Beverly Marsh
— Wracamy do Derry! — Mojej twarzy nie opuszczał uśmiech.
Wyjeżdżamy już dzisiaj. Z tego powodu kłębią się we mnie różnorakie uczucia.
Jack, który siedział na moim łóżku, nie podzielał mojego entuzjazmu, a ja starałam się go zrozumieć.
To, co stało się w Derry, nie jest powodem do szczęścia.
— Na twoim miejscu nie cieszył bym się tak bardzo. - Powiedział.
— Może i masz rację...
Jack z pewnością miał na myśli zaginięcie Claire... To dla niej chcę tam wrócić, dlatego też jestem względnie szczęśliwa, ale rozumiem również nastawienie Jacka.
— Czytałem trochę o tym miasteczku... W starych gazetach, które znalazłem w tym domu. Pisali, że od czasu do czasu dzieją się tam dziwne rzeczy. — Wyjaśnił.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. To nie tak, że nie rozumiałam, o co mu chodzi. Po prostu zastanawiałam się, skąd gazety, w których pisano o Derry znalazły się w domu naszej babci.
— Chodzi ci o te wszystkie tajemnicze zaginięcia, prawda? — Spytałam przyciszonym głosem.
— Dokładnie. — Odpowiedział.
— Skąd wzięły się tu te gazety? Nigdy jeszcze nie spotkałam się z sytuacją, żeby jakakolwiek redakcja w Toronto zajmowała się pisaniem o Derry, miasteczku, o którym mało kto wie.
— Cóż... Większość z tych gazet jest stara, a babcia mimo wszystko dąży do wiedzy, kiedy tylko usłyszy, że coś się dzieje.
— Racja... W każdym razie, rozchmurz się trochę. W realu Derry nie jest takie, jak opisują w gazetach.
— Radziłbym póki co, abyś sama się rozchmurzyła. Może i się cieszysz ale wciąż jesteś spięta.
— Przestań marudzić, okej? To irytu... — Przerwało mi wołanie mamy dobiegające z dołu.
— Jedziemy! — Poinformowała.
Wraz z moim starszym kuzynem zeszliśmy do holu. Cioci Ady i wuja Michaela już nie było. Wyszli do pracy, zostawiając tu Jack'a i zdążyłam się już z nimi pożegnać.
Babcia Rose podeszła do mnie, widocznie niezadowolona z naszego wyjazdu. Myślałam nad tym, by powiedzieć jej coś w stylu "Nic nam nie będzie, nie musisz się zamartwiać", ale uczucia się we mnie kłębiące nie pozwalały mi na to.
— Będę tęsknić. Uważaj na siebie i odwiedź mnie niedługo. — Przytuliła mnie, a ja odwzajemniłam uścisk. Uśmiechnęłam się, gdyż zauważyłam, że kobieta ze wszystkich sił starała się być w tym momencie opanowana i spokojna. Pod tym względem była dla mnie autorytetem.
Następny był Jack. Pożegnali się szybkim uściskiem. Następnie babcia posłała naszej dwójce miły uśmiech, którego nie sposób nie odwzajemnić.
Po tym wszystkim wyszliśmy z Jack'iem na zewnątrz. Moi rodzice czekali już w samochodzie. Po chwili nasza podróż się zaczęła. Jeszcze trochę i zawitam do Derry po raz pierwszy od kilku mięsięcy...
---------------------------------------------------
— Zabrałem Ją! Na zawsze... - Usłyszałam głos, szepczący mi do ucha. Był przerażający.
— C-clair-r-re... — Wyjąkałam.
— Kate, obudź się. — Ktoś szturchał moje ramię, ale ja odtrąciłam dłoń tej osoby.
A może bytu...
— Z-zabrał ją...
— To tylko zły sen. — Głos był dziwnie znajomy.
Leniwie otworzyłam oczy. Krzyknęłam przeraźliwie, gdy ujrzałam przed sobą swoją siostrę.
Krew wypływała z jej oczu, ale ona wydawała się tym nie przejmować.
Uśmiechała się, a jednak widziałam wrogość w jej spojrzeniu.
Po chwili obraz zaczął mi się rozmazywać. Następnie mój wzrok się wyostrzył, a obok mnie, jak się okazało siedział Jack.
Co to było...?
— Co ci się śniło? — Zapytał.
Kątem oka zobaczyłam, jak tata patrzy w lusterko, spoglądając na mnie z niepokojem. Mama odwróciła się, aby mieć mnie na oku.
— Później ci powiem. — Szepnęłam w odpowiedzi.
Chłopak skinął głową. Przynajmniej nie muszę się tłumaczyć.
— Kochanie, czy wszystko jest w porządku? — Zapytała zmartwiona mama.
