5. W pułapce kłamstw
R O Z D Z I A Ł 5
Można tak mocno zatracić się w zimowym śnie,
że ciężko będzie się potem obudzić i dostrzec wiosnę.
•
Stałem niepewnie obok niego, gdy winda jakoś wolniej niż zwykle jechała w górę. Pomieszczenie nie było ciasne, ale czułem, jak klaustrofobicznie zaczynało brakować mi powietrza. Victor był za blisko mnie – wiedział o tym tak samo, jak wiedziałem o tym ja. Kot, który w przeciwieństwie do nas miał głęboko gdzieś zaistniałą sytuację, której i tak nie rozumiał, bo był przecież tylko kotem, ugniatał łapami moją rękę, wbijając w jej odsłoniętą skórę swoje małe pazury. Nie mogłem przygarnąć go do siebie, dlatego gdy Victor zaproponował, by zwierzak został u niego, dopóki nikt się po niego nie zgłosi, naprawdę byłem mu wdzięczny. Powiedział, że lubi koty, a one lubią go.
Mężczyzna spoglądał na mnie co chwilę, jakby sprawdzając, czy jego dłoń, która nagle znalazła się na moim ramieniu, w jakiś sposób mi przeszkadza. Uniosłem lekko głowę, odwzajemniając jego ciepły uśmiech, który od razu wysłał, gdy nasze spojrzenia się spotkały. To miało dać mu do zrozumienia, że nie widziałem w tym większego problemu.
– Twoja żona nie będzie na mnie zła? Wiesz, trochę wstawiony sąsiad koczujący na kanapie i ukrywający się jak dziecko przed swoją matką to nic fajnego –mruknąłem, chcąc w jakiś sposób rozluźnić to napięcie, jakie coraz bardziej tworzyło się między nami.
Czułem, jak niewidzialna nić zaciskała się mocniej na moim ciele, agresywnie ciągnąc mnie w kierunku Victora, gdy jego długie palce niby przypadkiem zaczęły muskać moją szyję. Mamił mnie. Mamił mnie jego zapach, pozorne zainteresowanie moimi problemami, delikatny, z początku niewinny dotyk, miłe słówka i te jego cholerne sarnie oczy – moje największe przekleństwo.
– Nie ma jej. Noelle wyjeżdża w każdy piątek do swojego szpitala w Londynie i wraca dopiero w niedzielę wieczorem, więc niczym nie musisz się przejmować. A tak poza tym, nie położę cię na kanapie tylko w pokoju gościnnym. Będzie wygodniej –powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
Gdy winda zatrzymała się na naszym wspólnym piętrze, Victor poczekał, aż wyjdę z niej jako pierwszy. Starałem się stawiać swoje kroki jak najciszej, w obawie, że zaraz z naprzeciwka wyskoczy moja matka. I mimo że naprawdę byłem cicho jak mysz, to wydawało mi się, że na całej klatce schodowej i tak było słychać głośne bicie mojego serca.
Gdy Victor wreszcie otworzył drzwi, do moich nozdrzy dostał się duszący zapach damskich perfum, który wywoływał u mnie lekkie mdłości. Niepewnie przekroczyłem próg mieszkania, wypuszczając kota ze swoich rąk. Wystrój wnętrz ich wspólnego lokum zupełnie do mnie nie przemawiał, bo po prostu ani trochę nie był w moim stylu. Było tam za pusto, za nowocześnie i za mało rodzinnie jak na małżeństwo z kilkuletnim stażem, które prawdopodobnie bardzo się kochało.
„Prawdopodobnie" okazało się być tu słowem kluczem.
Dosłownie kilka ścian zdobiły spore obrazy w stylu kubistycznym. W salonie, tuż nad kanapą, uwagę zwracała reprodukcja Panien z Awinionu Picassa. Pięć prostytutek każdego dnia wisiało nad odpoczywającym po pracy Victorem. Co kto lubi. Jasna i błyszcząca posadzka była chyba zbyt mocno wypolerowana i przypominała mi stąpanie po cienkim lodzie. Ciemne meble, ogromna plazma i śmiesznie powyginane wazony kontrastowały z jasną farbą, a duże okna ukazywały ładną panoramę na nocne Brighton. Gdzieś na komodzie zauważyłem chyba jedyne zdjecie Victora i Noelle, oprawione w białą, prostą ramkę. Uśmiechali się w stronę obiektywu, stykając policzkami. Westchnąłem i spojrzałem w kąt pomiędzy ogromną kanapą a regałem z książkami, dostrzegając gitarę akustyczną.
