Rozdział czterdziesty drugi


Miesiąc później urodziny Kayli.

- Wszystkiego najlepszego kochana - świergocze Britt zamykając za sobą drzwi mojego pokoju. Wstaję z łóżka i do niej podchodzę.

- Dziękuję. Nie musiałaś - przytulam ją, całuję w policzek i odbieram prezent z jej dłoni.

- Britt, czy ciebie do reszty popieprzyło? - mrugam powiekami i wyciągam z torebki czarne pończochy. - Po co mi to?

- To są moja droga pończochy i służą do noszenia na nogach - śmieje się wskazując na nie palcem. Wzdycham cicho i śmieje się razem z nią. Ta idiotka nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. - No już, już. Przymierz - ponagla mnie. -A i idź już włożyć sukienkę. Którą wybrałaś? Mam nadzieję, że tę małą czarną.

- Przykro mi, ale nie. Wybrałam czerwoną przed kolana - podchodzę do szafy i wyciągam z niej wspomnianą sukienkę.

- Nie ma mowy - przyjaciółka wyrywa mi ją z dłoni. - Ubierzesz tę - wyciąga z szafy małą czarną.

- Nie ma mowy - odpowiadam. - W życiu nie założę jej na siebie publicznie - kręcę głową.

- Właśnie, że ubierzesz. - Potwierdza swoje słowa pewnym kiwaniem głową. - I to już. Ściągaj te stare spodenki i koszulkę i zamień je w tą o to piękną małą czarną. Szybko.

- Nie będę się w niej czuć komfortowo - nadal obstaje przy swoim.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Stara babo - do pokoju wpada Taylor, śmiejąc się głośno. - Trzymaj.

Odbieram od niej pudełeczko i rozwijam je z papieru ozdobnego.

- Krem przeciwzmarszczkowy? - marszczę brwi.

- Wiem, że ci go potrzeba - puszcza mi oczko i wyciąga ze swojej torebki kosmetyczkę. - No już, w czym idziesz?

- W małej czarnej - odpowiada za mnie Britt. - Ale ciągle z tym walczy.

- Tu nie ma, z czym walczyć. Przebieraj się w nią - rozkazuje starsza z dziewczyn. Wzdycham zrezygnowana i wywracam oczami. Z nimi dwiema nie ma co się sprzeczać. I tak bym przegrała.

- Lekki czy mocny? - Taylor sadza mnie na stołku przy biurku i przekręca moją twarz w stronę lusterka, które postawiła na meblu.

- Średni - naciągam sukienkę próbując zasłonić jak największą część nóg. Britt uderza mnie za to po dłoniach i siada na blacie biurka.

- Podkreśl jej usta i zrób te takie fajne kreski przy oczach. Te wiesz jakie.

- Się robi - Taylor skina głową z uśmiechem. - Odwróć się w moją stronę i zamknij oczy.

Robie, co każe i cierpliwie czekam aż skończą mnie torturować.

Nie wiem, po co w ogóle to wszystko. Przecież to tylko siedemnaste urodziny. Błyszczyk i tusz spokojnie by wystarczyły. A nie jeszcze jakieś pudry, róże i inne chcą mi nakładać.

- Lucas będzie zachwycony - piszczy Britt i poprawia coś w moich włosach. To dziwne siedzieć tak na krześle, gdy jedna mnie maluje, a druga robi mi fryzurę.

- Nie będzie mógł oderwać od ciebie oczu - wtóruje jej Taylor. - No już, gotowe - odsuwa się ode mnie. Otwieram oczy i biorę do ręki lusterko, żeby zobaczyć swoje odbicie.

- Ja też skończyłam - Britt robi krok w tył i klaska w dłonie.

Wyszło im wspaniale. Piękna fryzura Britt i idealny makijaż Taylor, idealnie do siebie pasują. Muszę nawet przyznać, że czuję się ładniejsza i pewniejsza. Mimo, że nie przepadam za mocnym makijażem i wymyślonymi fryzurami, to bardzo mi się podoba.

- Dziękuję - przytulam po kolei każdą z nich, a one się uśmiechają i przybijają piątki.

- No to teraz jeszcze tylko pończochy masz ubrać - Britt zaciera dłonie i podaje mi wspomnianą rzecz.

- Nie jestem co do nich przekonana -kręcę głową ze zwątpieniem.

- A ja tak - odpowiada mi i rzuca nimi we mnie. Łapię je i wzdycham zrezygnowana.

- Idealne. Te wzorki są boskie. Muszę sobie kupić takie same - wzdycha moja przyjaciółka i siada na łóżku.

Taylor bierze ze stolika pudełko z kremem na zmarszczki, który od niej dostałam i otwiera je. Ze środka wyciąga mniejsze pudełeczko w wyblakłym beżowym kolorze.

- Co to? - marszczę brwi.

