Rozdział pięćdziesiąty
- Nie, nie, nie, nie!!! - krzyczę kręcąc głową. Zegarek w telefonie Lucasa wskazuje godzinę dziesiątą rano, albo raczej przed południe. Ashley jest w domu i pewnie już od dawana wie, że nie było mnie w nocy.
Wplatam palce we włosy i jęczę.
- Co jest?- brunet siada obok mnie i zaspany przeciera oczy dłońmi. Uśmiecha się widząc mnie.
- Jest dziesiąta - odpowiadam i wyskakuję z łóżka .
- No i co z tego? - wzrusza ramionami i z powrotem opada plecami na materac.
- Ashley jest w domu, za kilka godzin. Przychodzą goście, a mnie nie ma! Mam przesrane - mówię chaotycznie, zdenerwowana. Będę miała zakaz do końca liceum jak nie dłużej.
W pośpiechu ubieram na siebie ubrania z nocy, które są jeszcze trochę wilgotne.
- A mogę chociaż dostać buzi na dzień dobry? - kątem oka widzę uśmiech błąkający się po jego twarzy.
- Lucas - jęczę. - Powinnam być w domu.
- Jeden, malutki - kciukiem i palcem wskazującym pokazuję jak malutkiego buziaka chce.
- Och no dobrze - kręcę głowa i podchodzę do jego łóżka. Pochylam się nad nim i całuję go pospiesznie w usta. - Mogę wyjść przez drzwi?
- Pewnie - odpowiada. - Potem je za tobą zamknę.
- Do potem kochanie - posyłam mu jeszcze całusa i wychodzę.
Zbiegając po schodach na dół uświadamiam sobie, że powiedziałam do niego kochanie. Zatrzymuje się i mrugam powiekami. Boże ja na prawdę powiedziałam do niego kochanie?
Pewnie teraz tam siedzi i trzęsie się ze śmiechu. Jak beznadziejnie to musiało zabrzmieć. Jęczę w duchu i oblewam się rumieńcem.
Wychodzę drzwiami frontowymi i przebiegam przez chodnik w stronę swojego domu.
Wchodzenie do pokoju przez okno nie ma sensu bo i tak jest pewnie zamknięte, a poza tym Ashley pewnie już wie, że mnie tam nie było.
Biorę głęboki oddech i naciskam klamkę. Drzwi są jednak zamknięte. Sięgam do kieszeni i wyciągam z niej pęk kluczy, który wczoraj ze sobą zabrałam. Otwieram drewnianą powłokę i wchodzę do środka. Zamykam je za sobą i ściągam buty w salonie.
- O już wstałaś - w kuchni wita mnie promienny uśmiech Ash. Czyżby nie wiedziała, że mnie nie było? Dziwne, zawsze gdy jest w domu sprawdza rano czy jestem u siebie, jeśli nie pojawię się przed nią na dole. - Miałaś rano jakiś dziwny głos, gdy u ciebie byłam. Wszystko w porządku? Nie przeziębiłaś się? Czemu jesteś cała spocona? Gdzie ty byłaś? Nie widziałam jak wychodzisz - marszczy brwi i przykłada dłoń do mojego czoła. - Nie masz gorączki - stwierdza i się odsuwa.
- Emmm... - jestem zdezorientowana. Czy ona próbuje mnie nakryć kłamstwie? Nie na pewno tak nie jest. - Byłam pobiegać. W nocy była burza, a jak biegłam przez park to trochę kropli na mnie spadło. Do tego się spociłam - kłamię i uśmiecham się, żeby wyglądało to bardziej prawdopodobnie.
- Biegałaś? - pyta z niedowierzaniem. - Nigdy tego nie robisz. Poza tym nie widziałam jak wychodzisz.
- Pewnie brałaś wtedy prysznic lub byłaś w sypialni - zbywam ją machnięciem ręki. - Zaraz zejdę ci pomóc. Tylko się najpierw wykąpie bo okropnie śmierdzę - uśmiecham się delikatnie i wskazuje kciukiem za siebie.
- W porządku - skina głową przyglądając mi się podejrzliwie. - Wszystko gra? Jakoś dziwnie się zachowujesz - zauważa gdy jestem w progu.
- Tak wszystko jest okay - zapewniam ją.
Wbiegam po schodach na górę i wparowuję do swojego pokoju. Mrugam powiekami zatrzymując się w progu. Osz cholera. Rzeczywiście śpię. Tylko, że trochę to na mnie za duże i ja nie chrapie. Kto do jasnej cholery leży w moim łóżku? Zamykam drzwi i pokonuję odległość do łóżka. Pociągam za kołdrę i moim oczom ukazuje się udający mnie delikwent.
- Rafael? - piszczę szeptem zdziwiona. - Co ty tutaj do jasnej cholery robisz?
- Co do cholery? - pyta i z zamkniętymi oczami szuka kołdry. Kuli się bo mu zimno. - Hej! - oburza się. - Trochę szacunku - siada na łóżku i przeciera oczy. - Należy mi się porządne spanie. Chociażby za to, że cię nie wydałem za bycie u Lucasa bez wiedzy Ashley.
- Co ty tu do cholery robisz? - przyglądam mu się.
- Śpię, albo raczej spałem - przeczesuje włosy dłonią i uśmiecha się głupkowato.
