Decyzja zapadła
CZERWIEC, 1985 ROK
Ona tam jest... Stoi przy mnie...
Widzę ją... Żywą...
- Obiecałam Georgie'mu, że przyjdę... Obiecałam Georgie'mu, że przyjdę! Obiecałam Georgie'mu, że przyjdę!!!
Nagle ciemność i cisza...
- Dołączysz do mnie! - Krzyczała - Dołączysz do nas! - Teraz dołączył do niej chłopięcy głos - Utoniesz! - Setki dziecięcych głosów atakowało mnie krzykiem.
---------------------------------------------------
- To tylko kolejny zły sen... To tylko zły sen... To się nie dzieje...
To... - Powtarzałam w kółko.
- Coś się dzieje? - Mama otworzyła drzwi od mojego pokoju i spojrzała na mnie z troską.
- W-wszystko gra... - Wyjąkałam.
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie, ale bez słowa wyszła z pomieszczenia. Zauważyła mój strach... Wiem to.
I wiem również, że nie chce, abym go odczuwała.
Następna wizyta u psychiatropodobnych gwarantowana. Mam dość... Mam dość!
Te ciągłe wizyty w gabinetach psychologów mnie wykańczają...
Rozumiem, że mama strasznie się o mnie martwi, ale to już przesada.
Każda wizyta wygląda praktycznie tak samo. Rezultatów nie widzę jednak żadnych. Jestem już tym zmęczona.
Westchnęłam cicho.
To już koniec czerwca... Czas zleciał bardzo szybko, a wakacje zaczęły się już kilka dni temu.
Od tamtego incydentu w październiku, nie ma mnie w Derry. Tęsknię za tym miejscem, chociaż tu, w Toronto nie jest wcale aż tak źle, oprócz tego, że nie mam tu nikogo... Jedynie kuzyna starszego o pięć lat - Jack'a, wuja, ciotkę i ukochaną babcię. Oczywiście rodziców również. Czyli jednak kogoś mam...
To pokrzepiające.
Najczęściej jednak rozmawiam z Jack'iem. Nawet, kiedy słyszę głosy, których nikt inny nie słyszy, bądź po prostu dręczą mnie przerażające myśli i pragnę to wszystko z siebie wyrzucić, wiem, że on jako jedyny mnie wysłucha i nie wyzwie od "dziwolągów".
Wracając...
U babci Rose zamieszkaliśmy minionego października. Kiedy trafiła do niej wiadomość o tym, co stało się z Claire, nalegała, byśmy przyjechali do niej i najlepiej już nigdy nie wracali do Derry.
Przez cztery miesiące nie była tą samą, zawsze promieniejącą starszą panią. Stała się cicha, ale dzielnie walczyła ze smutkiem i teraz jest już o wiele lepiej.
Ja sama, można powiedzieć, pogodziłam się z zaginięciem siostry.
Jednakże... To zbyt dużo powiedziane.
Zrozumiałam, że jeśli będę dalej rozpaczać i tkwić w smutku, nigdzie nie dojdę. Nie porzuciłam jednak chęci odnalezienia Claire, a płacz... Przychodzi sam i nie potrafię mu sprostać.
Jestem na to za słaba.
W dodatku te wszystkie głosy jak i sny...
Dzisiejszy dzień był, że tak powiem... dziwny...
Mama rzadziej odwiedzała mój pokój, co było naprawdę bardzo dziwne (mi jednak całkiem na rękę), babcia wydawała się jakaś smętna, a kiedy schodziłam ze schodów, w kuchni słyszałam przyciszone rozmowy rodziców, którzy nagle kończyli, wiedząc, że mogę ich usłyszeć.
Co się z nimi stało?!
Podchodząc do okna napotkałam wzrokiem zdjęcie oprawione w różową ramkę, które stało na parapecie, oparte o doniczkę z kwiatem. Przedstawiało mnie i moją siostrę, a zrobione zostało w zeszłoroczne wakacje. Było to ostatnie zdjęcie, na którym znajdowałyśmy się we dwie.
Spuściłam głowę w dół, a z moich oczu zaczęły lecieć łzy, cienkimi strużkami spływając po policzkach i kapiąc na moją bluzkę. Jestem tak słaba, a jednak chcę walczyć. Walczyć o to, by osoba, przez którą moja siostra zniknęła otrzymała należytą karę. Walczyć o to, bym mogła żyć normalnie. Walczyć o to, by to wszystko okazało się tylko złym snem...
Za oknem świeciło słońce. Było dziś ciepło. Pogoda wręcz idealna, aby móc w pełni korzystać z wakacji.
Ale nie wyjdę tam, ponieważ inni również mieszkają nieopodal. Nie mogę wyjść do ludzi, którzy uważają mnie za chorą psychicznie, która dręczy się bezsensownymi nadziejami lub zachowującą się niczym obłąkana.
