4. Piątek, alkohol i kłamca

R O Z D Z I A Ł    4

Alkohol redukuje myśli
i przeszkadza dostrzegać różnice.

Listopad zdecydowanie nie należał do mnie, a tym bardziej do moich zdrowych zmysłów, które dopadła epidemia braku jakiejkolwiek racjonalności. Aura była ponura, mroczna i chłodna, bezprawnie odbierająca moje i tak stale malejące chęci do egzystowania w miejscu, w którym tkwiłem. Myślę, że już wtedy powoli przeczuwałem, iż nadchodzi coś, co zostawi po sobie ogromne spustoszenie. Nie wiedziałem jeszcze tylko gdzie – we mnie, w Victorze czy może po prostu w nas...

Wszystko było takie samo, każdy mój dzień wyglądał podobnie, a jednak czułem, że coś się zmieniło. Od czasu, kiedy widziałem Victora po raz ostatni, żyłem z przerażającą pustką w środku. Wszystkie poranki zaczynałem gwałtownym wciągnięciem powietrza do płuc po kolejnym, nocnym koszmarze, w którym już nigdy miałem nie zobaczyć jego przeszywającego spojrzenia. Dzisiaj mogę przyznać, że było to swoistym bolesnym drenażem duszy i serca, których cząstki rozdawałem za darmo. Komu? Osobie, którą uważałem za potrzebującą, i osobie, która miała być mi bliska.

Czy to nie jest zabawne, że tak wielki świat, tak mało znaczył bez miłości?

To trochę niedorzeczne i przerażające, że w ciągu kilku tysięcy dni mojego istnienia w całym dotychczasowym życiu największą rolę odegrały tylko trzy doby — pierwsza, w której się urodziłem, druga, w której odkryłem właściwie po co, i trzecia, w której zdałem sobie sprawę, że bycie zabawką Victora wcale nie było moim powołaniem. Nigdy nie chciałem być jego ładnym dodatkiem, ale też zawsze bałem się być kimś bardziej znaczącym. Czasami się zastanawiałem, skąd we mnie ta bipolarność i strach przed... w zasadzie przed wszystkim, co dotyczyło Victora.

Wtedy jeszcze naprawdę lubiłem piątki, które zazwyczaj spędzaliśmy u Jamesa. Jego znajomi z roku byli naprawdę fantastyczni, imponował mi ich styl bycia i podejście do świata. Lubiłem słuchać, jak Matthew z wielką pasją opowiadał o swoich treningach z tenisa, i oglądać nowe zdjęcia wykonane analogiem przez Judy. Podczas tamtych wieczorów odcinałem się od wszystkiego, co otaczało mnie przez większość tygodnia, i może dlatego tak dobrze się wtedy czułem. Chyba mogłem wreszcie odetchnąć, poluzować sznury, które ciasno mnie trzymały.

— Na litość boską, odłóż już to. Co się z tobą dzisiaj dzieje? Ile wypiłeś?

Stałem spokojnie w kuchni, odwrócony w stronę imitującego marmur blatu, nalewając sok pomarańczowy do dużej szklanki wypełnionej alkoholem, gdy usłyszałem tuż przy uchu zmartwiony głos Jamesa. Szybko zabrał mojego drinka i wylał go do zlewu. Prychnąłem cicho.

– Za mało, by przestań się stresować, i za dużo, by zrobić jaskółkę.

James westchnął, podchodząc do mnie bliżej. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy poczułem, jak jego lekko umięśnione ramiona oplatają moją talię, a broda ląduje na moim ramieniu. Pachniał papierosami, alkoholem i trawą cytrynową. Całkiem ładnie.

