Rozdział pięćdziesiąty pierwszy

Wzdycham z ulgą i zamykam się w swoim pokoju po tej jakże długiej imprezie rodzinnej z okazji moich urodzin.

Moi wujkowie po alkoholu są na prawdę straszni. Historie, które zaczęli opowiadać były coraz to gorsze i coraz częściej schodziły na temat erotyczny. To na prawdę nie są wymarzone opowiadania do słuchania.

Uwierzcie. To na prawdę krępujące. Tym bardziej, że nawet mój tata, który przyjechał z delegacji specjalnie dla mnie, też trochę wypił i do nich dołączył.

- Czemu siedzisz tutaj tak samotna? - drzwi pokoju otwierają się i do środka wchodzi mój kuzyn Gabriel.

- Bo mam ich dość - jęczę i padam plecami na łóżko. - Ileż można opowiadać o tym jak penetrowało się tyłek jakieś laski w latach szkolnych? - pytam z obrzydzeniem. Mija chwila i po krótkim milczeniu obydwoje wybuchamy śmiechem.

- Nie przesadzaj nie było tak źle - udaje oburzenie.

- Było tak źle - zapewniam go. - Szkoda tylko, że jutro nie będą pamiętać. Jeżeli wszyscy maja tak po alkoholu to ja chyba podziękuje za picie.

- Czyżbyś miała coś na sumieniu? - siada przy biurku na krześle obrotowym i okręca się kilka razy.

Sięgam po telefon, który leży na wyciągnięcie ręki i odblokowuje go, żeby sprawdzić kto napisał.

Lucas: Mogę wpaść? Widzę, że jeszcze nie śpisz bo światło w twoim pokoju się świeci.

- Czemu szczerzysz się do tego telefonu jak mysz do sera? - pyta Gab'e i wstaje z krzesła. Szybko pokonuje dzieląca nas odległość i rzuca się na materac obok mnie. Spada na niego z taką siłą, że mnie aż troszkę unosi.

- Z Lucasem - odpowiadam i wystukuję odpowiedź.

- Kim jest Lucas? - unosi brew oczekując odpowiedzi.

- Chłopakiem z sąsiedztwa - odpowiadam jakby to było oczywiste, tylko bez unoszenia brwi.

- I tyle? - dopytuje nadal nie wierząc.

- Musisz wszystko wiedzieć? - blokuję urządzenie i spoglądam na kuzyna.

- Pewnie, że tak. W końcu jestem twoim bff - szczerzy się.

- Spadaj dupku -uderzam go w ramię i podskakuję na dźwięk stukania do okna. Gabriel patrzy się w tamtą stronę, przenosi wzrok na mnie i patrzy wyczekująco.

- To Lucas - wywracam oczami i wstaję. Rozsuwam okno i wpuszczam go do środka. Uśmiecha się do mnie i całuje mnie delikatnie na powitanie.

Gabriel, który nadal stoi przy moim łóżku chrząka, zwracając tym na nas swoją uwagę. Brunet odrywa się ode mnie i spogląda w jego stronę.

Spina się i zauważam, że przyjmuje postawę typowego samca alfy. Czyżby mój chłopak był zazdrosny? Uśmiecham się sama do siebie.

- A ty to? - pyta mało grzecznym tonem i unosi brew do góry.

- Gabriel - chłopak wyciąga dłoń w jego stronę. - A ty to pewnie Lucas?

Lucas jest zdziwiony tym, że Gab'e zna jego imię ale nie daje tego za bardzo po sobie poznać. Cała ta sytuacja jest strasznie śmieszna. Jeżeli tak będzie wyglądać jego poznawanie reszty mojej rodziny, to może być zabawnie.

- Tak. Lucas chłopak Kayli - dodaje i wypina pierś do przodu.

- Lucas daj spokój - przerywam ich walkę na spojrzenia. - Gabriel jest moim kuzynem - dodaję i wywracam oczami .

- Ej nie wywracaj na mnie oczami - oburza się blondyn przy łóżku.

- Ciebie też to wkurza? - dziwi się brunet i spogląda na niego.

- Stary nawet nie masz pojęcia jak. Inne tak jebane laski, które znam, wywracają tymi oczodołami jakby to były koła od samochodu - krzywi się.

- Już cię lubię - Lucas podchodzi do niego i przybijają sobie piątki, a do tego przytulają się po przyjacielsku.

