2. Nie zawsze kłamiesz
R O Z D Z I A Ł 2
W tę noc straciłem swoją twarz.
W tę noc pogrzebałem swoją dumę.
•
Było grubo po północy, gdy siedziałem sam na jednej z zardzewiałych huśtawek, gwałtownie odpychając się nogami od ziemi. Zarzuciłem kaptur czarnej bluzy na moje potargane włosy i przetarłem wierzchem dłoni zmęczone oczy, które miały już dość patrzenia w podręcznik od historii muzyki.
Musiałem wyjść i odetchnąć. Często potrzebowałem chociaż chwili samotności, której nie mogłem znaleźć w swoim mieszkaniu. Mama była zdecydowanie zbyt natarczywa i przerażająco apodyktyczna, a wujek Gary czasami aż za bardzo starał się nawiązać ze mną kumpelskie relacje. Mimo to naprawdę go lubiłem – był świetnym facetem i myślę, że prawdziwie kochał moją matkę. To mnie najbardziej w nim rozczulało – ta dobroć, to oddanie, zaufanie i... wierność.
Wierność, o której ON nie miał pojęcia...
Odruchowo spojrzałem do góry. W kuchni Victora ciągle paliło się światło. Chodził po całym pomieszczeniu, schylając się co kilka kroków, a potem przystanął i jednym haustem opróżnił małą butelkę wody. W końcu żarówka zamontowana w dziwnym designerskim kloszu zgasła, a on po chwili wyszedł z wieżowca obładowany wpychanymi workami.
Sam nie wiem, dlaczego tak uważnie obserwowałem to, co robił. Czułem, jakby jakieś niewidzialne nici przywiązały mnie do każdej części jego ciała, zmuszając mnie tym do śledzenia jego najmniejszego ruchu.
Głośny huk wyrzucanych śmieci sprawił, że nerwowo podskoczyłem. Nie zdziwiło mnie wtedy to, o jakiej porze Victor bawił się w domowe porządki – w końcu on i Noelle dopiero co przeprowadzili się do Brighton, więc mieszkanie potrzebowało porządnego i szybkiego ogarnięcia. Niestety zauważył, że mu się przyglądam, i chyba to sprawiło, iż postanowił powoli ruszyć w moją stronę. Zdziwiłem się, gdy stanął przede mną w błękitnej, lekko rozciągniętej koszulce z krótkim rękawkiem, zakładając ręce na biodra. Wydawał się taki władczy, nieznoszący sprzeciwu.
Był taki.
– Co tu robisz o tej godzinie? To spokojna dzielnica, ale nadal nie powinieneś chodzić o tej porze sam. A poza tym jest zimno – rzucił niby od niechcenia, siadając obok, na drugiej huśtawce. Spojrzałem na jego umięśnione nogi odziane w klapki i od razu pomyślałem o tym, że to raczej on zamarznie. Naprawdę było chłodno i lekko kropił deszcz.
Tak nawiasem – to zabawne, że moje największe zagrożenie mówiło mi właśnie o niebezpieczeństwie.
– Tyle że ja nie chodzę, a siedzę – powiedziałem, naciągając rękawy bluzy na dłonie. Nagle, jak nigdy wcześniej, zaczęły mi przeszkadzać obgryzione skórki przy paznokciach. – Poza tym jestem dorosły – dodałem, ale jego wzrok sprawił, że szybko pożałowałem tych słów. – Niech się pan nie martwi, zaraz wracam.
Nie poznawałem dźwięku swojego głosu, gdy z nim rozmawiałem. Wydawało mi się, że po prostu stoję obok i przysłuchuję się pogawędce dwóch osób, a nie w niej uczestniczę. Dodatkowo zbyt intensywnie zacząłem analizować to, jak wyglądam, co tylko wprawiło mnie w jeszcze dziwniejszy nastrój. Nie byłem przystojny. Lekko kręcone blond włosy okalały pucatą twarz z zaróżowionymi policzkami, a ciemne oczy znikały zawsze, gdy się śmiałem. Duże usta sprawiały, że wyglądałem raczej jak lalka, co nie było pożądane u chłopca w moim wieku przez chłopca w moim wieku. Nie lubiłem siebie, ale też nie miałem o to pretensji do świata. Po prostu byłem, jaki byłem i jakoś mi się z tym żyło.