— Mhm... — Odwróciłam wzrok, na co odpowiedziała mi krótkim westchnieniem.
— August jest mniej więcej siedem kilometrów stąd. Niedługo będziemy na miejscu. — Powiedział tata, rozluźniając trochę atmosferę.
— Jak długo spałam? —Zapytałam szeptem kuzyna.
— Spałaś jak zabita bite dwanaście godzin — Zaśmiał się — Mówiłaś ostatnio, że od jakiegoś czasu prawie wcale się nie wysypiasz. Myślę, że to był powód. Ale przynajmniej trochę odespałaś, mam rację?
— Tak... — Odpowiedziałam cicho.
We wspomnianym wcześniej przez ojca mieście byliśmy niedługą chwilę po tym, jak zakończyłam swoją krótką konwersację z kuzynem. Jak już wspominałam, moi rodzice będą tu w delegacji, a ja i Jack jedziemy pociągiem do Derry.
Po uzgodnieniu wszystkiego, wzięłam swoją walizkę. Jack zrobił podobnie. Pożegnałam się z rodzicami, a następnie w towarzystwie Jack'a skierowałam się w stronę stacji kolejowej.
— Czy ty w ogóle wiesz, gdzie pędzisz? — Spytałam, próbując nadążyć za chłopakiem, który pewnie prowadził mnie przez miasto prawie że biegnąc.
— Moja orientacja w terenie po wcześniejszym przejrzeniu mapy miasta jest zadziwiająca, sam przyznam. Prowadzę nas na pociąg, to chyba zrozumiałe.
Jakiś ty skromny...
— To tutaj? — Zapytałam, gdy Jack w końcu się zatrzymał, a on kiwnął głową.
Znajdowaliśmy się teraz na bardzo otwartej przestrzeni. Miejsce to było opustoszałe, jednak wszystko wskazywało na to, że jest to stacja kolejowa.
Na głośny dźwięk gwizdka i pary wylatującej z komina pociągu, Jack od razu pociągnął mnie za sobą. Weszliśmy do pojazdu. Bilety załatwili nam moi rodzice, jeszcze zanim się rozstaliśmy, więc wszystko było pod kontrolą.
Usiedliśmy w jednym z przedziałów.
Pociąg tak zabawnie się trząsł. Aż chciałoby się zasnąć...
Odgoniłam jednak myśli o spaniu, bo po pierwsze: Spałam wystarczająco długo, a po drugie: Kolejny zły sen? Podziękuję...
— Miałaś mi powiedzieć, co ci się śniło... — Jack przerwał dziwną ciszę, która między nami powstała.
Milczałam chwilę, myśląc, jak to wszystko ubrać w słowa. Wreszcie zaczęłam:
— Claire. Śniła mi się moja siostra...
Jack od razu wziął mnie w swoje ramiona. Przytuliłam go mocno, gdyż wiem, że przy nim zawsze czuje się jakoś tak lepiej.
— Już wszystko gra? — Wypuścił mnie z uścisku.
W odpowiedzi tylko się blado uśmiechnęłam.
---------------------------------------------------
W końcu wysiedliśmy z pociągu.
Rozejrzenie się było pierwszą rzeczą, którą zrobiłam. Tak, to jest Derry.
Chyba nic się tu nie zmieniło.
Co ja wygaduję... Nie było mnie tu raptem kilka miesięcy, a mówię, jakbym wróciła tu po latach. Było takie samo, jak w dniu, w którym je opuściłam.
Dzisiejszy dzień był bardzo upalny, więc od razu skierowaliśmy się w najbliższy cień.
— Witaj w Derry, Jack. — Powiedziałam, a chłopak jedynie mruknął coś pod nosem, na co przewróciłam oczyma.
— Dobra, wyluzuj. Ja... Rozumiem, że możesz być zaniepokojony, będąc w miejscu, o którym czytałeś jedynie gazety, jednakże... Ja bardzo się cieszę z tego, że tu wróciłam. To mój prawdziwy dom, więc proszę cię o choć trochę zrozumienia...
— Nie o to chodzi. — Odparł.
- Hę...?
— Daleko mieszkasz? — Zapytał wymijająco, nawet na mnie nie patrząc.
— Można tak powiedzieć... Przynajmniej będziesz miał trochę czasu, by zwiedzić Derry.
— Usiądziemy na ławce? — Zadał kolejne pytanie, na co ja założyłam ręce na piersi.
— Dopiero siedzieliśmy w pociągu...
— Po prostu chodź...
Usiedliśmy na pobliskiej ławce, która na nasze szczęście stała w cieniu. Od jakiegoś czasu Jack wydaje się zachowywać dziwnie. Nie jest taki sam, jaki był. Gdzie ta jego "odpowiedzialność" i "dojrzałość"?
