Rozdział dziewiętnasty
Sobota tydzień później.
Ubieram czarną spódnicę i czerwoną luźną koszulę na szerokich ramiączkach, którą wkładam w spódnicę. Do tego czerwone baletki. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Wchodzę do łazienki, rozczesuję włosy i zaplatam je w dwa francuzy i związuję czarnymi gumkami.
- Kayla. Jesteś gotowa? Chodź już - słyszę z dołu głos Ashley.
- Idę - odkrzykuję. Spoglądam ostatni raz na swoje odbicie w lustrze i wychodzę z pokoju.
- Nadal nie wiem po co ta kolacja - jęczę i pomagam jej zastawić stół.
- Ponieważ za tydzień pojedziesz najprawdopodobniej na dwa dni na jakiś koncert z chłopcem, którego nie znam. Muszę widzieć z kim cię tam puszczam. Nie uśmiecha mi się, że wrócisz z brzuchem. Poza tym fajnie będzie poznać nowych sąsiadów - wzrusza ramionami i kładzie ostatni widelec.
- Ashley. Nie zamierzam uprawiać z nim seksu tylko pojechać na koncert. Wprowadzili się tu dobre półtora miesiąca temu - wywracam oczami.
- To że ty nie zamierzasz uprawiać z nim seksu nie znaczy, że on z tobą też - wskazuje na mnie łyżką i wraca do mieszania sosu.
- Kto z kim zamierza uprawiać seks? - do kuchni wchodzi Jackson i zapina ostatni guzik przy koszuli . - To elegancie ubranie jest konieczne? - zamacza palec w sosie i próbuje. Ashley trzepie go w rękę.
- Nie twoja sprawa kto z kim - uśmiecham się do niego.
- Tak to koniecznie. To elegancka kolacja - odpowiada na jego drugie pytanie.
- Ashley. Pomożesz mi z krawatem? - do kuchni wchodzi ojciec.
- Jasne. Kayla mieszaj sos żeby się nie przypalił - przejmuje od niej łyżkę i zajmuje się wspomnianą czynnością. Kobieta wyciera dłonie w ściereczkę i podchodzi do mojego ojca. Wymieniam z Jacksonem znaczące spojrzenia i wsadzam palca do buzi udając odruch wymiotny. Brat śmieje się pod nosem.
- Widziałam. Daj- Ashley odbiera ode mnie łyżkę i kończy mieszanie. - Chyba wystarczy - mruczy pod nosem i wyłącza gaz.
- Xavier, otworzysz? - Ashli patrzy prosząco na ojca. - Jackson, Kayla idzie z ojcem - dodaje. Wzdychamy razem z bratem i idziemy za staruszkiem.
- Witam sąsiadów - otwiera drzwi i wita ich z uśmiechem. - Xavier - ściska sobie rękę z ojcem Lucasa.
- Greg - przedstawia się mężczyzna. - Moja żona Sabin, syn Lucas, Rafaell i Rayan.
- Miło mi panią poznać - całuje dłoń kobiety. - Was też chłopcy - skina do nich głową, a oni odpowiadają mu tym samym. - Mój syn Jackson i córka Kayla. Żona jest w kuchni.
- Już przy was - wspomniana i staje obok ojca.
- Ashley - przedstawia się. Ojciec Lucasa całuje ją w dłoń, a Sabin przytula delikatnie na powitanie. - My się już znamy - uśmiecha się do Lucasa i Rafaella. - A tego malca nie miałam jeszcze okazji poznać. Zapewne Rayan, jak się domyślam - szczypie go delikatnie w policzek, a on się uśmiecha.
- Mamo - ciągnie Sabin za ręka, a ona spogląda na niego. - To moja ciocia?
- Nie skarbie - odpowiada mu i się uśmiecha.
- Ale możesz mnie tak nazywać - uśmiecha się do niego Ashley. - Zapraszam do stołu.
Wymieniam spojrzenia z Lucasem i uśmiecham się pod nosem. Czekam aż wszyscy mnie wyminą i idę obok niego.
- To będzie krępujące - śmieję się nerwowo.
- Nie przejmuj się, na pewno nie będzie tak źle - ściska mi rękę na pocieszenie.
- Dziękuję - uśmiecham się do niego i zajmuję miejsce przy stole tak jak pozostali.
- Musisz mi kochana dać przepis na te pyszne kotlety - Sabin zaczyna rozmowę z Ashley. Ojciec z Gregiem. Rafaell pomaga dokończyć danie młodszemu bratu. Jackson przygląda się mi i Lucasowi. Odkładam sztućce i unoszę brew patrząc na brata.