– Mój błąd – mruknął Victor, zaczesując ręką włosy do tyłu. – W takim razie faktycznie się o ciebie nie martwię.
Uśmiechnąłem się głupio, wydusiłem z siebie jakiś niewyraźny bełkot przypominający zaśmianie się, po czym przymknąłem oczy z zażenowania. Nie zrobiłem na mężczyźnie dobrego wrażenia ani za pierwszym, ani za drugim razem.
– Nocne porządki? – odezwałem się w końcu po chwili ciszy, spoglądając ukradkiem w stronę Victora.
– Chcę mieć już tę przeprowadzkę za sobą. Na szczęście to zamieszanie powoli się kończy – westchnął cicho i zaczął szukać czegoś w kieszeni. W końcu wyciągnął z niej paczkę papierosów. – Mogę? Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Moja żona nie pozwala mi palić w mieszkaniu, a długo bez tego nie wytrzymam – zaśmiał się. Zaprzeczyłem ruchem głowy. Chciałem, żeby siedział obok mnie jeszcze przez następne godziny, nawet gdyby trujący dym miałby wywiercić dziurę w moich płucach. – Tak przy okazji, dziękuję za pomoc przy wnoszeniu pudeł... – zawahał się, patrząc prosto w moje oczy.
Zamarłem. Patrzył dziwnie, jakby chciał wyrwać z mojej głowy wszystkie myśli, które się w niej kłębiły.
–Theodore. Theodore Mayfield – odchrząknąłem. – I nie ma za co, po prostu napatoczyłem się w odpowiednim momencie.
Przestawało padać. Zdjąłem nałożony wcześniej kaptur, gdy Victor odwrócił ode mnie wzrok. Teraz to ja miałem okazję przyglądać się temu, jak odpala papierosa i powoli zaciąga się jego dymem. Miał naprawdę zachwycający profil. Średniej wielkości, delikatnie zadarty nos, wyraźnie zarysowaną szczękę i ładnie skrojone usta. James miał rację, Victor był niesamowicie przystojny, a jego uśmiech czarujący i młodzieńczy. Pomyślałem wtedy, że codzienne przyglądanie się każdemu szczegółowi, który znajdował się na jego twarzy, byłoby moim ulubionym zajęciem w leniwe wspólne wieczory. Szybko jednak odrzuciłem tę chorą myśl, pesząc się przez własną głupotę.
Od początku wiedziałem, że Victor jest ode mnie sporo starszy; że jest mężczyzną, a nie chłopcem, na dodatek posiadającym piękną żonę, ustatkowane życie i perspektywiczną przyszłość. Mężczyzną, który na pewno nie szukał nowej miłości u boku zwykłego studenta, który dopiero zaczynał poznawać wady i zalety dorosłego życia. To nie był film, a my nie byliśmy aktorami. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Mayfield... Och, jesteś synem Emmy? – zapytał, zaczynając się huśtać. Jego ciemne włosy rozwiewały podmuchy chłodnego wiatru, a drobny popiół niedbale spadał na jego koszulkę. Dostrzegłem, że i tak była przybrudzona jakimś ciemnym sosem. – No tak, mogłem skojarzyć, gdy wysiadłeś na tym samym piętrze.
– Tak jakoś wyszło. Sam jestem zdziwiony, że żyję w tej rodzinie. Jeszcze – wzruszyłem ramionami, siląc się na „żart".
– Nie może być tak źle. Victor Tinley, Emma raczej coś o mnie wspominała, prawda? – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę.
Uśmiechnąłem się krzywo pod nosem, słysząc imię matki. Nagle połączyłem w głowie obraz jakichś pism sądowych, które wystawały z kartonów Victora, razem z urywkami opowieści o tym, że od niedawna mieszkający po sąsiedzku adwokat to młodszy brat jej przyjaciółki z liceum. Definitywnie moja matka mówiła wtedy o osobie, która drugą ręką właśnie gasiła niedopałek o stary łańcuch huśtawki, i szczerze? Cały czas czuję do niej żal o to, że postanowiła się zaprzyjaźnić właśnie z nim i Noelle. Żal, że najwidoczniej jestem za bardzo do niej podobny.