- Rafael - warczę.
- Dobra, już dobra. Rodzinka pojechała w odwiedziny do jakiejś tam ciotki. Ja zostałem. Miałem w planach wrócenie na noc do domu, ale gdy tylko wszedłem to was usłyszałem i się wycofałem. Przecież nie będę wam przerywał macanka czy co tam robiliście - oblewam się rumieńcem. - Więc zostałem u was na noc. Ciebie nie było więc nad ranem położyłem się u ciebie w łóżku, bo jakby ktoś wszedł do Jacksona to wiesz... no, a chwile potem zapukała Ashley i pytała czy śpisz - wzrusza ramionami.
- To tłumaczy jej pytania - wzdycham. - Dobra zbieraj się i wyjazd mi stąd. Muszę się ogarnąć zanim zacznie coś podejrzewać. Miło z twojej strony, że mnie kryłeś, ale zbieraj już ten swój tyłek z mojego łóżka i wypad z mojego pokoju.
- Lucas ci chyba dobrze nie zrobił tej nocy - kręci głową i wyskakuje z łóżka bo się na niego rzucam.
- Kutas - warczę na niego, a on ze śmiechem wychodzi z mojego pokoju.
Kręcę głową z niedowierzaniem i podchodzę do szafy. Wyciągam z niej czyste i suche ubrania.
Zbiegam po schodach na dół ubrana w ciemne spodenki i jasną koszulkę. Muszę zjeść śniadanie i zabrać się za przygotowywanie reszty rzeczy do urodzin.
W korytarzu mijam Rafaela, który zerka dyskretnie zza futryny, jakby czekał na odpowiedni moment wymknięcia się. Wchodzę do kuchni i widzę Jacksona, który nieumiejętnie próbuje zagadać Ashley. Ehhh... chyba muszę im pomóc.
- Ashley - zwracam na siebie jej uwagę. Jack spogląda na mnie wdzięcznie.
- Tak skarbie? - pyta z szerokim uśmiechem.
- Mogłabyś mi zrobić to pyszne śniadanie z jajek sadzonych? - robię oczy kota ze Shereka w celu udobruchania jej.
- Och ... oczywiście - uśmiecha się i odwraca w stronę lodówki.
- Nie ma za co - mówię bezgłośnie do brata, a kontem oka widzę Rafaela przechodzącego na palcach przez korytarz.
- Włączę muzykę - podchodzę do radia i włączam je. Przynajmniej nie będzie tak słychać jak zamknie za sobą drzwi. Przełączam na swoją ulubioną stację i zajmuję miejsce przy stole obok brata.
- Dzięki - szepcze mi na ucho. - Wszystkiego najlepszego starucho - dodaje ze śmiechem i szturcha mnie w ramię. Wystawiam mu język.
- Możemy po śniadaniu skoczyć do kwiaciarni i na cmentarz? - pytam go z nadzieją.
- Oczywiście, że tak - zapewnia mnie i otacza ramieniem. - Kwiaty są we flakonie w przejściu do garażu. Kupiłem je wczoraj, bo wiedziałam, że będziesz ich potrzebować, a dzisiaj kwiaciarnie są zamknięte - całuje mnie w policzek.
- Dziękuję Jack - skinam mu wdzięcznie głową.
- Mamy gościa - Ashley uśmiecha się w stronę tarasu. Podążam za je wzrokiem i widzę psiaka. Uśmiecham się na jego widok i przywołuje go do nogi. Podchodzi nie pewnie, ale omija mnie i staje przy Ash.
- Zdrajca - syczę z rozbawieniem i wystawiam mu język.
- Wie kto lepszy - śmieje się kobieta i rzuca mu kawałek kiełbaski. Kręcę głową i nalewam sobie soku do szklani.
- Jak go mogę nazwać? - pytam i upijam łyk cieczy.
- Co powiesz na Dereka? - proponuje Ashley wbijając jajka na patelnie.
- Derek? - nie jestem co do tego do końca przekonana.
- Może Dylan? - śmieje się Jack.
- Dylan jest tylko jeden - prycham. Dupek nabija się z O'Briena.
- Tom - uśmiecham się.
- Nie!!! - jęczy brat. - Za dużo skojarzeń z bajką. - Tom bardziej do kota pasuje.
- No to wymyśl coś. Tylko, żeby nie było związane z papierosami.
- Co powiesz na Syriusza?
- Kojarzy mi się z Harrym Potterem - kręcę głową.
- Lubisz go - wzrusza ramionami i upija łyk soku z mojej szklanki.
- Ale Syriusz to Syriusz. Syriusz może być tylko jeden.
- To może Hug? - proponuje Ashley przerywając naszą wymianę.
- Hug? - pytamy oboje w tym samym momencie.
- No wiesz Hug. Przytulać. Lubisz się przytulać, a on się strasznie lubi ocierać o nogi i jak go głaszczesz więc pasuje mu - tłumaczy ze wzruszeniem ramion.
- W sumie to masz rację - odpowiadam po dłuższym namyśle. - Hug - zwracam się do szczeniaka, a on spogląda na mnie i merda radośnie ogonkiem. - Chyba się mu podoba - dodaję z uśmiechem.
******
Rozdział poprawiła: karolcia1442
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top