Rozdział siódmy
- Jackson - warczę i z impetem wchodzę do jego pokoju. - Po jaką cholerę brałeś mój sok.
- Spokojnie Kayla - śmieje się ze mnie nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
- Za chwilę zaczynam oglądać serial. Schodzę do kuchni po przekąski i wodę, a w szafce, na półce, która jest moja świeci pustkami. Mógłbyś mi to wyjaśnić? - staję przed nim tak żeby zasłonić mu ekran.
- Nie mam pojęcia. Może zjadłaś? - sugeruje.
- Masz mnie za idiotkę?
- No w sumie jakby się tak zastanowić - trzepię go ręką w głowę.
- Ej, nie przesadzaj. Nie podnosi się ręki na starszego - wstaje z sofy i rzuca na nią pada.
- Zdarzają się wyjątki. Zrzarłeś moje paluszki, chipsy, żelki i wypiłeś mój sok. Jak mam się na ciebie nie złościć. Mógłbyś mi to z łaski swojej wytłumaczyć? - wbijam palec w jego klatkę piersiową. Uderza mnie w rękę. Więc ją odsuwam i robię krok w tył.
- Powiedzmy, że wczoraj był mecz i przecież wiesz, że przyszli Alec, Lucas i jego brat Rafaell - wzrusza ramionami i patrzy na mnie z góry.
- W dupie mam kto przyszedł. Zjedliście moje jedzenie. Więc teraz pojedziesz do sklepu i mi je odkupisz! - krzyczę na niego.
- Co się tu dzieje? - do pokoju wchodzi Ashley trzymając na rękach Bena.
- On mi zjadł wszystkie rzeczy z mojej półki w kuchni.
- Przyszła tu i się na mnie wydziera o byle gówno - mówi w tym samym czasie mój brat. - Przecież to było tylko głupie gówniane żarcie.
- Skoro głupie to po co je brałeś? Nigdy o nic nie prosisz jak Ash jedzie na zakupy, a potem wszytko mi jesz debilu - krzyczę na niego.
- Ej. Dzieciaki. Słownictwo - upomina nas Ashley. - Jackson, zjadłeś jej rzeczy? - pyta.
- Rzeczy to może nie koniecznie... - łapie ją za słówka.
- Jackson - upomina go.
- Zjadłem. Tak zjadłem - przyznaje się.
- W takim razie pojedziecie do sklepu i jej teraz odkupisz to co wziąłeś z jej półki. Za swoje kieszonkowe.
- Co? - pyta oburzony.
- To co słyszałeś - Ashley wychodzi z pokoju i schodzi na dół. - Nie będę się powtarzać - dodaje na odchodne.
- Nienawidzę cię - warczy do mnie Jack i wyłącza telewizor.
- Też cię kocham - uśmiecham się do niego i schodzę za nim na dół.
- Coś jeszcze? - warczy i potrząsa koszykiem.
- Tak. Tylko poczekaj bo muszę się zastanowić co tam jeszcze było - odpowiadam mu i sięgam po czekoladę karmelową. - Jeszcze tylko sok. Zajmij miejsce w kolejce, zaraz do ciebie dołączę - proszę go. Skina głową i odwraca się na pięcie. Patrzę jak odchodzi w stronę kasy i wzdycham cicho. Wychodzę z alejki ze słodyczami i przechodzę przez trzy kolejne aż docieram do tej z napojami. Rozglądam się po półkach w poszukiwaniu soku. Z rozczarowaniem stwierdzam, że go nie ma. Rzucam jeszcze spojrzenie na półki na samej górze. Dostrzegam jeden karton soku pomarańczowego. Robię krok w stronę półki i staję na palcach. Wyciągam rękę ale muskam tylko karton opuszkami palców. Jęczę cicho pod nosem zrezygnowana i próbuję jeszcze raz.
Czuję za sobą czyjąś obecność. Po perfumach wnioskuję, że to chłopak. Sięga ręką nade mną i bierze do ręki karton soku.
- Trzymaj - podaje mi go. Odbieram go i odwracam się.
- Oo... hej - mówię zawstydzona i przytrzymuję sok jeszcze drugą ręką.
- Chcesz jeszcze jeden? - Lucas unosi brew do góry.
- To ostatni.
- Jest jeszcze jeden za wodami- sięga nade mną i podaje mi drugi karton.
- Dziękuję - uśmiecham się od niego.
- Idziesz już do kasy? - skinam mu w odpowiedzi głową. - Ja też.
To krępujące iść obok niego i nie wiedzieć co powiedzieć. Zastanawiam się czy zacząć rozmowę. No ale jak. Wnioskuje, ze jednak chyba lepiej nie.
- Nareszcie - Jackson wzdycha i wyciąga rzeczy z koszyka na kasę. - Lucas - wita się z chłopakiem skinieniem głowy i zaczynają rozmowę.
- To wszystko - pyta kasjerka i spogląda na mnie. Szturcham brata. Odwraca się i spogląda na mnie pytająco.
- Płacisz - wyjaśniam mu. Wkładam do reklamówki żeli i czekam aż Jackson skończy rozmawiać z Lucasem.
- Wpadnij wieczorem - mówi do niego i wychodzimy ze sklepu.
- Otwórz samochód - proszę brata i staję przed bagażnikiem. Wkładam do niego zakupy i siadam z przodu na miejscu pasażera.
- Jaki serial? - pyta i wyjeżdża z parkingu.
- Co? - marszczę brwi.
- Jaki serial dzisiaj oglądasz.
- Aaa.... The Orginals, The 100 i Riverdale - odpowiadam.
- To są seriale, a nie serial.
- Masz z tym jakiś problem? - pytam retorycznie.
- Kiedy ty znajdziesz na to czas?
- Dzisiaj piątek - przypominam mu. - Spokojnie do północy mogę nie spać.
****
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Co sądzicie o nowym opowiadaniu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top