A to nigdy nie był komplement.
– Coś obiło mi się o uszy. Miło poznać – uścisnąłem jego dłoń.
Zeskoczył wtedy z huśtawki, ponownie stając naprzeciwko mnie. Zrobiłem to samo. Nie był wiele wyższy ode mnie, chociaż i tak musiałem lekko zadrzeć głowę, by zobaczyć jego twarz. Jego duża dłoń z widocznymi żyłami i złotą obrączką znalazła się w moich włosach, lekko je roztrzepując. To było przyjemne i elektryzujące uczucie.
Wiem, że też czuł to napięcie, kiedy mnie dotykał.
– Słuchaj, Theodore... Swoją drogą pasuje ci to imię. O czym ja chciałem? Ach, tak. Słyszałem o twoim ojcu, bardzo mi przykro. Strata bliskiej osoby jest ciężka i nie powinieneś przechodzić przez to sam. Nie przechodzisz, prawda? Gdyby jednak coś było nie tak... Noelle, moja żona, zajmuje się takimi sprawami. Wiesz, gdybyś chciał o tym porozmawiać... – powiedział, uśmiechając się niepewnie. – Oczywiście to tylko luźna propozycja, nie nalegam. Zresztą, w ogóle niepotrzebnie o tym wspominam.
Zmarszczyłem brwi. W tamtym momencie miałem ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i odejść. Dlaczego zwykła troska obudziła we mnie cały czas głęboko skrywane pokłady gniewu? Bo Victor był kolejną osobą, która insynuowała, że nie radzę sobie ze śmiercią ojca, od której minęło już pół roku. Tak naprawdę nie miałem za kim tęsknić, nie miałem kogo żałować. Jego podejście do życia skutkowało tym, że nigdy go przy mnie nie było. Nie znałem go, widziałem kilka zdjęć z jego twarzą, przeczytałem parę listów, które wysyłał do mnie na urodziny i święta, rozmawiałem z nim kilka razy przez telefon i nic więcej. Wychowywała mnie tylko matka, wujek Gary pojawił się, gdy byłem już nastolatkiem.
Z całego serca nienawidziłem tego tematu, ukazywania ojca w dobrym świetle dopiero po jego śmierci, jakby wszyscy nagle zapomnieli, jaki był naprawdę, dlatego zdobyłem się tylko na głośne westchnięcie i bezpieczną odpowiedź.
– W porządku. To miłe, ale nie potrzebuję rozmów, dziękuję.
– Jasne. Wybacz, że cię zaczepiłem, po prostu chciałem podziękować, wtedy nie było czasu.
– Naprawdę nie ma za co, zawsze mogę pomóc w czymś jeszcze – palnąłem.
Victor zaśmiał się serdecznie, wkładając ręce do kieszeni swoich spodenek.
– Będę pamiętał – powiedział, po czym zostawił mnie samego przy huśtawkach, które poruszały się w rytmie, jaki nadawał im dość silny wiatr.
Październik minął szybko, a ja nawet nie zauważyłem, jak coraz częściej mijaliśmy się o „ustalonych" godzinach na klatce. Victor na każde moje „dzień dobry" odpowiadał krótkim „cześć, Theo". Czasami pomagał mi wnosić mój rower do windy. Jeszcze kilka razy przepraszał za rozmowę, którą odbyliśmy na placu zabaw, ale już dawno wtedy o niej zapomniałem. Lubiłem dostawać jego uwagę, dlatego łapałem się na myśli, że w zasadzie odwiedzanie go w mieszkaniu pod pretekstem rozmowy z Noelle wcale nie byłoby takim głupim pomysłem.
Oczywiście, że byłoby.
•
– I powiedziałem jej, że jest jak ruina, a ona na mnie popatrzyła, jakbym był kretynem, i spytała, o co mi właściwie chodzi. Cholera, jak to o co? Kto tu jest w końcu kretynem? Ja czy ona? No to odpowiedziałem spokojnie: „ Jak ruina... No wiesz, że nic tylko cię rozebrać" i właśnie wtedy zasadziła mi pięścią w nos. Krzyknęła jeszcze, że mam się do niej nie zbliżać, i tyle ją widziałem. Wiecie, jak się wystraszyłem, że mój nos może być złamany? Kompletnie niestabilna emocjonalnie kobieta. – Elliot zażarcie opowiadał o swoim kolejnym, nieudanym podrywie, gdy siedzieliśmy razem z Jamesem na ławce w parku, od razu przed moją uczelnią. Przykładałem puszkę zimnej coli do już lekko opuchniętego nosa przyjaciela, kręcąc z politowaniem głową.