Gdyby wiedzieli, czemu to jestem "inna", być może nie twierdzili by tak.
Czy ja znowu wszystko wyolbrzymiłam...?
Przez chwilę wpatrywałam się w wielki świerk za oknem, a następnie po prostu wyszłam ze swojego pokoju. Schody poprowadziły mnie w dół, do korytarza. Skręciłam w lewo i weszłam do kuchni, gdzie był jedynie mój ojciec.
Usiadłam naprzeciwko niego przy stole i nalałam sobie wody do kubka.
- Wyjdź może na zewnątrz... Jest lato, a ty ciągle siedzisz w domu. Świeże powietrze dobrze ci zrobi. - Powiedział znad czytanej przez niego gazety.
- Dobrze, tato... - Odpowiedziałam smutno i upiłam łyk wody. Wstałam leniwie od stołu i bez jakichkolwiek oznak pośpiechu skierowałam się do holu.
Kiedy już ubrałam trampki, otworzyłam drzwi wejściowe i stanęłam na werandzie, zamykając je za sobą.
Zbiegłam po kilku schodkach w dół i stanęłam na starannie przyciętym trawniku.
Są wakacje, jest lato, a ja nie potrafię czerpać z tego wszystkiego radości, chociaż bardzo bym chciała.
Póki co, potrzebuję wyciszenia, ale tu, na podwórku go nie zastanę, ponieważ ruch na ulicy obok domu jest dziś dosyć spory. Zdecydowałam więc, że wybiorę się do lasu nieopodal. Było to stosunkowo zaciszne miejsce.
Otworzyłam furtkę i poczęłam zmierzać w stronę lasu. Miałam do niego może jakieś dwieście metrów, szłam teraz przez wydeptaną ścieżkę obok pola, na którym rosło zboże.
Już po chwili postawiłam pierwsze kroki na terenie lasu.
Skręciłam w dobrze już znaną mi ścieżkę, napawając się ciszą.
Szelest liści oraz gałęzi pod moimi stopami były jedynymi dźwiękami, które mogłam tu usłyszeć. Tylko czasem coś do siebie powiedziałam lub jakiś ptak przefrunął obok.
Jednak wysłuchanie prośby taty było dobrym posunięciem...
- Dziwolągu! Gdzie jesteś?! - Głos pełen kpiny rozlał się echem po całym lesie.
Nie... Skąd wiedziała...?
Ironiczny, sarkastyczny głos, który jest mi bardzo znany od czasu, gdy się tu wprowadziłam.
Mowa tu o Caroline - typowej "Bad Girl" ze szkoły, do której akurat uczęszczam i ja. Los tak chciał, że akurat musi mieszkać niedaleko mnie...
Ona i jej koleżaneczki przypominają mi trochę, a nawet bardzo Henry'ego Bowersa i tej całej jego bandy z Derry.
Tu, w Toronto jest ona jedyną osobą, która zakłuca mój spokój, którego i tak nie mam zbyt wiele.
Jest samolubna, a jej kumpele są na każde jej zawołanie. Nie ma w sobie za grosz empatii. Nigdy nie byłaby w stanie mnie zrozumieć, a co dopiero spróbować.
Nie cierpię jej...
Wzdrygnęłam się, gdy tylko usłyszałam pęknięcie gałęzi oraz drwiący chichot tuż za mną.
Praktycznie od razu odwróciłam się w tamtą stronę.
Niestety, ale miałam rację. Była to Caroline i jej dwie ''psiapsióły" - Eva i Martha.
- Zobacz, co znalazłam. - Caroline trzymała w dłoni małe zdjęcie mojej siostry, które zawsze trzymałam przy sobie. Natychmiast zaczęłam nerwowo przeszukiwać kieszenie. Najwyraźniej musiało mi gdzieś wypaść.
Dla innych było to zwykłe, maleńkie zdjęcie dziewczynki, ale dla mnie było ono bardzo ważne, a ta mała dziewczynka była moją ukochaną siostrą. Od tamtego dnia wszystko, co było z nią w jakikolwiek sposób związane, było w stanie wywołać u mnie bardzo silne emocje.
- Oddaj to! - Wysyczałam przez zęby, na co wszystkie trzy odpowiedziały mi drwiącym śmiechem.
- A jeśli nie? - Na twarzy Caroline uformował się przesłodzony uśmiech. Następnie zaszczebiotała długimi rzęsami, oczekując mojej odpowiedzi.
- Jeśli nie, to... - Nie miałam pojęcia, jak dokończyć swą wypowiedź.
Bo co mogłabym jej zrobić? I czy w ogóle byłabym w stanie? Jestem za słaba. Nie ma nawet takiej opcji, by mi się udało ją pokonać. A uwierzcie mi, że bardzo bym tego chciała.