– Czym się stresujesz? Ostatnio chodzisz jakiś nieobecny, nawet Elliot zauważył, że coś jest nie tak. Powiedział mi, że dwa tygodnie temu był u ciebie, a ty wciągnąłeś go do pokoju, zamykając was na cztery spusty. Prawie się nie odzywałeś i – co dla niego najważniejsze – nie pozwoliłeś mu nic zjeść. Podobno byli wtedy u was ci sami ludzie, których widzieliśmy u mojego brata, to prawda?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Słuchaj, stary, no byli, i wiesz co? Mój żonaty sąsiad smyrał mnie swoją stopą blisko krocza w trakcie kolacji. Trochę dziwne, co nie? W zasadzie to Victor nawet mi się podoba i często pojawiam się w miejscach, w których wiem, że on też będzie. Nie, nie śledzę go, po prostu często robię zakupy, codziennie wyrzucam śmieci i jeżdżę rowerem po parkingu.

– Tak. To brat przyjaciółki mojej mamy z czasów liceum. Stwierdziła, że miło byłoby ich zaprosić i bliżej poznać – powiedziałem, odsuwając się od przyjaciela. – W zasadzie... Wiesz, naprawdę miło byłoby go poznać.

James spojrzał na mnie ze zdziwieniem, zakładając ręce na piersiach. Czułem, że analizuje moje słowa.

– Miło byłoby co? O czym ty mówisz, Theo? Chyba naprawdę za dużo wypiłeś – mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– To nie alkohol. To on. Chyba chciałby mnie przelecieć. Przynajmniej w tamten wieczór chciał, tak myślę. W inne dni w zasadzie nie zwraca na mnie większej uwagi – powiedziałem z wyraźnym zawodem. – A chciałbym, żeby zwracał – dodałem.

Ruszyłem w stronę okna, by je otworzyć. Zrobiło mi się strasznie duszno i bałem się, że znowu ubrudzę ubrania krwią z nosa. Usiadłem więc na krześle tuż przy nim, odchylając głowę do tyłu.

– Przelecieć? Brat przyjaciółki twojej mamy, który ma... Jest żonaty, prawda? Ta kobieta z knajpki to jego żona?

– Ma obrączkę i takie samo nazwisko.

– Brat przyjaciółki twojej mamy, który ma żonę, obrączkę i jest na pewno od ciebie starszy, chciał cię przelecieć. Po czym to wywnioskowałeś? Powiedział ci? Zasygnalizował na migi? Przesłał wiadomość mailem?

Spojrzałem na Jamesa z politowaniem, wzruszając ramionami. Nie podobał mi się ton jego wypowiedzi. Lekko szumiało mi już w głowie i zaczynałem żałować, że w ogóle się odezwałem.

– Pokazał mi.

– Pokazał ci?

– Dotknął mnie.

– Dotknął cię?

– Stopą.

James wybuchnął głośnym śmiechem. Sięgnął do kieszeni swoich jeansów i wyciągnął paczkę papierosów. Szybko wyjął z niej jednego i go odpalił. Czułem się urażony jego zachowaniem, bo nie zdawałem sobie sprawy, jak nasz dialog z boku idiotycznie brzmiał. Ale wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu i moja mina to zdradzała.

– Theodore, czy ty siebie słyszysz? – powiedział, wypuszczając dym z ust.

Drażnił mnie. Mnie i moje płuca; tym razem nie miałem zamiaru wdychać wszelkich toksyn. James nie był Victorem, w tym przypadku nie przymykałem oka na wszystko, co robił. Hipokryta.

– Zgaś tego peta, bo zaraz zwymiotuję. Słyszę i jakkolwiek by to nie brzmiało – tak było. Machał swoją stopą przy moim kroczu, okej? Czy to popierdolone?  I to zdrowo. Gdyby nie Elliot, byłym już w drodze na drugi koniec Europy, byle przeżyć – mruknąłem, zakładając ręce na tył głowy, która coraz bardziej nieprzyjemnie pulsowała.