– Ty jesteś kretynem, Elliot. Gdybym był na miejscu tej dziewczyny, to kopnąłbym cię jeszcze w jaja – powiedział James. Mimo wszystko obejmował go ramieniem, co jakiś czas klepiąc pocieszająco jego plecy.
Bawiła mnie oburzona mina Elliota i tłumaczenie, że każda „normalna" dziewczyna na pewno roześmiałaby się z tego wybitnego żartu. Jakimś dziwnym trafem jednak żadna „normalna" dziewczyna nadal nie pojawiała się w jego życiu, a on nie potrafił zrozumieć, gdzie popełnia fundamentalny błąd.
Nie powiedziałem im o nocnej rozmowie z Victorem na placu zabaw, o mijaniu się o stałych godzinach i głupich uśmiechach. Bałem się tego, co o mnie pomyślą. Co pomyślą o tym, że jestem zainteresowany kimś, kto nigdy nie był dla mnie.
Ba, nie chciałem dać do zrozumienia nawet samemu Victorowi, że w jakimś stopniu jestem nim zainteresowany. A byłem w ogromnym, jednak bałem się odpowiedzialności za to, co mogłoby się stać. Co się stało. Bałem się konsekwencji, które i tak mnie dopadły.
Obwiniałem się o wszystko, co razem zrobiliśmy. Po czasie to przepracowałem i zrozumiałem, że to nie był tylko mój błąd. Wiem, że przegrałem walkę z samym sobą, gdy po raz pierwszy dotknął moich ust, a potem każdego skrawka mojego ciała. Ale czy to grzech ulec uczuciom? Czy to grzech dać się rozkochać?
Powiedz mi, Victor, czy jestem grzesznikiem?
– Nie bądź taki mądry, James. Chciałem być oryginalny, a wyszło jak zawsze. Nie możecie mnie czasami stopować? Nie wiem, dać mi znać, że to raczej nie zadziała? Co z was za przyjaciele? Bawi was moje cierpienie?
Elliot całkowicie zmienił swoją narrację, by wyjść na ofiarę w tej absurdalnej sytuacji. To było w jego stylu, dlatego ani ja, ani James nie przykładaliśmy do tego większej uwagi.
– Chyba żartujesz – westchnąłem cicho, odkładając puszkę na drewnianą ławkę, gdy Elio gwałtownie z niej wstał i zaczął chodzić w kółko.
– To my powinniśmy cię zapytać, dlaczego mimo naszych dobrych rad i tak odwalasz taką szopkę. Rozebrać jak ruinę, serio? Gdzie to usłyszałeś? – parsknął James.
Elliot nic nie odpowiedział. Ponownie usiadł na ławce, opierając głowę o moje ramię. Jęknął cicho, by podbić stworzoną przez siebie dramaturgię, i dotknął delikatnie swojego nosa.
– No nic, będę żyć. Sam, w samotności, ale będę. Z kiepskimi przyjaciółmi. I głodując. Nawet nie zauważyliście, jak burczy mi w brzuchu. Matko, czy związki naprawdę są takie skomplikowane?
Spojrzałem na Elliota, a on na mnie.
– Nie wiem, nie bardzo się na tym znam. Po prostu chcę, żebyście byli szczęśliwi, ale nic na siłę, hm? Jesteśmy młodzi, jeszcze tysiące związków przed nami. No, może przed tobą dziewięćset, jak nie przestaniesz porównywać dziewczyn do podupadłych budynków – zaśmiałem się, czując mocne uderzenie w udo.
Dzień minął szybko. Gdy leżałem już w łóżku, przeglądając głupie filmiki w telefonie, usłyszałem pukanie do drzwi. Do środka pokoju weszła moja matka, oznajmiając mi, że na jutrzejszą kolację spodziewamy się gości, dlatego mam się nie spóźnić, a najlepiej być wcześniej w domu, by założyć na siebie coś ładnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top