- W takim razie, skoro nie masz już nic do powiedzenia... - Czarnowłosa powoli przerwała zdjęcie na pół - Już po wszystkim! - Rozerwała je na wiele innych kawałeczków i rzuciła je na ziemię. Potem Eva i Martha zaczęły deptać to, co zostało ze zdjęcia z wizerunkiem Claire.
- Nie... - Szepnęłam do siebie.
Jak już wcześniej wspomniałam, to, co było związane z moją siostrą, miało dla mnie ogromną wartość i potrafiło wzbudzić we mnie różnorakie emocje.
Kilka samotnych łez spłynęło po moich policzkach. Rękawem bluzki starałam się wytrzeć je wszystkie.
- I co teraz zrobisz? - Caroline oparła rękę na biodrze.
W odpowiedzi zamierzałam odejść, ale jej dwie towarzyszki podeszły do mnie i zatrzymały. Jedna złapała mnie za jedną rękę, a druga za drugą.
Obie blondynki uniemożliwiały mi poruszanie się. Nie mogłam się wyrwać. Były silne. O wiele silniejsze ode mnie. Spojrzałam teraz na Caroline, która podeszła do mnie z drwiącym uśmieszkiem, który prawie nigdy nie schodził jej z twarzy.
Co one chcą mi zrobić...?
- Więc... to była ta twoja kochana siostrzyczka, która umarła? - Bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Zabuzowało we mnie. Pozostało mi tylko powiedzieć prawdę. Moją prawdę...
- Ona nie umarła. - Postarałam się o najbardziej odważny ton głosu, na jaki było mnie stać przy tych trzech nieobliczalnych dziewczynach.
- I ty w to wierzysz... Ale twoja siostrzyczka już nie wróci... - Jej twarz wciąż była rozpromieniona. Logicznym było, że czerpała przyjemność z mojego bólu.
- Przestań! - Warknęłam w jej stronę. Zawsze, gdy ktoś wmawia mi, że Claire nie wróci, chce mi się płakać, ale mimo to, staram się postawić na swoim, gdyż wiem, że w tej kwestii to nie ja się mylę.
- A co mi zrobisz? - Uderzyła w mój słaby punkt. Przecież NIC jej nie zrobię.
Jednak nie odpowiedziałam na to pytanie. Wolę nie mówić zbyt wiele. Gdyby zdarzyło mi się powiedzieć coś głupiego, pożałowałabym, że w ogóle jeszcze żyję. Taka właśnie jest Caroline.
- A teraz? - Uderzyła mnie z otwartej dłoni w policzek.
Zacisnęłam zęby, ale i tak syknęłam z bólu.
- Wiedziałam... - Zaśmiała się irytująco, a jej dłoń powędrowała na mój drugi policzek, co po raz drugi wywołało u mnie ból.
- Zostaw mnie...
- Poczekaj... - Podeszła do mnie bliżej i przejechała czymś ostrym w okolicach mojej skroni.
Kątem oka widziałam, że to kawałek zielonego szkła.
Blondynki puściły mnie gwałtownie, jednocześnie przewracając na drzewo.
Potem we trójkę uciekły, śmiejąc się. Będą teraz mieli, co opowiadać swoim znajomym. Po wakacjach nie będę miała życia...
Wracałam idąc bardzo powoli.
Kilka kropel szkarłatnej cieczy spływało cienkim stróżkami z mojej skroni.
Krew z grubsza wytarłam o bluzkę. Dobrze, że założyłam dzisiaj czarną.
Co ja powiem w domu rodzicom? Bo to raczej jasne, że nie wspomnę nic o Caroline.
Gdyby dowiedziały się, że powiedziałam o tym komukolwiek... Nawet nie chcę wiedzieć, co by mi zrobiły.
Póki co, Jack jest jedyną osobą, która wie o tym, że dziewczyny wiecznie mają do mnie jakiś problem. Obiecał, że wszystko, co mu powiem zostanie między nami, dlatego to właśnie jemu się zwierzam.
Gdy w końcu wyszłam z lasu, zaczęłam iść przez pole, deptając zboże, zamiast pójść wydeptaną ścieżką.
Po kilku minutach w końcu znalazłam się na miejscu. Weszłam przez furtkę.
Będąc na werandzie, najciszej, jak to było możliwe, otworzyłam drzwi i weszłam do holu.
Na moje nieszczęście skrzypnęły przy zamykaniu. Zdjęłam pospiesznie buty i na paluszkach skierowałam się w stronę schodów.
- Kate! Chodź do kuchni! - Do moich uszu od razu dotarło wołanie mojej mamy.
Westchnęłam cicho. Musiałam iść. Na pewno uda mi się wymyślić jakąś historyjkę, jeśli zauważy to, co zrobiła mi Caroline.