— Co ja? O czym rozmawiacie? Jestem głodny, James, zamówimy coś jeszcze? – Nagle w kuchni pojawił się Elio, trzymając w dłoni miskę z resztkami chipsów. Patrzył na nas z zaciekawieniem i czekał na dalszy rozwój rozmowy,

— Za chwilę. A ty posłuchaj mnie bardzo uważnie, Theo. To, co mówisz, jest cholernie popieprzone. Nie zgadzam się na to, żeby jakiś zbok się przy tobie kręcił. Trzymaj się od niego z daleka, słyszysz?  On ma żonę, chociażby ze względu na nią daj sobie z nim spokój. Jeżeli chce rozbijać sobie małżeństwo, to proszę bardzo, ale nie bierz w tym udziału. To okropne – powiedział spokojnie James.

Mimo to widziałem w jego oczach, że jest na mnie zły. Niepotrzebnie wspominałem mu o tym, że chciałbym więcej uwagi od Victora. Niepotrzebnie jej chciałem.

– Przecież nic nie zrobiłem. Ja też jestem poszkodowany, zostałem zaatakowany we własnym domu – podniosłem głos.

Nieświadomie postanowiłem wykorzystać taktykę Elliota, robiąc z siebie ofiarę. Czy nią byłem? Wtedy myślałem, że nie; dzisiaj już wiem, że tak.

– Jaki zbok, jaka żona? O czym wy rozmawiacie?

– Theodore na pewno chętnie ci wytłumaczy, prawda? No, dalej. Mów, przecież żebrzesz o jego uwagę. Theo chce jeść po kimś, rozumiesz Elliot? Zadowoli się resztkami pewnie zepsutymi od środka.

– Resztkami? Możecie do mnie mówić po ludzku?

Nie chciało mi się tego słuchać. Czułem się upokorzony przez własnego przyjaciela, chociaż miał we wszystkim rację. Podniosłem się z krzesła i ruszyłem do wyjścia bez żadnego słowa. Złapałem swój plecak, który leżał na korytarzu, i wybiegłem z kawalerki Jamesa, słysząc jeszcze za sobą wołanie Elliota.

Wiedział, że w takich chwilach wolałem być sam, dlatego postanowił dać mi spokój; nie pobiegł za mną. Teraz myślę, że tamtego wieczoru potrzebowałem jego towarzystwa jeszcze bardziej niż podczas tej nieszczęsnej kolacji.

Było koło drugiej nad ranem, gdy znalazłem się na swojej ulubionej huśtawce, rzucając z impetem plecak tuż obok niej. Wzbiłem się ponad ziemię, unosząc głowę do góry. Kilka gwiazd przebijało się przez zachmurzone niebo, miałem szczęście, że przestało padać. Bałem się wracać do domu, bo doskonale wiedziałem, że moja matka nie toleruje alkoholu. A może bardziej nie tolerowała mnie. Zawsze mocno się złościła, gdy nie spełniałem jej oczekiwań. Zamiast pójść szlifować grę na skrzypcach, wolałem udać się na całonocną zabawę. Nie obchodziło ją to, że zajęcia odbywały się i tak aż cztery dni w tygodniu.

No i, jej zdaniem, przypominałem ojca, chociaż daleko było mi do alkoholika.  I do osoby, która niczym się nie przejmowała i wszystkich miała głęboko gdzieś.

Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić, targany złością i żalem po gorzkich słowach przyjaciela. Nie wiedziałem, że aż tak się na mnie zezłości. Liczyłem raczej na jakieś pokrzepiające słowa, ale w zasadzie –co było tu do pokrzepienia?

Moje rozmyślania przerwało jednak ciche miauknięcie, a zza gęstych krzaków wyszła mała, brudna, biała kulka sierści. Mimo że kot był zaniedbany, wyglądał na rasowego. Powoli zszedłem z huśtawki, by nie wystraszyć zwierzaka, i kucnąłem naprzeciwko niego. Ostrożnie wysunąłem rękę w jego stronę, czekając, co zrobi.

– Co tu robisz, zgubiłeś się? No, nie bój się, chodź –uśmiechnąłem się delikatnie, gdy kot podszedł bliżej i zaczął mruczeć, gdy zacząłem drapać go lekko za uchem. – Pewnie jesteś głodny, co? Na pewno jakiś sklep jest jeszcze otwarty – powiedziałem, niepewnie biorąc zwierzaka na ręce.