No właśnie, gdzie? Bo w tym momencie zachowuje się jak dziecko, a przynajmniej tak to wygląda. Sama zaczęłam się nieco niepokoić, ponieważ czułam, że mój kuzyn coś ukrywa.
Jednak nie wiem, co to takiego.
— Możesz pokazać mi ten papierowy okręcik, który dostała Claire? — Już chyba tysięczne w tym dniu pytanie wypłynęło z jego ust.
Widział go już setki razy. Nie wiem, co on takiego wyszukuje, patrząc na owy przedmiot jak zahipnotyzowany.
Mimo wszystko sięgnęłam do torebki i delikatnie wyjęłam papierowy stateczek i mu go podałam. Nie mogę dać się zwieść. Jack chce tylko odwrócić moją uwagę, a tak naprawdę to pewnie knuje coś za moimi plecami.
— Po co ci on? Nie napatrzyłeś się jeszcze? — Znudzona zarwałam źdźbło trawy, które rozrywałam na kawałki.
Chłopak nie odpowiedział, ale za to zaczął obracać w dłoni papierową zabawkę. Znowu na niego spojrzałam.
Wydawał się być bardzo skupiony.
Po chwili zauważyłam małą karteczkę zwiniętą w rulonik, która wypadła mu z kieszeni spodni. Zorientował się natychmiastowo. Miał zamiar ją podnieść, ale ja okazałam się być
szybsza. Powoli odwijałam kawałeczek kartki, kątem oka spoglądając na Jack'a, który już się rwał, by mi ją odebrać.
— Oddaj mi to. — Powiedział poważnie i wyciągnął rękę w celu odebrania mi karteczki, ale ja w porę zdążyłam wstać.
W jego głosie dostrzegalny był zawód oraz pewien lęk.
A nie mówiłam, że zachowuje się dziwnie?!
Spojrzałam na pogniecioną karteczkę przeczytałam jej zawartość.
Szkoła przy Jackson Street, drugie piętro, drzwi nr 9
Właśnie wtedy nie wiedziałam, co dalej czynić. Byłam zła, przerażona, znudzona, a zarazem smutna. Właśnie takie emocje mnie ogarnęły, po przeczytaniu tego, co było tam napisane.
Chciałam się nawet zapaść pod ziemię.
Mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie, a dłonie zacisnęłam w pięści. Wytłumaczę wam teraz, o co chodzi z tym całym pokojem nr 9 w szkole, do której uczęszczałam.
Był to gabinet psychologa. Mama zawsze twierdziła, że tamtejsza pani potrafi zdziałać cuda. Tak przynajmniej słyszała od koleżanek.
Chciała, abym tam poszła. Było to tydzień po tym, jak Claire zaginęła.
Opierałam się jednak i nie poszłam.
W Toronto, jak już dobrze wiecie, odwiedzałam najróżniejsze gabinety.
Jeśli mama znowu zaczyna... To czuję, że to wszystko już nigdy się nie skończy.
Nurtuje mnie jednak pewna rzecz.
Dlaczego Jack posiadał ten adres?!
— Wytłumacz mi to. — Nakazałam z wzrokiem wbitym w ziemię.
— Nie będę ci się tłumaczył. — Wydawał się być zły za to, co zrobiłam.
— Jak sobie chcesz. — Warknęłam i zaczęłam biec przed siebie. Byle jak najdalej. Poradzi sobie. W końcu ma mapę, a jego "orientacja w terenie jest zadziwiająca". Gdy tylko o tym wspomnę, mam zamiar wybuchnąć śmiechem, chociaż w tejże sytuacji wcale nie było mi do śmiechu.
Biegłam ile sił w nogach, rozmyślając i dziwią się, że mam w sobie tyle siły.
Nie spodziewała bym się tego po nim.
Nie powiedział mi, chociaż wiedział o wszystkim. A przecież zawsze sobie ufaliśmy!
Nagle na kogoś wpadłam. Tak się zamyśliłam, że przestałam zwracać jakąkolwiek uwagę na otoczenie. Stała przede mną rudowłosa, wyższa o jakieś dwie głowy dziewczyna. Skądś ją znałam... ale nie umiałam od razu stwierdzić, kim ona tak naprawdę była.
Najpierw musiałam się otrząsnąć z tego całego transu, w który wpadłam podczas biegu. Trwało to dobrą chwilę.
— Przepraszam! — Powiedziałam, gdy wreszcie się obudziłam.
— Luzik. — Odpowiedziała z uśmiechem.
Beverly Marsh... Wiedziałam, że skądś ją znam! Może i nie miałyśmy ze sobą dobrego kontaktu (w całym swoim życiu zamieniłam z nią tylko parę zdań), ale
wiedziałam o niej naprawdę sporo.
