Rozdział ósmy
- Brandon daj spokój - jęczę do telefonu i smaruję kanapkę masłem.
- Serio? Daj spokój? Odkąd Lucas się przeprowadził ciągle u was siedzi. Kiedy bym nie zadzwonił lub przyszedł, zawsze on u was jest - warczy.
- Daj już spokój. Nie jest u nas tylko do Jacksona przychodzi. Zaprzyjaźnili się. To normalne, że często u nas bywa - wywracam oczami i smaruję masłem kolejną kanapkę. - Z czym chcecie? - krzyczę w stronę salonu.
- Te co zawsze - odkrzykuje mi w odpowiedzi Jack.
- Nawet kolacje im robisz. Może coś cię z nim jednak łączy?
- Brandom do cholery co ty sugerujesz? - warczę. - Że zdradzam cię z Lucasem? - pytam przyciszonym głosem tak żeby ci w salonie mnie nie usłyszeli. - Czy ty się do cholery słyszysz? Masz jakąś obsesję.
- Wiesz, on ciągle u was jest. My się codziennie nie spotykamy więc skąd mam wiedzieć co ty robisz.
- Daj już sobie spokój. Znasz mnie przecież i wiesz, że nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobiła. Znowu ci odwala?
- Zresztą nie ważne. Muszę już kończyć Erica, Sara i Francis przyszli i idziemy do kina. Do jutra.
- Znowu idziecie we czwórkę do kina? - pytam znacząco.
- Daj spokój przecież wiesz, że Erica i Francic się spotykają.
- A Sara? - warczę.
- Czyżbyś była zazdrosna? - słyszę po jego głosie, że się uśmiecha.
- O nią? Chyba sobie żartujesz. Chciałam po prostu żebyś zastanowił się co mówisz. Ciągle gdzieś razem wychodzicie i się spotykacie. Sara często do ciebie przychodzi. Ja ci jakoś nie sugeruje, że mnie z nią zdradzasz. Ufam ci i chciałabym żebyś ty mi też ufał i przestał być wredny. Nic mnie nie łączy z Lucasem.
Poza tym, że potrafi mnie samą swoją obecnością przyprawić o szybsze bicie serca.
- Okay, okay. Do jutra. Wpadnę wieczorem.
- Jasne - kwituję i rozłączam się. Odkładam telefon na blat i opieram się o niego rękoma. Wzdycham cicho i kończę robić kanapki.
- Smacznego - kładę przed Jacksonem i Lucasem talerz z kolacją.
-Dzięki- skinają głowami.
- Kayla? - zatrzymuje mnie głos Jacksona.
- Tak? - odwracam się w jego stronę.
- O co chodzi z Brandonem? - pyta.
- Nie ważne - kręcę głową i ruszam schodami na górę.
- Ale wiesz, że - zaczyna.
- Wiem, Jackson, wiem - przerywam mu. - Wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
Skina głową, a ja wchodzę na górę i zamykam się w pokoju. Z westchnieniem siadam przy biurku. Podpieram głowę rękami i wzdycham cicho.
Mam wrażenie, że między mną i Brandonem ostatnio coś zaczyna się psuć. Naskakuje na mnie z byle powodu i zrobił się agresywny. Nie uderzył mnie, ale nie zamierzam czekać aż to zrobi. Muszę coś z tym zrobić. Może powinnam z nim porozmawiać? Albo chociaż zapytać co się dzieje?
Nie chcę żeby za chwilę mnie uderzył lub zaczął gadać na mój temat niestworzone historie. Odkąd pojawił się Lucas, Brandon strasznie dziwnie się zachowuje. Przy każdej możliwej okazji, gdy widzi Lucasa zaczyna zachowywać się tak jakbym była jego własnością. Czasem nawet wolę się nie odzywać żeby się nie zdenerwował bo nigdy nie wiem co mu do głowy strzeli.
Nie chcę się go bać. Muszę z nim porozmawiać. Najlepiej teraz. Wyciągam z kieszeni telefon i wybieram jego numer. Włącza się poczta głosowa. Zajebiście. Wyłączył telefon. Wspaniale, strzelił focha jak jakiś pusty tleniony blond pustak.
Wzdycham zdenerwowana i odkładam telefon. Włączam serial w laptopie i dokańczam odcinek jedząc kanapkę.
- Co do cholery? - jęczę i przecieram oczy. Sięgam po omacku ręką po telefon przez co kilka razy uderzam w materac. - Ał - syczę i w końcu udaje mi się go wziąć do ręki.