– Grasz na niej ty czy twoja żona? – spytałem, gdy Victor nalewał mleko do małej miseczki. Wcześniej rozdrobnił łososia, bo „tylko to miał", na talerzu i postawił go przed kotem, który od razu rzucił się na jedzenie. – Ja gram na skrzypcach, ale to nic szczególnego, raczej przykry obowiązek. Victor, nie gniewaj się, ale wiesz... Koty chyba nie piją mleka kokosowego – zawahałem się, a on spojrzał ze zdziwieniem na karton, który trzymał w dłoni. – Właściwie to najlepsza byłaby woda – dodałem. Kiwnął ze zrozumieniem głową i szybko wylał zawartość do zlewu.
– Jasne, przepraszam. Na czym? Aaa, na gitarze? Zagrać ci? Nawet trochę śpiewam, ale to tylko zwykłe hobby — powiedział, stawiając miskę na podłodze. – Noelle tego nie lubi, więc może chociaż ty powiesz mi jakieś miłe słówko – zażartował, jednak wyczuwałem w jego głosie nutkę goryczy.
Wskazał głową na kanapę, dając mi znać, żebym usiadł. Po chwili był tuż obok mnie, nastrajając instrument. Noelle musiała kłamać, mieć zupełnie spaczony gust albo robić Victorowi na złość, bo śpiewał fantastycznie. Jego głęboki głos zostawał w głowie jeszcze na długi czas. Wyglądał niewinnie, gdy zamykał oczy i kołysał się w rytm melodii. Chciałem zapamiętać ten obraz już na zawsze, właśnie tak chciałem widzieć Victora – jako człowieka z pasją, prawdziwymi uczuciami na zewnątrz. Chciałem mieć przy sobie Victora, który patrzyłby na mnie tak, jak wtedy, gdy zaczął śpiewać kolejną piosenkę.
Ale on nie patrzył wtedy na mnie. Chociaż to ja siedziałem naprzeciwko niego, jego oczy widziały kogoś zupełnie innego. Utwór, który śpiewał, tym razem był autorski. Victor nucił, a ja nie wiedziałem o czym. Wyraźnie słyszałem tekst, rozumiałem każde pojedyncze słowo, ale nie mogłem połączyć tego w całość. Nie czułem się zaproszony do tego intymnego wyznania, nie potrafiłem wyłapać, czy właśnie się złościł na osobę, którą kiedyś kochał, czy ją opiewał. Poczułem się... zawiedziony? Trochę oszukany? W tamtej chwili chciałem jedynie, żeby ta słodko-gorzka melodia już nigdy więcej nie zagościła w moich uszach. Chciałem, żeby ta dziwna desperacja, która z niej płynęła, już nigdy nie kazała mi się zastanawiać, co miała tak naprawdę znaczyć.
Mimo to od tamtej pory codziennie słyszę ją w swoich snach, gdy zasypiam i gdy mijam drzwi, które niegdyś należały do Victora.
– Bardzo... ładna. Naprawdę ładna. Masz talent. Sam ją napisałeś, prawda? – spytałem cicho, gdy skończył śpiewać i odłożył gitarę na bok. Victor tylko pokiwał głową, nie miał zamiaru powiedzieć o tej konkretnej piosence czegoś więcej. Westchnąłem, biorąc na ręce kota, który znalazł się tuż przy naszych nogach. – Może nazwiemy ją roboczo Winter? Jest biała i puchata jak śnieg – powiedziałem, zmieniając szybko temat. – Niezbyt ambitnie, ale warto jakoś do niej mówić.
– Skąd wiesz, że to ona?
– Lgnie do dwójki facetów, to jasne – zaśmiałem się, drapiąc kota za uchem. – Ale chyba woli młodszych.
– Tak uważasz? Może jest wstydliwa, ciebie zna dłużej.
– Zna mnie dłużej plus minus o pięć minut... Musisz się pogodzić z faktem, że jestem dla niej po prostu atrakcyjniejszy. A może wyczuwa, kto jest tym dobrym, a kto złym? Poza tym przerwałeś nam schadzkę. Ładnie to tak ciągle zjawiać się znienacka?
Victor zaśmiał się głośno, pukając się przy tym palcem w czoło.
– To nie moja wina, że nie mogę spokojnie wrócić do domu z pracy. Siedziałeś w nocy na środku chodnika i niańczyłeś kota, mogłem cię albo wyminąć, albo zachować się jak człowiek i zapytać, co odwalasz. Tak mi się odwdzięczasz? Równie dobrze mogłem nie ratować twojego pijanego tyłka przed Emmą.
