Rozdział trzydziesty piąty


- Wydajesz się jakaś przymulona i niewyspana. Coś się stało? - Lucas siada na krześle przy stoliku obok i otacza mnie ramieniem. Opieram się o niego i przymykam oczy.

- Chris się u nich wczoraj pojawił - odpowiada za mnie Britt.

- Chris? Ten, który uciekł z domu? - nie muszę otwierać oczu żeby widzieć zdziwienie na twarzy bruneta, jak i to, że marszczy brwi.

- Tak, ten - wzdycham i tłumię ziewnięcie. - Jeden chuj, gdyby był sam - syczę. - Przyjechał wczoraj, razem ze swoją partnerką, która jest w ciąży i kilkunastomiesięcznym synkiem, który nie dał mi w nocy spać. Ja naprawdę lubię dzieci i zajmowanie się nimi, ale ten cholerny dupek pojawił się z nimi po czterech latach i liczył, że przyjmiemy go wszyscy z otwartymi ramionami.

- Kayla, daj spokój. To nasz brat - wzdycha Jackson. Wiem, że wywraca oczami. Otwieram swoje i patrzę na niego zła.

- Ale to nie znaczy, że ma prawo tak nagle się pojawiać. Przestań go w końcu bronić. Już nie pamiętasz jak go przeklinałeś i jaki wkurwiony chodziłeś po tym, gdy uciekł? - patrzę na niego wyczekująco. – No, więc mnie teraz nie oceniaj i daj mi w spokoju wyrazić swoje zdanie. Chyba byłam wczoraj i dzisiaj miła, więc nie masz o co mieć do mnie pretensji.

Odsuwam się od Lucasa, przesuwam krzesło w tył i wstaję.

- Smacznego - warczę i odchodzę od nich.

Nie mam teraz ochoty na słuchanie Jacksona i bronienie Chrisa. Sam już nie pamięta jaki wściekły chodził, gdy się dowiedział, że on uciekł? O mało co, nie powywracał całego domu do góry nogami. Ciągle pakował się w jakieś kłopoty, do tego wiecznie chodził podbuzowany. Nawet za głośne, jego zdaniem, oddychanie mogło spowodować, że wybuchał. Ja przynajmniej się hamuję.

W sumie to pewnie gdybym się wyspała, miałabym lepszy humor. Do tego od rana nic nie jadłam, nawet śniadania. Przez Chrisa i jego rodzinę nie mam na nic ochoty.

Myślałam, że się na niego nie gniewam i gdy go zobaczę, po raz pierwszy odkąd ostatnio go widziałam to wpadnę mu w ramiona i mocno go przytulę. Zapłaczę w jego pierś, a on pocałuje mnie w głowę i będzie jak dawniej.

Tymczasem, gdy wczoraj go zobaczyłam, nie poczułam żadnej braterskiej więzi. Miałam nawet ochotę mu przywalić. Tak porządnie, żeby złamać mu nos. Przyjechał bez zapowiedzi, razem ze swoją partnerką i dzieckiem, jak gdyby nigdy nic. Wszyscy przyjęli go z otwartymi ramionami, jakby te kilka lat, prawie bez słowa, nic nie zmieniło. Jakby jego ucieczka z domu w ogóle nie miała miejsca.

Już sama nie wiem o co konkretnie się na niego gniewam. Mam ochotę komuś przywalić albo w coś uderzyć. Wyżyć się na czymś, na czymkolwiek. Byle na chwilę zapomnieć i wyrzucić z siebie całą złość.

- Kayla – słyszę głos Lucasa i czuję jak szarpie mnie za rękę. Pociąga mnie za nią, więc odwracam się w jego stronę.

- Czego? – warczę zła. Wzdycham na własny ton. Wyżycie się na nim nic mi nie da, chociaż mam na to cholerną ochotę, chociaż mi nic nie zrobił. – Przepraszam - przytulam się do niego.

- Chcesz pogadać? - odsuwa mnie od siebie na wyciągnięcie ręki.

- A możemy po prostu posiedzieć w ciszy?

- Możemy - sięga ręką do klamki sali od biologii i naciska ją. Drzwi uchylają się lekko i wchodzimy do środka. Zamyka je za nami i przekręca klucz w zameku. Siadam na stoliku, opieram się na rękach i spuszczam głowę. Przyglądam się nogom, którymi wymachuję.

Brunet siada naprzeciwko mnie, ale jest tak wysoki i ma na tyle długie nogi, że opierając się tyłkiem o stolik i mając wyprostowane nogi swobodnie opiera stopy całkowicie na podłodze.