Czy ktoś mi do jasnej ciasnej powie, co to ma znaczyć?

- Albo jak zaczynają gadać o jednym i tym samym w kółko. Jakie to wkurwiające.

- Moja na szczęście tak nie robi - śmieje się mój chłopak w odpowiedzi kuzynowi.

- Ekhem... - chrząkam. - Ja tutaj jestem - przypominam im.

- Nie dajesz nam o tym zapomnieć - Gab'e wystawia mi język.

- Dupek - syczę na niego i podchodzę do swojego chłopaka. Otaczam go od tyłu ramionami w pasie i całuję pomiędzy łopatkami.

- Możesz nas zostawić samych - mówię do kuzyna zza pleców bruneta i chichoczę.

- Jasne - prycha. Wychylam głowę i patrzę jak wychodzi. Śmieje się cicho, jak zamyka za sobą drzwi.

Lucas odwraca się w moją stronę i uśmiecha się przebiegle.

- Kochanie. Tak? - popycha mnie na łóżko i zawisa nade mną.

- Co? - patrzę na niego zdezorientowana nie wiedząc o co chodzi.

- Gdy wychodziłaś przed południem z mojego pokoju nazwałaś mnie kochanie - przypomina mi. Spalam buraka, a on chichocze i całuje mnie w nos.

- To zawstydzające. Nigdy tak nie mówiłam. Przepraszam jeżeli ci się to nie spodobało - jęczę i przykładam ręce do twarzy.

- To było całkiem fajne koteczku - podkreśla ostatnie słowo.

- I dziwne - dodaję i odsuwam dłonie.

- Tak w ogóle to ślicznie wyglądasz w tej sukience. Chętnie bym ją z ciebie ściągnął - wsuwa dłoń pod materiał ubrania i podwija go lekko do góry.

- Lucas - besztam go. - W pokoju brata są moi kuzyni, a na dole reszta rodziny, bo większość gości została na noc.

- No to co z tego? - wzrusza ramionami.

- Będą słyszeć, albo tutaj wejdą - to chyba oczywiste. Nie marzy mi się coś takiego.

- W takim razie zamkniemy drzwi - schodzi z łóżka i przekręca klucz w zamku. Wzdycham i siadam na materacu. Poprawiam sukienkę, żeby więcej zasłaniała.

Brunet siada za mną na materacu i opiera się o zagłówek. Lokuję się między jego nogami i opieram plecy o jego pierś.

- Dziękuję - szepczę.

- Za co? - pyta zdziwiony i otacza mnie ramionami.

- Za wszystko - odpowiadam i uśmiecham się delikatnie.

- Dostałaś ochrzan jak wróciłaś do domu? - pyta i przenosi jedną dłoń na moje udo. Jeżeli będzie mnie tak rozpraszać to na pewno mu powiem.

- Nie - kiwam głową.

- Ashley nie wiedziała?

- Ehh... to będzie dość dziwne i trochę śmieszne, a w dodatku krępujące.

- Słucham cię - zapewnia i przenosi dłoń troszkę do góry, tak, że delikatnie podwija mi sukienkę.
Nadal wszystko zasłania no ale jednak...

- Wczoraj w nocy, jak byłam u ciebie to twój brat wrócił do domu. Jak nas usłyszał to wyszedł i zapytał Jacksona czy może przenocować. Spał w moim łóżku, więc jak Ashley przyszła sprawdzić czy to ja śpię to on jej za mnie odpowiedział. Wróciłam w wilgotnych ubraniach, a ona zasypała mnie masą pytań gdzie byłam, co się stało i tym podobne - wzruszam ramionami .

- Rafael był w twoim pokoju i cię udawał? - śmieje się.

- Tak - przytakuję mu.

- A to cham, dla mnie nigdy tego nie zrobił - żacha się.

- Widzisz? Twój brat kocha mnie bardziej niż ciebie - szczerzę się.

- Nie podoba mi się to - patrzy na mnie z ukosa.

- Och skarbie. To chyba dobrze, że mnie kocha. Cała twoja rodzina powinna mnie pokochać. W końcu za kilka lat zostanę twoja zoną i założymy małą szczęśliwa rodzinkę - żartuję. Kto wie jak się życie potoczy. Do tego za kilka lat, jest masa czasu. Skoro wszystko może się zmienić w jeden dzień, to jak wiele może się zmienić w ciągu kilku lat.