- Matko Boska! Co ci się stało?! -Mama podbiegła do mnie zaniepokojona, gdy tylko weszłam do pomieszczenia.
Nim jednak odpowiedziałam na jej pytanie, rozejrzałam się po kuchni. Byli tam jeszcze: babcia, tata, ciocia Ada, wujek Michael i Jack.
- Nie zauważyłam wystającego korzenia, kiedy byłam w lesie i... Przewróciłam się. - Skłamałam.
- Doprowadź do porządku ranę... - Moja rodzicielka westchnęła cicho.
- Jasne, poradzę sobie. - Minęłam ją, wyciągnęłam z szafki apteczkę, chusteczki, oraz lód z zamrażarki. Gdy miałam już wychodzić z kuchni, rzuciłam ciche "Cześć" oraz lekki uśmiech w stronę mojego wujostwa i kuzyna.
Po schodach weszłam na górę.
Będąc w pokoju usiadłam na łóżku i zaczęłam obmywać ranę.
Oglądając ją w lusterku zauważyłam, że wcale nie jest to taka tragedia. Zwykłe małe przecięcie, jednakże krew i tak ciągle powoli sączyła się z rany.
Nakleiłam plaster i wzięłam do ręki lód, który przyłożyłam do lewego policzka, ponieważ bolał mnie on mocniej niż prawy.
- A jak było naprawdę? - Jack wszedł do pokoju i usiadł obok mnie.
Nastała chwila ciszy. Jemu mogę raczej powiedzieć, ale tylko i wyłącznie jemu.
- Caroline... - To w zupełności wystarczyło.
- Znowu? Ona i te jej koleżaneczki? Wyjaśnię to sobie z nią. - Chciał wstać, ale w porę go powstrzymałam.
- Nic nie rób. Może w końcu da sobie spokój.
- Ale ona nie ma prawa robić ci takich rzeczy! To nienormalne! - Kłócił się.
- Spokojnie... Przecież przez te dwa miesiące będę miała spokój. - Powiedziałam. - Nie mam już zamiaru nigdzie wychodzić.
- Na twoim miejscu powiedział bym o tym komuś dorosłemu. - Stwierdził.
- Znudzi jej się... Tak przynajmniej myślę.
- Nie sądzę... A tak w ogóle, to miałem cię zawołać na dół. Twoi rodzice chcą ci coś przekazać.
- Co takiego? Coś się stało?
- Sama zobaczysz... - Pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy z pomieszczenia.
Schodami zeszliśmy w dół, a następnie skręciliśmy do kuchni, w której nadal byli wszyscy. Trochę się niepokoiłam. Po ich minach stwierdziłam, że coś ewidentnie jest nie tak.
- Chcieliście mi coś powiedzieć, prawda? O co chodzi? - Zapytałam po chwili.
- Decyzja zapadła... - Rzekła moja rodzicielka, biorąc głęboki wdech.
- Jaka decyzja? - Totalnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Jutro wracamy do Derry. - Oznajmiła, a ja momentalnie zastygłam w miejscu.
Nie zaprzeczę, że był to dla mnie ogromny szok. Przez osiem miesięcy nie chciała już kompletnie nic słyszeć o tym miejscu, a teraz tak po prostu mówi, że wracamy?
Dziwne...
- Naprawdę?! - Uśmiechnęłam się lekko, kiedy to wszystko już do mnie dotarło.
Ta wiadomość bardzo poprawiła mi humor. Wszystko się zmieni. Nie będę musiała już użerać się z Caroline, a co najważniejsze - będę mogła wszcząć poszukiwania mojej siostry, ponieważ ona żyje!
Muszę ją znaleźć... Bez względu na wszystko.
- Będzie ci towarzyszył Jack. Jutro wyjeżdżamy do Maine. Zatrzymamy się dopiero w Auguście*. Z racji tego, że ja i tata musimy tam zostać w delegacji na dwa tygodnie, wasza dwójka pojedzie pociągiem do Derry.
- Ile nam to zajmie? - Zapytałam.
Ojciec zamyślił się na chwilę.
- W Maine powinniśmy być pojutrze, wliczając przerwy. - Odpowiedział tata.
- Idź się lepiej spakować. Myślę, że nie zajmie ci to za długo. - Poinformowała mama, a ja pobiegłam wykonać polecenie, nim zdążyła skończyć zdanie.
Wracamy do Derry!
*August - Miasto w stanie Maine (ale nie umiem go odmieniać 🤷🏻♀️)
Witajcie w kolejnym rozdziale!
Mam nadzieję, że się wam spodobało. Pozostało mi tylko życzyć wam miłego dnia i do zobaczenia wkrótce!
x-X-Girl-X-x🍋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top