Jęczę głośno i unoszę głowę w stronę sufitu.

- Wiesz, ja tam bym na twoim miejscu zaczekał z jęczeniem do łóżka - żartuje. Patrzę na niego spod byka.

- Nie mam ochoty na żarty - mówię oschle. – Mogę się do ciebie przytulić?

- Jeżeli ma ci to pomoc - wzdycha i rozprostowuje ręce zachęcając mnie. Zeskakuję ze stolika i robię krok w jego stronę. Przenosi się na krzesełko i ciągnie mnie na swoje kolana, na których z chęcią siadam i owijam się wokół niego jak bluszcz. Wtulam się w niego mocno.

Odgarnia mi włosy na bok i przykłada usta do mojej szyi. Całuje mnie po niej delikatnie i liże językiem. Przechylam głowę w bok, dając mu większy dostęp. Podobają mi się pieszczoty z jego strony.

- Próbujesz odwrócić moja uwagę - wnioskuję.

Czuję jak się uśmiecha. Nie przerywa swoich czynności i przenosi usta za moje ucho. Jęczę delikatnie, bo znalazł mój czuły punkt. To przyjemne, co robi.

Czuję mrowienie w brzuchu i ogólnie w całym ciele. Przyjemnie jest być przez niego całowaną i pieszczoną. Wydaję z siebie stłumiony krzyk i wiercę się na jego kolanach. Przenosi dłonie na moje biodra i przytrzymuje mnie.

- Hej, hej maleńka. Spokojnie. Nie wierć się tak - szepcze mi do ucha i podgryza jego płatek.

- Ale to jest przyjemne - jęczę.

- Bo takie ma być. Ale jak będziesz się wiercić i o mnie ocierać to pójdę na kolejną lekcję z erekcją, bo ręka mi nie pomoże.

- Och, ja chętnie ją zastąpię swoją. Moja na pewno pomoże – uśmiecham się i spoglądam mu w oczy.

- Powolutku. Najpierw zajmiemy się tobą.

- A może ja chcę najpierw zająć się tobą - sprzeczam się.

- Kochanie, przykro mi bardzo, ale w tym związku, w łóżku rządzę ja - wskazuje na siebie mówiąc pewnie.

- Po pierwsze chyba jeszcze nie jesteśmy w związku, a po drugie jesteśmy w klasie, nie w łóżku – uśmiecham się przebiegle i kładę dłoń na jego kroczu. Ściskam je lekko, a on wybałusza oczy.

- Maleńka - łapie mnie za nadgarstek i odciąga moją dłoń. Dostrzegam wypukłość w jego spodniach. - Moja erekcja na lekcji to nie najlepszy pomysł. Nie ma znaczenia, że jesteśmy w klasie, bo od seksu, analu i oralu jestem ja. I jeżeli mówię, że zajmiemy się tobą, to tak będzie - przenosi moje dłonie za moje plecy i przytrzymuje mi je jedną swoją, za nadgarstki. - I dobrze powiedziane, jeszcze, ale wkrótce to się może zmienić. Unosi się i sadza mnie na stoliku, piszczę cicho i próbuję się od niego odsunąć, bo się do mnie przysuwa.

Ciągnie mnie delikatnie w tył i obraca tak, żeby głowa nie zwisała mi w dół. Puszcza mi dłonie i popycha mnie na plecy. Kładę dłonie na jego ramionach i przyglądam mu się z uśmiechem.

- Dzisiaj nie posuniemy się dalej niż calowanie po szyi i kawałku dekoltu. Wszystko w swoim czasie. Nie chce zrobić niczego wbrew tobie.

- Ależ ja jestem bardzo chętna zrobić z tobą kilka rzeczy - chichoczę.

- Nie chcę żebyś później żałowała. Mogę rządzić w łóżku i ogólnie w tych sprawach. Być w tym lekko agresywny, ale pamiętaj że nigdy nie zrobię ci krzywdy i nie posunę się dalej, niż ty będziesz chciała. Twoje poczucie komfortu i przyjemności będzie dla mnie ważne, aczkolwiek szybkie numerki też lubię. Perwersyjne bzykanko jest spoko - puszcza mi oczko i pochyla się nade mną. Łączy nasze usta w szybkim i namiętnym pocałunku. Nie bawiąc się w nic wpycha język do moich ust. Chyba mi się będzie podobać taka wersja Lucasa.


*****

Rozdział poprawiła Klaudia.

Jak się wam podoba?










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top