Zachwiałem się od ilości wypitego alkoholu i runąłem na zimny beton, obijając sobie kość ogonową. Na szczęście zwierzę nie wyrywało się z moich ramion i nie zaczęło mnie drapać. Po chwili zdziwienia kot wtulił się w moją klatkę piersiową i zasnął. A ja? A ja się rozpłakałem rozczulony tym widokiem, zły na to, że tyle czasu błąkał się sam, i upokorzony własną beznadziejnością. Nie wiem, ile przesiedziałem na zimnej ziemi, zanosząc się szlochem, ale zdrygnąłem się, gdy nagle usłyszałem za sobą czyjś męski głos.

– Cry baby? – zapytał cicho, a ja nerwowo odwróciłem głowę w stronę nieznajomego. Okazało się, że przede mną stał Victor ubrany w elegancki płaszcz, obcisłe, ciemne jeansy i błękitną koszulę, trzymając czarną, najpewniej skórzaną teczkę w dłoni. Wyglądał na zmęczonego i przybitego. Wolną ręką otarłem ostatnie łzy, czując rosnące zażenowanie.

Dlaczego zawsze musiałem trafiać właśnie na niego? Czy los tak pokierował nasze ścieżki, by splatały się ze sobą w najgłupszych momentach? A może to on...

– Wcale nie płakałem – odburknąłem niezbyt wyraźnie, mocniej przytulając zwierzę do piersi.

Nie byłem pewien, czy akurat wtedy chciałem go widzieć. Byłem na niego zły przez rozmowę z Jamesem, chociaż wiem, że nie powinienem. W końcu nie brał w niej udziału, był tylko głównym tematem.

– Wcale tego nie sugeruję. Po prostu czytam napis na twoim plecaku – zaśmiał się, a ja zasadziłem sobie mentalnego liścia w twarz. – Co tam trzymasz? Kot? Macie kota? Nie zauważyłem wcześniej – powiedział zdziwiony, przykucając obok mnie.

– Miałbym, ale nie mogę, matka jest uczulona na sierść. To nie mój kot, właśnie go znalazłem i nie bardzo wiem, co z nim zrobić – odpowiedziałem. – Co tu robisz tak późno?

– Wracam z pracy po godzinach. A ty, nie licząc niańczenia kota?

– Przedwcześnie wracam z imprezy.

– I postanowiłeś odpocząć na ziemi?

– Coś w tym stylu.

Victor pokiwał głową, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

– A teraz powiedz mi, co się stało? Dlaczego jesteś taki smutny? – spytał, a ja po prostu wyrzuciłem z siebie wszystkie niezbyt miłe epitety o Jamesie, który „wtrąca się w nie swoje sprawy", „rozkazuje mi" i „ogólnie nigdy nie słucha do końca tego, co chcę powiedzieć".

Oczywiście przemilczałem to, o co się pokłóciliśmy. Nie byłem aż tak zdesperowany, by wyłożyć na tacy wszystkie dziwne uczucia, które we mnie kiełkowały.

– Po prostu nie mogę robić swobodnie tego, czego chcę, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie stopuje – powiedziałem, kończąc swój monolog.

Victor wyłapał szczególnie moje ostatnie słowa. Dlaczego? Bo chciał, bo wiedział, że to, co powie, do mnie trafi.

– Za bardzo zależy ci na zdaniu innych, dlatego tak łatwo odpuszczasz swoje pragnienia. To wada, ale idzie się w tym dopatrzeć także czegoś pozytywnego – odpowiedział i przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, milcząc. – Zmykaj do domu, jest już późno.

– Nie mogę, chyba jestem pijany, matka mnie zabije – odpowiedziałem, wbijając wzrok w jego buty.

– Doprawdy? – mruknął pod nosem. I nie wiem, czy tylko mi się zdawało, czy jego oczy dziwnie się zaświeciły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top