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że nie zdjęłam kaloszy i płaszcza, przez które brudziłam podłogę wodą i błotem. Ojciec odłożył gazetę na bok i zwrócił wzrok w moją stronę.
Na usta cisnęło mi się mnóstwo zdań, które chciałam teraz wypowiedzieć, ale głos utknął mi w gardle.
— Gdzie jest Claire? — Zapytała mama.
Nerwowo zagryzłam dolną wargę i uciekłam wzrokiem w bok.
W końcu wzięłam głęboki wdech i starałam się mówić najspokojniej i najwyraźniej, jak tylko potrafiłam:
— O-ona... Nigdzie j-jej nie b-było...
Mama nagle zbladła i osunęła się na pobliskie krzesło. Wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
Spojrzenie niebieskich tęczówek przeniosłam na ojca, który sprawiał wrażenie opanowanego.
— Spokojnie, myślę, że wróci lada moment. Nie jest jeszcze ciemno, więc możliwe, że jeszcze się bawi albo jest u jakiejś rówieśniczki z przedszkola, w końcu leje jak z cebra. — Powiedział spokojnym głosem.
Te słowa ani trochę nie podniosły mnie na duchu. Claire nigdy nie wracała tak późno i doskonale o tym wiedzieliśmy.
---------------------------------------------------
— Kochanie, musimy pogodzić się z prawdą. Claire nie żyje... — Ojciec próbował pocieszyć mamę, która nie potrafiła pogodzić się ze stratą swojej młodszej córki. Gdyby nie to, że moja matka była chyba najsilniejszą kobietą na świecie, zapewne wpadła by w depresję.
— Ona żyje! — Krzyknęłam, nieustannie roniąc łzy.
— Zginęła... — Szepnął.
— Zaginęła! — Poprawiłam — Znajdzie się, zobaczycie... Nie musimy opuszczać Derry...
— Gdyby ktoś ją widział, zgłosiłby się do nas od razu... Porozwieszałem plakaty z jej wizerunkiem i informacją, że zaginęła po całym Derry!
Jedyne wytłumaczenie jest takie, że nie żyje albo została porwana. Policja już od miesiąca próbuje wszystkiego, żeby ją odnaleźć, ale bez skutku.
Musimy przestać mieć nadzieję na coś, co nigdy się nie stanie, a wyjeżdżamy dlatego, że to miejsce za bardzo nam o tym wszystkim przypomina.
Potrzebujemy przerwy. Dlatego jedziemy do twojej babci, do Toronto.
Oczy ojca zaszkliły sie, a matka płakała, opierając się o ścianę w korytarzu.
Zabolało mnie to. Patrząc na smutek rodziców, czułam kłucie w sercu.
A najbardziej bolało mnie to, że nie potrafię ich w żaden sposób wesprzeć.
Nagle zakręciło mi się w głowie. Żeby nie upaść, złapałam się za oparcie krzesła i przymknęłam oczy.
— I tak zatoniesz... — W głowie usłyszałam jej głos. Stała przede mną. Uśmiechała się. Mówiła do mnie.
— C-claire... — Otrząsnęłam się i rozejrzałam wokół. Mojej siostry wcale tutaj nie było. Przed sobą ujrzałam jedynie rodziców, którzy wynosili ostatnie walizki.
Wyszliśmy na zewnątrz. Mama zakluczyła wszystkie zamki w drzwiach i po raz ostatni spojrzała na dom.
Nigdy nie myślałam, że będę musiała opuścić to miejsce. Kochałam to miasto. Bardzo. I mimo, że nie miałam w tym miejscu zbyt wielu rówieśników, czułam się tu dobrze.
Pustym wzrokiem wpatrywałam się w trawnik, dalej rozmyślając. Derry przyciągało mnie niczym magnes, a ja nie umiałam nic z tym zrobić.
Gdyby to ode mnie zależało, wcale bym nie wyjeżdżała.
— Kate, jedziemy. — Powiedziała stanowczo mama, wsiadając do samochodu.
Usiadłam za siedzeniem kierowcy i oparłam głowę o szybę.
Po zaledwie chwili ruszyliśmy. Z każdym kawałkiem drogi coraz bardziej oddalałam się od domu, który tak bardzo kochałam.
Największy smutek przyszedł, kiedy mijaliśmy tabliczkę z nazwą miasteczka.
— Żegnaj, Derry...
EDIT: czerwiec, 2020r.
Jak widać, dałam tej książce drugą szansę ❤️
x-X-Girl-X-x 🍋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top