- Co? - szepczę.
- Nic - odpowiada i nadal patrzy na nas tym swoim dziwnym wzrokiem.
- Boję się go - Lucas szepcze mi na ucho przez co parskam pod nosem śmiechem, a on robi to samo.
- Przepraszamy - mówi szybko bo zwracamy na siebie tym uwagę innych osób przy stole.
- Możemy odejść od stołu? - Jackson zwraca się do Ashley.
- Oczywiście - odpowiada mu i powraca do rozmowy z Sabin na temat dań. - Tylko przyjdźcie za pół godziny. Będzie deser.
Odchodzimy we czwórkę od stołu zostawiając przy nim dorosłych i Rayana, który kończy jeść wspomagany przez mamę.
- Xbox? - Jackson pyta gości.
- Jasne - Rafaell wzrusza ramionami.
- Tylko się przebiorę, zagramy w siatkę na drużyny? - pytam.
- Czemu nie - wzrusza ramionami, reszta się z nim zgadza.
- Zaraz do was przyjdę - skinają głowami na wypowiedź Lucasa. Wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi, które się z powrotem otwierają i do środka wchodzi Lucas.
- I co? Było aż tak źle? - pyta i opiera się o drzwi.
- Było całkiem okay. Poza tymi wszystkimi pytaniami, które zadawał ci mój ojciec i Ashley. One były okropne - kwituję.
- Nie było tak źle. No może poza tym czy zamierzam uprawiać z tobą seks - krzywi się.
- To było najgorsze - śmieję się.
Czuję jak intensywnie mi się przygląda. Tak intensywnie, że aż przechodzi mnie dreszcz. Patrzę mu prosto w oczy tak samo jak on mi. Oddech mi się urywa, a serce przyśpiesza jakbym wróciła z szybkiej przebieszki na sto metrów. Zjeżdża wzrokiem na moje usta i z powrotem powraca na oczy. Robię to samo na jego osobie. Dzieli nas zaledwie metr. Mam ochotę go pocałować. Zarzucić mu ręce na szyję i mocno całować. Albo być całowana przez niego po szyi. Czuję jak pulsują mi żyły. Pod nagłym przypływem tego wszystkiego.
- Mam ochotę cię pocałować - mówi nagle i odpycha się od drzwi. Dwoma wielkimi krokami pokonuje odległość miedzy nami i kładzie dłonie na moich policzkach przez cały czas nie przerywa kontaktu wzrokowego. Oblizuję usta językiem, bo mam wrażenie jakby nagle zrobiły się suche. Spogląda na nie i z powrotem wraca wzrokiem do moich oczu. - Mam na to tak cholerną ochotę, że ledwo się powstrzymuję
- Więc przestań się powstrzymywać i to zrób - szepczę i kładę ręce na jego łopatkach. Zaciskam dłonie w pięści na jego koszulce, tak żeby mi nie zjechały.
Czuje jak jego oddech przyśpiesza. Czyli nie tylko on działa na mnie w ten sposób, ale ja na niego działam w podobny sposób.
Pochyla się nade mną powoli. Muska swoimi ustami moje. Czuję miętę i coś jeszcze, jego własny smak. Powtarza te czynność kilka razy. To takie przyjemne i intymne. To jak całuje powoli, muskając tylko moje usta swoimi doprowadza mnie do stanu, którego nie jestem w stanie opisać. Tak błogiego i przyjemnego. Zatrzymuje się i zaczyna mnie całować powoli, nie spieszy się. Delikatnie porusza swoimi ustami. Odpowiadam mu tym samym. W końcu przyspiesza. Jęczę mu w usta czując przyjemną rozkosz z tego pocałunku. Przenosi dłonie na moje biodra i przyciąga mnie bliżej siebie, a ja zarzucam mu ręce na szyję. Jest tak przyjemnie.
- Przyjemnie - szepcze i odsuwa się.
- Bardzo - potwierdzam i opieram głowę na jego piersi. Stoimy tam kilka dobrych sekund, jak nie minut, a nasze oddechy się mieszają i powoli wracają do normy. Wyrównują się. Serce też powoli przestaje mieć ochotę wyskoczyć mi z piersi. - Jeszcze nigdy nie czułam się tak błogo podczas pocałunku - wymyka mi się i robię się czerwona na twarzy.
- Przyjemne to słyszeć - szepcze mi do ucha.
- Przyjemnie móc się do ciebie przytulać. Podobają mi się te perfumy - uśmiecham się i zaciągam się jego zapachem.
- Miło słyszeć.
*****
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top