- Tak? - przykładam urządzenie do ucha bez patrzenia kto dzwoni.
- Hej kooooottttkkkuuuu - momentalnie siadam na łóżku zaalarmowana głosem chłopaka.
- Brandon?! Czy ty jesteś pijany?! - wystarczyły dwa jego słowa żebym nie była zaspana. Wiedziałam, że coś jest nie tak. A już tak długo wytrzymał. Miałam nadzieje, że tym razem mu się uda. Głupia ja. - Ile wypiłeś? - wzdycham i przecieram twarz dłonią. Spuszczam głowę.
- Tylko dwa piwa, kieliszek teqili i kilka shotów - bełkocze. - Kotek, no nie wkurzaj się. Przecież mnie lubisz - śmieje się.
- Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie z Jacksonem.
- Ani mi się waż - wrzeszczy. Wzdrygam się. Teraz mam wyjaśnienie przyczyny jego agresji. Był na głodzie. - Tylko nie z tym chujem. To, że to twój brat nie oznacza ze możecie sobie tu po mnie przyjeżdżać...
- Dobrze nie przyjadę z nim. Powiedz mi proszę tylko gdzie jesteś - muszę go znaleźć.
- W nocnym klubie Black Night.
- Nie ruszaj się stamtąd - rozłączam się i zrywam z łóżka. Spoglądam na godzinę. Super druga w nocy. Jackson jest u Taylor, nie ma sensu żebym go budziła, bo będzie wkurzony. Naciągam na tyłek czarne spodnie i zakładam przez głowę bluzę. Podchodzę do okna i rozsuwam je. Powoli przechodzę po parapecie i schodzę po drabince dla kwiatków. Podchodzę pod okno Lucasa i wspinam się po drabince. Pukam lekko w szybę. Stukam jeszcze raz tym razem trochę mocniej. Nadal nic. Próbuję popchnąć okno z nadzieja że jest otwarte. Udaje mi się.
Czuję się jak jakiś agent. Podchodzę na palcach do łóżka chłopaka.
- Lucas - szeptam i potrząsam nim. - Lucas.
Chłopak zrywa się łapie mnie i powala na plecy na druga stronę łóżka. Łapie mnie ręką za szyję.
- Lucas - wykrztuszam.
- Kayla? - pyta ze zdziwieniem i zapala światło przy łóżku. -Co ty tu robisz? - odsuwa się ode mnie.
Rozmasowywuję szyję.
- Przepraszam - uświadamiam sobie jakie to głupie zakradać się do jego pokoju o takiej godzinie. Czuje się jak jakaś idiotka. - Ale potrzebuje twojej pomocy.
- Co się stało? - marszczy brwi. - Sorry, zaskoczyłaś mnie - wskazuje palcem na swoją szyje mając na myśli moją zapewne i uśmiecha się przepraszająco.
- Spoko. Rozumiem. Potrzebuje twojej pomocy. Brandon się upił i jest w klubie Black Night.
- No i co z tego? Co ja do tego mam? - wzrusza ramionami i przeczesuje włosy dłonią.
- W sumie to nic do tego nie masz. Potrzebuję pomocy. On się upił.
- Nadal nie rozumiem po co ci ja - robi zdziwioną minę.
- Posłuchaj. Nie mam czasu ci tego wyjaśniać. Musisz mi pomoc potem ci powiem. Proszę Lucas. To dla mnie ważne. Nie ma Jacksona więc on nie może mi pomóc. Jesteś pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl zaraz po bracie.
- Okay - poddaje się. Schodzi z łóżka, a ja odwracam wzrok. - Ktoś tu jest zawstydzony - śmieje się. Słyszę jak zapina pasek spodenki. - Możesz już patrzeć.
- Po schodach? A twoi rodzice? - piszczę szeptem gdy ciągnie mnie schodami na dół.
- Mój ojciec wie, że nie jestem święty i wymykam się w nocy. Nic przed nim nie ukrywam. Nic co by było ważne, bynajmniej. On wie, że się wymykam, przeważnie wie gdzie idę. Ufa mi i dlatego mam wolną rękę. Poza tym, życie było by nudne bez łamania zasad.
- Wsiadaj - celuje pilotem w czarnego mercedesa. Zajmuję miejsce pasażera, a on miejsce kierowcy. Brama garażowa unosi się i Lucas wyjeżdża z podjazdu.
***
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top