Rozdział pierwszy
- Jackson - jęczę i rozcieram obolałe ramię. Siadam po turecku i opieram się o ścianę. Chłopak wybucha śmiechem.
- Nie ładnie tak obczajać nowych sąsiadów przez okno - karci mnie brat. Wywracam oczami i spoglądam na niego wymownie.
- I kto to mówi - mrużę oczy i patrzę na niego znacząco. Marszczy brwi i uderza mnie w ramię. - Ała - udaję, że boli i oddaję mu.
- Miałem w tedy pięć lat. Byłem mały - broni się.
- Nie przeszkadzało ci to w chwaleniu się o tym kolegom z przedszkola - śmieję się i wstaję z podłogi. Podchodzę do okna. Rodziny nie ma już na dworze, zapewne weszli do środka. Przymykam szklane drzwi i przechodzę przez wezgłowie łóżka, w celu położenia się na materacu.
- Byłem w tedy małym pyrdkiem.
Czasem zaczynam się zastanawiać czy on aby na pewno jest moim bratem. Bo jego słownicto bywa straszne. Mógł użyć innego słowa niż "pyrdkiem".
- I debilem - dodaję. Mój głos zostaje stłumiony przez poduszkę w której zatapiam głowę. - Ale to zostało ci do dzisiaj - śmieję się i obracam głowę w bok tak żeby widzieć brata. Szczerzy się do mnie. Mrużę oczy i przyglądam mu się uważniej.
- Wybierasz się gdzieś? - unoszę brew. Ma na sobie dżinsy i czarną koszulkę na guziczki. Nie ubiera się tak bez okazji.
- Dzisiaj jest rocznica mojego związku z Taylor, więc zabieram ją na kolacje - wyjaśnia z westchnieniem i opiera się rękami o podłogę pochylając się w tył.
- Jakie to romantyczne - zachwycam się ironicznym tonem, na co on wywraca oczami.
- Zależy jej na tym, żeby jakoś to uczcić, gdyby to zależało tylko ode mnie to dałbym jej kwiaty i spędził wieczór...
- Zaliczając ją w każdym możliwym miejscu w domu - przerywam mu.
- Oglądając z nią filmy - kończy.
- O której wychodzisz i po co tu przyszedłeś?
- Za pół godziny. Chciałem zapytać czy to odpowiedni strój - macha jedna ręką prezentując na sobie ubranie.
- Może być. A jaki jest konkretny powód? - dopytuję.
- Zaprosiłaś Brandona na wieczór? - odpowiada pytaniem i z westchnieniem przeczesuje włosy dłonią. Wywracam oczami.
- Tak zaprosiłam i dobrze o tym wiesz, zawsze w soboty przychodzi i razem oglądamy filmy - przypominam mu.
- Nie podoba mi się to - marszczy brwi.
- Jackson nie możesz mi wiecznie zabraniać spotykać się z chłopakami. Ja nie zabraniam ci się spotykać z dziewczynami.
- Jestem twoim bratem, to mój obowiązek - przerywa mi. Wzdycham cicho.
- Na prawdę miło z twojej strony, że się o mnie martwisz. Doceniam to. Jednak wcześniej czy później i tak bym się zaczęła z jakimś umawiać.
- Nie rozumiem tylko dlaczego on. Wiesz jaki jest. Nie podoba mi się to, że przychodzi tu co sobota i razem spędzacie czas tylko we dwójkę.
- To się może do nas przyłączysz? - sugeruję z sarkazmem, a on wzdycha. - Jackson, on na prawdę nie jest taki zły. Poza tym jest twoim przyjacielem.
- Kumplem z drużyny, nie przyjacielem- poprawia mnie. - Nie ufam mu. Pamiętasz jak pobił Erica do nieprzytomności pół roku temu?
- Nie podnosi na mnie ręki - zapewniłam go. - Jeżeli to masz na myśli, przypominając mi o jego zachowaniu.
- Jeszcze. Martwię się. Jeżeli tylko spróbuje masz mi o tym od razu powiedzieć. Ja już sobie z nim wtedy pogadam.
- Spokojnie braciszku. Nic takiego się nie stanie. Nie zamierzam się go bać gdy to zrobi i nic z tym nie zrobić. W końcu bronienia się, uczyłam się od najlepszych - szczerzę się, a on się uśmiecha. - Jestem pewna, że nie podniesie na mnie ręki.
- Tylko, że gdy biliśmy się w dzieciństwie dawałem ci fory.
- A teraz? - pytam.
- Wiesz, że nigdy nie uderzam cię na tyle mocno żebyś miała siniaki lub żeby zrobić ci krzywdę. Biję się z tobą i kłócę jak normalne rodzeństwo. Brat i siostra, która strasznie go denerwuje. Zadanie kilku podstawowych ciosów do samoobrony przyda ci się.
- Wiesz co? Spadaj już - szczerzę się i przekręcam na plecy. Jack wzdycha i podnosi się z podłogi. Staje przy łóżku i pochyla się nade mną. Całuje mnie w czoło i wychodzi.
- Bądź ostrożna. Gdyby coś się działo pisz lub dzwoń - zamyka za sobą drzwi i słyszę jak zbiega po schodach, zamyka za sobą drzwi frontowe i wyjeżdża z podjazdu. Wzdycham cicho i siadam na łóżku. Biorę telefon do ręki.
Jackson już pojechał, możesz przyjść.
Brandon: Zaraz będę.
Uśmiecham się pod nosem i wstaję. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze na szafie i wychodzę z pokoju, wkładając luźną koszulkę w spodnie, żeby mi było wygodniej, a pasek spodni nie obcierał mi kości biodrowych jak będę patrzyła z Branem na film siedząc na kanapie.
*****
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top