Rozdział dziesiąty


- Kayla - do pokoju wpada Jackson i zaczyna na mnie wrzeszczeć.

Przykrywam się kołdrą po głowę i jęczę zaspana. Nie mogłam w nocy zasnąć po tym jak Brandon do mnie zadzwonił, a Lucas mi pomógł. Jak wróciliśmy siedział ze mną aż zasnęłam. Domyślam się, że wymknął się jak zasnęłam. Pamiętam jeszcze, że mówił mi dobranoc, a potem jak odsuwa drzwi i wychodzi.

- Wstawaj już po dziesiątej - zrywa ze mnie kołdrę. Kulę się pod wpływem chłodnego powietrza.

- Daj mi spokój. Jackson chce spać - jęczę i nie otwieram oczu.

- Co ty do cholery robisz?! - wrzeszczę i wyskakuje z łóżka bo oblewa mnie zimną wodą. - Zabije cię - warczę i rzucam się na niego. Przewracam go na podłogę i zaczynamy się bić.

- Dzieciaki - krzyczy Ashley. - Przestańcie. Uspokójcie się. Już w tej chwili. Po ile wy macie lat?! Jackson puść ją. Kayla zostaw go w spokoju - rozkazuje.

Posłusznie robimy co każe. Ale dopiero po chwili.

- Co wam znowu odbiło?

- Przyszedł tu i oblał mnie zimną wodą - skarze się.

- Wymknęła się w nocy z domu – szczerzy się mój braciszek. Patrzę na niego zszokowana i kręcę wściekła głową.

- Czy to prawda? - pyta mnie Ashley.

- Oczywiście, że nie - zaprzeczam.

- Kayla. Nie okłamuj mnie - patrzy na mnie wyczekująco.

- Dobrze. Tak wymknęłam się, ale to było ważne.

- Dlaczego mnie o tym nie poinformowałaś? Co gdyby coś ci się stało? Jestem za ciebie odpowiedzialna! Kayla miałaś mi mówić jak gdzieś wychodzisz.

- Było już późno nie chciałam cię budzić. Przepraszam.

- A ty gdzie - Ashley zatrzymuje Jacksona w progu. - Wróciłeś na kacu. Gdzie byłeś?- unosi pytająco brew.

- U Taylor - odpowiada i wzrusza ramionami.

- Spałeś u niej. Ale gdzie byłeś wcześniej? - dopytuje.

- W klubie - przyznaje Jack z westchnieniem. - Tylko nie mów ojcu. Błagam - prosi ją.

- Oboje przestajecie przestrzegać zasada obowiązujących w tym domu - podnosi głos Ash. - Co się z wami dzieje? Mieliście mi mówię o tym gdzie wychodzicie i z kim. Nie po to żebym was mogła kontrolować tylko po to żebym wiedziała gdzie jesteście. Mieliśmy umowę. Dlaczego nie możecie nawet głupiego sms’a napisać?

- Ashley, nie dramatyzuj... - jęczy Jackson.

- Ja dramatyzuje? Mówiłeś mi, że idziesz do Taylor, a tymczasem wróciłeś rano z kacem. Kayla wymknęła się w nocy z domu. Co z wami?

- Wyjaśnię ci później - wzdycham. - Nie przy Jacksonie.

Ashley spogląda na mnie podejrzliwie, ale skina głową. Jackson patrzy na mnie w szoku i ze złością.

- I tak się dowiem - trzaska drzwiami swojego pokoju.

Ashley wchodzi do mojego i zamyka drzwi.

- O co chodzi?

- Nie mów Jacksonowi. Brandon potrzebował pomocy. Musiałam. Ashley proszę nie mów ojcu. Nie może się dowiedzieć, że wymknęłam się w nocy z domu po to żeby pomoc Brandonowi. Wiesz jak go nienawidzi. Nie powiesz mu? - patrzę na nią prosząc.

- Nie powiem - wzdycha, ale patrzy na mnie z rezygnacją. Wiem, że ją zawiodłam. Powinnam była jej powiedzieć. No ale było już późno.