– Nie odwracaj KOTA ogonem. Nikt normalny nie wraca z pracy o drugiej w nocy. I to nie tak, że się jej boję, po prostu ma awersję do alkoholu i nie chcę jej denerwować. I tak już za często mi mówi, że zachowuję się jak ojciec – mruknąłem do siebie, ignorując zdziwioną minę Victora.
Odpuściłem dalsze przekomarzanie się o Winter, a on nie poruszył wątku ojca. Rozmawialiśmy jeszcze na zupełnie luźne tematy, które były bezpieczne dla nas obu. Minęło około półtorej godziny, gdy w końcu odłożyłem Winter na kanapę, a sam z niej wstałem. Powoli robiłem się zmęczony, intensywny dzień dawał się już we znaki. Marzyłem, by wziąć gorący prysznic i pójść się położyć.
– Victor, mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jest łazienka? Jeżeli to nie problem, chciałbym się już wyszykować do snu – powiedziałem niepewnie.
– Jasne, potrzebujesz piżamy? Mam też nową szczoteczkę w górnej szufladzie, możesz ją śmiało wziąć.
– Dziękuję. Szczerze mówiąc, nic ze sobą nie mam...
Skłamałem. Nie chciałem mu mówić, że moja piżama i szczoteczka cały czas spokojnie spoczywały na dnie plecaka. Dlaczego? Chyba potrzebowałem wtedy poczuć go na sobie w jakikolwiek sposób, nawet jeśli miało by to być tylko przez materiał głupiej bluzki.
– Poczekaj chwilę, zaraz coś znajdę – odpowiedział i zniknął za drzwiami sypialni.
Trochę go nie było. Przymknąłem oczy. Już prawie zasypiałem na stojąco, gdy wreszcie wrócił z bawełnianą koszulką i krótkimi spodenkami.
– Mam nadzieję, że nie będą za duże, starałem się wybrać coś najbardziej odpowiedniego.
– Dziękuję! Nie przejmuj się, na pewno będzie w porządku.
Znalezienie się pod prysznicem i puszczenie gorącego strumienia wody, który powoli spływał po moim ciele, było ulgą dla mojej bolącej głowy. Nie mogłem jednak przestać o wszystkim rozmyślać. O swoich potrzebach, preferencjach i wyborach. Zastanawiałem się, dlaczego tak mocno zależało mi akurat na zainteresowaniu Victora. Owszem, wyróżniał się, bo wyglądał jak młody bóg. Był jednak zakazanym owocem, całkowicie dla mnie niedostępnym. Nigdy nie powinienem się na niego skusić, ale chyba po prostu mnie fascynował, sprawiał, że ciągle chciałem się kręcić obok niego.
Stałbym tak kolejne piętnaście minut i przekonywał samego siebie, że przecież to, iż Victor mi się podoba, nie jest jeszcze czymś aż tak złym, gdyby nie głośne pukanie do drzwi. Zamarłem na chwilę, nie wiedząc, co zrobić. W końcu zakręciłem wodę i krzyknąłem:
– Tak?!
– Theo, zapomniałeś ręcznika! Otworzę drzwi i rzucę ci go na umywalkę, nawet nie wejdę!
Przeklnąłem pod nosem, odgarniając mokre włosy do tyłu.
– Zamknąłem drzwi, nie otworzysz! Poczekaj sekundę!
Szybko wyskoczyłem spod prysznica prosto na nieduży chodniczek. Starałem się odcisnąć jak najwięcej wody z włosów i wytrzeć ciało swoją koszulką, by założyć chociaż jeansy. Z trudem je na siebie wcisnąłem, byłem już spocony od tych akrobacji. Finalnie otworzyłem drzwi w mokrych spodniach, świecąc nagą klatą. Czułem się jak kompletny idiota, gdy Victor nie ruszał się z miejsca i dziwnie mi się przyglądał.
– Dasz mi ten ręcznik, czy mam zalać sąsiadów? Kapie ze mnie – odezwałem się w końcu, wyciągając rękę po zgubę.
– Możesz ich zalać, nie przepadam za nimi. Nie poślizgnij się na mokrych kafelkach. Jak wyjdziesz, zetrę je.
Pokiwałem głową, zabierając ręcznik. Ponownie zamknąłem drzwi. Tym razem ekspresowo opłukałem swoje ciało, umyłem zęby i upewniając się, że zostawiłem względny porządek, wyszedłem z łazienki. Victor czekał na kanapie.