- No chyba nie myślałaś, że na serio dałam ci krem. To tylko pudełko po kosmetyku mojej mamy - śmieje się i wręcza mi mniejsze pudełeczko. Biorę je od niej i otwieram.

- Jest ... śliczne - wykrztuszam zachwycona i wyciągam małe piórko ze złota i złota białego. - Skąd wiedziałyście?

- Wspomniałaś kiedyś, że ci się podoba białe złoto i musisz siebie kupić piórko do bransoletki. Wiec pomyślałyśmy, że złożymy się na pół i ci takie kupimy - Britt wzrusza ramionami i podchodzi do mnie. Otaczam je ramionami i przytulam mówiąc, jak bardzo mi się podoba.

- Nie no, ostrożnie, bo się makijaż rozmyje albo fryzura zepsuje - odsuwają się ode mnie chichocząc.

Wyciągam ze swojego pudełeczka bransoletkę, przy której mam już kilka innych przywieszek, które uzbierałam w ciągu sześciu lat. Przyczepiam do niej piórko i podaje bransoletkę Taylor, żeby zapięła mi ją na nadgarstku. Piórko pasuje idealnie.

- Zawsze będzie mi o was przypominać - dotykam go palcami i uśmiecham się pod nosem. - Jest śliczne, ale musiało kosztować majątek. Nie potrzebnie wydawałyście pieniądze.

- Oj nie przesadzaj. Było po przecenie, w dodatku dostałyśmy rabat, a poza tym złożyłyśmy się na pół więc nie wyszło nam aż tak po ogromnej kwocie.

- Dziękuję - uśmiecham się do nich.

- No dziewczęta. Gotowe już? - do pokoju wchodzi Ashley ubrana w kwiecistą obcisłą sukienkę do połowy ud. Wygląda w niej naprawdę bardzo ładnie. Do tego pofalowała lekko swoje włosy.

- Hej! To ja miałam być gwiazdą wieczoru - udaję oburzenie.

- Nie licz na to maleńka. Młodsi są lepsi - wskazuje na siebie prezentując swój strój, jak i siebie samą.

- Ciekawe tylko kto tu jest młodszy - prycham pod nosem.

- Chyba już wszystkie jesteśmy gotowe - Britt wzrusza ramionami. - No nie? - zwraca się w naszą stronę.

- Ja na pewno - odpowiadam jej.

- Ja też - Taylor przerzuca przez ramię torebkę.

- W takim razie zapraszam panie na zewnątrz i do limuzyny - Ashley klaszcze w dłonie. - Po drodze wstąpimy jeszcze do sklepu po kilka rzeczy.

- A Jackson gdzie? - pytam schodząc za nią po schodach.

- Jest u sąsiadów. Powiedział, że przyjedzie z Rafaelem i Lucasem - mimo wszystko nadal w jej głosie słyszę lekką niechęć na imię Lucas. Wywracam oczami. Przecież to było już dawno temu, a w dodatku nic takiego się nie stało. Nie wiem czemu ona nadal tak strasznie to przeżywa.

Przecież Lucas to wspaniały, mądry i inteligenty chłopak. Do tego ma boskie ciało i śliczne oczy. Jest opiekuńczy i pomocy. Jego usta aż się proszą, żeby je całować. Nic w nim nie ma, co by mogło go przekreślać na liście Ashley. No oprócz tego feralnego poranka, gdy przyłapała go u mnie w pokoju. Mimo że jej wszystko wytłumaczyłam, a ona dobrze wie, że nie robiliśmy żadnych nieprzyzwoitych rzeczy. Ona nadal odnosi się do niego z rezerwą.

- Kayla - z zamyślenia wyrywa mnie głos przyjaciółki. - Idziesz bez butów? - wskazuje na moje stopy. Spoglądam na nie. Rzeczywiście zapomniałam obuwia. Zdążyłam wyjść już na zewnątrz za Ashley, która jest przy samochodzie. Nawet nie zauważyłam, że nie mam butów.

- Ubieram - uśmiecham się i wracam do środka. Odsuwam drzwi szafy i lustruje wzrokiem półki z butami. Poruszam ustami zastanawiając się, które ubrać.

- Weź te - Britt widząc moje niezdecydowanie wskazuje na czarne, na obcasie. Akurat moje ulubione. Obawiam się tylko, że będzie mi w nich nie wygodnie. - Do tego weź sobie baletki w razie potrzeby - wzrusza ramionami. Czasem to, że rozumiemy się bez słów jest męczące, a w tym przypadku wspaniałe. Skinam głową i biorę buty do ręki. Zakładam najpierw jednego, później drugiego. A buty na płaskiej podeszwie zawijam w reklamówkę i w samochodzie wrzucę je do torebki Ashley, która jest ogromna.

Po co jej w ogóle aż taka wielka, skoro i tak ma w niej tylko kilka podstawowych kosmetyków, klucze, portfel i telefon?

*******

Rozdział poprawiła Karolina.












Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top