Odchylam głowę i spoglądam na Lucasa bo nic do mnie nie mówi. Siedzi ze zdezorientowaną i przestraszoną miną. Wygląda jakby miał za chwilę stąd uciec. Jego mina mówi sama za siebie. On myśli, że to tak na serio.

- Żartowałam - mówię z powagą i przekręcam się przodem do niego. Stopy opieram przy zagłówku, tak że on znajdują się pomiędzy nami. Kładę dłonie na jego policzkach i zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.

- Słyszysz? - potrząsam nim. - Żartowałam.

Patrzy się w szoku i mruga powiekami.

- Ulżyło mi - wzdycha. - Już myślałem, że mówisz na serio i masz szczegółowo zaplanowaną przyszłość. Że jesteś jak te wszystkie laski, które gdy tylko spotkają jakiegoś faceta to już po dniu znajomości mają szczegółowo zaplanowane z nim życie.

Nie powiem. Jego wypowiedź mnie uraziła. Dobra, żartowałam, sama zaczęłam. Ale jego słowa mnie uraziły. Jemu chyba nawet przez myśl nie przeszło, że moglibyśmy być ze sobą kiedyś. Nawet nie wiem czy widzi mnie w swojej przyszłości za miesiąc, dwa, pół roku czy rok. A ja zaczynam się w nim zakochiwać. Nie mówię, że on jest tym jedynym. Bo sama nie wiem co przyniesie los. Ale też nie zamierzam udawać, że nic z tego może nie wyjść. Niekoniecznie już planuję z nim rodzinę. No ale jednak czas spędzony w ciągu następnych kilkunastu miesięcy, jak najbardziej. Z chęcią chciałabym, żeby został na zawsze. Jednak on chyba nie chce ,żebym ja została dla niego.

- Jestem zmęczona - mówię cicho i schodzę z łóżka.

- Kayla - woła mnie i siada na jego brzegu. Spoglądam na niego i unoszę brew. - Nie złość się na mnie. Nic złego nie zrobiłem.

- Nie złoszczę się - posyłam mu wymuszony uśmiech. Nie kłamię. Ja się na prawdę na niego nie złoszczę. Jest mi po prostu przykro.

- Przecież widzę - wzdycha i podnosi się z łóżka. Staje naprzeciw mnie w odległości jakiegoś metra. - To nie tak, że nie chcę z tobą kiedyś być. Tylko po prostu...

- Daj spokój - przerywam mu kręcąc głową. - Powiedziałeś co miałeś powiedzieć. Nie jestem o to na ciebie zła. Jestem zmęczona.

- Kayla, daj spokój. Przecież widzę, że jesteś na mnie obrażona. Zachowujesz się jak małe dziecko, które czegoś nie dostało. Zrozum, że ja nie wybiegam, aż tak w przyszłość. Nie wiem co będzie za tydzień, miesiąc, rok. A tym bardziej co będzie za kilka lat. Nie mam pojęcia jak mi się ułoży życie. Ale nie mówię, że nie chciałbym, żebyś w nim była. Po prostu, aż tak nad tym wszystkim nie myślę.

- Powiedziałeś już swoje - syczę. Uraziło mnie to, że powiedział, że zachowuję się jak małe dziecko. - Mam dość tej rozmowy. Wyjdź stąd - wskazuję mu na drzwi. W dupie mam to, że ktoś go zobaczy. Nie chcę go tu teraz widzieć.

- Co? - patrzy na mnie zszokowany.

- Wyjdź stąd -powtarzam ze spokojem, mimo że wcale się tak nie czuję. - Nie chcę cię teraz widzieć - syczę.

Patrzy na mnie przez chwile zdezorientowany. Teraz zmienia się to w smutek i żałuje swoich słów. Chciałabym móc się teraz w niego wtulić i żeby on powiedział, że wszystko będzie w porządku. To tylko mała sprzeczka.

Kręci głową i wychodzi bez słowa z rezygnacją.

Czuję nadchodzące łzy. Szybko podchodzę do szafy i wyciągam z niej spodenki i koszulkę do spania. Uśmiecham się smutno pod nosem, widząc w swojej ręce podkoszulek Lucasa. Przebieram się w ubrania do spania i kładę się na łóżku.

Zatapiam twarz w poduszce i daję upust emocjom. To zabolało, ale sama jestem sobie winna. On nic złego nie zrobił.

*****

Rozdział poprawiła: Karolina.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top