— Bev? — Rudowłosa przyjrzała mi się bliżej, a na jej twarz wstąpiło zdziwienie.
— Kate? Kate Hadshan? — Pokiwałam twierdząco głową — Wróciłaś do Derry?
— Tak. — Odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach.
Nim się obejrzałam, szłam już z dziewczyną przed siebie. To nawet miłe, że mnie nie olała tak, jak większość moich rówieśników. Zagaiła rozmowę, mi zaś zrobiło się bardzo miło.
— Jak do tego doszło? — Zapytała zaciekawiona Marsh.
— Nikt mi tego dokładnie nie wyjaśnił. Pewnego dnia, mama prosto z mostu powiedziała, że wracamy i tak to się właśnie potoczyło... A dosłownie przed chwilą wyszło na jaw, że być może będę uczęszczała do psychologa w naszej szkole... — Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, na co Beverly okazała jeszcze większe zdziwienie niż dotychczas.
— Psychologa? Dlaczego?
— Kiedy moja siostra zaginęła, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Emocje uderzyły we mnie tak nagle, że nie potrafiłam sprostać niektórym z nich. W Toronto odwiedzałam wielu psychologów którzy mieli sprawić, że poczuję się lepiej, o wszystkim zapomnę i zacznę żyć na nowo, ale nie dało mi to kompletnie nic. Jedno wielkie zero.
— Mam rozumieć, że popadłaś w depresję...? — Obdarzyła mnie współczującym wzrokiem.
— Nie, nie, nie! - Gestykulowałam — To nie jest depresja, a przynajmniej czuję, że nią nie jest. Trudno mi się pogodzić z tym, co się stało. Mam wrażenie, że to wszystko moja wina i dręczą mnie myśli typy "Co by było, gdyby...?".
Jednak moja mama nie daje za wygraną, dlatego zapisuje mnie na różne wizyty...
— Chryste... — Zakryła usta dłonią.
— Dosyć już o mnie... Jak tam u ciebie? — Zmieniłam temat.
— Po staremu... — Westchnęła, a ja od razu domyśliłłam się, o co może jej chodzić.
Sytuacja Beverly w Derry wyglądała podobnie, jak moja w Toronto. Greta Bowie i jej koleżaneczka - Sally Mueller dokuczają dziewczynie kiedy tylko mogą. Wiem, gdyż byłam świadkiem kilku takich sytuacji. Czasem było mi nawet głupio, że nigdy nie stanęłam w jej obronie, w sumie nie robiłam tak naprawdę nic. Wiedziałam jednak, że jeśli zainterweniuję, to rozegra się prawdziwe piekło.
Greta nie jest tak straszna, jak Caroline (A przynajmniej tak mi się wydaje, w końcu jeszcze nigdy nie miałam okazji na konfrontację z nią. Nawet nie chciałabym mieć z nią do czynienia), ale mimo to, lepiej z nią nie zadzierać.
Zdobyłam się jedynie na pocieszające uśmiech, który skierowałam w stronę rudowłosej.
Po kilkunastu minutach chodzenia bez żadnego celu, doszliśmy do lasu. Jeśli dobrze pamiętam, jest to najspokojniejsze miejsce w Derry, ale to nie oznacza, że najbezpieczniejsze.
— Przyjechałaś sama? — Beverly usiadła na jednym z pni drzewa, a ja klapnęłam obok niej.
— Nie. Jest tu ze mną mój kuzyn. Moi rodzice są w delegacji i mają przyjechać za dwa tygodnie. Możliwe jednak, że ten czas przedłuży się do nawet półtorej miesiąca. — Odpowiedziałam szczerze.
— Kolegujesz się z kimś tutaj? — Wstałam.
— Ostatnio zupełnie przypadkiem poznałam taką jedną grupkę chłopaków... Dobrze się czuję w ich towarzystwie i dzięki nim wreszcie poczułam się lubiana. — Uśmiechnęła się, wspominając — Musimy się kiedyś spotkać wszyscy razem. — Dodała.
— W porządku... Nie mam nic przeciwko. Wybacz, ale pójdę już. Nie wiem nawet, czy Jack'owi udało się odnaleźć mój dom. — Zaśmiałam się, wymawiając ostatnie słowa.
Dziewczyna spojrzała na mnie ze zrozumieniem w oczach i pomachała mi dłonią na pożegnanie, a ja odeszłam, mówiąc ciche "Do zobaczenia".
Wzięłam się za siebie i napisałam rozdział! Cud!!!!! Według mnie, ten rozdział jest (przepraszam, że się wyrażę) do dupy, ale jak wam się podobał, to się bardzo cieszę.
x-X-Girl-X-x 🍋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top