– Masz tatuaż na żebrach – rzucił, przeglądając coś w telefonie. Zauważył, a to znaczyło, że jego wzrok naprawdę skupił się wtedy na moim nagim ciele.
– Mam. Nie podobają ci się? – spytałem zupełnie niepotrzebnie.
– Podobają, ale z umiarem. Trzy fazy księżyca? To coś znaczy?
– Każda faza to konkretna data. Ale to temat na inny dzień.
– Rozumiem. Lecisz już spać? – Victor odłożył telefon, wreszcie spoglądając w moją stronę. Uśmiechnął się lekko.
– Chyba tak, jestem zmęczony. Pokażesz mi, gdzie mogę się położyć?
Wstał i bez słowa ruszył w kierunku pokoju gościnnego. Jak się okazało, był tuż obok jego sypialni. Ucieszyłem się, gdy duże łóżko było już zasłane i gotowe to zatopienia się w ciepłej kołdrze. W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze nieduża komoda z ciemnego drewna, stojące lustro w brązowej ramie, stolik i granatowy fotel.
– Zasługuję na buziaka na dobranoc – powiedział nagle Victor i postukał palcem po swoim policzku.
Zaskoczył mnie. Stałem w bezruchu, nie wiedząc, co zrobić. Po chwili jednak niepewnie się do niego zbliżyłem i przyłożyłem usta do jego ciepłej skóry. Znów się uśmiechnął, wskazując teraz na drugi policzek.
– Nie przesadzasz? – mruknąłem, starając się zachowywać normalnie. Nie mogłem dać po sobie poznać, że właśnie w środku wariuję.
– Nie, dlaczego?
Westchnąłem i cmoknąłem go tam, gdzie pokazywał. Myślałem, że na tym zakończy to droczenie się, jednak on przysunął się bliżej i niespiesznie pocałował mnie w usta. Oddałem pocałunek. Jego wargi były lekko spierzchnięte, smakował miętową gumą, którą najwyraźniej musiał wcześniej żuć. Nie zarzuciłem mu rąk na szyję, nie objąłem go. Po prostu stałem wyprostowany jak struna, niepewnie oddając każde muśnięcie. Gdy w pewnym momencie poczułem jego język, który chciał się dostać do środka, delikatnie go od siebie odepchnąłem.
– Zwariowałeś? Nie możesz się tak zachowywać, to nienormalne – powiedziałem cicho, a on pochylił się nad moim uchem i przelotnie cmoknął jego płatek. Poczułem, jak milion dreszczy przechodzi przez każdy zakamarek mojej skóry, która domagała się jeszcze większej i dłuższej pieszczoty. Moje ciało nigdy nie chciało mnie słuchać, czując bliskość tego mężczyzny. I tak było już zawsze.
– Przecież do tego służą wszystkie normy, prawda? Żebyś się dobrze zastanowił, zanim je w końcu złamiesz – zaśmiał się, zjeżdżając dłonią na moją talię, którą nieznacznie ścisnął palcami. – Ale jeżeli nie jesteś zainteresowany, rozumiem. Chociaż myślałem, że czekasz, aż zrobię kolejny krok w twoją stronę. Nie zatrzymałeś mnie wtedy podczas kolacji.
– Bo uciekłem, czy to nie powód, by myśleć, że czułem się, no nie wiem, raczej niezręcznie?
– Od początku przyglądasz mi się tym szczenięcym wzrokiem, sam już nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie podobam ci się? Nie chciałeś tu przyjść? Myślałem, że gadka o matce to pretekst.
– To nie tak.
– A jak?
– Po prostu... Czy możemy porozmawiać o tym kiedy indziej? To nie jest najlepszy moment...
– Jak chcesz. Jeśli jednak zmienisz zdanie, daj znać, będę w sypialni – powiedział niezadowolony, po czym po prostu zostawił mnie samego. Oparłem się o ścianę, oddychając ciężko, bo przez chwilę całkowicie zapomniałem o tym, by zaczerpnąć powietrza.
– Co to, do cholery, było? – mruknąłem, dotykając niepewnie swoich ust.
No ale czy nie tego chciałem? Czy nie błagałem w duchu o to, by zainicjował cokolwiek w moją stronę? Czy nie o to pokłóciłem się z Jamesem? Jasne, jednak spotkanie się z tym w rzeczywistości mimo wszystko mnie przerażało. Pragnąłem Victora, jednak coś wewnątrz mnie blokowało. Przynajmniej teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top