Wystarczyło, że Ashley pojechała, a Jackson od razu pospraszał do domu gości i zrobił imprezę. Jakbyśmy nie mieli już wystarczająco dużo kłopotów. Przecież jak Ashley i ojciec się dowiedzą będziemy uziemieni do końca szkoły.

Sięgam po telefon i spoglądam na wyświetlacz. Po raz kolejny odrzucam połączenie od Brandona. Musze sobie to wszystko przemyśleć. Nie wiem co mam zrobić. Wiem, że muszę z nim porozmawiać, ale co potem? Nie mogę tak tego zostawić. On potrzebuje pomocy. Tym razem ja mu nie pomogę.

- Otwarte - przekrzykuję muzykę.

Drzwi otwierają się i do środka wślizguje się Lucas. Podnoszę się z pozycji leżącej do siedzącej i przesuwam w tył, żeby oprzeć się o ścianę.

- Co chcesz? - pytam patrząc na niego.

- Wszystko w porządku? - pyta z troską w oczach. - Płakałaś wczoraj.

Nie wiedziałam. Myślałam, że tylko ta jedna łza spłynęła mi po policzku w samochodzie.

- Przepraszam, za wczoraj. A właściwie to za dzisiaj, nie powinnam była cię prosić o pomoc w sprawie Brandona.

- Nie no spoko. Cieszę się, że mogłem się przydać. Zastanawia mnie tylko czemu nie poprosiłaś o nią Jacksona. Wydawało mi się, że macie ze sobą dobry kontakt.

- Jak rodzeństwo - wzruszam ramionami. Patrzy na mnie bez przekonania. - Może trochę lepszy. Powiedzmy, że nie prowadzimy wojny i mogę na niego liczyć, ale są sprawy i rzeczy o których wolę żeby nie wiedział. Jackson jest dość porywczy i czasem nie pomyśli zanim coś zrobi. Nie lubi Brandona i to mogłoby się źle skończyć poza tym był u Taylor - uśmiecham się lekko. - Może usiądziesz? - proponuje mu. Dziwnie się czuje jak tak stoi oparty o drzwi i przygląda mi się.

- Zaraz musze wrócić na dół, bo inaczej twój brat zacznie się zastanawiać co tak długo mnie nie ma i zacznie nas o coś podejrzewać - patrzy na mnie sugestywnie poruszając brwiami. Czerwienie się, a serce zaczyna mi szybciej bić. Spuszczam wzrok i palcami bawię się pościelą. Obrysowywuję palcem wzorek.

Klamka opada w dół, a drzwi otwierają się z impetem. Lucas odskakuje od nich i spogląda na wchodzącego. Zamieram.

- Brandon? - pytam ze zdziwieniem. Spogląda na mnie, potem na Lucasa i z powrotem na mnie.

- Wiedziałem, że ze sobą kręcicie. - doskakuje do Lucasa i łapie go za koszulkę. Zrywam się z łóżka. - Odpierdol się od mojej dziewczyny - warczy na niego.

- Brandon uspokój się - krzyczę na niego i próbuję odciągnąć go od Lucasa. Jest to trudne ale Bran puszcza go.

- Jaka z ciebie ciota, że dziewczyna musi cię bronić - prycha.

- Stary uspokój się. Przyszedłem tylko zapytać czy wszystko w porządku. Bo nie wiem czy pamiętasz, ale zgarnialiśmy cię w nocy spod klubu zalanego w trzy dupy - warczy na niego Lucas.

- Brandon -  próbuję skupić na sobie jego uwagę, żeby nie zaczęli się bić. Kładę rękę na klatce piersiowej Lucasa żeby go powstrzymać. - Zostaw nas samych - zwracam się do bruneta. Patrzy na mnie niepewnie. - Poradzę sobie - skina głową i wychodzi zostawiając nas samych. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. No to teraz zacznie się jadka i gadanie.

*****

Rozdział poprawiła: Divergent_2003

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top